Władysław Panasiuk – List z Chicago (Cena błędów)

0
159

Władysław Panasiuk – List z Chicago (Cena błędów)

 

Gdybyśmy znali przyszłość nie popełnialibyśmy błędów, jednak w praktyce tak nie jest.

 

Największym powodem błędów i nietaktów jest najczęściej zarozumiałość, której nikomu dzisiaj nie brakuje. Błędy i niedokładność wlecze się za człowiekiem od początku stworzenia istot żywych, do których również należymy. Skąd zatem bierze się niedoskonałość?

Dwie osoby kończą tę samą szkołę: jeden jest dobrym specjalistą zaś drugi miernym. Często nie idziemy do wybranej uczelni, tylko dlatego, że gdzie indziej nie ma egzaminu (łatwo się dostać). Słowem wybieramy najłatwiejszą z dróg, nic to nie ma wspólnego z pasją. Poza tym jedni się przykładają do nauki, a drudzy bazują na szczęściu i cwaniactwie nie zdając sobie z tego sprawy, że niewiedza ciągnie się za człowiekiem przez cały jego żywot. Mało, że męczy się sam, a wraz z nim cały szereg otaczających go ludzi.Nie powinno być żadnej skali ocen: albo się coś umie (1), albo nic (O). Jeden z moich wykładowców (w CSSMW) na zajęciach z broni podwodnej powiadał: jeśli się jąkasz z odpowiedzią – to już nie żyjesz. Z trotylem i prochem nie ma zgadywanek, to zbyt drogo kosztuje. Szczególnie w morskich warunkach liczą się sekundy, żywioł nie każe na nic czekać. (swego czasu pełniłem na okręcie funkcję szefa działu broni podwodnej).

 

Skoro nie ma w polityce przypadków, dlaczego jest ich tyle poza nią. Nawet w banalnych krzyżówkach rozwiązujący musi być błyskotliwy, choć nie zawsze nadąża za tym autor owej łamigłówki. Hasła powtarzają się nagminnie, a i rzeczowość jakby niedomaga. Wszystkie dziedziny życia wydawałoby się powinny postępować, a często się cofają. Może rządzący chcieliby się zająć takimi problemami, jeśli mamy podążać w znakomitą przyszłość. Może nie najważniejsze jest to, kogo uczniowie będą czytać; Miłosza czy Gombrowicza. Wystarczy by czytali mądrych, a na to ustaw nie trzeba. Tylko milicjant dzielił powieść Sinkiewicza na dwie różne „ogniem” i „mieczem”, ale to jakby inny poziom myślenia. Zawsze zajmujemy się błahostkami, kiedy gromadzą się wokół nas sprawy nie cierpiący zwłoki. Spotkałem w swoim życiu dużo mądrych ludzi, chociaż zdarzało się spotkać udających mądrych, a to jak sądzę nie to samo. Przyznam, że od jednych jak i od drugich wiele się nauczyłem. Niekompetencja w dzisiejszym coraz „szybszym świecie” może każdego z nas wiele kosztować. Dlaczego poruszam ten drażliwy temat, bo wolałbym się leczyć u znakomitego lekarza, korzystać z usług mechanika, który zna cały układ pojazdu. Chciałbym wysłać wnuka do szkoły gdzie nauczyciel posiada ogromną wiedzę, czytać prasę, w której piszą fachowcy, latać samolotem, którego pilot nie jest praktykantem. Pływać na statku, którego kapitan jest nie tylko fachowcem, ale również przesadnie dokładnym i odpowiedzialnym człowiekiem.

 

Tego pragniemy wszyscy, a jakoś nie przeszkadza nam, że nie zawsze trafiamy na takie standardy.

 

Ostatnimi czasy obracam się w środowisku pisarskim, może to słowo na wyrost (jak napisał nasz kolega). Gdyby znalazł się w naszym gronie prawdziwy, podkreślam prawdziwy krytyk i wypucował nam porządnie skórę, nie dochodziłoby do łamania podstawowych zasad obowiązujących w literaturze. Uniknęlibyśmy grafomańskich przydomków, przed którymi jakoś nikt nie chce nas obronić, zająć jakiegokolwiek stanowiska. Nie wolno się nikomu narazić i dotknąć tematu, niech więc każdy nam nawkłada ile tylko chce.

 

Właśnie ta odpowiedzialność, z którą zawsze jest tyle kłopotów. Jak ważna jest niech świadczą niżej podane fakty.

 

Dużo mówi się o RMS Titanicu, który zatonął po zderzeniu z górą lodową 15 kwietnia 1912 roku, jego wrak wraz z wieloma ludźmi spoczął na dnie oceanu na gł. około 4.000 m.

 

Mówi się o wadliwej konstrukcji, ale to właśnie błędy człowieka, brak odpowiedzialności, brawura i zbytnia pewność siebie doprowadziły do tej tragedii. To wszystko, o czym wyżej wspomniałem odgrywa bardzo istotną rolę niemal w każdej dziedzinie nauki i techniki, zatem i codzienności. Bóg wyposażył człowieka w rozum, z którego ten nie zawsze w odpowiedni sposób korzysta. Rozum to nie tylko myślenie, to również odpowiedzialność, systematyczność, skromność i umiejętność słuchania innych, z czym mamy zawsze największe problemy.

 

Titanicem dowodził doświadczony kapitan Edward J. Smith (przepłynął 2 miliony mil morskich) to jest czterdzieści lat życia na morzu, na pewno był dobrym fachowcem. Został przeniesiony z podobnego kolosa Olimpia, na ostatni rejs przed emeryturą, faktycznie był to ostatni rejs 62 letniego kapitana Smitha.

 

RMS Titanic był jednym z trzech liniowców (Olimpic, Gigantic później zmieniony na Britannic). Olimpic został zbudowany rok wcześniej i spisywał się bez wielkich niespodzianek. Titanica postanowiono wyposażyć w najlepsze (na tamte czasy) urządzenia, był to najbardziej luksusowy statek (transatlantyk) osiągający szybkość 24 węzły (44,4 km/h) Jako ciekawostkę podam, iż zużyto 3 miliony nitów do zespolenia blach kadłuba gr.19 – 22 mm. Titanic posiadał 16 przedziałów wodoszczelnych automatycznie zamykanych grodziami wodoszczelnymi. Sam kapitan powiedział, że nie wyobraża sobie sztormu, który mógłby zatopić Titanica, był święcie przekonany, iż dowodzi niezatapialnym liniowcem. Tutaj również mała ciekawostka: by wprawić w ruch prawie 270 metrowego kolosa zainstalowano dwa silniki parowe o wys. 12 m. każdy, (cylindry 1,5 m średnicy). Poruszały one 2 śruby o średnicy 7,2 m, trzecia była mniejsza, bo 5 metrowa poruszana nieco w inny sposób. Nie będę opisywał danych taktyczno – technicznych, nie to bowiem jest tematem. Chciałbym jednak w szczególny sposób podkreślić zwrócenie uwagi konstruktorów na bogate wyposażenie jednostki. Cztery windy (3 w klasie I), wielka klatka schodowa I klasy (w stylu Wilhelma i królowej Marii), otoczona balustradą w stylu Ludwika XIV, kryształowe żyrandole. Jadalnia (I kl.) o dł.35 m. i szer. całego pokładu. Zrezygnowano z umieszczenia dodatkowego rzędu szalup ratunkowych, uznając za rzecz kosztowną i zaśmiecającą pokład. Myślano, że luksus zastąpi bezpieczeństwo. Dwie godziny poświęcono na rozważenie kwestii ornamentyki dywanów I kl., a tylko 15 minut na dyskusje o liczbie potrzebnych szalup.

 

Niektórzy ludzie nie pojmują, że bogactwo (na morzu i w ogóle w życiu) nie jest pierwszoplanową rzeczą. Nie słyszałem, by jakiś rozbitek pływał na kryształowym żyrandolu, balustradzie. Owszem na dywanie ponoć można latać, ale żeby pływać! Są rzeczy ważne i najważniejsze, i z całą stanowczością muszę powiedzieć, że nie należy do nich przepych. Na morzu nie wystarczy umiejętność pływania, które przy ujemnej temperaturze wody i wysokich falach na niewiele się przydaje. Niemcy w czasie wojny wyznawali tezę, że najlepsi marynarze to ci, co nie potrafią pływać, tacy bowiem do końca będą bronić okrętu. To jedyny grunt pod nogami dla wszystkich marynarzy. Wiem coś o tym ponieważ przez parę ładnych lat okręt czy statek był moim domem. Morze mnie usypiało i budziło, karmiło widokiem moje oczy, słyszałem jego radość i bunt. Dużo czasu trzeba, by zrozumieć głos morza, by się z nim zgadzać, czytać z jego nut, rozmawiać z nim. Ogrom wód to najgrubsza księga, z której można wyczytać dosłownie wszystko, zrozumieć dobro i zło, gniew ludzi i wrażliwość Boga. To przestrzeń nieskończona, która jako jedyna potrafi pokazać głębię wolności i doprowadzić do rozmowy ze sobą. Sztorm to największy konfesjonał, gdzie człowiek nie potrafi ominąć ani jednego grzechu, zapomnieć o występku nawet sprzed lat. Nie darmo się mówi (jak nie umiesz się modlić – wypłyń na morze). Ludzie odważni, chodzą tylko po lądzie, tu nie brak supermanów i innych dziwolągów kinematografii. Morze jest dla ludzi rozważnych, a potem dopiero odważnych, a może tylko obojętnych, nie mających nic do stracenia!

Na wspomnianym Titanicu pomyślano o wszystkim, zapomniano jednak o najważniejszym: o istnieniu Stwórcy. Uważano, że statek jest doskonały i nic nie może stanąć na jego drodze, pokrzyżować ludziom zamierzonych planów.

 

Przed dziewiczym rejsem zmieniano załogę, co spowodowało niedociągnięcia w funkcjonowaniu zarządzania różnymi działami. Przeddzień rejsu wybuchł pożar w piątej kotłowni, co uszkodziło poważnie gródź wodoszczelną (by nikt nie dostrzegł, zasmarowano ślady pożaru olejem i zamaskowano). Po katastrofie przyśpieszyło to szybsze zatonięcie statku. Kiedy nadeszła godzina oczekiwanego rejsu i ruszyły trzy potężne śruby pędzący kilwater zerwał z cum mniejszy statek „New York” i o mało nie doszło do zderzenia. Spowodowało to godzinny postój Titanica, który sprytnie wykorzystano na inspekcję statku, by zatuszować ów incydent. Część przerażonych pasażerów opuściła pokład i tym sposobem pozostała przy życiu.

 

Rejs rozpoczął się z małym opóźnieniem, najpierw liniowiec udał się do Francji (Cherbourg), by zabrać na pokład 150 pasażerów z mniejszego statku. Później skierował się na Irlandię (Queenstown), gdzie wysiadło część pasażerów posiadających bilety na tę część rejsu.

 

Titanic wypłynął na pełne morze w kierunku Nowego Jorku 11 kwietnia 1912 roku. Rejs przebiegał bezproblemowo, ocean był dość spokojny, choć pogoda nie była najlepsza.

 

Od kilku dni radiotelegrafiści odbierali ostrzeżenia o krach i polach lodowych, co nie wywołało jakiejś większej reakcji, jedynie zmieniono nieco kurs bardziej na południe. W tamtych czasach nie było konieczności przekazywania odebranych danych na mostek kapitański. Radiotelegraf był nowością więc operatorzy zabawiali się wysyłaniem życzeń od pasażerów, kto chciałby zajmować się górami lodowymi. Zresztą nawet na bocianim gnieździe nie było lornetki, a to wszystko przez wspomniany bałagan związany z reorganizacją załogi. Jeden z odchodzących oficerów zamknął swą kajutę i nawet nie zdążył przekazać sprzętu ani klucza następcy (kajuta do końca pozostała zamknięta)

 

Radiooperatorzy odebrali sześć depesz informujących o górach lodowych, tylko jedna trafiła na ręce kapitana. W niedzielę 14 kwietnia o godz. 13,45 statek SS America przesłał Titanicowi depeszę, że ten płynie prosto na pole lodowe. Niestety i ta wiadomość nigdy nie dotarła na mostek kapitański. Tej samej nocy o godz.23,40 marynarze z bocianiego gniazda zauważyli (gołym okiem) na wprost statku górę lodową, oficer sprawujący wachtę na mostku kapitańskim podziękował za informację. Górę lodową po chwili zobaczył pierwszy oficer stojący na mostku i chcąc uniknąć zderzenia wydał polecenie sternikowi „ prawo na burt”, a do maszynowni cała wstecz. Statek skręcił w lewo, lecz to już było za późno ( od zauważenia góry do kolizji minęło 37 sekund). Pomimo błyskawicznej reakcji pierwszego oficera góra lodowa otarła się o prawą burtę liniowca powodując rozszczelnienia. Na długości 90 metrów wzdłuż kadłuba (na łączeniu nitowym) powstały szpary o łącznej powierzchni 1,2 m2. Niby niewiele, ale woda potrafi wejść przez najmniejszą szparkę i zalać wszystko, co stanie jej na drodze. Zatopionych zostało aż sześć pierwszych przedziałów, z obliczeń wynikało, że statek może się utrzymać na powierzchni wody przy zalanych czterech. Zalania spowodowały przechył ułatwiający wlewanie się wody.

 

Brak lornetki, brak obserwatorów na dziobie (konieczność wystawienia takowych na polu lodowym, czy w mgłę), oddzielenie pasażerów trzeciej klasy od reszty, nadmiernej szybkości i wiele innych czynników – to powód tragedii, która mogła się nigdy nie wydarzyć.

O zderzeniu wiedziało tylko kilkanaście osób na pokładzie: pasażerowie trzeciej klasy z dziobowej części (wyczuli uderzenie). Można się było czegoś domyśleć po zastopowanych maszynach, ale kto myśli otoczony luksusami! Kiedy na oględziny udał się kapitan, cieśla okrętowy i konstruktor – stwierdzono jednoznacznie, że statek zatonie w ciągu półtorej godziny. Opieszałość doświadczonego kapitana pozostała zagadkowa do dzisiaj: dopiero po 30 min. zaczęto wzywać pomocy, po 45 min. wydano rozkaz o opuszczaniu szalup. 15 min. później wystrzelono pierwszą białą rakietę (ostrzegawcze powinny być koloru czerwonego). Szalupy rozmieszczone na liniowcu wraz ze składanymi i tratwami mogły pomieścić jedynie 1170 pasażerów. Opuszczane były w połowie puste gdyż oficerowie nie znali ich ładowności. Panika zaczęła się pomiędzy godz. 1 a 2 po północy, kiedy już wyraźnie było widać zanurzony dziób i podniesioną rufę. Tylko kilku ludzi na pokładzie wiedziało, że dla połowy pasażerów nie ma miejsc w szalupach. Wysłane sygnały SOS odebrało kilka jednostek, żaden jednak nie znajdował się w pobliżu miejsca katastrofy. Dopiero o godz. 4.00 nad ranem dopłynęła na miejsce katastrofy Carpathia zabierając na pokład 712 osób, 1523 spoczęło na dnie oceanu.

 

Co zatem oznacza niewiedza, pewność siebie, niedopilnowanie obowiązków i brak dyscypliny. Tuszowanie niedociągnięć za wszelką cenę, a wszystko tylko po to, by nie stracić pasażerów, by zarobić duże pieniądze.

 

Nikt z nas nie wie, kiedy wypłynie w ostatni swój rejs, tak dużo czasu poświęcamy w życiu na wyposażenie naszych domów, samochodów, jachtów, na zapewnienie luksusowych warunków. Podobni dowództwu Titanica również ukrywamy wiele niedociągnięć, zagłuszamy własne myśli, by do nas nie dotarły.

 

Powstaje zatem pytanie: czy w tym bałaganie życiowym, pogoni za wygodą myślimy czasami o „szalupie, tratwie, kole ratunkowym”?

 

Zdarza się, że otoczeni blaskiem kryształowych żyrandoli, stojący na delikatnych perskich dywanach szydzimy z trzeciej klasy oddzielonej odpowiednią przestrzenią. Czy zdążymy wystrzelić czerwone race i czy ktoś ich nie zignoruje jak przepływający w pobliżu tragedii Californian?

 

A może uważamy, że nasz Titanic jest doskonały i niezatapialny?

 

                                               Władysław Panasiuk

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko