Dariusz Tomasz Lebioda – Edward Hopper

0
365

Dariusz Tomasz Lebioda


Edward Hopper

 

 

 

Edward Hopper urodził się w 1882 roku w niewielkim miasteczku Nyack, leżącym na prawym brzegu, szeroko w tym miejscu rozlanej, rzeki Hudson. Rodzice przekazali mu purytańskie wychowanie, które wpłynęło na jego późniejszy introwertyzm i znamienny dystans do otoczenia. Przyszły malarz był jedynym synem, ale miał jeszcze siostrę – Marion Louise. Zachowały się relacje z końca dziewiętnastego wieku, kiedy to jego koledzy, z racji niezwykłej szczupłości chłopca, przezywali go grasshopper, czyli pasikonik. Ironia i dokuczliwość otoczenia oraz religijna aura domu, powodowały, że młodzieniec najchętniej przebywał w odosobnieniu, uciekał ku leśnym samotniom, siadał na wzniesieniach terenu i kontemplował leniwie płynącą rzekę.Wcześnie odkryto jego talenty rysownicze i malarskie i rodzice postanowili dopomóc mu w rozwoju niezwykłego talentu. Choć unikał rówieśników, to otwierał się na doznania intelektualne i dosłownie pochłaniał kolejne tomy z biblioteki domowej, w której sporo było klasyki angielskiej i francuskiej, a także wiele przekładów pisarzy rosyjskich. Z tego czasu zachowały się pierwsze rysunki, przedstawiające ptaki, rodzinne miasteczko i uważne studia wyraziście zróżnicowanych postaci. Czytając romantyków i naturalistów, fascynując się Nędznikami i Panią Bovary, Hopper ukończył szkołę średnią w Nyack i ruszył do Nowego Jorku, by brać udział w kursach rysunku prasowego w Correspondence School of Illustrating. Miał na to pełne przyzwolenie ze strony rodziny, która upatrywała w tym możliwości zdobycia pożądanego zawodu i stałych, dobrych dochodów. Następnym etapem dla młodego artysty stały się studia w New York School of Art., gdzie kształcił się do 1906 roku u takich amerykańskich mistrzów pędzla jak William Merit Chase, Kenneth Hayez Miller oraz mający na niego największy wpływ – Robert Henri. To o nim mówił potem Hopper, że jego odwaga i energia odmieniły kształt sztuki tego kraju, nie uwzględniającej dotąd różnorodności etnicznej mieszkańców i starającej się biernie naśladować malarstwo europejskie. Także podziw Henriego dla sztuki starego kontynentu wpłynął, w 1906 roku, na decyzję ucznia, o podjęciu pierwszej wyprawy za ocean. To w Paryżu, gdzie się zatrzymał, zetknął się ze sztuką impresjonistów, a szczególnie długo studiował malarstwo Sisleya, Pissarra i Renoira. Po latach wspominał: To światło było odmienne od wszystkiego, co widziałem kiedykolwiek wcześniej. Cienie jaśniały, odbijając blask, zamiast go pochłaniać. Nawet pod mostami można było dostrzec jasność.[1] Ten wpływ nowoczesnego malarstwa francuskiego zaznaczył się w całym dorobku Hoppera, spowodował, że jego obrazy są jasne, nasycone energią świetlną, pełne pasji artystycznej – szczególnie widać to w odwzorowaniu wyspy Blackwell (1911) oraz mostu Queensborough (1913), który to obraz uznaje się za apoteozę potęgi techniki i możliwości nowego społeczeństwa amerykańskiego.

Artysta dojrzewał w czasach bujnego rozwoju gospodarczego Stanów Zjednoczonych i wielkiej emigracji. Był to też okres budowania wielkich kolekcji malarstwa przez największych magnatów finansowych i dotowania prawdziwie narodowej sztuki amerykańskiej. Twórca stopniowo zyskiwał wielbicieli swojego malarstwa, ale musiał też zająć się zawodowo ilustracją i dzięki nim gromadził środki, niezbędne do utrzymania. Ta dziedzina sztuki użytkowej nie za bardzo go interesowała, więc zwrócił się ku akwaforcie, pozwalającej na większą ekspresję i dowolność w wyborze tematyki. Właśnie wtedy zyskał niezwykłą swobodę rysunku, którą łączył z bystrą obserwacją i poetycką refleksją. Około roku 1923 pojawia się u niego upodobanie do tworzenia akwarel, szczególnie podczas wakacyjnych pobytów w Gloucester. Maluje wtedy spontanicznie krajobrazy, latarnie morskie, domy, łodzie rybackie i zagubione pośród natury zakątki i samotnie. Goście salonów i koneserzy sztuki, przyzwyczajeni do malarstwa „upięknionego”, zarzucają w tym czasie Hopperowi wybór miejsc „brzydkich”, a często wręcz wstydliwych, dla dumnego z siebie społeczeństwa. On wszakże trzyma się swojej zasady wiernego odzwierciedlania rzeczywistości i kształtującego się coraz mocniej poczucia wyobcowania człowieka z natury, sztucznego bytowania pośród przypadkowych dekoracji. Przychodzi czas licznych obrazów olejnych, które prezentują ludzi w miejscach ich pracy, a także charakterystyczne dla rozwijającej się Ameryki scenki rodzajowe. Dodatkowo mamy w nich do czynienia z pogłębioną analizą psychologiczną i próbą wydobycia, z ludzkich losów , z zachowań i gestów, wielkiej metafory chwilowego istnienia na ziemi. Około 1920 roku zaczynają się istotne zmiany w życiu Hoppera, który poślubia malarkę Josephine Verstille Nivison, którą potem będzie portretował. To bezdzietne małżeństwo, żywiące upodobania do spokojnego życia na wsi i zajmowania się malarstwem, w szczególny sposób ukształtowało profil twórczy artysty. Zaczynał się dla niego czas stabilizacji, tworzenia nowych dzieł, budowy domu w South Truro, z widokiem na zatokę i przebywania w Nowym Jorku. Pozwalają na to kolekcjonerzy, którzy z upodobaniem zaczynają zbierać obrazy Hoppera, a ich zainteresowanie nie gaśnie nawet w czasach wielkiego kryzysu. Zachowało się zdjęcie Arnolda Newmana z 1960 roku, prezentujące artystę na tle jego domu, z ledwie zaznaczoną jakąś inną postacią w dali. Widzimy na nim twórcę, siedzącego na niewielkiej, białej ławeczce, skromnie, lekko ubranego i patrzącego wzrokiem, wyrażającym mądrość i głębię myślenia, jakby nieco zażenowanego całą sytuacją. Niezwykle twórcze, pełne wielkich dzieł, a zarazem jakże skromne życie Hoppera zakończyło się 15 maja 1967 roku, w pracowni przy Washington Squere, tuż przed jego osiemdziesiątymi piątymi urodzinami. Żona przekazała informacje o jego ostatnich chwilach – powiedziała, że po prostu siedział w fotelu, zamknął oczy i po minucie był już martwy. Nie wydał przy tym żadnego jęku, westchnienia, odszedł cicho, spokojnie, bez egzaltacji, tak skromnie, jak żył.

Spośród wielu obrazów Edwarda Hoppera szczególną uwagę przyciągają jego przybliżenia ludzi, odwzorowywanych w amerykańskich przestrzeniach otwartych i zamkniętych. Największą sławę zyskał zapewne obraz zatytułowany Nocni włóczędzy (Nighthawks), namalowany w czasie drugiej wojny światowej, w 1942 roku. Przedstawia on charakterystyczną, nocną scenkę z baru przy Greenwich Avenue w Nowym Jorku, w którym są ledwie cztery osoby: sprzedawca w białej czapeczce i takim samym stroju, samotny mężczyzna, ukazany od tyłu i podejrzana para, w której jedni dopatrują się sutenera i prostytutki, a inni widzą przygodnych gości, którzy tylko zatrzymali się, w drodze przez Manhattan, na kubek gorącej kawy i papierosa. Widać, że padły jakieś słowa i za chwilę skomentuje je barman lub człowiek siedzący tyłem i trzymający w prawej ręce szklankę z jakimś napojem. Szczególnie wyrazista jest twarz kobiety, która patrzy na trzymanego w ręku papierosa i zamyśla się, a może tylko na moment spuszcza wzrok, by zaraz unieść powieki i spojrzeć na tego, kto pierwszy się odezwie. Równie dobrze może to być sam artysta i jego przyjaciółka z czasów studiów nowojorskich, a potem żona i towarzyszka życia, wszakże podobieństwo obu postaci jest zdumiewające. Warto skupić uwagę na sprzętach, charakterystycznych dla odwzorowanej chwili, na dwóch wielkich, lśniących niklem ekspresach, zapewne do kawy i herbaty, na cukiernicy i wykałaczkach, na solniczkach i pieprzniczkach stojących na ladzie, wreszcie na pojemniku na papierowe chusteczki i na kubkach, umiejscowionych przy dłoniach gości. Są jeszcze jakieś żółte drzwi, prowadzące na zaplecze, okrągłe stołki do siedzenia, nieodłączny w tym malarstwie mrok za oknami i ledwie mały fragment pustej ulicy. Kobieta ubrana jest w czerwoną sukienkę, a mężczyzna ma na sobie szary garnitur, błękitną koszulę z ciemnym krawatem i na głowie kapelusz z czarną wstęgą nad rondem. Podobne, amerykańskie nakrycie ma odwrócony mężczyzna, który jakby wyłania się z ciemności. Artysta znakomicie ukazał tutaj nocne cienie i rozproszenie światła, a oprócz tego nasączył obraz aurą nostalgii, szlachetnego smutku i monotonii egzystencji. To jakby metafora amerykańskiego wyobcowania i nieustannego oczekiwania na to, co się wydarzy i może odmieni diametralnie losy namalowanych postaci. Choć ludzie ci są w tym samym miejscu i czasie, to wyraziste jest tutaj ich oddzielenie i nawet owa bliska siebie para, manifestuje swoje rozdzielenie. Nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z żarliwie kochającymi się ludźmi, raczej z osobami, które mają jakieś problemy, we własnym, wąskim świecie, wyraźnie oddzielonym od innych przestrzeni.

Warto zatrzymać się też przy obrazie pt. Niedziela z 1926 roku, będącym emblematem (modne obecnie słowo: ikoną) ludzkiego zamknięcia w sobie, wyobcowania i beznadziei. Przed jakimś budynkiem, na pustej ulicy siedzi mężczyzna w charakterystycznym dla lat dwudziestych stroju, urzędnika bankowego lub sprzedawcy. Nie możemy zorientować się w jakim miejscu pracuje, bo obraz nie zawiera żadnych informacji na ten temat. Widzimy tylko jakąś brudną, odrapaną witrynę i równie sfatygowany podest przed nią, oddzielający otwarte wejście od piaszczystego podłoża ulicy. Za wielkimi oknami zieje brunatna pustka, a nieco światła wpada do środka tylko przez uchylone drzwi. Łysy, dość korpulentny mężczyzna, siedzi zamyślony na podeście, a jego twarz wyraża smutek i przygnębienie, jakieś głębokie zapatrzenie we własne wnętrze. Nawet jego cień jest minimalny, a otoczenie wzmaga poczucie zagubienia i zarazem przywiązania do wąskiego wycinka rzeczywistości, nie dającego szansy na oddalenie się i poznanie innego świata. Łatwo wyobrazimy sobie codzienną drogę tego człowieka do pracy, w której niewiele się dzieje, klienci przychodzą rzadko, a większą część czasu spędza on na oczekiwaniu na kogokolwiek. Może myśli o swojej żonie, która czeka na skromną wypłatę, może zastanawia się jak pomóc dzieciom, które potrzebują nowych butów i odzienia, a ich marzeniem jest wyprawa małym stateczkiem do Statuy Wolności albo wjechanie na najwyższe piętra Empire State Building. Skąd wziąć na to dolary, gdy brakuje ich na jedzenie i ubranie, jak zarobić większą sumę, gdy wszyscy dookoła narzekają na brak pracy, na kłopoty ze zdrowiem i na złe warunki bytowania? Może lepiej rzucić to wszystko i pojechać na zachód, może łatwiej żyłoby się w małym domku, zagubionym pośród amerykańskich bezdroży? Człowiek stworzony jest do działania, a tutaj, w tym starym domu nic się nie dzieje, nikt nie jest oczekiwanym gościem, wszystko ma wymiar płaski i skończony, nieustanie powielający to, co już było. Jeszcze chwila i mężczyzna wstanie, obejdzie swoje nędzne królestwo, przestawi szklankę z wodą na inne miejsce, strzepnie paprochy ze spodni i kamizelki, wyjrzy przez okno, a potem znowu wysunie się przed front budynku, z ociąganiem usiądzie na podwyższeniu i czekać będzie na nie wiadomo co.

Inny obraz – Letni wieczór – namalowany w 1947 roku, w czasie powojennej stagnacji, przedstawia scenkę, jakich wiele miało swoje miejsce na tym kontynencie. Jakaś para przysiadła na barierce werandy typowego, obłożonego białymi deskami, amerykańskiego domu. To jest znowu, tak ulubiony przez Hoppera moment, kiedy padły jakieś słowa i ludzie zamyślają się, rozważają co jeszcze powiedzieć. Dookoła panuje nieprzenikniona ciemność, a tylko światło na werandzie wydobywa i wyraziście oświetla postacie, byle jakie drzwi wejściowe, kolumny i fragment okna. Dziewczyna jest dość urodziwa, choć ma może zbyt atletycznie zbudowane uda i dość wydatną kibić. Krótka, wypłowiała spódniczka zdradza, że pragnie ona podobać się mężczyznom, a przy tym nie potrafi właściwie ukryć mankamentów swojej sylwetki. Obcisła bluzka opina jej wydatne piersi i łatwo daje się zsunąć podczas miłosnej przygody. Mężczyzna jest zapewne lokalnym elegantem, na co wskazuje wymuskana fryzura i modne swego czasu, białe buty z krótkimi sztylpami, zachodzącymi za obszar sznurowadeł. Drelichowe spodnie i bawełniana koszulka mogą wskazywać, że jest marynarzem lub wojskowym, albo po prostu pracownikiem jakiejś wielkiej fabryki lub plantacji owoców. Nie wiemy z jakim stanem USA mamy tutaj do czynienia – czy są to okolice Nowego Jorku, czy jakiś obszar nad jednym z oceanów oblewających kontynent, czy to chłodna północ kraju, czy jego ciepłe południe. To jest wszakże scena modelowa, spotkanie jakich miliardy miały miejsce w różnych momentach historii tego wielkiego kraju. Może dziewczyna powiedziała właśnie mężczyźnie, że zaszła w ciążę, albo dowiedziała się od niego, że dłużej nie będą się spotykali? Może skomentowali jakieś wydarzenie lub zastanawiają się skąd zdobyć fundusze na budowę domu i wspólne zamieszkanie w nim? Niewątpliwie jest jakaś więź pomiędzy tymi osobami, jakieś autentyczne, seksualne napięcie, ale też – jak zwykle u Hoppera – pojawia się i chłód, istnienie osobne, jakaś istotna przeszkoda, nie pozwalająca się im zbliżyć bardziej do siebie. Może są tylko znajomymi, a może to brat i siostra? Raczej chyba nie, bo strój dziewczyny wskazuje, iż jest to randka. Zastanawia jednak gorycz na jej twarzy i jego głębokie zamyślenie, jakby mięli podjąć ostateczna decyzję, jakby to była ostatnia ich wspólna chwila.      

Pod koniec lat dwudziestych, ubiegłego wieku, zaznacza się u artysty tendencja do malowania subtelnych, zamyślonych kobiet, modnie ubranych, w krótkich spódniczkach, gustownych kapeluszach i w jedwabnych pończochach. Warto w tym względzie wskazać dzieło pt. Automat z 1927 roku, przedstawiające taką kobietę, zamyśloną i wpatrzoną w filiżankę kawy. Jest ona ubrana w piękny, ciemnozielony płaszcz z futrzanym kołnierzem i takimi samymi zwieńczeniami rękawów. Jest bardzo zgrabna i ponętna, co podkreśla jeszcze modny kapelusz i dość duży dekolt ciemnej sukienki. Może czeka na ukochanego, może umówiła się z przyjaciółką, a może jest panienką do wynajęcia – wszak to, że wybrała kawę z automatu, wskazuje, że nie należy ona do osób zamożnych. Z kolei jej dość wykwintny ubiór wskazuje, że albo należy do klasy średniej, jest urzędniczką, guwernantką lub sprzedawczynią w wielkim magazynie, albo że jest po prostu prostytutką, czekającą na propozycję. Nowy Jork nie należał w tamtych czasach do miejsc spokojnych i samotna kobieta w nocnej, taniej kafeterii, musiała rodzić tego typu skojarzenia. Przerażająca jest pustka tego miejsca, gdzie są tylko najprostsze sprzęty, jakiś kaloryfer, jakieś drzwi, waza ze sztucznymi, plastykowymi owocami, proste krzesła i wieszaki. Za wielkim oknem, jak często u tego twórcy, panuje nieprzenikniony mrok, nieznacznie tylko rozświetlony, ciągnącymi się w dal lampami. Potęgują one wrażenie nieskończoności i zagubienia kobiety w tym zimnym, bezlitosnym świecie. Jej twarz, przyozdobiona kosmetycznym pudrem, z wyrazistym czerwonym akcentem uszminkowanych ust, wygląda jak maska z japońskiego teatru kabuki i właściwie niczego nie wyraża. Może tylko smutek egzystencji i zapatrzenie w głębie czasu, płynącego powoli, ale nieubłaganie. Charakterystyczne jest to, że zdjęła ona tylko jedną, prawą rękawiczkę, a lewa ręka pozostaje stale w skórzanym okryciu. Wskazuje to, że wpadła tu ledwie na chwilę, że wypije kawę, założy z powrotem drugą rękawiczkę i wyjdzie na zewnątrz. A może to rodzaj kobiecego roztargnienia i intensywnego bytowania w jakichś dręczących myślach lub rozpaczliwego szukania wyjścia z trudnej sytuacji? Mamy tutaj wyraźne wskazanie – o czym świadczy ubiór kobiety – że jest to chłodna pora roku, a i czas dobowy daje się ściśle określić – po zachodzie słońca, w nocy. Raczej są to późne godziny, lub czas po północy, bo pomieszczenie jest puste, wypełnione tylko aromatem kupionej kawy. Nie wiemy czy kobieta czuje się samotna, czy jest w depresji, czy może ledwie zatrzymała się w biegu, wszakże ułożenie nóg, delikatne ujęcie filiżanki i spuszczone oczy, utkwione w niej, wskazują, że mamy do czynienia z osobą głęboko coś odczuwającą, może kontemplującą swoją samotność, a może podejmującą jakąś ważką decyzję życiową. Kompletna pustka ulicy, mrok rozprzestrzeniający się w dal, w szczególny sposób skupiają uwagę na kobiecie i pomieszczeniu, w którym się znalazła. Samotna i zagubiona, myśląca i zamknięta w sobie, jak ludzie, którzy zgubili cel w życiu, jak osoby, które zatrzymały się ledwie na chwilę, w nieustannym biegu, odbierającym podmiotowość i odciskającym swoje niezatarte piętno na jaźni, zranionej przez wielkie miasto, nie dające szansy istotom słabym.



 


[1] Por. S. Borghesi, Hopper, tł. D. Łąkowska, 2006, s. 16. W partiach biograficznych eseju korzystam z tego właśnie opracowania.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko