Krystyna Habrat
Co tu czytać?
Ostatnio często natrafiam na interesująco prowadzone blogi z recenzjami książek. Od razu połykam haczyk i zaczynam notować polecane tytuły i ich autorów. Muszę koniecznie przeczytać tę powieść i tę, i jeszcze tamtą pozycję popularnonaukową. To mnie interesuje!
Lista zapisanych tytułów coraz dłuższa, a w bibliotece okazuje się, że tej książki nie ma, i tamtej, inna wypożyczona. Jedna jest. W czytaniu czasem okazuje się dobra, a bywa, że nie do czytania, zupełnie nie w moim guście.
Staram się ten mój gust rozciągać na wszelkie strony, pogłębiać i zmiękczać, by nie ograniczał się do zbyt wąskiego kręgu literatury, ale i tak nie wszystko da się przeczytać. Nawet z powodu ograniczeń czasowych. Trzeba wybierać to, co najbardziej pasuje, co najwartościowsze. Tak przynajmniej ja wybieram. Ktoś inny woli lekturę, przy której odpocznie, albo się pośmieje. Inny szuka pozycji odpowiadającej na pytania życiowe, jakie jego gnębią. Każdy jednak czytuje książki z różnych półek o różnej tematyce, zależnie od nastroju. A jak dobrać najwłaściwszą lekturę, żeby nie porzucić jej w zniechęceniu?
Kiedyś było to łatwiejsze, bo liczyło się najbardziej kilka wydawnictw i wiadomo było, jaka może być książka przez nich firmowana. PIW np. wydawał serie: „Biblioteka Arcydzieł,- Najsławniejsze Powieści Świata”, „Powieści XX wieku”, a jeszcze: „Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej”. Wystarczyło odpisać sobie spis wydanych w takiej serii książek i miało się pewność, że znajdzie się je w bibliotece i będą to książki, które koniecznie trzeba poznać, bo o wysokich walorach artystycznych, jakie tworzą ponadczasową literaturę. Na ogół tak własnie było, jeśli spojrzymy na listę, zamieszczaną na końcu każdej z tej serii książki:
Homer – Odyseja;
Dzieje Tristana i Izoldy;
J.W.Goethe – Cierpienia młodego Wertera;;
Stendhal – Czerwone i czarne;
H.Balzac – Klub Pickwicka;
E.Bronte – Wichrowe Wzgórza
W.Thackeray – Targowisko próżności;
G.Flaubert – Pani Bovary;
F.Dostojewski – Zbrodnia i kara.
T.Hardy – Tessa d’Urberville…
Albo z XX-wiecznej listy:
E.Caldwell – Poletko Pana Boga;
A.Camus – Dźuma;
J.Conrad – Lord Jim;
J.Galsworthy – Saga rodu Foryte’ów;
G.Greene – Sedno sprawy;
E.Hemingway – Komu bije dzwon;
H.Hesse – Wilk stepowy
A.Huxley – Kontrapunkt;
F.Kafka – Proces;
H.Laxness – Dzwon Islandii;
M.Proust – W poszukiwaniu straconego czasu;
S.Undset – Krystyna córka Lawransa…
A Wydawnictwo Poznańskie miało „Serię Dzieł Pisarzy Skandynawskich” i te książki można było brać w ciemno, bo na ogół się podobały.
Ceniło się serie wydawnicze Czytelnika, szczególnie: Nike i Wawelskie Głowy.
Bywały też serie małych tanich książeczek, np. Koliber Wydawnictwa Książka i Wiedza, jakie brało się do czytania na krótką podróż, do poczekalni dentysty lub na wolną lekcję w szkole, a szły tu opowiadania Czechowa, Hemingwaya, Maupasanta i inne warte przeczytania.
No więcej nie wymienię, ale podkreślam, taka seria była zawsze cenną wskazówką do wyboru lektury.
Brakuje mi tego teraz, gdy książek mamy bardzo dużo, szczególnie w internecie i nie zawsze wiadomo, co lepsze, co w naszym guście. Gorzej, bo książki wydawane i sprzedawane w internecie nie trafiają do tradycyjnych księgarń czy bibliotek. Można tylko kupić i samemu się przekonać. I czasem się naciąć.
Dawne czasopisma literackie, jakich plik brało na niedzielę z kiosku pod pachę, odeszły w niepamięć. Jakieś jeszcze istnieją, ale trudno je wytropić. Dobre książki, dobre oficyny są, ale niełatwo na nie trafić. A serie wydawnicze? Nic o nich nie wiem. Za to często słyszę o rozmaitych konkursach, wyborach bestsellera, autora lub książki roku. Robi się jakoweś głosowania, rankingi. Ustala, kto pierwszy i jak długo, kto drugi, dziesiąty. Niczym na rynku piosenkarskim albo w sporcie na użytek kiboli. Przemilczę, czy te z góry listy mają szanse mnie się podobać i czy te wychwalane i nagradzane zastąpią mi te z dawnych ulubionych i cenionych serii wydawniczych.
Dlatego czegoś mi żal. Tamtych książek? Tamtych kiermaszy książek w maju Miesiącu Książki. Nawet nie pamiętam dokładnie, jak to się nazywało. Za to pamiętam hasło wyjęte z powieści Żeromskiego, wiszące na ścianie w mojej szkole podstawowej: „Nauka jest jak bezmierne morze, im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony.”. Te słowa dotyczą też literatury pięknej. Wszystkich powieści, jakie dawały nam poznać piękno, wzruszały i uczyły życia.
Tylko teraz częściej słychać, że ludzie za mało czytają, że coraz więcej chamstwa i nienawiści w życiu społecznym. I cichszy głos, że autorom nie opłaca się wydawać, ani nawet pisać, bo zatoną gdzieś na bezbrzeżnym morzu z książkami i nikt nie podąży im na ratunek. Bo tego nie zauważy.