Anna Musz i Stefan Jurkowski – Dzieci z Hameln Leszka Żulińskiego

0
224

Anna Musz


Niepokojąca, piękna baśń – „Dzieci z Hameln” Leszka Żulińskiego

 

Najnowszy tomik Leszka Żulińskiego przynosi całą gradację nastrojów. Niemal nie spotkamy tu bohaterów wcześniejszych tomików: Faust i Małgorzata pojawiają się zaledwie raz, Mefisto nie zostaje wymieniony z imienia ani razu, ale obecne w tryptyku „Ja, Faust” – „Chandra” – „Mefisto” tematy powracają. Zbiór „Dzieci z Hameln” jest ich naturalną kontynuacją – nie powtarza jednak obecnych w nich spostrzeżeń, ale rozwija je i uzupełnia.

 

         Wydany właśnie tom koncentruje się na jednostce, jej przeżyciach, emocjach i doświadczeniach, począwszy od wierności horacjańskiemu carpe diem, a skończywszy na chłodnym i posępnym memento mori. Taką postawę zapowiada nawet otwierający książkę wiersz Miłość, śmierć, fraszka. Ten tekst ukazuje zresztą, że śmierć w „Dzieciach z Hameln” ma wymiar bardziej emocjonalny, niż realny: to raczej przeczucie śmierci, przeświadczenie przemijalności, które towarzyszy podmiotowi zwłaszcza w drugiej części tomu:

 

Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje

 

mieszkam trochę u jednej, a trochę u drugiej,

wobec obu mam spore, niespłacone długi,

dobrze nam ze sobą (…)

 

(Miłość, śmierć, fraszka)

 

         Zacznijmy od pierwszego zjawiska, u którego bohater liryczny tych wierszy zaciąga trudny do spłacenia dług. Miłość zdecydowanie dominuje w pierwszej części „Dzieci z Hameln”, przynosząc zróżnicowane emocje i dynamiczne obrazy. Zebrane w książce erotyki realizują się najczęściej albo w lingwistycznych grach językowych, albo w kostiumie historycznym i geograficznym. W języku szukają nowych, precyzyjniejszych i pełniejszych środków wyrazu, czasem ożywiając minione sytuacje i dopowiadając to, na co wcześniej zabrakło słów:

 

(…) morfemy słów, przecinki, wykrzykniki średniki

rozrzucone w nieładzie rozbierały cię do rdzenia nagości,

a tam byłaś tak istotna jak nigdy dotąd, tak wymowna, jakby

na blaszanym bębenku ktoś cię udźwięczniał w słowa,

które poznałaś po raz pierwszy, bałaś się ich hałasu.

dlatego ten wiersz piszę, bo wtedy zamilkłem…

 

(Post scriptum)

 

         A kostium historyczny i geograficzny? On może pełnić w wierszach dwojaką rolę. Bywa scenografią adekwatną do przeżyć podmiotu, korespondującą z jego wnętrzem, dotrzymującą mu kroku bogactwem scenerii koralowych raf albo niepokojem żeglowania po morzach i oceanach (metafory drogi, podróży, żeglugi powracać tu będą wielokrotnie). Staje się jednak również pejzażem wewnętrznym – właściwym teatrem, rozgrywającym się w tej scenerii; historią, która prowokuje silne przeżycia, ale nawet jeśli się wypełni – nie przyniesie spełnienia. W jednym z wierszy czytamy wręcz:

 

(…) w śniegach Kilimandżaro

brodziła boso, może chciała powiedzieć, że zawsze można oddychać,

zawsze można iść dalej. była jak Afryka, uczyła mnie survivalu.

i stale znikała. jak fatamorgana, która kusi, ale się nie staje.

 

(Survival)

 

         Można powiedzieć, z niewielką tylko przesadą, że wszystko, co dzieje się w tym tomie, rozgrywa się w języku. Zjawiska znajdują dla siebie odpowiednie pojęcia lub – nie mogąc ich odnaleźć – wdają się z czytelnikiem w językową grę. Świat funkcjonuje na dwóch płaszczyznach – językowej – poetyckiej i realnej, przy czym świat realny bywa mocno zmetaforyzowany. Ze słowa wyprowadzane są tu prawdy filozoficzne, jak w wierszu Sofistyka, gdzie zabawa w zadawanie pytań przekłada się na ogólny wniosek o bezsensowności dociekań. Podobnie Ortografia: analizując reguły zapisu słów, skłania się ku problemom egzystencjalnym („jak się pisze to, co jest nam pisane”).

 

         Podmiot liryczny, który w wielu tekstach przedstawia się jako poeta, uzupełnia te przesłania o jeszcze jedną, ważną warstwę znaczeniową: opisuje zmagania z poezją, ze słowem jako tworzywem (słowo zostaje przy tym przeciwstawione wierszowi – wiersz jest wtórny, nietrwały – słowo jest pierwotne).

 

         Również współczesna rzeczywistość, męcząca i chaotyczna, w pewnym sensie odzwierciedla się w słowach. Prowokuje przy tym nadmiar znaczeń i sensów, „jazgot dnia”, dopowiadanie rzeczywistości:

 

… wstaje mgła. za chwilę zaczniemy ślepnąć w blasku słońca.

w tej jasności nic nie widać. rzeczy są tak wyraźne, a jednak

ukryte. więc zaczynają się nam zdawać. dorysowujemy

im kształty, dopisujemy wyobrażenia (…)

 

(Kino)

 

         Od tego zgiełku można uciec. Wystarczy, jak czyni to podmiot liryczny, stworzyć sobie azyl, własny świat – domu, własne towarzystwo – książek. Nie chodzi tu nawet bezpośrednio o dom, jako zamknięte mieszkanie, ale o miejsce, z którego można patrzeć na świat z dystansem, przez „odwróconą lunetę”, ponieważ wówczas

 

wszystko takie odległe, nierozpoznawalne,

nawet jeśli toczą się tam wojny, obracają w niwecz

zastany porządek – dzieje się to daleko.

 

(Dowódca)

 

         Pod koniec tomu – w gradacji nastrojów – dochodzi do głosu przemijanie, przeczucie zmienności wszystkiego, a (ostatecznie) nawet trwanie w rzeczach, które też okazują się nietrwałe. Życie przypomina Rozkład jazdy, toczy się ustaloną kolejnością, a jego następujące po sobie etapy są odcinkami tej samej podróży. Podróż może być spokojna i pewna, jeśli dzieli ją między siebie dwoje ludzi:

 

szczęśliwy, kto posiada spokój, wspina się pod górę

z równym oddechem, zbiega w dół bez obawy,

że cokolwiek traci, a jego kobieta mówi w każdej sytuacji:

weźmy się za ręce na dobre i złe, gdzie ty, Kajus, tam i ja

 

(Rozkład jazdy I)

 

W indywidualnym odbiorze staje się jednak trudniejsza do zniesienia. Radość życia kontrastuje z bezsilnością, tutejsza „zima” z odległymi, tropikalnymi wyspami. Pociechy nie przynosi również „zdrowy racjonalizm”, który nie pozwala podmiotowi lirycznemu – poecie na artystyczne szaleństwo, dane wspominanym przez niego w Widoku z okna poetom przeklętym. Pociecha przychodzi z innej strony: człowiek podlega odwiecznym prawom i egzystencjalnej konieczności. Baśnie muszą się spełniać, zło musi być złem, dobro – dobrem, bo taka jest ich całkiem obiektywna rola, postrzegana bez pretensji, bez ocen. Ludzie – niczym tytułowe „Dzieci z Hameln” – podążają za śmiercią, w kierunku śmierci, ale:

 

łańcuch pokarmowy nie unicestwia istnienia,

lecz z niego wynika, obraca wieczne koło trwania

złego i dobrego – braci syjamskich zrośniętych

na śmierć i życie (…)

 

(Racja braci Grimm)

 

         I choć podmiot liryczny twierdzi, że piszemy „baśń bez morału”, w tym właśnie fragmencie formułuje morał całego tomu. Przeprowadza czytelnika przez gąszcz emocji i przeżyć, które wyzwala i z których oczyszcza – podkreślając ich porządek. To katharsis: harmonia uspokaja, baśń staje się „straszna, ale piękna”, a człowiek przecież nadal żyje: trwa, aby – jak długo tylko może – „trzymać rytm”.

 


 

Stefan Jurkowski


Wszyscy jesteśmy z Hameln

 

Tytuł ostatnio wydanego tomu wierszy Leszka Żulińskiego “Dzieci z Hameln” jest znamienny. Wszyscy bowiem jesteśmy w swoisty sposób takimi dziećmi, które wyprowadza z życia prawo przemijania. Przypomnijmy tę legendę: oto w 1284 roku pewnien flecista umówił się z mieszkańcami, że za umówione honorarium wyprowadzi szczury z miasta. Mieszczanie jednak mu nie zapłacili. Szczurołap pojawił się znowu, i w akcie zemsty, za pomocą dźwięków fletu, wyprowadził z miasta wszystkie dzieci, które przepadły bez wieści.

Tomik ten jest bardzo dramatyczny. To zapis powolnego rozpadu ludzkiej psychiki, możliwości, tęsknot, a przede wszystkim nadziei; powolnego wychodzenia z życia, przy pełnej świadomości kurczenia się czasu, odbierania człowiekowi tego wszystkiego, co do tej pory było jego udziałem oraz istotną treścią życia.

Leszek Żuliński w sposób ekspresyjny kreuje swój świat. Jest to poezja “dziania się”. Akcja tych wierszy rozgrywa się niejako na oczach czytelnika i nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. Sam podmiot liryczny powiada:

 

zatrzęsie się ziemia, wstaną oceany, my schowamy się

w sobie, w piramidzie słów – ostatnim złudzeniu…

 

Bo w świecie przedstawionym Żulińskiego właściwie wszystko jest swoistą fatamorganą. Oto świadomi swoich ograniczeń stoimy u brzegów pustyni, w którą musimy zaraz wejść, ale wciąż jawią się nam obrazy naszych dawnych krain, pięknych i żyznych; czasów, kiedy jeszcze nie umielibyśmy skonstatować, że:

 

miłość na nic się zdaje, bo wiemy, że łatwopalna

i użyźnia zgliszcza.

 

Poeta doskonale wie, że wszystko to jest procesem nieuchronnym. A więc wszelkie przeciwdziałania, bunty, próby opóźniania tego procesu, nawet chwile iluzji, nie załatwią niczego. Jaką więc przyjąć postawę? Ten bolesny fakt starzenia się i przemijania uczynił Żuliński ważnym tworzywem wierszy. Choć podmiot liryczny sam stale tym procesom podlega, to ustawia się na pozycjach zdystansowanego obserwatora, relacjonuje sytuację, stara się jak najprecyzyjniej oddać jej klimat, grozę i własnie ową nieuchronność. W tym należy upatrywać zwycięstwa poety, który stworzył dla swoich wizji język niezwykle nośny. Poetyckie wizje są tutaj przekonujące, metaforyka bardzo pomysłowa, ekspresyjna i oryginalna.

Choć motywem przewodnim jest właśnie “ubywanie z życia”, to jednak wiersze Żulińskiego nie zamykają się w kręgu osobistych doznań. To przecież cały świat, cała nasza dookolna rzeczywistość, przesuwa się jak taśma filmowa. Jest wsysana w jakąś bliżej nieokreśloną próżnię. Znika, jak zniknęły dzieci z Hameln.

Takim “szczurołapem” jest również historia. W przejmującym wierszu “Listopadowy wieczór” czytamy:

 

wszyscy bywamy Żydami, wkładamy karteczki

w szczeliny ostatniej nadziei, menora naszej dłoni wysyła

światło pojednania

w Jom Kippur skubiemy pejsy ze wstydu…

 

“listopad dla Polaków niebezpieczna pora”

liście płoną czerwienią jak ogień w Treblince.

 

Nie ma tutaj bezpośrednich odniesień do samego podmiotu lirycznego. Pole obserwacyjne poszerza się o dramat ludzkości, która podlega prawom przemijania jako zbiorowość, nie tylko jako jednostka. A prawa te:

 

– znów niezrozumiałe

niedorzeczne jak łza

porównywana do perły.

 

Przyjrzyjmy się tytułowemu wierszowi. Oto podmiot liryczny powiada, że węszy ją wszędzie, włosy jej pachną stęchlizną i woskowymi świecami, na suchych rękach ma modzele po stylisku kosy… Jaki to znany z ikonografii obraz, nie pozostawiający wątpliwości! Poeta powiada:

 

jej suchy kaszel

budzi nas, idziemy za nim jak za fletem

szczurołapa – dzieci z Hameln, tylko jej ducha

winne.

 

To z jednej strony wyraźne nawiązanie do legendy, z drugiej przejmujące świadectwo “egzystencjalnego exodusu”, będącego naszym udziałem, który – wydawałoby się – powinien odebrać sens każdemu działaniu. Ale nie – wydaje się mówić poeta – dopóki żyjemy, to doświadczamy, doznajemy, mamy poczucie uczestnictwa w istnieniu. To nic, że iluzoryczne, że chwilowe, ale cóż nam więcej pozostało? “Baśń bez morału straszna, ale piękna” – jak powie Żuliński w wierszu “Racja braci Grimm”.

W zasadzie poezja Żulińskiego jest poezją konstatacji. Z drugiej jednak strony cały jej dramatyzm, walka z owym znikaniem, wyprowadzaniem się ze świata tkwi w poetyckim słowie. Odkrywczym, ekspresyjnie odmalowującym zarówno rzeczywistość zewnętrzną, jak i stan świadomości podmiotu lirycznego, który właśnie ze słów wydaje się uparcie budować swoją twierdzę. Nieważne, że tymczasową, ulotną jak on sam, niemogącą się oprzeć “szczurołapowi przemijania i śmierci”, ale przecież dającą złudzenie, że jednak życie miało, i ma jakąś wartość, choćby się ono zatraciło wraz z nami.

Poezja Żulińskiego zaskakuje wyobraźnią, spostrzeżeniami, ukazuje bezmiar możliwości poetyckiego słowa, które w konkretnych zestawieniach daje nowe jakości, wywołuje wzruszenie, zawiera także elementy humoru, stanowi instrument służący poecie do dokonywania “lirycznych wiwisekcji”. Wiersze te, same w sobie odkrywcze, nie potrzebują (i nie posiadają) warstwy opisowej. Ich znaczenia odwołują się bezpośrednio do wrażliwości i wyobraźni czytelnika.

 

                                                                                                                     Stefan Jurkowski

 

Leszek Żuliński: “Dzieci z Hameln”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2012, s.64

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko