Z lotu Marka Jastrzębia – OBSTRUKCJA

0
88

Z lotu Marka Jastrzębia 


OBSTRUKCJA

 

NikiforWbrew pozorom, nie każda mózgownica służy do wbijania gwoździ; w obecnych latach, gdy byle głupek może za odpowiednią cenę nabyć tytuł dr Eksperta, mgr Fachowca, prof. Rehabilitowanego, Partyjnego Pantoflarza, wyroiły się chmary ludzi posiadających otwartą głowę tylko podczas trepanacji czaszki. Do nich zaliczyłbym dzisiejszych kombinatorów i manipulatorów edukacyjnych. Obecni krytycy, znawcy literackich prądów, osobnicy optymalnie poinformowani o tym, co autor napisał i co chciał w swoim utworze powiedzieć, są żarłocznie chętni do wystawiania filologicznych cenzurek. Uwielbiają porządkować literackie szuflady i układać lekturowe listy książek ze swojej bajki. Wedle klucza: to nam się widzi, a z tamtym won.

 

Wychowani w radosnych czasach naskórkowej wiedzy, umysłowej konkurencji (czy można konkurować z czymś, czego nie ma?) i rywalizacji w kulturze, preferujący kult niewidocznej pracy dla widocznych kołaczy, szerzący zgrubne poglądy, szybkie plany i jeszcze szybsze ich poniechania, z prędkością zgaszonego światła, przebojem, tupetem i na chama wdzierają się na stworzone przez siebie salony. Salony zmodyfikowane, gdyż ekskluzywne na nową modłę, gdyż obficie inkrustowane słomą; pełne pomrocznych idei i koślawych priorytetów. Ale co tu dużo gadać! Cmentarny duch obstrukcyjnych czasów znany był dużo wcześniej, gdyż o podobnej inwazji przeciętniaków pisał już Marcel Proust: rozkręcone albo połamane sprężyny mechanizmu odpychającego przestały funkcjonować, przedostawały się tu tysiące ciał obcych, odbierając temu środowisku wszelką homogeniczność, charakter, barwę. Faubourg Saint – Germain, niby stara zramolała matrona, odpowiadało już tylko lękliwymi uśmiechami bezczelnym lokajom, którzy pchali się na salony, pili oranżadę i przedstawiali swoje metresy. (Czas Odnaleziony PIW 1979 str. 928).

 

Proponowane przez MEN lekturowe listy nie są przedstawiane jako sugestie i ewentualne projekty poddawane pod dyskusję. Nie dają nauczycielom czy rodzicom szans dokonania wyboru poziomu kształcenia dziecka. Nie pozostawiają prawa do indywidualnej oceny wartości dzieł. Przeciwnie: narzucają osobisty, często pokraczny gust i profil. Prezentują dobry smak na miarę zdeflorowanych czasów (znamy go z Ferdydurke: jak nie będziesz kochał/a Mickiewicza, to dostaniesz w ryj. Tyle że teraz Mickiewicza zastąpił Harry Potter…). Na ogół jednak ze swoimi rankingami, prądami i trendami trafiają kulą w płot.

 

Tu chciałbym oświadczyć, że nie mówię o kompetentnych krytykach ale o przemądrzałych samozwańcach, obsesjonatach majstrujących w szkolnych lekturach i arbitralnie decydujących o wykształceniu przyszłych pokoleń. Nazwałem ich krytykami, gdyż za takich się mają. Jak wiadomo, niefikcyjni, to ludek nienachalny, cichawy i raczej nie optuje za narzucaniem komukolwiek czegokolwiek. Siedzi zakopany w manuskryptach i innych inkunabułach przyglądając się rzeczywistości z milczącą zgrozą i bezsilną pobłażliwością. Należy do zgrednej kadry wymierających intelektualistów. Dzisiejsi nie są w stanie ich zastąpić, a niektórzy z MEN twierdzą nawet, że to dobrze, bo komu

potrzebna jest znajomość literatury? Starczy wiedzieć, co naród powinien czytać, umieć i czuć. Oni zaś wiedzą.

*

Proceder pomocy studentom i – mówiąc generalnie – NAUCE, znany i z powodzeniem uprawiany jest we wszystkich cywilizowanych krajach. Narody zamożne, społeczeństwa Szwecji, Wielkiej Brytanii, Francji, Szwajcarii, wymieniając zaledwie kilka, doskonale zdają sobie sprawę z potęgi wiedzy. Wiedza sprzyja bogaceniu się. Natomiast kraje pochodzenia niereformowalnego, czyli takie, jak nasz, nauce mówią zdecydowane NIE; wolimy narzekać na swoje zrządzenia losu, niż im się przeciwstawić.

Nauka doinwestowana i oświata opłacalna, wynalazczość przynosząca wymierne korzyści, byłyby to nader szkodliwe pomysły na państwowy dobrobyt, pomysły samobójcze, bo na cóż wtedy byśmy narzekali? Gdzie by się podziało pokazywanie nas palcami, szydzenie z naszej ciasnoty umysłowej? Jak, przy wzroście świadomości społecznej, w otoczeniu ludzi światłych, mielibyśmy utrzymać jaskiniowe przekonania na tematy takie, jak Historia? Gdzie by się podziało wmawianie nam, że jesteśmy narodem nieudaczników, patałachami skazanymi na niepowodzenia, na wieczne rozpamiętywanie klęsk, szydzenie z naszej ciasnoty umysłowej, ksenofobii? Jak, przy wzroście świadomości społecznej, w otoczeniu ludzi światłych, mielibyśmy utrzymać troglodyckie przekonania na temat, np. ewolucji?

I najważniejsze: czy przy rozgarniętych obywatelach możliwe byłby nieustająco złe scenariusze reform?

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko