Bohdan Urbankowski
O naszych pokoleniach
Nie można o patriotyzmie lub jego braku sądzić na podstawie deklaracji, symboli czy preferowanej mody. Od wartości deklarowanych trzeba odróżniać wartości – jakby to ujął Piłsudski: „wyznawane czynem”.
Jerzy Jankowski, jeden z najwybitniejszych poetów pokolenia „jarocińskiego” broni swych rówieśników przed zarzutem braku patriotyzmu, przed zarzutem ucieczki w zabawę – i po części mu się ta obrona udaje. Przy okazji upraszcza wizerunek naszego pokolenia – i o tym parę zdań.
Doświadczenia pokoleniowe
Wiemy z przekazów rodzinnych, że najważniejsze były doświadczenia polityczne. W XIX wieku – zrywy niepodległościowe, w XX także, jednak z pokolenia na pokolenie obserwujemy ich degradację. Dla mojego dziadka była to wojna 1920 roku i zwycięstwo, dla ojca – Powstanie Warszawskie i obozy, z których ostatni okazał się obozem śmierci, dla mnie… No cóż: na Poznań spóźniłem się dosłownie i w przenośni. Na wieść o „wypadkach” poznańskich uciekliśmy w kilku z kolonii, na szczęście – już na stacji dogonił nas wychowawca. Najpierw opieprzył słowami, jakich nigdy nie słyszeliśmy, potem – dosłownie z płaczem powiedział, że „tam – już po wszystkim”. Więc Poznań nie był moim doświadczeniem pokoleniowym, nie stał się czynem, który kształtuje na lata biografię. Próbowaliśmy podłączyć się pod Budapeszt, oddawaliśmy krew, rysowaliśmy na murach czerwone krzyże – ale traktowaliśmy to z zewnątrz, jako współczucie niż jako uczucie. Próbowałem napisać o tym wydarzeniach poemat, taki w stylu „Reduty Ordona” – nie wyszło. Rymy brzmiały jak fałszywe nuty. Zostawiłem surowy zapis, który mogę uznać za swój pierwszy niezrymowany wiersz…To nie było nasze doświadczenie. „Nasze” – musieliśmy sami wypracować.
Wymyśliliśmy Klub Artystów Anarchistów. Coś w rodzaju „Jarocina”, tylko kameralnego. Prowokacje artystyczne – np. „malowanie Bytomia”, ale i dyskusje polityczne ku czci Piłsudskiego, lwowskie piosenki i demonstracja na pochodzie 1 majowym, na który wybraliśmy się z własnymi portretami (do czasu zamaskowanymi fotografiami „gomułek”) i wreszcie – jedyna chyba wtedy – akcja zniszczenia pomnika. No może nie całkowicie zniszczenia, ale nadpsucia. Złościł nas „Walter” – Świerczewski sterczący w bytomskim parku (Stoit statuja…). Najpierw próbowaliśmy sposobu starych konspiratorów: podlewaliśmy pomnik walerianą, żeby koty przychodziły szczać. Pomnik śmierdział – ale nadal, z uporem pijanego bolszewika sterczał. Więc którejś nocy odtrąciliśmy mu nos. To była najcenniejsza „relikiew” w melinie KAA. I może na tym by się skończyło, gdyby niektórzy z nas, w ostatniej chwili, nie zdążyli się załapać na studenckie Przedwiośnie 1968 roku. Miałem szczęście, bo byłem nieco starszy od większości uczestników buntu (prawie 25 lat!) ale robiłem jeszcze drugi fakultet, mieszkałem w bursie na Kickiego – i tu ogarnął mnie Marzec.
Dla pokolenia Jankowskiego buntem był „Jarocin”. Taniec pogo udający prawdziwą walkę. Więc coś jak nasz „anarchizm – tylko na wielką skalę. Na pewno na złość tym, którzy w PRLu Jaruzelskiego mościli już sobie wygodne barłogi i na pewno był w tym buncie heroizm – co najmniej na miarę kotów zwabionych walerianą. Myślę jednak że chłopakom z Jarocina zabrakło politycznego „Przedwiośnia”. Ale to rzecz do osobnej dyskusji…
Odpowiadaliśmy na mniejsze wyzwania niż ojcowie i dziadkowie. Naszym doświadczeniem był Marzec. Tylko, że był on inny niż piszą dzisiaj publicyści, którzy nam ten Marzec ukradli i ufajdali, inny niż sądzi Jankowski. Uważa on pokolenie ’68 za monolit, za coś w rodzaju zbuntowanej „młodzieżówki” PZPR, która po Marcu zrobiła jeszcze KOR, poczym w czasach Okrągłego Stołu, niejako pod tym stołem wróciła na łono partii. Jankowski ma mocne argumenty na poparcie swej tezy, a ja podrzuciłbym mu jeszcze parę – choćby późniejsze wypowiedzi pokoleniowego lidera, Adama Michnika, który uznał przywódców PZPR (a zarazem wojska i bezpieki) za „ludzi honoru”. Z humanitarnym hasłem „odp… się od Generała” na ustach Michnik objął protekcję nad Jaruzelskim. Zarazem jakby ogłosił się jego prawnym następcą. A jednak nie do końca zgadzam się z Jankowskim.
Dwa skrzydła, między nimi serce i …żadnej głowy!
Wystąpienia młodzieży w 1968 roku zostały zakłócone manipulacjami politycznymi; w polskim matrixie zamiast fotografii zostały karykatury. Manipulacje ułatwił fakt, iż bunt miał charakter elitarny – ograniczył się do studentów i starszych uczniów w paru miastach akademickich. Propaganda moczarowców wykorzystując udział w buncie potomków „budowniczych PRL” pochodzenia żydowskiego przedstawiała Marzec jako prowokację syjonistyczną, jako próbę odzyskania władzy przez dawnych stalinowców z ekipy Bermana i Zambrowskiego. Prawda była bardziej skomplikowana, ex stalinowcy, przebrani za liberałów usiłowali się podłączyć do ruchu studenckiego, ale jego inspiratorami nie byli. Również i wątek „żydowski” został do Marca doczepiony – czystki antysemickie zaczęły się na rozkaz Moskwy już w 1967 roku w wojsku a przeprowadzał je „człowiek honoru” – Jaruzelski. W Marcu nałożyło się na siebie kilka fal zdarzeń, ja chciałbym odtworzyć tylko doświadczenie naszego pokolenia. Dla przypomnienia sięgam do rodzaju pamiętnika – do pisanego wówczas poematu „Przedwiośnie”. Rzucane na papier fragmenty – wspomnieniowe, polityczne i historyczne – nigdy nie połączyły mi się w całość, może właśnie dlatego, że były to emocje a nie komponowanie dzieła. „przedwiośnie” zostało przerzucone na Zachód przez przyjaciół z japonistyki; kontrolę graniczną przeszło jako „notatki z wykładów” pisane wschodnimi znaczkami. Po marcu trochę jeszcze ten poemat „doszlifowałem” i było mi nawet żal, że wypuściłem go w świat w niedoskonałej wersji. Dziś wiem, że i ta lepsza daleka jest od doskonałości. Ma jednak znaczenie dokumentu – opisuje klęskę naszego pokolenia, jakby zatonięcie „Titanica” ale mówi też piosenki, które wówczas śpiewaliśmy:
W powietrzu popiół, w ustach popiół
Cisza jak żandarm na ulicy.
Lecz w ścianach z czerwonawej cegły
niby na niezniszczalnej kliszy
zostały nasze wiersze, pieśni –
słowa skrzydlate niepodległe
z okien rozwartych niczym piersi
płynęły w niebo…
Nieba nie ma
nas też zapewne, ale może
może została pamięć ścian
może po wiekach ktoś przyłoży
ucho do ruin i usłyszy
nasze naiwne, młode głosy
gdy wychyleni z okien w przyszłość
„Pierwszą Brygadę” śpiewaliśmy –
tę najdumniejszą z polskich pieśni.
(Uczciwość dodać nakazuje
że dalej, na tym samym piętrze
inni studenci, trochę …zacofani
języki wznosząc jak szturmówki
śpiewali „Międzynarodówkę
(Wyklęty powstań i tak dalej).
A chwilę później – groźnie tupiąc
po schodach schodzą obie grupy
by między akademikami
stosy partyjnych gazet zwalić
(„Trybun”, „Polityk” – co kto chce
byleby miało znak KC)
potem w cholerę to podpalić
i krzycząc razem „Prasa kłamie”
i „partia kłamie k…. jej mać”
razem nad ogniem ręce grzać.
(Tu kończę. Zanim zgaśnie płomień
i zanim wspólne zgasną pieśni
zanim rozejdą się studenci
jak przyszli – w dwie przeciwne strony)
Nasz akademik był „czerwony” – w przenośni i dosłownie – przez lata bowiem nie zdołano go otynkować. Działała też w nim przeraźliwie czerwona grupa ZMS –partyjnych towarzyszy Michnika. Studenci biało – czerwoni, a nawet zwyczajnie szarzy, którzy należeli do ZSP i dorabiali w „Plastusiu” (do dziś wspominam hektary wywiórkowanych podłóg i okien!) nie lubili tych z ZMS, uważając, że to przedszkole partii. W pewnym momencie jednak to przedszkole zaczęło się buntować, głosić hasła „powrotu do norm leninowskich” tudzież „komunizmu z ludzką twarzą”. Nawet, jeśli tych złudzeń nie podzielaliśmy – było już o czym dyskutować. Kiedyś urządziliśmy nawet spotkanie z Michnikiem, które jednak nie wypaliło. I nawet nie dlatego, że jego poglądy były zbyt „czerwone”, mówił obcym językiem – lecz mądrze. Powodem klapy były …wiersze. Michnik przyszedł ze swoim przyjacielem młodym Wirpszą (dziś jako Szaruga w warszawskim SPP) a ten przez pół spotkania czytał upiorne wierszydła i aforyzmy, które nazwał dwuznacznie podlece”. Że pisane pod Leca. Ale nam się wydały podławe na kilka sposobów, któraś z dziewcząt skwitowała je trafnym porównaniem: wrażliwości w tym tyle, co w desce klozetowej. Mimo tej obsuwy jakaś wymiana poglądów nastąpiła, mogliśmy się dogadać – my, rówieśnicy. Bo zgodziliśmy się, że ze „starymi”, których uosobieniem był „Gnom”, czyli Gomułka – porozumieć się nie da. Gnomy już nie ewoluują.
Jeśli więc można mówić o wspólnocie pokoleniowej – łączył nas protest. Hasła pozytywne – o ile były – pojawiły się i wyczerpały w tych dwóch pieśniach, o których kłótni i dialogu pisałem. Akademik był bardziej konserwatywny, dużą rolę odgrywał wpływ domów na prowincji i księży z placu Szembeka. Niemniej, po usunięciu Michnika z uczelni – zbieraliśmy podpisy w jego obronie. Zebraliśmy ich ponad tysiąc – większość była z Kickiego i innych akademików; „warszawka” (już wtedy używaliśmy tego słowa) była szmatława i za bardzo nie chciała podpisywać.
I tak to pozostało. Jak w „Przedwiośniu”: w jednym oknie zwolennicy Michnika wrzeszczący „Międzynarodówkę”, w drugim my – przekrzykujący ich „Pierwszą Brygadą”. Ale obydwie pieśni były przeciwko ormowcom sterczącym pod akademikiem. I rzeczywiście wspólnie paliliśmy gazety. Te, które miały podtytuł „Proletariusze wszystkich krajów etc.”
Ten sam podział zostanie odtworzony potem w KORze, który zorganizuje grupa „harcerska” Macierewicza nawiązująca do tradycji niepodległościowej, AK- owskieji, ale działała tam też grupa byłych „walterowców” a nawet partyjniaków i ona zdominowała KOR. Błąd historii (i błąd Jankowskiego) tkwi w tym, że utożsamiają Marzec i KOR z lewicową częścią tych formacji.
Marzec nie tylko wywołał z szarości PRLu nowe pokolenie, także wydobył dzielące rówieśników różnice – tak duże, iż można mówić o dwóch pokoleniach. A jeżeli o jednym to mającym dwa skrzydła, lewe i prawe, które nawzajem sobie przeszkadzają – do dzisiaj – co uniemożliwia lot.