Irena Kaczmarczyk
Wiersze na deser
Nic tak chyba nie smakuje na deser jak wiersz. Zwłaszcza letnią porą. I niekoniecznie ten z górnej półki, czy nawet najwyższej. Bo przecież w pięknym ogrodzie, wszak o poezji smakowanej w naturze tu mowa, jeśli wychynie spośród szlachetnych roślin, choćby na przykład taka choineczka skrzypu, zaliczana do chwastów, to też szkoda ją wykorzenić, ot, po prostu wyrwać i wyrzucić na kompost. Niech zginie marnie. Bo jeśli przyjrzymy się z bliska, to dostrzeżemy bez trudu chociażby jej dekoracyjny image. Ów przykład skrzypu specjalnie wymknął mi się spod pióra, jako że ten „deser poetyczny” ( tegoż epitetu używa Ewa Preisner organizując poetyckie spotkania w Boguckiej Chacie), serwowany pod koroną sędziwej śliwy uleny w moim letnim ogrodzie, to nie musi być zawsze najszlachetniejsze danie deserowe, chociaż z reguły staram się podać to, co najlepsze.Ale poeksperymentować i popróbować nowych, nieznanych smaków też warto. Choćby przyszło nawet skrzywić się z niesmakiem. Bo ileż sprowokowanych dyskusji przy tym: co jest, a co nie zasługuje na miano poezji, kim jest autor kontrowersyjnego poetyckiego deseru. Dopuszczalne są też posiady, zwłaszcza w rozgrzanym do granic wytrzymałości powietrzu, bez delicji. Nie zawsze przyjaciele mają wówczas ochotę na jakikolwiek deser. Chyba, że byłby to wiersz w kształcie, powiedzmy, sopla. Ale ten znów może przyprawić o szok, a szok termiczny mógłby się źle skończyć. Niemniej jednak zapotrzebowanie na literacki deserek nie słabnie od kilku sezonów w moim myślenickim ogrodzie z widokiem na Chełm, gdzie oprócz szlachetnych roślin kołyszą się posiane przez wiatr okazy wrotyczy, nawłoci, kosmosów i innych okrytonasiennych, których nazw nie mogę nigdy zapamiętać.
Zawsze, kiedy pytam wygodnie ulokowanych pod uleną gości, co dziś podać na deser, słyszę rozmaite odpowiedzi. Zdarza się, o dziwo, dość często, że przyjaciele proszą o powtórkę z wczorajszego dnia. To dla mnie potwierdzenie, iż wykazałam się niezłym gustem, trafiłam wyrafinowanym smakiem do podniebienia duszy. A muszę przyznać, moi przyjaciele mają nie byle jakie i wysoce wrażliwe podniebienia, aczkolwiek nie wszyscy z nich uprawiają poezję i muszą też ograniczać spożycie cukru. Chociażby wczoraj, bo właśnie ów fakt zainspirował mnie do napisania tegoż spontanicznego ogrodowo-poetycznego felietonu, zażyczono sobie powtórki deseru „`a la Warszawa” a konkretnie padła prośba o przeczytanie kolejnego wiersza Stefana Jurkowskiego, który już jest znany stałym bywalcom „Nędzówki” (tak nazywa się moja wakacyjna chatka w owym ogrodzie w Myślenicach).
Akurat, nie tak dawno, otrzymałam z „ herbatkową” dedykacją świeżo wydany tom „Studnie Andersena” i mogłam sobie pozwolić na tę deserową repetę. Było wyjątkowo upalnie, więc wydedukowałam, iż stosownie będzie przeczytać wiersz pt. „Piwo”. Bo ileż w nim odniesień, namacalnych skojarzeń. Utożsamiliśmy się więc całkowicie ze znakomitym warszawskim poetą i co prawda nie radebergera, ale miodną i nostalgiczną Warkę popijaliśmy przy tym z należytą i esencjonalną refleksją. By nie wzmagać poetycznego apetytu zacytuję ów niebanalny utwór w całości:
Piwo
eliksir młodości – zapach piwa
jestem tu gdzie byłem niegdyś
mam dwadzieścia lat siedzę w europejskim
piję radebergera
niedługo idę na wykłady
ale najpierw przyjdzie tu
moja dziewczyna
potem pojedziemy na wycieczkę
widnokrąg jest bardzo duży i odległy
pod stopami mamy błękitny dywan
i bardzo dużo czasu
może zastanawiałem się gdzie będę dzisiaj
ale obecne chwile zakryte chmurami
nie dawały się odczytać
zresztą nie miało to większego znaczenia
dziś
choć pić mi nie kazano wstępuję na piwo
aby te lat dwadzieścia stale we mnie grzmiało
Po spożyciu tak pysznego deseru odpłynęliśmy w odległą młodość i wylewne wspomnienia snuły się po sierpniowym ogrodzie aż do zmierzchu. Ciekawe, jakież to nowe poetyczne roślinki wykiełkują? I co podam na jutrzejszy deser? Ale to niech pozostanie tajemnicą. Wszak setki wierszy, o ile nie więcej, mieszka w mojej drewnianej, klimatycznej „Nędzówce”. Jest w czym wybierać. Jest czym się delektować. Jedynie czasu coraz mniej. I dywan pod stopami już nie taki błękitny.
Myślenice, 05.08..2012