Adam Komorowski – Polskość, jestestwo i spektakl

0
248

Adam Komorowski 


Polskość, jestestwo i spektakl.


 

„Jeśli jednym z najsłynniejszych stwierdzeń XIX wieku była konkluzja, że większość ludzkości ówczesnej „nie miała do stracenia nic poza kajdanami” to dziś należy powiedzieć, że większość wierzy, że wszystko posiada dzięki kajdanom.” – pisał pół wieku temu Gunther Anders. Diagnoza społeczeństwa konsumentów jako zbioru jednostek dobrowolnie, a często entuzjastycznie poddających się rozmaitym formom zniewolenia, zaniku zdolności do buntu to stały wątek u krytyków postnowoczesności zarówno z prawa, jak Augusto del Noce czy z lewa, jak cytowany Anders, Zygmunt Bauman czy Giorgio Agamben.Przy całej przenikliwości swoich analiz myśliciele ci są bardzo ostrożni we wskazywaniu miejsc krystalizacji ewentualnego oporu wobec tego, co mentor i przyjaciel Michaela Montaigne’a, Etienne de la Boetie, określił jako „dobrowolną niewolę”. Płynna nowoczesność zdaje się nieuchronnie zagarniać wszystko i wszystkich. Ze zglobalizowanego rynku, z galerii handlowej nie ma ucieczki. „Wieszanie” i „Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza wpisują się w nurt krytyki naszej cywilizacji ale ich autor proponuje i wyraźnie wskazuje czynnik, który mógłby i może jej wykolejeniu zapobiec. Jest to polskość. Parabiograficzny eseistyczny wywód, jakim jest „Samuel Zborowski”, zamykający(?) rozpoczętą wzmiankowanymi tytułami rymkiewiczowską trylogię „polskości”, pomimo swojej stylizacji na szlachecką gawędę, bliższy jest esejom Montaigne’a aniżeli Henrykowi Rzewuskiemu czy Henrykowi Sienkiewiczowi . Imponujące zasoby polszczyzny Rymkiewicza mogą niekiedy wprowadzać w błąd, ostracyzm wobec unikającego emocji języka myśli współczesnej zamazuje przesłanie krytyczne jego historiozofii. Tak jakby autor był przekonany, że przebrawszy się za Wernyhorę będzie bardziej perswazyjny aniżeli (też skądinąd mający, gdy pisze po polsku, skłonność do staropolskiej stylizacji) Bauman. Oczywiście u Baumana odtrutką na naszą cywilizację i zniewolenie nie jest polskość, ale autonomia indywidualnego sumienia. Ale „sumienie” Baumana wcale nie jest dalekie wcale nie jest aż tak bardzo odległe od rymkiewiczowskiej „polskości”.

Kłopot z twórczością Jarosława Marka Rymkiewicza polega na jej uwikłaniu w komentarze tego pisarza na temat doraźnych kwestii politycznych. Upór z jakim Rymkiewicz podkreśla polityczną aktualność swoich książek można traktować tyle jako obywatelską troskę co zabieg marketingowy. Zabieg skuteczny bo o książkach Rymkiewicza sporo się mówi i pisze. Rzecz tym, że to co Rymkiewicz dopowiada pozostaje w dość luźnym związku z tym co znajdujemy w jego książkach. „Samuel Zborowski” jest tego najlepszym przykładem. Oto w obszernym wywiadzie udzielonym „Naszemu Dziennikowi” (13-14, XI, 2010) twierdzi: „Nie można wyobrazić sobie Polski bez Kościoła, bo on jest nam koniecznie potrzebny. Uważam, że Kościół i wojsko to są dwie najważniejsze intytucje narodowe…Kto atakuje Kościół, atakuje Polskę.” Tymczasem „Samuel Zborowski” jest apologią innowiercy który jest dla Rymkiewicza awatarem polskości, która jest dla niego umiłowaniem wolności.

Bowiem „polskość”, o której mówi Rymkiewicz, nie ma nic wspólnego z plemiennością. Można nawet powiedzieć, że związek polskości z Polakami jest całkowicie przygodny. Polskość jest dla niego pewną jakością metafizyczną, modalnością bytu (on chętniej powiedziałby jestestwa) a nie narodu. Nie ma nic wspólnego z katolicyzmem, w swojej odmowie podporządkowania się hierarchiczności jest Kościołowi wroga. Przeciwstawienie Piotra Skargi Zborowskiemu (sprawa do której powrócę) jest tego najlepszym przykładem. Polskość jako cecha jestestwa jest przebłyskiem prawdy. Rymkiewicz często przywołuje Fryderyka Nietzschego, ale jest to Nietzsche czytany przez Martina Heideggera. Polskość to dla niego moment autentycznego przejawiania się bytu. Warto w tym miejscu zacytować: „Jeśli polskość nie da się umieścić w czasie, który nazywamy historycznym, jeśli znajduje się on gdzieś poza historią, to można zaryzykować twierdzenie, że również koniec polskości znajduje się poza historią i że nie może być umieszczony w czasie historycznym – w takim rodzaju długiego trwania, które ujmujemy jako przestrzeń dziania się historii; przestrzeń, która jest jej przeznaczona; przestrzeń, która ją ogranicza i organizuje. To zaś znów oznaczałoby, że polskość, która rozpoczęła się, nim się rozpoczęła się historia, nie skończy się, gdy historia będzie się kończyć i jakiś sposób – w sposób dla nas niewyobrażalny – będzie istnieć nadal.” Podąrzając za myślą Rymkiewicza można powiedzieć, że jeśli po cywilizacji człowieka zapanuje cywilizacja ślimaków, to w takiej cywilizacji też polskość musi się objawić.

Polskość, tak jak zdaje się ją rozumieć Rymkiewicz, jest najogólniej mówiąc subwersją każdego, narzuconego indywidualnej woli, ładu. Jest to dość bliskie popularnemu w świecie stereotypowi. Nie od rzeczy będzie w tym miejscu dygresja. Zdarzyło mi się być dyplomatą w dalekim zamorskim kraju. Było to przed naszym wstąpieniem do Unii Europejskiej. W ambasadzie UE moim odpowiednikiem, na stanowisku radcy, była urocza Greczynka, ilekroć się spotykaliśmy wygłaszała rodzaj manifestu: „Wstąpcie już do tej Unii. Ja już tego całego układnego porządku (ambasadorem i szefem jej był Niemiec) nie mogę wytrzymać. Jak już będziecie w Unii łatwiej będzie wprowadzić trochę chaosu.” Polak jako nosiciel chaosu i anarchii to częsty stereotyp literatury światowej. Eski z „Poszukiwania straconego czasu” Marcela Prousta wprowadza chaos towarzyski. W wydanej w 1903 powieści Daniela Halevy’ego „Historia czterech lat, 1997-2001” Polacy wywołują wojnę światową. Polak jako detonator ładu społecznego czy politycznego w tym steoretypie jest groźniejszy od anarchisty poniewaź motywy subwersji ładu nie mają charakteru światopoglądowego. Jego opór wobec każdego ładu nie jest motywowany jego opresywnością ale ograniczeniami ekspresji indywidulanej woli, umiłowaniem ryzyka, wypowiedzeniem poddania się każdej hierarchii. Rymkiewicz ten steoreotyp polskości podejmuje i rozwija.

Przeciwstawiając Zborowskiego Skardze, analizując jego „Kazanie szóste” (przeciw wolnościom szlacheckim) pisze: „Jak widać Skarga uważał, że koniecznie trzeba się kogoś bać i nie dopuszczał ewentualności, że są tacy, którzy nikogo się nie boją, bo tak właśnie się rodzą – tak wolni. Samuel Zborowski, był jednym z tych, którzy tak się urodzili – urodził się (tak to rozumiem) i dlatego niczego się nie bał, nawet tego, że obetną mu głowę…Mazur spod Grójca mógł więc wrzeszczeć i grozić z kazalnicy, mógł wywijać mieczem swojego języka – ale miało to niewielkie znaczenie.” Można powiedzieć, że Skarga, „Mazur spod Grójca”, nie skorzystał z okazji, żeby zostać Polakiem. Pomstował na anarchię i szlacheckie wolności ze strachu przed „poczuciem się wolnym i nie bać własnego życia”.

Samuel Zborowski jako wcielenie suwerennej podmiotowości, nieustraszony męczennik wolności-polskości, to także bohater Juliusza Słowackiego. Rymkiewicz uważa się za kontynuatora tej apologetycznej tradycji. Jest jednak drobna różnica pomiędzy Słowackim i Rymkiewiczem. Dla tego drugiego polskość nie jest tylko buntem, ona musi być buntem spektakularnym. Egzekucja, ścięcie Zborowskiego z rozkazu Stefana Batorego, jest w równym stopniu inscenizacją odpowiedzialnego za wykonanie wyroku Zamojskiego, co samego skazańca. Czytelnik nie do końca wie czy autorowi chodzi o samą śmierć czy jej odpowiednią inscenizację. Sporą część książki zajmują szczegółowe opisy technik katowskich, zwłaszcza tych cieszących się popularnością u gawiedzi, ćwiartowań, wbijania na pal i rozmaitych form dręczenia skazanych. „Teatralny przepych, teatralne nadmiary życia, kto tego nie lubi. Rozumienie śmierci jako nadmiaru i przepychu życia wydaje się uzasadnione. Śmierć jako korona życia, czyli jego królewski przepych.” – pisze nasz autor.

Zajmujące sporą część książki rekonstrukcje co bardziej spektakularnych egzekucji, ich enumeracje mają na pewno jedną zaletę. Po lekturze czytelnik przestanie wierzyć w utopię Rzeczpospolitej szlacheckiej jako krainę łagodności w pogrążonej w okrócieństwie Europie, nie mówiąc już o Wschodzie. Wychwalana przez Rymkiewicza dzikość naszego okrócieństwa jest dowodem naszej przynależności do europejskiej cywilizacji tamtych czasów. Nie mieliśmy, co prawda, masowych auto da fe, jak Hiszpanie, czy nocy św. Bartłomieja (nad czym autor ubolewa) ale na pewno nie byliśmy mniej od innych zdolni w organizowaniu spektakularnych egzekucji. Natrętne szczególarstwo w opisach detali egzekucji dowodzi że język polski nie jest tak niewinny jak moglibyśmy sądzić. Rymkiewicz udało się pokazać, że doskonale sprawdza się jako język skazańców,ofiar i egzekutorów, katów.

Nie przypadkiem Rymkiewicz tłumaczył Calderona. Można powiedzieć, że jest jedynym polskim pisarzem, który hiszpański tremendyzm przeszczepia na nasz grunt. Ta delektacja opisami egzekucji, podobnie jak u Hiszpanów, wynika z przekonania o spektakularnym charakterze śmierci. Gdzieś w tle pobrzmiewa zawołanie bojowe „requetes” (oddziałów karlistów walczących po stronie Franco) „Viva la muerte!”. Śmierć nie inscenizowana jest dla Rymkiewicza w jakimś sensie zawsze ułomna, kaleka. Człowiekiem z krwi i kości („de carne y hueso”, jak mówią Hiszpanie) jest tylko ten kto potrafi własną śmierć zainscenizować, przekształcić ją w spektakl. Tak jak na obrazach Francisco Goyi rozstrzeliwani są zawsze osobami o wyraźnie zindywidualizowanych gestach, rozstrzeliwujący anonimowymi automatami. Kanclerz Zamojski to biurokrata arywista, który tchórzliwie kryje się za wyrokiem króla, który, jak twierdzi, nie pozostawia mu miejsca dla własnej woli. Zborowski jest człowiekiem wolnym, Zamojski poddanym.

Rzecz jednak w tym, że Rymkiewicza motywacje polityczne Zborowskiego i Zamojskiego (Batorego) zdają się zupełnie nieinteresować. Są one dla niego nieistotne. Polskość, ucieleśniona przez Zborowskiego, nie jest i nie może dać się przełożyć na żaden projekt polityczny. Jest to bowiem wolność suwerennego gestu jednostki, której nie obciąża zbiorowa, a tym bardziej państwowa odpowiedzialność. Konflikt Zborowskiego z królem nie jest wynikiem walki o władzę. Zborowski nie mógłby zostać Makbetem. Jest, po prostu, zbyt dumny by nie czuć się w swojej kondycji równym królowi, do którego zainstalowania na polskim tronie się przyczynił. Tragizm konfliktu wynika z tego, że jest to konlikt o prestiż. W takim konflikcie ten, który zabija przegrywa. Dla historiozofii Rymkiewicza dzieje nie są sceną walki o władzę ale o prestiż. Racje są mniej istotne od prestiżu, który utożsamia on z godnością człowieka, a tę z zerwaniem z zależnością. Zborowski w dużym stopniu prowokuje własną egzekucję ponieważ wie że będzie ostatecznym argumentem na jego korzyść.

W czasach prywatyzacji śmierci, czynienia jej niewidoczną w domach starców, usuwania jej z przestrzeni publicznej, w tej rymkiewiczowskiej tęsknocie za widocznością śmierci, przywróceniu jej siły ostatecznego argumentu, trzeba widzieć uzasadnioną krytykę naszego doń stosunku. Czy „uporczywa terapia” podtrzymująca nas przy życiu w ukryciu hospicjum czy szpitalnej separatki nie jest bliska torturze? Czy ukrycie naszej śmiertelności nie pozbawia nas szansy oswojenia jej jako własnego gestu, czytelnego komunikatu?

Rymkiewicz, i w tym się z nim zgadzam, nie lubi cywilizacji, która śmierć usuwa z pola swojego widzenia. Tęskni za czasami kiedy śmierć miała godną oprawę, kiedy była argumentem a nie kryjówką, kiedy ostatnie słowa umierających były przekazywane przez żywych,. Publiczna egzekucja w jego koncepcji, niezależnie od okrucieństwa, jest dowartościowaniem śmierci. Można się z tym spierać i widzieć w niej żywioł agresji, anachroniczny atrybut władzy jako uprawnomocnionego dysponenta przemocy. Oburzamy się na publiczne egzekucje w Chinach, ale selektywne zabójstwa, w imię walki z terrorem, traktujemy wyrozumiale, podobnie jak skryte przed okiem publiczności (dziś zwanej opinią) tortury.

Utopia świata bezpiecznego, zminimalizowanego ryzyka, jego mechanizmy kontroli i nadzoru, niezliczone agencje bezpieczeństwa niewątpliwie budzą w nas tęsknotę za światem gdzie przetrwanie nie było najwyższą wartością. Światem bardziej dzikim i chaotycznym, mniej bezpiecznym ale gdzie życie było bardziej autentyczne. Absolutyzacja przetrwania jest dziś cechą zarówno społeczeństw imperialnych jak i postkolonialnych. Rzeczpospolita szlachecka, ta opisywana przez Rymkiewicza jako dziejowy wyjątek (bo nie była ani imperium ani kolonią), to retrospektywna utopia. Podobnie jak polskość, która w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do enumeracji spektakularnych form umierania.

„Samuel Zborowski” ma jednak nieco ukrytego drugiego bohatera. Jest to Jan Kochanowski i język polski. W swojej pasji historiozoficznych rewizji, bulwersujących wizji historii alternatywnej, gdzie Makbet zastępuje Zborowskiego, a noc św. Bartłomieja pojedynczą egzekucję u stóp Wawelu tylko Kochanowski wydaje się być rzeczywistym punktem krystalizacji polskości wcielonej w język. Z jednej strony mamy szeregi duchów polskości, w swojej fantasmagoryczności okazywania bycia wolnymi niezwyciężone. Z drugiej jest Kochanowski, popija wino i robi swoje, wolny bardziej od Zborowskiego, bo nie opanowany pychą manifestowania swojej wolności na każdym kroku. Z lektury wyniosłem wrażenie, że wbrew deklaracjom Rymkiewicza, to Kochanowski jest mu bliższy od Zborowskiego. I tak jest dobrze. Hiszpanie nazywają Cervantesa „heroicznym oportunistą”. Kimś takim był też Kochanowski. Polacy, i bliscy sercu Rymkiewicza Hiszpanie, istnieją bardziej dzięki nim aniżeli Zborowskiemu czy Marii Pinedzie. To nieheroiczny Kochanowski jest prawdziwym bohaterem tej książki i wcieleniem polskości. Nawet jeśli Rymkiewicz, pisząc ją, nie do końca sobie zdawał z tego sprawę.

Tadeusz Sinko recenzując w „Czasie”, wystawioną z okazji imienin Marszałka Piłsudskiego w 1934 roku, w Teatrze Słowackiego ramotę Kazimierza Brończyka „Stefan Batory”, przeciwstawiającą państwotwórczego króla „warchołowi” Zborowskiemu, pisał: „Na jego wspomnienie (Zborowskiego) przed oczami historyka literatury stają tuziny bezgłowych mar, wywołanych w ciągu stu lat, od A. Mickiewicza czy F. Goetla, i już swoją liczebnością stwierdzają, że nikt dotąd nie znalazł dla owej dość silnego słowa, by zamknąć w ostatecznym kształcie i przez to uwolnić, choćby tylko na dłuższy czas, od ponownego wcielenia…”. Zborowski nadal może być emanacją polskiego ducha buntu przeciw tyranii, jak dla Słowackiego, i groźnym dla państwotwórczej (nawet imperialnej) ideii Polski, jak dla Brończyka i Goetla, wcieleniem polskiego warcholstwa. Rymkiewicz postanowił te sprzeczne perspektywy pogodzić. Zaproponował by warcholstwo szlacheckie uznać za cnotę republikańską. Czy jest to wystarczające „silne słowo”, by uwolnić „bezgłową marę” od ponownych wcieleń, raczej wątpię. W tej książce, w porównaniu z kochającym życie Kochanowskim, Zborowski to raczej zombi.

Na zakończenie drobna uwaga. Czasami wydawało mi się, że Rymkiewicz uważa że gdyby pojedynczą egzekucję „kalwina”, i to bynajmniej nie z powodu wyznania, zastąpiła w Krakowie masakra innowierców, w rodzaju nocy św. Bartłomieja, to przekształciłoby to lokalne wydarzenie w fakt o ogólnoeuropejskim znaczeniu, a Polska udowodniłaby że nie jest krajem peryferynym. Otóż przebijanie naszej peryferyjności masakrą, wydaje mi się najbardziej dyskusyjnym momentem jego historiozofii. Masakra nie jest lekarstwem na żadne kompleksy. Gdy byłem małym chłopcem nieustannie słyszałem wokół: „Panie Truman puść ta bania, bo jest nie do wytrzymania.” Na szczęście tego przesłania ze zniewolonych periferii nikt nie wysłuchał. Obyło się bez masakry. Rymkiewicz mógł, w ponad pół wieku później, napisać masakry apologie a ja recenzję. Peryferyjność ma swoje dobre strony. Rymkiewicz wie co robi mieszkając w Milanówku. Nieszczęścia Zborowskiego zaczęły się od tego, że na Wawel przyjechał na turniej rycerski. Mądrzejsi zjawiali się w tym miejscu by delektować się „pompa funebris”. To zawsze była w tym mieście większa atrakcja aniżeli turnieje rycerskie.

 

 

Jarosław Marek Rymkiewicz: „Samuel Zborowski”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2010, str. 360

   

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko