Leszek Żuliński – Wielkie miniatury

0
226

Leszek Żuliński

Wielkie miniatury


     Henryk Bardijewski w tym roku skończył 80 lat; mija też 50 lat od jego debiutu książkowego. Uważam go za jednego z „cichych bohaterów” naszej powojennej literatury. Dlaczego „cichych”? Bo to pisarz szczególnie utalentowany i mądry, wybitny, chodzący własnymi ścieżkami, a jednak zbyt mało znany szerszemu ogółowi. Nie sposób wyobrazić sobie współczesnego dramatu polskiego bez Bardijewskiego, a zwłaszcza teatru radiowego. Ponadto jest znakomitym nowelistą, satyrykiem (debiutował przed laty w „Szpilkach”) i autorem tekstów dla dzieci i kabaretowych – a cały ten dorobek imponująco solidny, rozpoznawalny, niebłahy…

     Może lamenty podnoszę zbyt przesadne. Sam przecież nie czytywałem Bardijewskiego na co dzień, a jednak „wiem swoje” na jego temat. Ale mimo to uważam, że za bardzo go przez te lata przegapiałem.

     Ostatnimi laty Henryk Bardijewski zaczął wydawać swoje kolejne książki w Wydawnictwie Adama Marszałka. Tamże w roku 2009 ukazał się wybór jego słuchowisk radiowych Szepty i podszepty, w roku 2010 tom opowiadań Blisko za blisko, a obecnie kolejny pt. „Przelotna radość”.

     Więc w tej recenzji kilka słów o tej ostatniej pozycji, która – jakby nie było – ukazała się w jubileuszowym roku pisarza.

     Jest to zbiór opowiadań, a raczej opowiastek. Na 276 stronach zmieściło się ich aż 44, a więc sporo. Jak mówią jednak niektóre damy, nie rozmiar się liczy. Tym razem idzie o format. Nie waham się te opowiastki nazwać wielkimi miniaturami.

     Bardijewski na kilku stroniczkach każdej z nich potrafi nas wciągnąć w świat, o którym jakby literatura współczesna coraz częściej zapomina. Po pierwsze, nie dał się uwieść „prozie nowego języka”, która po tych wszystkich „robbe-grilletach i joyce’ach” pędzi w stronę eksperymentatorstwa oszalałego. Ja, oczywiście, nic przeciw temu nie mam, a nawet z podziwem śledzę każdy nowy język literacki, jednak cudownie jest nagle znaleźć się także w „starych klimatach”. Narracja Bardijewskiego ma coś magicznego z prozy XIX-wiecznej, rzekłbym: dickensowskiej. Podobną elegancję, stateczność, potoczystość, „pieczołowitość wywodu”, skupienie i refleksyjność. U tego autora jednak język nieawangardowy wcale nie oznacza języka staroświeckiego. W swojej narracji Bardijewski znalazł coś ponad czasem i modą. I znalazł też miejsce na swoje cudowne „patenty”.

     Jakie? Otóż ta proza, pogrążona w stoickiej mądrości, tańczy swoje wątki z lekkością baletnicy. Jest „lekka”, ale też arcyinteligentna, filozoficzna, ale też dowcipna, jest serio, lecz także nie pobawiona purnonsensu, trzymająca się ziemi, jednak unosząca się w obłokach. Nie znajdziecie tu żadnych tyrad, a jednak dowiecie się o ludziach i życiu więcej niż z niejednej opasłej powieści.

     Jest to proza „kameralna”. Najczęściej te opowiastki mają dwóch bohaterów, toczą się wokół jakiegoś incydentu, zdarzenia, drobiazgu codziennego. Ale to dzieje się tu tak, jak u Chagalla: unosi nas ponad wszelki reizm i zwykłe przyziemie. Bardijewski umie być dyskretnie surrealny, co nie znaczy, że po ziemi nie chodzi. Znajdziemy tu na przykład liczne ślady naszego współczesnego czasu. Ot, taki fragmencik: „W każdej zagrodzie stoją co najmniej dwa samochody, w tym jeden terenowy, bo taka moda nastała, a nasza wieś idzie za modą jak mało która. Kiosków z prasą jest kilka, gdyż ludzie u nas chętnie czytają, zwłaszcza pisma kolorowe, gdzie jest dużo zdjęć i łamigłówek. Natomiast księgarni się u nas nie powiodło, musiano ją zamknąć i otworzyć w tym miejscu salon gier liczbowych..”. Ha!, proszę zobaczyć: a to Polska właśnie! I jaki prztyczek w nos naszej realności. Tego tu pełno! Bardijewski lubi być sarkastyczny; daje nam często do zrozumienia, co myśli o „tu teraz”, wplata swoje komentarze i złośliwostki wobec współczesności… Ale, ale…

     Ale największy cymes w tym wspomnianym, surrealnym widzeniu świata. Bo te opowiastki to urocza wiwisekcja dusz ludzkich i owych „chagallowskich prądów”, jakie nas unoszą w stany przeróżnych lewitacji. Bardijewski jest mistrzem „psychologizmu metafizycznego” i admiratorem tego wszystkiego, co można zobaczyć wyłącznie „przed oczyma duszy swojej”. Większość jego bohaterów to dziwacy i dziwolągi, żyjące w swoim osobnym wymiarze. Indywidua, marzyciele, postrzeleni fantaści, poszukiwacze majaków i pięknej ułudy.

     Bardijewskiego fascynują (i bawią) „dziwactwa”, irracjonalizm, ludzka fantazyjność i autozłudzenia, „czucie i wiara”, introwertyczność, ukochanie absurdu i mirażu. Metafizyczny spleen istnienia.

     Ten autor pisze nieustannie rozprawkę o racjonalizmie, wychwalającą antyracjonalizm. Przygląda się z niebywałą czułością ludzkiemu marzeniu za innym światem i innym spełnieniem. Obserwuje wnikliwie tę „dychotomię osobowościową”, która nogi ugrzęzłe w ziemi wynagradza głową bujającą w chmurach. Jego bohaterowie stawiają sobie pytania o własną tożsamość i zagubieni w anonimowym tłumie wyłuskują samych siebie choćby z niedorzecznych marzeń.

     Uważam, że proza nowelistyczna Henryka Bardijewskiego, przybrana we wspomnianą szatkę „opowiastki”, jest traktatem i moralitetem na temat ludzkiej kondycji i wszelkiej kompensacji „łaknienia egzystencjalnego”; pięknego łaknienia… Dlatego te utwory uważam za „wielkie miniatury”, precjoza mądrości, wyobraźni i talentu!

Henryk Bardijewski Przelotna radość, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2012, s. 276

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko