Krystyna Habrat – STARY AUTOR, KTÓRY MACHNĄŁ SOBIE OD NIECHCENIA KSIĄŻKĘ.

0
275

Krystyna Habrat

STARY AUTOR, KTÓRY MACHNĄŁ SOBIE
OD NIECHCENIA KSIĄŻKĘ.

NikiforPrzyszedł ze swoimi książkami kolejny facet. Opłacił salę, zaprosił panią, która zrobi mu promocję, niech sobie opowiada co zechce – myślał odpowiedzialny za wieczory autorskie, Wieczerski, znany tu wszystkim poeta. Był już znudzony powtarzanym wciąż ceremoniałem tych spotkań, a nawet czytaniem i pisaniem. W ogóle literaturą.

Teraz, gdy po przemianie ustrojowej – dumał – wchodzimy w lata dziewięćdziesiąte i niedługo nastąpi zmiana tysiącleci, w kulturze wszystko legło do góry nogami. Byle grafoman może coś wydać. Jeśli ma na to środki.

Zapomniał, jak się zwie, ten dziadek pełen samozachwytu, bo udało mu się na stare lata zostać pisarzem. Ale przejęty swoją rolą! Prawdziwego autora, przybywającego na własny wieczór autorski! Trzeba sprawdzić, jak się nazywa, żeby go przedstawić?

„Przytachał tych książek całą torbę” – dumał dalej Wieczerski, dziś wyraźnie nie w humorze. – I to zaledwie jedna książka. Pewnie gryzmolił ją całe życie. Tylko udaje, że napisał ją tak sobie od niechcenia. Z nudy na emeryturze. Znamy takie bajeczki. Każdy student zapewnia, że nic, a nic, się nie uczył, a jakimś cudem zdał na 5.

Sala powoli się wypełniała. Wieczerski przycupnął na moment w pierwszym rzędzie, żeby obserwować, kto wchodzi. Większość twarzy była mu znajoma. Przychodzili tu stale. Dosłyszał, jak prelegentka, ho-ho, pani docent, czy doktor, z uniwersytetu, szykująca się do promocji dzisiejszego gościa opowiada z przejęciem koleżankom, że ta powieść niezwykle frapująca. Do tego z kluczem.

– Ma wiele lokalnych odniesień. Jest nasze liceum, profesorowie. Jak żywi! Pojawia się też kilka ważnych w mieście postaci. Albo ich karykatury. Opowiada, z kim romansował, wiesz kto…
Tu szepnęła coś przyciszonym głosem do najbliższych pań i jedna z nich wykrzyknęła:
– Co ty powiesz?!

– Ten wątek tak wzruszający, że można się popłakać. Ale i pikantnych tu nie brak.

– Chyba przyniesie jakieś egzemplarze do sprzedania? – zainteresowała się druga, a trzecia podchwyciła:

– Ja kupię ze dwa. Nawet trzy! Dla znajomych.

Wszystkie ogłosiły chęć kupna.

Za chwilę, kiedy autor się pojawił, wprowadzony, jak zwykle, przez Wieczerskiego, znanego wszystkim rodzimego poetę, powitały ich oklaski.
„Oho naściągał znajomych.”– pomyślał z przekąsem Wieczerski.

Szybko jednak zarejestrował wzrokiem stałych bywalców i zmarkotniał. Zazdrościł nowemu nawet oklasków. W bezbarwnych słowach, wypowiedzianych tak znużonym tonem, że pewnie już trzeci rząd go nie słyszał, przedstawił gościa i z ulgą oddał głos pani recenzującej książkę. Sam klapnął z rozmachem w ostatnim rzędzie, gdzie miał przez chwilę spokój.

Prelegentka podniosła do oczu pokaźny plik kartek formatu A-4. Na szczęście zaczęła z pamięci. Zapatrzona w autora, jak w obrazek, wyłuszczała, jak ciekawa jego debiutancka powieść. Powtarzała to, co wcześniej koleżankom, ale ostrożniej serwowała informacje o występujących tu osobach. Pikantne szczegóły ledwo zasugerowała, odsyłając po więcej do książki. W ciepłych słowach tłumaczyła, dlaczego autor napisał ją dopiero na emeryturze. Zachęcała do kupna.
Mówiła płynnie. Operowała wyszukanymi terminami. Sprawnie podbudowywała teorią swe zachwyty dla powieści starego autora, tej jak dotąd jedynej.

”Ciekawe, czy jeszcze coś wyda?”- pomyślał Wieczerski.
Zauważył, że prelegentka ma źle dobrane buty, bo białe szpilki do ciemnej sukni wieczorowej. Co gorsza rozdeptane. Jego żona wyrzuca takie na śmietnik. Kiedy jednak napomknęła, że omawianą książką – i tu jej egzemplarz uniosła teatralnie w górę – zainteresują się na pewno jej dzieci, licealiści i zaraz im ją kupi, pomyślał o niej z podziwem. O, ma dom, dzieci, a posiada tytuł naukowy, liczne publikacje i wyrobione już nazwisko. Mógł sobie wyobrazić, jak kończąc pisanie referatu, spogląda przerażona na zegar i zaraz w popłochu szuka butów pasujących do sukni. A tu jedne mają ścięte obcasy, drugie nieodpowiednie. W ostatniej chwili chwyta te nazbyt jasne, podniszczone. Nie ma głowy do takich głupstw. Może jeszcze przed wyjściem musi zmienić rajstopy, bo zauważa oczko… On zna takie realia z obserwacji żony, kiedy na nią czeka i coraz bardziej się denerwuje. Ale tej tutaj, co chowa nogi w nieodpowiednich szpilkach w cieniu biurka, zazdrości. Komu on zresztą nie zazdrości?

Urywał swe rozmyślania, bo prelegentka skończyła, złożyła kartki i afektowanie skłoniła się w stronę autora:

– Prosimy, szanowny autorze. Prosimy opowiedzieć nam coś o sobie i książce.

Starszy pan zerwał się, podszedł do stołu, ukłonił się raz jeszcze, bo robił to już kilka razy, gdy go przedstawiano, ale teraz chyba dla zyskania chwili czasu. Odkaszlnął… i wreszcie zaczął mówić. Zaciął się, znowu zaczął, wyraźnie niewprawny w przemawianiu do tłumu, choć słuchaczy miał ze trzydziestu, czterdziestu nie więcej. Nie trzeba było dostawiać dodatkowych krzeseł.

„Ile on może mieć lat? – pomyślał Wieczerski. – Na oko ze 65, 70, ale może i więcej. Siwawy, łysawy, ostrożny w ruchach. Garniturek przyciasny.”

Teraz już bez zająknienia mówił, jak napisał powieść.
Wieczerski słuchał z politowaniem. Siedział nadal z tylu, podpierając głowę na ręce tak, że zasłaniał sobie twarz. Wyglądał na zmęczonego, ale chciał ukryć, jak razi go euforia dzisiejszego bohatera wieczoru. Jak mu to błyszczą oczy! Cały czas tokuje coś bezładnie. Uszczęśliwiony, że ludzie przychodzą na jego wieczór autorski, chciał stawiać każdemu lampkę wina. Z trudem go powstrzymał.

Sam debiutował tak dawno, że już nie pamięta, czy też tak bezwstydnie to przeżywał, że wszyscy mogli widzieć, jak się cieszy. Wydał wtedy pierwszy tom swej poezji. Miał ich już niemało. Wiersze, opowiadania, małe powieści, pomniejsza publicystyka… Tylko z wielką powieścią zmaga się bez rezultatu. On, krótkodystansowiec. Na długi dystans nie starcza mu oddechu. Pomysłów ani cierpliwości. Na mieście mówią, że jego gwiazda blednie. Nie wypłynął wyżej, bo rozmienił się na drobne. Wszędzie go pełno, publikuje gdzie tylko się da, pełni wszelkie możliwe, ale zaszczytne, funkcje, i oczywiście zbiera nagrody. Nikt tylko nie wie, że to wcale nie to, czego pragnie. Niby coś tam wydał, niby coś potrafi, patronuje nawet i pomaga młodszym adeptom pióra. Ale oni go szybko przeskakują, odnoszą gdzieś tam w świecie bardziej liczące się sukcesy i niewdzięczni oceniają go potem surowo, że wcale nie jest tak doskonały, co gorsza, jako poeta się skończył. Zazdroszczą mu tutejszej pozycji? Jego prozy nikt nawet nie krytykuje, jakby krytykować nie było nawet czego. A on i tak co wieczór zasiada przed pustym monitorem, jak kiedyś przed stosem białych kartek… I często wstaje bez zapisania choć jednej linijki.

Tymczasem stary autor dalej opowiadał. Musiał kiedyś wreszcie spisać to, czego sam doświadczył, co usłyszał od innych, zobaczył. Zawsze lubił opowiadać swoje przygody w gronie kumpli przy piwie, a miał ich co niemiara. I przygód i kumpli, a piwo też lubił. Tylko nigdy nie miał czasu, żeby to spisać. Na przeszkodzie zawsze była praca zawodowa i wiele innych spraw. Zresztą nawet nie wiedział, jak się do tego zabrać. Kiedy wreszcie przyszła emerytura, a z nią długie godziny pustego czasu, bo i koledzy się wykruszyli, i piwo zaczęło szkodzić, siadł i napisał tą właśnie powieść. Opisał swoje przygody, czasem bardzo śmieszne, ale dodał też trochę rzeczy wymyślonych. Jest tu o miłości, o ludziach, bardziej znanych i mniej. Dobrze mu się pisało, właściwie, ot tak sobie od niechcenia, więc pewne będzie się dobrze czytało.

Wieczerski nie słuchał dalej. Stracił do reszty humor.
Wydało mu się, że starszy pan zanadto koloryzuje. Z pewnością musiał całe życie marzyć jak to kiedyś, gdy przestanie pracować na chleb, gdy dzieci odejdą na swoje, opisze wszystko to, co zbierał całe życie. Teraz tylko udaje, że napisało mu się przypadkiem, bo wszyscy prosili, żeby spisał to, co im tak barwnie przy kielichu opowiada. Udaje, że napisało mu się to bez wysiłku, bez mąk twórczych. Wiadomo, napisać książkę o swoim życiu każdy potrafi. I będzie to najlepsza powieść. Tylko już drugiej taki nie wymyśli, bo tworzyć to wymyślać coś nowego, czego się nie zaznało. Może kopiąc z synem piłkę myślał, że ten czas wolałby poświęcić na pisanie książki. Ale kochał syna, kochał wszystkie swoje dzieci, żonę, a nawet wyczerpującą pracę gdzieś tam przy biurku, więc fanaberie odkładał na później. Skutecznie odkładał, bo pomysły nie odbierały mu snu. Przyszły dopiero na emeryturze. Wraz z konstatacją, że teraz albo nigdy. Znał trochę ludzi, rozmaite ciekawostki, to i owo przeżył, mógł więc o tym pisać.

Wieczerskiego coraz bardziej drażnił ten stary samochwała. Przychodziło tutaj wielu podobnych. Nauczyli się popisywać dowcipem przy kielichu i marzą, żeby swą osobę pokazać innym, bo świat nie wie, jaki to on wspaniały. Aż go korciło, żeby temu dzisiaj trochę dołożyć. Umniejszyć nieco jego samozadowolenie. Po co on tak bagatelizuje pracę twórczą, powtarzając, że prawie napisało się samo. Bez wysiłku, bez żmudnych poprawek. Ot, siadł i poleciało. Buja! Pisanie tak łatwe nie jest Po co on się tak puszy? I to tu, gdzie co najmniej co druga osoba każdego wieczora męczy się nad pustą kartką.

Inny znów gatunek wiekowych autorów, to tacy, którzy naczytali się ksiąg i wyniesione stamtąd mądrości przetwarzają we własną teorię świata. Wiedzą już dlaczego to i tamto i jak to wszystko zrobić lepiej. Muszą to wszystko spisać i przedstawić światu. Iluż takich mędrków tu przychodzi.
A stary autor opowiadał. Najgorsze przyszło, kiedy skończył książkę.
Wcześniej wydawało mu się, że ma strasznie dużo do opowiedzenia. Tyle przecież widział na własne oczy. Tyle śmiesznych przygód przeżył Miałoby to przepaść w niepamięci? Musiał zrobić z tego książkę. I to taką, że ludzie rzucą się ją kupować i zaraz ich życie stanie się inne. Będą się z jego przygód zaśmiewać, podziwiać go, wprowadzać w życie jego wskazania. Niejedno przecież mógł im przekazać, bo lubił wszystko dogłębnie obserwować i wyciągać wnioski.

– Na szczęście pisało mi się w natchnieniu, jakby mi ktoś dyktował.- zaryzykował i docisnął chełpliwie: – Jakbym miał się przy pisaniu męczyć, to bym nie siadał do pisania?

Wieczerski skrzywił się z niesmakiem, ale usłyszał coś nowego.
– Czar prysł kiedy skończyłem.

A jednak problemy przyszły. Wieczerski nastawił uszu. Stary autor opowiadał teraz, jak jedno wydawnictwo odprawiło go z kwitkiem, drugie stawiało warunki nie do przyjęcia, wprost śmieszne. Byli tacy, co obiecywali wydać, ale nie patrzyli mu w oczy. W końcu rozżalony przestał obnosić się z teczką, wypchaną grubym maszynopisem, i zdobył się na odwagę, by wypytywać już telefonicznie. A robił to uprzejmie, nawet uniżenie.

” -Tak możemy panu wydać– powiedziała w ciemno pani z kolejnego wydawnictwa, tylko musi pan opłacić wydanie i korektę, a potem sam sobie książkę rozprzedać. – To jaka w tym rola wydawnictwa?
– No, my książkę firmujemy. Musimy na książce zarobić.”

– Powiedziała tak, nawet nie widząc książki na oczy – opowiadał teraz ze smutkiem.- Czyżby wydali każde badziewie, byle opłacone przez autora?
Wreszcie jeden podpisał z nim coś w rodzaju umowy, a potem długo bajerował, że już w następnym miesiącu zawozi tekst do drukarni. Raz chwilę przed umówioną godziną spotkał go na ulicy. Uciekał przed nim w przeciwną stronę. To ciągnęło się długie miesiące, nawet lata.
W końcu więc zebrał wszystkie swoje emeryckie oszczędności na czarną godzinę i wydał powieść własnym sumptem. Teraz musi tylko rozprzedać nakład. Uparł się i dokonał swego. Napisał, wydał. Na razie jego książka, rozłożona jest w stosach po całym mieszkaniu, piwnicy, garażu. Zajmuje każdy wolny skrawek. Żona nie robi mu wyrzutów. Milczy.


– A przyniósł pan trochę tych książek tutaj?

– Tak – odparł niepewnym głosem i zaczął wyjmować je z ukrytej dotąd czarnej torby. Układał na stole cały stos.

– Ja poproszę… – padło spod okna.

– Po ile? – spytała ta zainteresowana kupnem od początku.

– 150…

– Za… za jeden egzemplarz? – zająknęła się zaskoczona.

– Tak. Ja na tyle wykalkulowałam. Nic na tym nie zarobię. Chcę tylko wyjść na swoje. Pokryć koszty, jakie sam w nią włożyłem. Papier, druk…te inne… – plątał się wyraźnie zdenerwowany.

– O zarobku nawet nie marzę, choć każdy piosenkarz i zespół muzyczny młodzików, dba o tantiemy, o prawo autorskie, bo z tego żyje. Autor sam płaci…
– Za 150 tysięcy można kupić trzy inne książki – szepnął ktoś nieopodal Wieczerskiego.

– Nawet więcej w promocji. Albo z przeceny.

Jakoś nikt nie ruszał w kierunku stosu książek wyłożonych na stole.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

Wieczerski pośpiesznie podszedł do autora i wylewnie podziękował mu za przybycie. Ściskali sobie dłonie, ale nie patrzyli w oczy.
Ludzie powstawali z krzeseł i chyłkiem opuszczali salę. Nikt nie zatrzymywał się przy książkach. Autor z pochyloną głową zgarniał je wstydliwie do torby.

Wieczerski musiał go jakoś pocieszyć.

– Powoli je pan sprzeda. Na szczęście napisała się bez problemów. Ma pan łatwość pisania.

– Proszę pana, ja tę książkę pisałem całe życie, choć siadłem do niej dopiero na emeryturze. Bo długo o niej śniłem. Wydawało mi się, że mam tyle do opowiedzenia. Co ja teraz z nią zrobię?

– Chyba każdy pragnie kiedyś wykrzyczeć światu swoją prawdę, którą całe życie budował.

Wieczerski urwał. Przeszło mu, by staremu dołożyć. On się wcale nie puszy? Nawet za bardzo odsłania swe słabości. Tylko niepotrzebnie tak się cieszył. Miał nadzieję, że jego powieść to będzie coś znaczącego. Ale już gryzą go wątpliwości.

Tymczasem stary autor spakował swoje książki do torby podróżnej.

– Powolutku. Powolutku – powiedział tylko Wieczerski. Nie miał sumienia zdradzić staremu panu, że wszyscy, co tu przychodzą, mają takie walizeczki ze swoimi książkami.

I cóż robić, gdy kogoś dopadnie pisarska zaraza? – pomyślał zamykając za chwilę drzwi na klucz. – Trzeba pisać i już. Nawet papież pisze wiersze i dramaty.

Wyszedł na pustawą o tej porze ulicę. Patrzył na mijających go z rzadka przechodniów ze wzrokiem wbitym w ziemię. Patrzył, jak wiatr targa ich płaszczami, jak kulą się z zimna. Współczuł im. Oni nie piszą, czym więc wypełniają godziny po powrocie do domu?


Krystyna Habrat

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko