Dariusz Pawlicki
O świecach, lampach oliwnych i innych, ale nie tylko o nich
„Oszczędność panuje w niebie;
zgaszono wszystkie świece”;
Makbet, William Szekspir
W pierwszym tomie Dziennika Jana Józefa Szczepańskiego, wśród notatek dotyczących 1946 r., pod datą: 19 września, natknąłem się na wzmiankę, która zawierała, m. in., takie oto zdania:
„Po kolacji jeszcze godzinę piszę i o 9-tej kładę się do łóżka. Zwykle jeszcze do 10-tej czytam. O 10-tej gaszę świecę”.
W tym konkretnym przypadku używanie świec nie było wynikiem mody (cóż to zresztą miałaby być za moda rok po zakończeniu wojny), ani problemów z dopływem energii elektrycznej. Inaczej po prostu być nie mogło, skoro do Kasinki Małej, gdzie autor Dziennika miał dom wiejski, elektryczność doprowadzono dopiero w 1957 r.
W jednym z późniejszych swych zapisków Jan J. Szczepański wspomina, że spędziwszy w Kasince dwa pierwsze tygodnie urlopu, oprócz tego, że napisał dwa krótkie rozdziały powieści (Polska jesień) i przeczytał dwie książki, wykonał także „do domu rozmaitych świeczników”.
Zdanie mówiące o gaszeniu świecy, zaintrygowało mnie bardzo, wręcz sprowokowało do podjęcia próby przeniesienia się w wyobraźni do czasów minionych. A jedną z ich cech charakterystycznych była rzadkość źródeł sztucznego światła. Rzadkość jeśli weźmie się pod uwagę ich współczesną nadobecność w niektórych miejscach, szczególnie w wielkich miastach. Co jest wynikiem m. in. wszechobecności kontaktów, przy których użyciu, w bardzo prosty sposób, powoduje się rozbłyśnięcie światła. Kiedy natomiast chcemy skorzystać ze świecy lub lampy naftowej (takie sytuacje mają niekiedy nadal miejsce) musimy wykonać nieco więcej czynności. Lecz to czy dadzą one światło zależy od nas, jest wręcz w naszych rękach. Zapalenie świecy czy włączenie lampy naftowej, to jedno, baczenie zaś na nie, ze względów bezpieczeństwa, to drugie. Z obu tych punktów wynika jednak to, że człowiek korzystający z tych źródeł oświetlenia, może uważać się za pana/panią światła. Stoi bowiem za jego początkiem, jak i za końcem. Jeśli ktoś uzna to wyrażenie za uczynione na wyrost, a może i za nieadekwatne, niech w takim razie powie, kim wobec tego jest człowiek, który dla rozświetlenia jakiegoś pomieszczenia, korzysta jedynie z palca, dotykając nim przycisku w kontakcie? Według mnie nie ma on, choćby, znamion takiej władzy. Jeśli wydaje mu się, że jest inaczej, to bardzo się myli. Jest bowiem jedynie odbiorcą prądu elektrycznego zużywanego w urządzeniach (nie tylko tych oświetleniowych), których jest właścicielem. Wystarczy, że będzie miała miejsce awaria sieci, aby zorientował się, że tak naprawdę jego rola sprowadza się do obsługi owych kontaktów, przycisków. Jak również do płacenia rachunków. Lampy elektryczne i gazowe są bowiem jedynie końcówkami sieci elektrycznych lub gazowych. A w takim układzie człowiek spełnia, wspomnianą, rolę operatora odpowiednich przycisków. Natomiast na inne etapy procesu, którego końcowym efektem jest świecąca lampa, nie ma już żadnego wpływu. Pieczę nad nimi sprawują wielkie firmy i rządy państw.
Na miano lamp, oprócz tych, które były wypełnione substancją nasączoną tłuszczem zwierzęcym, jak też tych wykorzystujących oliwę, zasługują jeszcze jedynie lampy naftowe, acetylenowe („karbidówki”) i bateryjne. Także w ich obsłudze przejawiała się, swoista, samodzielność tudzież niezależność człowieka. Od niego bowiem zależało czy te bardzo proste, czy też nieco bardziej skomplikowane urządzenia staną się źródłem światła, jak również jak długo będą pełnić tę rolę.
*
Wrażenie spowodowane wspomnianą wzmianką w Dzienniku autorstwa Jana J. Szczepańskiego było tak silne, że poświęciłem sporo czasu na zaznajomienie się z tematyką oświetleniową, zarówną jeśli chodzi o historię rozmaitych urządzeń będących źródłem światła, znalezienie wzmianek o nich w literaturze pięknej, jak również informacji na temat wierzeń, mitów, obyczajów dotyczących roli światła w życiu człowieka na przestrzeni jego dziejów. Równie wiele czasu poświęciłem na pisanie niniejszego szkicu. A wszystko to dlatego, że przeczytałem zdanie: „O 10-tej gaszę świecę”.
Światło, którego źródło stanowi lampa naftowa bądź świeczka, jest światłem, że tak powiem, osobistym. Mam na uwadze szczególnie sytuacje, gdy z jego wykorzystaniem odbywa się czytanie, albo pisanie. Krąg jasności jaki daje lampa lub świeczka, szczególnie jednak ta druga, jest bowiem niewielki. W związku z tym nawet elementy najbliższego otoczenia pozostają w półmroku, który bardzo szybko przechodzi w mrok. To zaś sprawia, iż osoba czytająca lub pisząca, nie jest rozpraszana przez otaczające ją przedmioty czy też domowników (także wtedy, kiedy zachowują się oni cicho). A to z pewnością jest okolicznością jak najbardziej pożądaną – sprzyja skupieniu. Elektryczna lampka biurowa tylko pozornie daje podobny efekt. Jej światło jest o wiele intensywniejsze od tego, z którego korzystali nasi przodkowie. Jest go też, po prostu, więcej. Litery, te czytane jak i pisane, widzi się dzięki temu lepiej. Efektem tego jest to, że wzrok mniej się męczy. Ale równocześnie owo mocniejsze światło zwraca uwagę na nazbyt wiele szczegółów otoczenia.
W Grecji starożytnej ten kto zapalał lub wnosił do pomieszczenia źródło światła, mówił: Fos agathón! (Dobrego światła!). Na co odpowiadano: Chaire fos! (Witaj, światło!). Takie podejście do światła sztucznego w czasach współczesnych, przy jego dostępności, łatwości korzystania z niego, byłoby czymś zupełnie niezrozumiałym. Niewątpliwie też wywołałoby zdziwienie bądź pojawienie się na ustach ironicznego uśmieszku. Zdecydowanie inaczej jest jednak, kiedy światła (z rozmaitych przyczyn) zabraknie. A pozostawanie w ciemnościach będzie się przedłużało. Wtedy nie tylko zostaną przywrócone do łask świece, ale świat jasności zyska swą naturalną przeciwwagę – świat ciemności. Okaże się wówczas, że niekiedy, aby Coś zobaczyć niezbędna jest ciemność. A owe światy: jasności i ciemności nie mogą istnieć bez siebie, uzupełniają się. Jeden stanowi bowiem dla drugiego tło, na którym jest on po prostu widoczny. Stanowią przy tym idealny przykład dualizmu. Przy czym światło i ciemność mogą symbolizować dwa odrębne i niezależne od siebie pierwiastki: ducha i materię, dobro i zło, duszę i ciało. Jeśli chodzi o pierwszy z wymienionych przykładów dualizmu, to warto odnotować, iż paląca się świeca uosabia wyższość ducha nad materią. Płomień unicestwia bowiem wosk.
Zapalona świeca niewątpliwie jest bardziej nastrojowa od, na przykład, lampy karbidowej, jak też gazowej czy elektrycznej. Mało tego, że jest bardziej nastrojowa – ona po prostu uosabia nastrój rozmarzenia. A Władysław Kopaliński w nieocenionym Słowniku symboli podaje, że świeca symbolizuje „światło, białość, kult ognia, gwiazdę; ofiarę, miłość, sakrament, pamięć o zmarłych, kult zmarłych, pobożność, oczyszczenie; życie, duszę, ducha, pracę umysłową, zapytanie; czas, przemijanie, nietrwałość, samozniszczenie”*. Natomiast „lampa (zapalona) symbolizuje światło, Słońce, ogień, oświecenie; ochronę, azyl; życie, czujność, obecność bóstwa; ducha, duszę; prawdę; szacunek; rozum, mądrość, inteligencję, przewodnika; wieczność; nadzieję; miłość; piękno; miłosierdzie, ofiarność, poświęcenie się; pobożność, aktywność religijną, wizję, czystość, dziewictwo”. Zaś „lampa zgaszona symbolizuje śmierć, rozpacz, przekleństwo”.
Wspomniana nastrojowość płonących świec powodowała, że jeszcze całkiem niedawno były one nieodzownym i, wręcz, powszechnym elementem imprez mających na celu prezentację poezji, określanych wspólnym mianem: wieczór poezji. To zestawienie: wiersze – świece było sprawą ważną dla kilku pokoleń miłośników publicznych prezentacji wierszy. W żadnym więc wypadku nie można mówić o jakiejś chwilowej modzie. Pokolenia, które weszły w dorosłe życie w II połowie XX stulecia przyniosły istotne zmiany w tym względzie. Z tym, że w rozmaitych krajach nastąpiło to w różnych dziesięcioleciach. Przykładowo w USA owe zmiany związane są z beatnikami, którzy dali o sobie znać na początku lat 50. Wiersze, które pisali, ze względu na swe treści (chociażby tematy turpistyczne), jak też sposób ich prezentacji (nazbyt emocjonalny, głośny, często przy akompaniamencie jazzowym), nie nadawały się do prezentacji w blasku drżących świec. Tym bardziej, że kojarzyły się ze światem, któremu beatnicy, zastąpieni wkrótce przez hipisów, byli przeciwni. Mało tego, chcieli, aby należał już do historii. Cenili bowiem nowe, bo było… nowe. A świece były wymownym elementem przeszłości.
Tak, obecnie świece rzadko towarzyszą prezentacji wierszy. Jeśli już, to raczej tych klasycznych, napisanych przez dawnych mistrzów. Do tego deklamowanych bądź czytanych w stylowych wnętrzach.
Świeca była, ale i nadal jest obecna w symbolice religijnej. Jak chociażby w chrześcijaństwie, gdzie (zapalona) uosabia m. in. „nadejście albo zmartwychwstanie Chrystusa”, a także – ofiarę wotywną „dla Najświętszej Marii Panny”, świętych, zmarłych.
*
Jeśli chodzi o lampy zużywające tłuszcze roślinne i zwierzęce, jak też o świece, ważna jest kwestia czasu. Ale czasu w odniesieniu do dziejów techniki. Przy czym dziesiątków wieków rozświetlanych (to fakt, że marnie) wspomnianymi bardzo prostymi urządzeniami, nijak nie można porównywać z dwoma ostatnimi stuleciami. Dwoma ostatnimi, albowiem pierwsza lampa gazowa została skonstruowana w 1792 r. A 3 lata później oświetlenie gazowe zostało użyte w większych pomieszczeniach (konkretnie – w zakładach produkcji silników parowych w Socho pod Londynem). Natomiast oświetlenie elektryczne, otrzymywane dzięki lampom ługowym (prototyp zaprezentowano w 1843 r.), po raz pierwszy wykorzystano w 1848 r., w Paryżu, do oświetlania wystaw.
Ale mając na uwadze czas przed 1792 r. należy brać pod uwagę przeogromne morze mroku, jedynie w pewnych miejscach upstrzonego drobnymi iskierkami światła. O owej znikomości źródeł sztucznego światła należy zresztą mówić nie tylko w odniesieniu do chłopskich chat, ale też np. skryptoriów klasztornych w okresie średniowiecza. A pomieszczenia, w których pracowali mnisi-kopiści („wydajność ich pracy wynosiła 3, 5,
6 kart dziennie, formatu in quarto”**) były miejscami, gdzie światło sztuczne było bardzo potrzebne, choć starano się jak najbardziej wykorzystać to naturalne. Z zapisków klasztornych wiemy jak skromne było oświetlenie skryptoriów („lampki oliwne albo świeczki z bawełnianym knotem”***). Także na tę kwestię zwraca uwagę średniowieczny, anonimowy kopista. Otóż na jednej ze stron przepisanego przez siebie kodeksu, odnotował następującą prośbę:
„Zacni czytelnicy, którzy posłużycie się tą pracą, pamiętajcie, proszę, o tym, który ją skopiował: był to ubogi brat… było mu zimno; i ukończył w nocy to, czego nie zdążył przepisać w dziennym świetle****”.
*
W czasach, gdy nieco światła dawały tylko świece i rozmaite lampki, zło miało, aż nadto miejsca w ciemnościach, aby się czaić. To było bowiem jego, można powiedzieć, środowisko naturalne. Sytuacja w tym względzie zaczęła diametralnie się zmieniać, gdy coraz większe połacie Ziemi zaczęły jaśnieć nocą. Mroku bowiem ubywało. W rezultacie czego, coraz więcej zła zaczęło być widoczne w świetle sztucznym. Tym bardziej, że mimo upływu czasu, zła (najprawdopodobniej) nie jest mniej (czy jest go więcej, to już kwestia nie należąca do tematu tego tekstu).
Jak wspomniałem, świeca, m. in,. symbolizuje życie, przede wszystkim życie człowieka. I póki się pali – ono trwa. Ale jej ogień, jak i różnych lamp, przynosi często śmierć rozmaitym owadom przywabianym przez światło; zwłaszcza ćmom, czyli nocnym motylom. Mowa o tym jest, na przykład, w wierszu Jana Andrzeja Morsztyna Do motyla:
Lekko, motylu! Ogień to szkodliwy!
Strzeż się tej świecy i tej jasnej twarzy,
W której się skrycie śmierć ozdobna żarzy,
I nie bądź swego męczeństwa tak chciwy.
A motyl, szczególnie jednak ćma, uosabia, z jednej strony, lekkomyślność, brak wyobraźni, z drugiej – mistyczną, ofiarną, bezinteresowną miłość duszy, to znaczy owego owada, do światła. Światło zaś to Bóg. Miej i to na uwadze szanowny czytelniku. Nie szukaj jednak Boga, o nie!, kiedy znajdziesz się na obficie oświetlonym bulwarze bądź skrzyżowaniu. Pozostaw to na tę chwilę, gdy ujrzysz pojedyńczą, palącą się w mroku świecę.
*Ten cytat, jak i pozostałe dotyczące symboliki lampy, światła i świecy, pochodzą z:
Władysław Kopaliński, Słownik symboli, Warszawa: Oficyna Wydawnicza RYTM, 2006.
** Léo Moulin, Życie codzienne zakonników w średniowieczu, Warszawa: PIW, 1986.
*** Tamże.
**** Tamże.
_________________
Wrocław, sierpień 2010