Andrzej Walter – Imperatyw wierności

0
96

 Andrzej Walter


Imperatyw   wierności


Kazimierz PawlakŚmierć nas – choć podłych – na ołtarze wzniesie. Włóczymy się koleiną losu, śmierć nas połknie, a my chcemy sobie pomniki słów stawiać. Będą nam śpiewać hymny i pochwały. W rytuale grzebania żałobnicy poczują się lepsi.

 

Jak dojmujący to fakt. Ileż już tych pochówków było? Zawsze tak samo. Dostojnie, wzniośle. To umarł poeta. Słowom się kłaniał. To był… ale już nie żyje. Choć żyć w nas będzie… choć żyć w nas chce.

 

Jak głęboko można się zanurzyć w poezji? Czy ta potrzeba nas wyzwala, czy wręcz zniewala? Czy raczej jakiś zewnętrzny głos skazuje nas na tą dojmująco podskórną chęć stwarzania? Nie poznamy odpowiedzi. Możemy się zreflektować gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy, możemy rozważać czy ta refleksja jest prawdą czy złudzeniem. Kiedy wchłonąłem ostatnie wiersze Leszka Żulińskiego skonstatowałem, że nic innego nie mamy, prócz narkotyku poezji. Teraz włóczę się w obcym mieście, które jakbym skądś znał. Byłem tu od zawsze i zostanę na wieczność. Zamknięty w klatce swoich przerażeń, obaw, fascynacji i nadziei. Choć nadzieja to wątła i drżąca. Ta obca przestrzeń miejska jest intuicyjnie moim światem. Tu czuję się bezpieczny i tu powstaje mój lęk. Wszystko jest tak samo i zarazem inaczej. Nie jestem tu sam. Wkoło świat tętni samoistnym zatraceniem. Ludzie mijają się w każdej chwili i w każdym spotkaniu. W tym chaosie paradoksu nam wszystkim towarzyszy pragnienie. Łakniemy tak mocno, my, nadwrażliwcy przemijającego dziś. Szukamy spełnień, szukamy słów. Ich delikatna ulotność zamyka nad nami niebo. Do tego miasta zaprosił mnie Stefan Jurkowski publikując wyjątkowy tom poezji “Studnie Andersena”. Zapytał “gdzie jesteś dziewczynko bez zapałek / jeszcze bardziej sieroca i bezbronna / opuszczona przez czas / ze snu głębokiego jak studnia andersena / wołasz do mnie bo wiesz / że bawię się w piasku co powstał / z dawno skruszałych światów”.

 

Jakże przejmująca to lektura. Ponad osiemdziesiąt znakomitych wierszy prowadzi nas w gorzki świat współczesnego poety, który zmaga się z brutalną rzeczywistością, sam ze sobą i z coraz mniej przyjaznym otoczeniem. Prowadzi nas w świat ważnych pytań, głębokich refleksji oraz wnikliwych obserwacji. Rozpościera przed nami widnokrąg potęgi wyobraźni, za którym już tylko ten trudny do uniesienia dar nieskończoności wpisany w naszą myśl bez naszej zgody. Nie jest beznadziejnie. Wciąż można uciec w inny wymiar narkotyku poezji bądź poczuć mikrokosmos środowiska, z którymi tworzymy pewną wyjątkową literacką rodzinę. Często, jak to w rodzinie, trudne to relacje. Czymże jednak bylibyśmy osieroceni. Cóż mamy innego?

 

Poeta ma w sobie gorycz i wdzięczność. Ma zadanie do spełnienia. Coś każe mu dociekać i myśleć, szukać, schodzić w głąb studni, by zaczerpnąć łyk życia, by wyznać swój lęk oraz by się wyzwolić ze świata upadłego mitu. “wiersz oszalały nasz zbawiciel / zużyte skrzypią metafory / niczym zmurszałe święte krzyże / które nie mogą dźwignąć ciszy” “wiersz (…) wabi nas nowym białym światłem / i tak ślepniemy widząc – Wszystko”

 

Poeta ma misję. Skoro już sam skazał się na ten los, bądź został wybrany, powinien unieść ciężar odpowiedzialności. Nie jest łatwo przedzierać się tym szlakiem, “dziewczynka bez zapałek” zestarzała się i w “karnawałowej masce” porywa nas do tańca, “bal dawno skończony / niczego już nie ma”, lecz ona wciąż tańczy, wiruje “wśród cynicznych drzew / okłamujących nadzieją / na przybycie wiosny”.

 

Przywołane tu fragmenty wiersza “Taniec starej kobiety” wciskają się nam, poetom współczesności głęboko pod skórę. Jątrzą stanem, do którego doszliśmy w tym pokracznym Dziś, w tym popsutym świecie, jakiego wyraz znajdziemy w wierszu “Ta zima jest wieczna”. “Jesteśmy / zimna blachą / konstrukcją / rozrastających się supermarketów/ gdzie się sprzedaje za wysoką cenę / nieistniejące światy”. Co Oni (!) zrobili z naszą rzeczywistością? Co nadal. robią? Co … zamierzają zrobić. Wizja przedstawiona w wierszu “Giga święci z marketu” zatrważa “bękartem z chińskiego plastiku”. Trudno się zatem dziwić, iż w takim świecie “ warszawska jesień dobiega końca / zaraz wymiotą liście / resztę śnieg schowa do kieszeni / jak nędzne honorarium / za muzykę lub wiersze”.

Poeta ślepnie i widzi – Wszystko. Ma “lęk w oczach i pewność w uśmiechu“. Wie, że “rzeczywistość (…) coraz bardziej ciasna/ (…) coraz bardziej duszna”. Widzi “szkło bolesne obraz dni”, a zarazem prosi (“Według Baczyńskiego”): “lecz nie wyjmuj mi z tych oczu / niech tam tkwi niczym iluzja / (…) niech oczy mi przesłania / przezroczystym bólem –”. I ta głębia doznań musi prowadzić do rozważnego, acz gorzkiego sentymentalizmu, musi stwierdzić w innych wierszach, iż: “ nie chce nam się wracać / do pustego dzisiaj”. Przecież “wszyscy jesteśmy światłem / dawno zmarłych gwiazd”.

“Studnie Andersena” Stefana Jurkowskiego to tom niesamowity. Pokazuje jak wiele może być poezji w poezji. Jak skomplikowany jest świat, w którym żyjemy. Jak zawiłe są między nami – ludźmi – relacje. I metaforycznie szuka co nas może z tego chaosu wybawić. Szuka wnikliwie, mąci w głowie, to rozjaśnia, to zaciemnia, to prowokuje. Zdaje się rozniecać w nas ogień, bo już po chwili skuć lodem genialnej puenty. Przyznam szczerze, że mocno wstrząsnął mną te strofy:

“śmierć nas ocala śmierć nas uszlachetnia

będą nam śpiewać hymny i pochwały

 

znicze zapalą twarz w popiół ubiorą

w skrzydłach żałoby poczują się lepsi

 

z tego zbudują własnej chwały wieżę

– za to nas będą kochali najczulej –

 

nie traćmy czasu na głupie zasługi

śmierć nas – choć podłych – na ołtarze wzniesie”

 

Ten wiersz niesie całą gorzką prawdę o naszym losie, naszym skazaniu, naszym się szamotaniu. Autor szuka nadziei wbrew nadziei. Pyta nie pytając. Stwierdza wątpiąc. A może ja wkładam mu w myśl to czego nie pomyślał? Może wyrwał mi ząb, a teraz zakłada opatrunek. Trochę poboli i się zagoi. Czekać na pomnik po śmierci, czy żyć Tu i Teraz? Dylemat czy trywialna prawda egzystencji? Rozterka twórcy, artysty, czy cyniczna konotacja narodzin, pogrzebów i tego co pomiędzy?

Fotografia. “Spojrzałem na swoją fotografię – / był to ktoś obcy / czy on jeszcze żyje / (…) nie czuję nic wspólnego z tą fotografią / ona bezczelnie / chce mnie / przeżyć”

Oto bunt poety współczesności. Oto niezgoda na przemijanie, którego nie przyjmujemy do wiadomości w naszym poetycznym samooszukiwaniu się, a zarazem zgoda na los, wyrzut samemu sobie i dialog z poezją, Która jest “blisko coraz dalej” : “lepiej oddal się / coraz ciszej wołaj / – albo odważnie / daj znać że cię nie ma”.

 

Jedno jest pewne. Studnie Andersena nie mogą pozostawić obojętnym. Ta lektura wznieca burzę w sercu skutecznie niosąc ukojenie. Poezja Stefana Jurkowskiego udowadnia, że nasze pisanie ma sens. Że w całym tym absurdzie istnienia oraz tak zwanej niszowości naszej twórczości, znajdujemy: jakieś spełnienie, jakąś ucieczkę i czasem nagrodę pocieszenia. Widzieliśmy świat piękniej, pełniej, w tęczy bólu i w fenomenie drogi. To wędrówka w nieskończoność, która musi się nam wydarzać za każdym słowem. To promień oświetlający wnikanie w siebie i Całą Prawdę bycia.

 

Poezja nas wybawia od beznadziei, pustki oraz tego wszystkiego co skończone. Współczesność to wyparła. Współczesność kreowana przez współczesnego barbarzyńcę, czasem „bękarta z chińskiego plastiku”, czasem troglodytę złudzeń podawanych na różnych tacach sztuczności. Udają, że nas nie ma. Zamykają nas w gettach i enklawach samostanowienia. Ale to Ich problem. I ich pustka. My, mamy “ciszę słowa” i magiczną studnię. „Studnię Andersena”

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko