Krystyna Habrat
Tęsknota za dobrą książką
Na razie nie tęsknię, bo własnie taką czytam, ale jak skończę, pewnie znowu zatęsknię. Na szczęście mam jeszcze podobnych dużo w domu. Tylko są to stare pozycje, opowiadające o dawniejszych czasach, a potrzebuję też takich, które ukażą mi świat w jakim żyję aktualnie.
Dlatego sięgam wciąż po wydawane aktualnie. Kiedy przyszło mi znowu brnąć przez odpychające opisy delirium tremens starszawego mężczyzny i co gorsza jego brudów w mieszkaniu i rozmaitych fizjologicznych przypadłości, po może czterdziestu stronach czytania dokładnego i przekartkowania dalej, trzasnęłam tą książką z obrzydzeniem.Ktoś mi ją zlecił do przeczytania, bo od kilku lat po erze ckliwych romansów nastała druga skrajność, epoka epatowania się marginesem społecznym z menelami, pijakami i zboczeńcami. To jeszcze nie przekrój naszego społeczeństwa. Na szczęście! Na zorientowanie się, jak tacy ludzie egzystują, wystarczy bym poświęciła temu tyle czasu, ile zabiera na tej stronie margines. Tym bardziej, że osoba poniekąd przymuszająca mnie do czytania o tym, wpycha mi takie książki, jedną po drugiej, jakby inne u nas nie były wydawane. W końcu przestaję rozróżniać, w której książce co było, kto ją napisał, bo wszystkie na jedno kopyto. A romansów też nie lubię.
Oczywiście może mi ktoś zarzucić, że unikam mrocznej strony życia, że odwracam się od patologii i cierpiących. Z góry odpowiem, że na pewno więcej uwagi, czasu i sił, poświęciłam takim własnie ludziom, niż każdy, kto by mi unikanie tego zarzucił, bo całe lata z przejęciem pochylałam się nad losem dzieci patologicznych rodzin i usiłowałam pomóc im i ich rodzicom. Nawet o tym pisałam. Ale czytać o tym w kółko już nie muszę. Potrzebuję innych tematów, innych bohaterów, innej filozofii.
Dlatego odrzucając z niechęcią tamtą książkę, wzięłam „Kontrapunkt” Aldousa Huxleya. Podobała mi się przy pierwszym czytaniu gdy miałam 18 lat. Bałam się, że zawarte w niej intelektualne dysputy mogą mnie teraz znudzić, bo podobno pod wpływem komputerów, internetu i szybkiego przepływu mnogości informacji, nasze mózgi ulegają pewnej przemianie. Szczególnie u młodzieży. Na szczęście nie. Książka nadal mi się podoba.
Według mojego kryterium, dobre książki to te, które należy przeczytać przynajmniej dwa razy. Najpierw gdy się wchodzi w życie, żeby doznać intelektualnej i artystycznej ( może i w odwrotnej kolejności) przygody, poszerzyć swoje horyzonty oraz wrażliwość na odbiór literatury i sztuki. A także, by budować własne kryteria odbioru, żeby nie powtarzać swych opinii ślepo za autorytetami. Ja, nie-polonistka, mogłam sobie na takie coś pozwolić. Po raz drugi należy przestudiować dzieło, jakie się nam kiedyś spodobało, kiedy już dysponujemy większą wiedzą o życiu, o świecie, ludziach i literaturze. Le niektórych należy czytać ciągle. Ja mam takich ulubieńców: Conrad, Czechow, Undset, Woolf, Mann… Do tego u innych wybrane pozycje, jak „Pożegnanie z Afryką”, „Tysiąc żurawi”, „Judyta” (autora nie podam, ale powieść przejmująca do bólu)… I wiele, wiele, innych. No, nie o moje upodobania tu chodzi, ale o powieść Huxleya.
Czytam więc ją ponownie po latach i przeżywam ucztę duchową. Nie jestem krytykiem, więc nie silę się na recenzję, ale muszę się podzielić wrażeniami na temat, tego mało teraz wspominanego autora. Najważniejsze, że opisuje życie ludzi, których kiedyś nazywano intelektualistami. Dziś i to pojecie wyszło z mody. Tu pośród nich występują też osoby tylko dla dopełnienia tła, jak córka uczonego łamiąca ich serca, ale są pisarze, uczeni (może bardziej hobbyści), artyści. Piszą, spotykają się w salonach, dyskutują.
Wzruszyła mnie guwernantka opiekująca się dorastającym synkiem słynnego malarza, panna Fulkes, która w wolnych chwilach czyta dzieło Adama Smitha: „Bogactwo narodów”. Na razie tom pierwszy. I teraz się dowiedziałam czegoś więcej, kim jest patron słynnego instytutu, którego przedstawiciele wygłaszają często w telewizji opinie na tematy ekonomiczne. Nie odmówię sobie przyjemności zacytowania tej tak pięknie zatytułowanej , kilkutomowej pozycji, nad którą guwernantka się biedziła:
„Skoro możność wymiany prowadzi do podziału pracy, to stopień podziału musi być zawsze ograniczony zakresem tej wymiany, czyli innymi słowy, rozległością rynku (…)”
i dalej:
„Gdy rynek jest bardzo mały, nikt nie znajduje zachęty do tego, by oddać się wyłącznie jednemu zajęciu, a to dlatego, że nie może wymieniać całej nadwyżki produktu własnej pracy przekraczającej jego własne spożycie na takie części produktu pracy innych ludzi, jakich potrzebuje.”
Nie jest to proste do zrozumienia, jak chyba cała ekonomia, i bardzo biedziła się nad tym ambitna guwernantka, ale przykładała się do tej lektury, snując nad nią marzenia o pięknych sukniach, balach i ramieniu, które ją w tańcu obejmie. Kiedyś wypadało tak się dokształcać. Teraz i słowo „samokształcenie” również wyszło z mody. A na półce panna Fulkes miała jeszcze dzieła Wordswortha, Longfellowa, Tennysona, Emersona, Aureliusza, Tomasza a’ Kmpis i… głębiej za nimi ukryte romanse, z czytaniem których się nie zdradzała. Panna ta zajmuje w książce mało miejsca, bo i miejsce jej pośród salonów z intelektualistami skromne, a jest przez autora pokazana za pomocą kilku zaledwie rysów, ale celnie, tak że wzbudza sympatię czytelnika i zostaje w pamięci, nawet jako pewien archetyp guwernantki. Niemodny już autor przedstawiał dobrze ujęte psychologicznie postaci z ich kompleksami, wadami, czasem nienawiścią, czasem nudą, różnymi odcieniami szczęśliwej i nieszczęśliwej miłości. Warto też porównać współczesne przemyślenia wobec biednych i bogatych, z tymi, jakie są pokazane w tej powieści. Aż przyjemnie o tym wszystkim poczytać. Tęsknię do takich właśnie książek i podobnych bohaterów, żyjących w naszych czasach.
Śpieszę teraz do dalszej lektury Huxleya, bo na razie jestem w połowie książki. Oczywiście, znowu dylemat: pisać czy czytać. Zatem najpierw wypiję kawę i zjem maliny. Potem truskawki… I tak czasu na wszystko nie wystarczy. Lepiej więc czytać Huxleya niż też na H, niżej podpisaną. Ale choć troszeczkę…