Krzysztofa Lubczyńskiego rekomendacje książkowe

0
180

Krzysztof Lubczyński


Monumentalny esej o „Lalce”

Trzecie już wydanie „Lalki czyli rozpadu świata”, wspaniałego studium-eseju Ewy Paczoskiej o „Lalce” Bolesława Prusa pochlebia mi osobiście. Dodatkowo zaświadcza bowiem o trafności mojego zachwytu podczas lektury drugiego wydania tej pracy, z 2008 roku (pierwsze – rok 1995 – przegapiłem). Ostatnie kilkanaście lat, to czas renesansu zainteresowań badawczych polskim pozytywizmem. Powstała pokaźna liczba prac, indywidualnych i zbiorowych zwłaszcza o twórczości Prusa, bo inni pisarze, klasyfikowani od zawsze jako „pozytywiści”, jak choćby Sienkiewicz czy Orzeszkowa, reprezentowani są znacznie skromniej. Koncentracja na Prusie wynika niewątpliwie z jego najwyższej rangi pisarsko-intelektualnej i z unikalnej genialności „Lalki”.Szkoda skądinąd, że poza znakomitym i odkrywczym esejem Ewy Paczoskiej „Prawdziwy koniec XIX wieku. Śladami nowoczesności”, także inne zjawiska literackie pozytywizmu nie znajdują zainteresowania choćby proporcjonalnego do ich rangi.

„Lalka czyli rozpad świata”, to wędrówka po świecie tej powieści. Nie jest to jednak tradycyjna wędrówka w klasycznym stylu nestora prusologów i „lalkologów”, profesora Henryka Markiewicza. Optyka „markiewiczowska”, bo przecież miał on wielu naśladowców, polegała na – ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu – czytaniu „Lalki” jako klasycznej powieści realistycznej „w skali jeden do jednego”, jako obrazu Królestwa Polskiego doby popowstaniowej, postyczniowej, jako opowieści o „trzech pokoleniach”, jako rodzajowego dokumentu życia epoki, jako powieści charakterów.

Ewa Paczoska zaproponowała podróż po „Lalce” innym wehikułem. Z jego pokładu pokazuje „Lalkę” , zgodnie z tytułem, jako opowieść o „rozkładzie świata” starego i o rodzeniu się nowoczesności, wyzierającej, na pozór niepostrzeżenie, zza anachronicznego, solennego zdawałoby się świata ciężkich, ozdobnych mebli, adamaszków, sutych kotar, bufiastych sukni, gorsetów, cylindrów, surdutów i powozów konnych. Zgodnie z tytułem studium, ale i zgodnie z tym, co o swej powieści napisał Prus, Paczoska odrywa się od klasycznych interpretacji „Lalki”, zwłaszcza od postrzegania jej w gruncie rzeczy jako wybitnej publicystyki i prozy tendencyjnej. W swoim fascynującym studium zanurza się w fakturę realiów powieści oraz w kontekst jej odbioru przez współczesnych Prusowi. Stamtąd wydobywa nowe, oryginalne odczytania nieskończenie przebogatych sensów „Lalki” jako opowieści o świecie śmierci, o przemijaniu, o kruchości świata, o jego wieloznaczności, o ogrodach Wokulskiego, o balkonach i wnętrzach, o sklepach, kościołach, mieszkaniach, jako powieści o kosmosie egzystencji. W posłowiu do drugiego wydania swej książki Ewa Paczoska napisała, że wydając ją w 1995 roku myślała, że na dobre rozstaje się z „Lalką”, że to jednorazowa przygoda. Myliła się. Uwiodła ją ta arcypowieść polska napisana przez myśliciela i nowoczesnego artystę.

Kolosalnym walorem studium Ewy Paczoskiej jest jego styl, pozbawiony akademickiej ciężkości, styl finezyjnego eseju. To esej jednocześnie kameralny i monumentalny, na podobieństwo „Lalki”. To jest po prostu także znakomita literatura. I uwodząca, bo od czasu pierwszej lektury eseju Ewy Paczoskiej łapię się na tym, że myśląc o „Lalce” Prusa czy ekranizacji Wojciecha Hasa, odruchowo myślę natychmiast i o jej „Lalce czyli rozpadzie świata”. Z prusowskiej „Lalki” i jej wybitnej egzegetki zrobił mi się w wyobraźni nierozłączny duet.

Ewa Paczoska – „Lalka czyli rozpad świata”, Wyd. Logograf, Białystok 2012

 
 

Nie z podręcznika agitatora

Marksizm – w Polsce słowo pobrzmiewające zgrzytliwie, źle, obciążone setkami złych skojarzeń, używane czasem jako synonim ustroju realnego socjalizmu, kojarzone ze skrajnie zwulgaryzowaną wersją czasów stalinowskich, ale i późniejszych także. Kojarzy się choćby z obśmianymi WUML-ami, czyli Wieczorowymi Uniwersytetami Marksizmu-Leninizmu. Istnieje jednak marksizm – jeden z najważniejszych kierunków filozoficznych XX wieku, nie podręcznik agitatora, lecz ciekawy system myślowy, który ze Stalinem, Chruszczowem, Bierutem, Gomułką czy Gierkiem miał tyle wspólnego, co piernik z wiatrakiem. Gdy w 1965 roku na Zachodzie ukazała się praca francuskiego filozofa Louisa Althussera (1918-19990) „W imię Marksa”, nie było najmniejszej szansy na publikację w Polsce jej przekładu. Ba, należała do tytułów najbardziej w PRL niecenzuralnych. Bo „marksiści” u władzy najbardziej bali się marksizmu jako systemu myślenia. Był dla nich tylko rezerwuarem niektórych haseł propagandowych i emblematem do wielorazowego użytku. Althusser przeczytał i przemyślał prace Marksa poprzez freudyzm i strukturalizm. Ukazał go jako jeden europejskich kierunków filozoficznych, a nie jako wulgarną doktrynę politycznej walki. Ten bestseller ukazał się w Polsce dopiero teraz, przeszło czterdzieści lat po tym, jak stał się na zachodzie bestsellerem.

Lektury pracy Althussera nie polecam lewicowcom czy lewakom. Polecam ją tym, którzy bezrefleksyjnie albo powodowani skrystalizowanymi poglądami czy emocjami nie potrafią spojrzeć na filozofię marksizmu inaczej niż jako na obrzydliwą emanację „czerwonego luda”. Prawy Obywatelu, spokojnie, nie denerwuj się. Nie szerzę tu propagandy marksistowskiej. Zachęcam jedynie do poznania jednego z najbardziej zmistyfikowanych i sfałszowanych nurtów filozoficznych w dziejach świata.

Louis Althusser – „W imię Marksa”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011

 


„Grochowa” co kot napłakał

Prozę Stasiuka zawsze warto czytać i to samo wskazanie odnosi się też do „Grochowa”, jego najnowszej książki (raczej książeczki – 94 strony). Jest narratorem o nieczęstym darze plastycznej opowieści, fenomenalnym gawędziarzem, mądrym obserwatorem egzystencji, choć to obserwacja zawężona do świata „niskiego”, „ludowego”. Znamienne, że Stasiuk nigdy, jak dotąd, nie zbliżył się – jako pisarz – do tego świata, z którego rekrutują się jego czytelnicy. Bo przecież nie są nimi ci, którzy stanowią „lud” z jego opowieści, nie są też nimi „grochowianie” i ich wszelkie mutacje. Nawet bowiem na Grochowie czytają Stasiuka tylko inteligenci i studenci. Pytanie o to, jak poradziłby sobie Stasiuk – jako pisarz – ze światem nie „odrażających, brudnych, złych”, lecz ze światem – dajmy na to – intelektualistów, choćby jego kolegów po piórze, jest jednym z najbardziej nurtujących mnie, jako jego czytelnika, pytań. Wyjście poza niezmienny świat stasiukowy – to byłby dla mnie ostateczny test jego pisarstwa, gdyż nie jest takim rozstrzygającym testem poruszanie się wyłącznie po dotychczasowym gruncie. Bo dziś Stasiuk, jako znakomity, ale monochromatyczny bard ludowy, nie jest dla mnie jeszcze pisarzem ostatecznie zweryfikowanym. Jako pisarz właśnie, a nie jako ludowy gędźbiarz.

Niestety, warszawskiego Grochowa, wbrew tytułowi tego niewielkiego, niespełna stustronicowego, tomiku opowiadań, jest w „Grochowie” niewiele, tyle co kot napłakał. Składają się na tomik opowiadania „Babka i duchy”, „Augustyn”, „Suka” i – na ostatku – „Grochów” właśnie. A i w „Grochowie” najwięcej reminiscencji z podróży w rejon Adriatyku i w Bieszczady. Tak jakby nie chciał Stasiuk wątku grochowskiego rozwijać ponad minimum. Dlaczego? Nie wiem. A szkoda, bo te kilkadziesiąt tak naprawdę zdań o Grochowie w książce mającej go w tytule, jest naprawdę dobrych. Na niedawnym spotkaniu ze Stasiukiem we „Wrzeniu Świata” grochowianie robili dobrą minę do złej gry i udawali, że „Grochów” tego Grochowa pełny. I że to książka o ich małej ojczyźnie. Z tego punktu widzenia czuję się trochę (jako sąsiad Grochowa, bo ze Szmulowizny) przez Stasiuka wyprowadzony cokolwiek w pole. Tak jakby obiecał mi wspólną wycieczkę na Grochów, a podstępnie zawiózł zupełnie gdzie indziej. Ale jak tu żywić urazę do Stasiuka, kiedy to taki dobry pisarz, kiedy się go tak rozkosznie czyta?

Andrzej Stasiuk – „Grochów”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko