Leszek Żuliński – Wołyńskie Ateny

0
247

Leszek Żuliński 


Wołyńskie Ateny


         Bodaj byś cudze dzieci uczył! Ileż to ja za swego życia nasłuchałem się tych sporów o system oświaty, ileż reform przeżyłem, ileż się traumy przez szkołę nabawiłem (i jako uczeń, i jako ojciec), ileż frustracji przeżywałem, patrząc na wenę kolejnych ministrów oświaty (a zwłaszcza min. Giertycha i min. Hall)… A przecież można było (i wciąż można) inaczej, lepiej, znakomiciej… Na dowód tego poniższa krótka opowiastka…

*

Gimnazjum krzemienieckie zostało założone w 1805 roku. W roku 1819 przekształciło się ono w Liceum Wołyńskie, zaś w roku 1832 przestało istnieć (a w zasadzie przeniesione zostało do Kijowa i przemienione w Uniwersytet św. Włodzimierza) w ramach antypolskich restrykcji po powstaniu listopadowym. Jednak te 27 lat funkcjonowania placówki okazało się całą epoką w dziejach szkolnictwa polskiego, epopeją zrywu oświatowego i pomnikiem polskiej kultury, bo z tą siłą szkoła promieniowała swą duchowością i konkretnymi efektami, czyli wybitnymi absolwentami. To im, oraz z wychowankom Uniwersytetu Wileńskiego, zawdzięczamy „złoty wiek” polskiej kultury.

Krzemieniec jakby był stworzony na „miejsce kultowe”. Położony w przepięknej, bogato rzeźbionej okolicy, z dominującą nad miastem Górą Królowej Bony zwieńczonej ruinami (romantycznymi?) starego zamczyska, zapisujący swe dzieje aż na pięciu cmentarzach (rzymsko-katolickim, poreformackim, unickim, piatnickim i żydowskim) i mogącym się poszczycić w samym sercu miasta pięknym parkiem, przy którym w 1720 roku powstało kolegium, którego wieże stały się właśnie tak charakterystyczne dla późniejszego gimnazjum i liceum.

Powstanie szkoły było możliwe dzięki carskiej reformie oświatowej, która bazowała na pracach i wnioskach Komisji Edukacji Narodowej (sic!) oraz dzięki konkretnym ludziom: wileńskiemu kuratorowi oświatowemu, księciu Adamowi Jerzemu Czartoryskiemu i jego wizytatorowi Tadeuszowi Czackiemu, który wciągnął w realizację zacnej idei samego Hugona Kołłątaja – to on właśnie opracował projekt programowy i organizacyjny placówki, która już w pierwotnym zamyśle miała stać się uniwersytetem i to konkurencyjnym wobec uczelni wileńskiej. Czacki i Kołłątaj przeszli do historii jako główni i faktyczni założyciele tej szkoły.

Otwarcie szkoły odbyło się z wielką pompą. Nic dziwnego, skoro tak wielkie autorytety zaangażowały się w to dzieło i skoro stan szkolnictwa na tamtych terenach był opłakany (Janina Chodakowska podaje, że do szkół parafialnych na Wołyniu uczęszczał zalewie 1 uczeń na 226 mieszkańców, a w guberni kijowskiej – na 965 mieszkańców). Pomocne dla sprawy było także jej ówczesne publicity – do nowej szkoły z całej Europy płynęły datki oraz skrzynie z książkami i pomocami naukowymi. Efekty okazały się rewelacyjne. W 1805 roku do gimnazjum „zaciągnęło się” 280 uczniów; w roku 1812 było ich już 693.

Przyglądając się tej wspaniałej szkole z dzisiejszej perspektywy, odnosimy wrażenie, że przyświecała mu idea późniejszego pozytywizmu – ta właśnie idea oświaty, edukacji, pracy „organicznej” i „od podstaw” przyświecała krzemienieckiemu dziełu. Oczywiście, prawda wynikała z ducha Oświecenia, z epoki racjonalizmu, którą potem w rewolucyjnym porywie zamknęli m.in. krzemienieccy wychowankowie. Pytanie obrazoburcze: może gdyby nie było Romantyzmu, polskie Oświecenie i polski Pozytywizm przyśpieszyłyby lepsze czasy dla umiłowanej, utraconej ojczyzny?).

Sławę i rangę szkoły stworzyła nie tylko potrzeba czasu, ale niesłychanie twórczy i nowatorski (kołłątajowski) jak na tamtą epokę program nauczania. Miał on charakter dwustopniowy (klasy i tzw. kursy). Klasy (nauka czteroletnia) obejmowały przedmioty ogólnokształcące i naukę języków (łacina, francuski, niemiecki, rosyjski). Kursy (trzy okresy dwuletnie) obejmowały: pierwszy – matematykę, logikę, historię i geografię; drugi – fizykę i prawo; trzeci – historię naturalną, chemię i literaturę. Istniał także przedmiot określany mianem „talentów”. Na „talentach” uczono plastyki, muzyki, szermierki, jazdy konnej, tańca, gry w piłkę, palanta i pływania. Ten dziesięcioletni system miał zamykać edukację przyszłych studentów. Proszę więc sobie wyobrazić, jakie ostrogi zdobywał ówczesny uczeń. I jak tu się dziwić, że 21-letni młokos, Zygmuś Krasiński napisał dzieło swego życia – „Nie-boską komedię”?

Dodajmy, że nauka w liceum krzemienieckim trwała przez siedem dni w tygodniu od ósmej rano do dziewiętnastej, z jednogodzinną przerwą w środku dnia. W szkole obowiązywał surowy regulamin oraz rozbudowany system kar i nagród. Szybko powstała taka sytuacja, że liceum „nie znajdowało” się w Krzemieńcu, tylko Krzemieniec leżał „przy liceum”. Miasto żyło szkołą. Jego najświetniejsi obywatele byli nauczycielami, jego najpiękniejsze imprezy (np. koncerty czy słynne majówki) były organizowane w ścisłej integracji szkoły i wszystkich mieszkańców. Liceum było zresztą czymś więcej niż szkołą – było główną, otwartą, publiczną instytucją miasta. Miało znakomitą bibliotekę, ogród botaniczny, cenne zbiory minerałów, owadów, numizmatów, aparaturę fizyczną i astronomiczną; prowadziło rozmaite pracownie (np. meteorologiczną), kółka i stowarzyszenia (np. Towarzystwo Dobroczynności), a nawet folwark. Jednym słowem, dzisiejszy system oświaty może lepiej by zrobił, gdyby powrócił do tamtych wzorców, nie wysilając się na własne, pożal-się-boże, wynalazki…

Osobnym rozdziałem historii krzemienieckiej Alma Mater byli jej profesorowie. Wybitni: Willibald Besser (botanika), Józef Czech (filozofia, matematyka), Antoni Jarkowski (kultura, muzyka, biblioteka), Michał Jurkowski (greka), Franciszek Scheidt (chemia i przyroda), Euzebiusz Słowacki (wymowa, poezja, literatura)… Nie sposób wymienić wszystkich, a przecież był tu jeszcze przez moment sam Joachim Lelewel czy Aleksander Mickiewicz, brat Adama…

A propos Euzebiusza Słowackiego (1772-1814): uczył on niedługo (w latach 1808-1810), potem wyjechał do Wilna, wcześnie zmarł… Pozostawił chyba jednak w Krzemieńcu swoją charyzmę, swój entuzjazm do literatury – przecież to stąd zaczęła promieniować znakomita poezja i krytyka, tu zrodziła się ukraińska (i nie tylko) szkoła poetów polskich (Seweryn Goszczyński, Alojzy Feliński, Józef Korzeniowski, Antoni Malczewski, Maurycy Mochnacki, Juliusz Słowacki, Tymko Padura, Józef Bohdan Zaleski).

Co do Wielkiego Jula: szkoła krzemieniecka była jego „rodzinnym zakładem”. Tu pracował nie tylko jego ojciec; dziadek ze strony matki, Teodor Januszewski, był administratorem dóbr szkolnych, a wuj Teofil Januszewski – szkolnym buchalterem. Można więc wyobrazić sobie, jakie miejsce w życiu rodziny Słowackich zajmowało liceum. Po krótkim epizodzie wileńskim pani Salomea (po śmierci doktora Bécu) powróciła z dziećmi do Krzemieńca; Julek poszedł do pierwszej klasy gimnazjum w 1817 roku, by niebawem wrócić do Wilna na studia.

Faktem jest jednak, że i Juliusz, i rodzina Słowackich to tylko jeden z wielu „tematów” związanych z historią liceum. Historią obejmującą o wiele szerszy krąg nazwisk i problemów. Jednak relacja odwrotna – Krzemieniec w życiu Słowackiego – to rzeczywiście osobna epopeja. Juliusz wychował się w zasadzie w domu dziadków Januszewskich; ten dom i tamto miasto stały się w jego dalszym życiu archetypem zapamiętanej Polski, symbolem, mitem; głównymi punktami odniesienia. Krzemieniec jest „do pomyślenia” bez Słowackiego; Słowacki bez Krzemieńca – nie!

Materiał napisałem w oparciu o książkę „Krzemieniec. Ateny Juliusza Słowackiego” pod red. Stanisława Makowskiego, Warszawa 2004


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko