Krystyna Habrat
ODŚWIEŻANIE WYOBRAŹNI CZYLI POCHWAŁA STARYCH KSIĄŻEK
Na co dzień żyjemy wydarzeniami, jakie dzieją się aktualnie. Dowiadujemy się z mediów o kolejnych katastrofach, tragediach, trzęsieniach ziemi, czasem wojnach. I jeszcze o śmierci wielkich tego świata, ale czasem o radosnych jubileuszach czy znaczących wydarzeniach kulturalnych. Cieszymy się faktami pozytywnymi, martwimy smutnymi. Wszyscy przeżywają to podobnie w jednym czasie, w grupie społecznej o podobnych poglądach.
Obok wydarzeń mamy ciągłe komentarze i wszelakie działania mediów, które usiłują meblować nam głowy zgodnie z ich polityką poprawności. Zmuszają, abyśmy myśleli tak, a nie inaczej. Usilnie wtłaczają nam do głowy, że mamy lubić tych, a nienawidzić tamtych, że to co do niedawna było be, teraz jest cacy i na odwrót. Odmienne zdanie bywa w różny sposób karane. Spróbujmy powiedzieć głośno to, czego nas oficjalnie uczono jeszcze kilka lat temu na temat patologii seksualnych. Trudno nawet się przyznać do tego, że mamy wpajały nam inne zasady życiowe niż chcą tego współczesne feministki i dzięki naszym mamom nasze jest bardziej ułożone i pogodne. Feministki nas zakrzyczą, że trzeba pamiętać o rewolucji seksualnej. Najgłośniej krzyczą te, które po burzliwych związkach i narzeczeństwach, zaczynają wmawiać sobie i nam, że najlepiej byś singlem, ale same nie usną bez pastylki na uspokojenie. Ba, podobno nie wypada już mówić: mąż, żona, tylko partnerzy. A narzeczony teraz to niekoniecznie ten przynoszący pierścionek, kwiaty i proszący dziewczynę o rękę, lub „zostań moją żoną”, ale… o zgrozo, stary, forsiasty sponsor! I to podobno ma nie być karygodne.
Więc my milczymy, nie wychylamy się, ale córkom mówimy to samo, co nas kiedyś uczono, bo wyjdą na tym lepiej.
Powoli jednak przesiąkamy tym, co kiedyś nas oburzało, a teraz przestaje oburzać. Niektórzy zaczynają myśleć według pewnych schematów, którymi ktoś odgórnie usiłuje sterować. Może znowu co innego będzie się mówiło po cichu, gdy nikt nie podsłuchuje, a publicznie wygłaszało to, czego wymaga … poprawność polityczna.
Oczywiście nie wszyscy temu ulegną.
W końcu przychodzi złość, że ktoś tak usilnie stara się nas ustawiać według nie naszej poprawności. Najwyższy czas, by odświeżyć nasze myślenie, naszą wyobraźnię. Zapełnić ją odmiennymi treściami niż te aktualnie panujące w naszym życiu publicznym.
Jednym ze sposobów na to jest odszukanie jakiejś starej, zapomnianej książki, o której nikt od dawna nie wspomina. To niby motyw z „Cienia wiatru” Zafona o Cmentarzysku Zapomnianych Książek, ale i coś więcej.
Chyba każdy ma w domu egzemplarze takich książek. Niemodne, schowane gdzieś głęboko, pożółkłe ze skruszałymi brzegami, czasem bez okładek. Niekoniecznie arcydzieła. Są po dziadkach, pradziadkach, czasem nie wiadomo skąd, ale stoją u tego, kto nie hołduje propagowanej ostatnio modzie, by usuwać z domu wszystko, co zbędne, co gromadzi kurz. Nawet książki! O zgrozo!
Wyciągam z półki pod sufitem jedną taką: „Pamiętniki weterana napoleońskiego”. Ta książka była w moim domu od zawsze, ale nie powiem, żeby krwawe sceny, jakie zawierała niemal każda strona pociągały moją dziewczęcą wyobraźnię. Ale doceniałam autentyk. To było coś więcej niż sfabularyzowane opisy tych samych wydarzeń w „Popiołach” Żeromskiego, czy „Wojnie i pokoju” Tołstoja. Piszący to porucznik Wincenty Płaczkowski miał barwny styl, ale był ostrożny w podsumowywaniu i pozwalał, by czytelnik sam wyciągał wnioski. Dopiero po odwrocie spod Moskwy, spojrzał innym okiem na wyprawę i „wyniosłego zdobywcę”.
Pociągnęły mnie natomiast szczegóły, jakie zaobserwował porucznik podczas kampanii Hiszpańskiej w 1808 roku, potem w austriackiej, znowu Hiszpańskiej i portugalskiej, wreszcie moskiewskiej.
W Andaluzji widział kościół, gdzie czczono św. Dominika, a na ścianie w klatce siedziała biała kura i kogut. Traktowano ich ze szczególnymi względami. Co się okazało? W czasach, gdy św. Dominik był w tym kościele proboszczem, zobaczył dwoje płaczących sierot. Źli ludzie pozbawili ich majątku po rodzicach i ciągnący się proces był dla tych dzieci niepomyślny. Proboszcz zaprosił na obiad cały skład sędziowski oraz te sieroty. Sędzia powtórzył stanowczo, że majątek się dzieciom nie należy i już miał kroić koguta na talerzu, gdy dodał: „Taka to tych sierot jest prawda, jak te kury pieczone są żywe.” Wtedy kogut i kura ożyły. Kogut zapiał trzy razy. Majątek sierotom zwrócono, a w kościele żyją sobie te ożywione. Podobno te same.
Ta legenda przypomina tę o kogucie z Portugalii. Sędzia skazał pewnego mężczyznę na powieszenie za kradzież. Ten prosił o łaskę, mówiąc, że nawet kogut, którego sędzia zamierzał zjeść na obiad poświadczy o jego niewinności. Ale sędzia był nieubłagany. Zabrał się do krajania pieczonego koguta. A tu kogut ożył! Zapiał i skazańca jakoś odratowano.
Nie wiem, czy książka wybrana tym razem dla odświeżenia wyobraźni i zapełnienia jej innymi treściami niż te wkoło aktualne, jest najwłaściwsza. Tyle w tych Pamiętnikach weterana okrucieństwa wojen, krwi, niesprawiedliwości, barbarzyństwa. I jeszcze podważanie wiary w ludzi, choćby na przykładzie owych sędziów, oraz złych ludzi, którzy pozbawiają małe sieroty majątku. Ale to poszerza naszą wiedzę o naturze ludzkiej i o sensie wszelkich wojen. Tak było kiedyś, a teraz nie? Byle tam, gdzie dzieje się krzywda, w porę zainterweniował jakiś święty.
Drugi wniosek: nie wyrzucajmy starych książek, poszerzajmy nasze księgozbiory. Ktoś je kiedyś przytuli.
Krystyna Habrat 17.6.2012r.