Sławomir Majewski – SYLWIA BEACH – NARODZINY GENIUSZA

0
173

Sławomir Majewski


S Y L W I A   B E A C H – N A R O D Z I N Y   G E N I U S Z A

 

 

Sylwia Beach i James Joyce; Paryż 1920We czwartek 2 lutego 1922 roku w Paryżu, pewien wygłodniały irlandzki emigrant-literat, osobnik o niebywale paskudnym fizys i takimż apetycie na alkohol, zbudził się o poranku czując, iż oto narodził się ponownie. W dodatku, jako geniusz. Nie jest pewne, czy owego poranka świeżo upieczony geniusz był trzeźwy jak papieski prałat, czy jak zazwyczaj odczuwał nieodparty pociąg do napojów zimnych a kwaśnych.

Literat-alkoholik właśnie obchodził swoje 40 urodziny a zatem nie był, jak by się można było spodziewać „młodym i wielce obiecującym” pisarzem. W prawdzie w dorobku miał niegrubą powieść, kilka tomów opowiadań, dramat, zbiór interesujących wierszy oraz pieśni, ale do owego czwartku nie można było powiedzieć, iż był kochankiem Muzy Literatury. Raczej jej paskudnym z wyglądu, przeto macoszym dzieckiem.

Cóż takiego wydarzyło się inkryminowanego dnia w stołecznym mieście Pari? Otóż właśnie wtedy mieszkająca we Francji amerykańska obywatelka, niejaka Sylwia Beach wypuściła na rynek jego powieść. Facet zwał się James Joyce a powieść – „Ulisses”.

Z kronikarskiego i ludzkiego obowiązku odnotować trzeba, iż panna Beach wydała tę książkę na własny koszt i ryzyko a w dodatku pod szyldem jej prywatnego, całkiem przyzwoicie funkcjonującego interesu, znanego w całym Paryżu pod nazwą „Shakespeare And Company”. Określając rodzaj tego interesu językiem współczesnej reklamy, „Shakespeare And Company” było kompaktem z gatunku cztery w jednym czyli wypożyczalnią, czytelnią, księgarnią i wydawnictwem, pomieszczonymi w lokalu przy rue de l’Odéon 12.

 

 

 

ŻAŁOSNY SUKINSYN

 

 

– To niemożliwe, zaprotestował Joyce, straci Pani swoje pieniądze.

– Nie ma rzeczy niemożliwych, odpowiedziała Sylwia Beach.

 

I niemożliwe stało się możliwe; Sylwia Beach „Ulissesa” wydała. A uczyniła tak, ponieważ (jak chce legenda), mawiała o sobie, iż ma tylko trzy miłości: księgarnię z wydawnictwem, pisarza Jamesa Joycea oraz osobistą kochankę, całkiem niezłą poetkę a jeszcze lepszą „bizneswoman” – Adrianne Monnier.

Tu mógłbym zakończyć ten esej nie-esej, bo co się dalej działo doskonale wie każdy jako tako oczytany. Wypada mi podgrzać rondelek dodając, iż w chwili, w której strugam ten tekst, aukcyjna cena 1 egzemplarza „Ulissesa” z 2 lutego 1922 roku opatrzonego autografami Jamesa Joycea i Sylwii Beach, kształtuje się na poziomie 250 tysięcy dolarów. O cenie kompletu pierwszych edycji „dzieł wszystkich” J. J. ani wspomnę.

Jak napisałem, tu mógłbym postawić kropkę i wolny od problemu strzelić sobie szklaneczkę. Niestety, ja nigdy nie mam łatwo, jak powiedział Brutus do Cezara, wbijając mu sztylet w pachwinę.

Sylwia Beach napisała swojej starszej siostrze, iż „Ulisses” przyniesie sławę jej księgarni i wydawnictwu, zaś przyjaciółce wyznała

– Pomyśl, teraz wydaję „Ulissesa” Jamesa Joycea!

I że

– To najwspanialsza z książek na świecie!

Zaś autor

– To najwybitniejszy pisarz naszych czasów!

Dodając

– „Ulisses”, to absolutne arcydzieło! Kiedyś będzie zaliczany do klasyków literatury angielskiej.

Że „Ulisses” to arcydzieło literatury nie tylko angielskiej ale i światowej wie każdy, jako tako światową literaturę znający. Oczywiście, nie mam na myśli czytelników serii z „Tygrysem” ani wielbicieli doli i niedoli „Niewolnicy Isaury”. Że Joyce jest jednym z najwy|bitniejszych pisarzy tego padoła? Sprawdziło się, co do joty! Że ona sama popadnie w ruinę wskutek nakładów finansowych na powstanie tegoż dzieła i bezwstydnej, nachalnej, aroganckiej, egocentrycznej pazerności na forsę jego twórcy? Nie, tego jednego Sylwia Beach nie przewidziała, choć sam Joyce, ten żałosny sukinsyn jej to wykrakał.

 

 

 

TYMCZASEM…

 

Tymczasem minęły lata i w 1987 roku niejaka Brenda Maddox, Amerykanka jak Sylwia Beach, lecz z zawodu pisarka i zarazem feministka oszołomiona, siada i pisze książkę. Dzieło nosi prozaiczny zda się tytuł „Nora. Biography of Nora Joyce” 1 a w nim z delikatnością ciężarnej słonicy owa Brenda wciska nam, iż gdyby nie intelekt Nory Barnacle (konkubiny) czyli późniejszej Nory Joyce (żony) świat nie poznałby ani „Ulissesa” ani tym bardziej „Finnegans Wake”. Co więcej, gdyby nie Nora to ten paskudny, półślepy pijus, łajdus, zboczony erotoman i dziwkarz w ogóle nic by nie napisał a gdyby nawet napisał, to byłyby to literackie popłuczyny które nic, tylko wziąć i o kant dupy rozbić.

Maciej Świerkocki w eseju na temat owej książki, napisał

 

(…) „Nie zdradzając szczegółowych odpowiedzi na te pytania, warto przytoczyć konkluzję, do jakiej zmierza autorka: …Joyce stał się mężczyzną dzięki kobiecie, która zakotwiczyła go w życiu poprzez małżeństwo i otworzyła mu oczy na nową perspektywę widzenia owego życia: najważniejszą sprawą stała się miłość – w przeciwieństwie do „siły, nienawiści, historii i tego wszystkiego”. (…) „Nieskrywanym zamiarem Brendy Maddox, autorki pierwszej biografii Nory Joyce (opublikowanej w Stanach Zjednoczonych w roku 1988), jest zerwać z takim lekceważącym obrazem życiowej partnerki Jamesa Joycea. Maddox nie kryje też, że pisze swoją książkę z pozycji feministycznych, w myśl znanej przesłanki, że „za każdym wielkim mężczyzną stoi wielka kobieta”. (…)  2, 3

 

Od pierwszego wydania polskiego przekładu “Ulissesa”4 jestem fanatycznym wielbicielem literackiego kunsztu jego autora. Mogę powiedzieć z dumą że nic, co Joyceowskie nie jest mi obce; ani jego literatura, ani życie. Studiowałem go i nadal studiuję pokornie, tropiąc nawet najmniejsze ziarenka informacji na temat jego twórczości i życia. Dlaczego? Bo go po prostu uwielbiam czytać i już. Ale i dlatego, że „Ulissesa” wielokrotnie, setki razy w całości przeczytałem i co jakiś czas sobie czytam i że bez zawału szarych komórek rozumiem, co napisał. I po co napisał to, co napisał. W przeciwieństwie do tych wszystkich para-krytyków i para-literatów, którzy wprawdzie „Ulissesa” nie przeczytali ni razu, ale nie przeszkadza im to robić z siebie idiotów, gdy wypowiadając się publicznie na temat twórczości Joycea, mówią (na przykład) tak

 

„To ja dziękuję, to ja wolę sobie Radia Maryja posłuchać. Podobnie, potwornie nudną rzeczą jest, jeśli książka wprawdzie niby ma mi jakiegoś człowieka przedstawiać, ale przedstawia mi go nie jako opowieść, w której coś się dzieje, tylko jako monolog, w którym nic się nie dzieje. Ględzi taki facet czy facetka przez dwieście stron, produkuje litanie wyzwisk, kalamburów, ale nic nie zmienia się przez całą książkę, ani w tym facecie/facetce, ani dookoła niego/niej.

Joyce wymyślił tę formę, ten nieszczęsny tak zwany strumień świadomości. Jestem przekonany, że wzorował się na katolickich litaniach do Matki Boskiej, którymi był przecież zafascynowany, pisał o nich w Portrecie artysty z czasów młodości. Ta forma mogła powstać tylko w ultrakatolickim kraju, w Irlandii, i pewnie dlatego tak ochoczo została przyjęta w innym ultrakatolickim kraju, w Polsce. Myślę, że lepszym niż litania wzorcem jest Biblia, która jest opowieścią, nie traktatem i nie bełkotem. Proszę zauważyć, że ten monologowy bełkot jest bardzo złym, słabym, okrojonym i nieprawdziwym sposobem przedstawienia człowieka.” 5

O jakże cudownie, że moja Mama w Niebiesiech nie musi się za mnie wstydzić!

 

Jakiś czas temu, moja żona Danusia zapytała, jaki napiszę komentarz w sprawie nowego wcielenia Jamesowej Nory wedle ewangelii Brendy Maddox? Odparłem:

– Duszko, będę wyrafinowany i subtelny w smaku, jak francuski ser oznaczony sygnaturą Appelation d’Origine Controlee. Lecz Cherie, będę zarazem grzeczny albowiem w tych sprawach, jak doświadczyłaś wielokroć, jam prawdziwy diuk i hrabia.

Tuszę, iż dla Jamesa Joyce Nora Barnacle stanowiła intelektualne wsparcie dokładnie w taki sam sposób, w jaki smak jajecznicy stanowi dla hodowcy kur wysoce energetyzującą podnietę, by poszukiwać nowych ras jajonośnego drobiu, celem produkcji większych i jeszcze smaczniejszych jaj. Albowiem? Albowiem w chwili poznania Jamesa, nasza Nora pracowała w hotelu. Jednak nie była ci ona ani członkiem jego zarządu ani nie pracowała w biurze. Była panną pokojową a więc zmieniała kwiaty i wodę w wazonach, zapalała gazowe lampy, opróżniała nocniki, sprzątała pokoje i podawała gościom śniadania do łóżka. I codziennie błagała Pana, aby zjawił się jakikolwiek rycerz i zabrał ją z tego bajzla.

 

W Wikipedii znajdujemy lakoniczny zapis

 

„Nora Joyce z d. Barnacle (ur. w marcu 1884 w Connemara w irlandzkim hrabstwie Galway, zm. 10 kwietnia 1951 w Zurychu) – długoletnia konkubina, następnie żona Jamesa Joyce’a. Pierwowzór postaci Molly Bloom, postaci z powieści Ulisses. Niewykształcona (naukę w szkole zakonnej przerwała w wieku 13 lat), nie była dla męża partnerką intelektualną – tym niemniej związek ich był udany i trwały.”

 

Czy powyżej napisałem: „I codziennie błagała Pana, aby zjawił się jakikolwiek rycerz i zabrał ją z tego bajzla”? Tak, tak właśnie napisałem, gdyż Joyce jest dla mnie ostatnim facetem, o którym można by powiedzieć, iż był młodzieńcem nadobnym z lica. Co więcej, twierdzę że młody James był brzydki jak anorektyczny świstak a szkła jego okularów przypominały grubością denka od słojów Wecka. Zatem należy w tym miejscu postawić pytanie na które nielekko przyjdzie znaleźć odpowiedź w miarę jednoznaczną: cóż takiego pociągało niedouczoną acz namiętną pokojówkę do tego arcybrzydala, inteligentnego jak sam Szatan? Azali jakowąś rolę odegrały tu przeciwieństwa umysłowe tudzież intelektualne, o których w nieskończoność czytać możemy w późniejszej korespondencji obojga? Czy była to zwyczajna, rozpasana a nieposkromiona chuć, której domniemywać należy na podstawie tak zwanych „brudnych listów” Jamesa adresowanych do Nory? Próżno szukać ich treści w oficjalnych wydaniach, ale niemałe „co-nieco” znajdziemy na niezliczonych stronach Internetu.

 

 

„To Nora

Dublin 20 December 1909

 

My sweet naughty girl I got your hot letter tonight and have been trying to picture you frigging your cunt in the closet. How do you do it? Do you stand against the wall with your hand tickling up under your clothes or do you squat down on the hole with your skirts up and your hand hard at work in through the slit of your drawers?” 6

 

Tłumaczenie powyższego niechaj każdy Czytelnik obstaluje sobie na własną odpowiedzialność, ja się nie podejmuję. Teraz zostawmy dirty letter i powróćmy do listów jedynie słusznych, wydanych lege artis przez szacowne oficyny wydawnicze. Otóż w wydanym i w Polsce dwutomowym zbiorze “Listów”, J. Joycea 7 oraz w zachowanych na piśmie (a nie w ploteczkach i konfabulacjach kretynów) opiniach samego Joycea na temat Nory jako żony, kochanki i kucharki nie ma nawet mikroskopijnego śladu potwierdzenia wpływu jej rzekomego intelektu, na twórczość pisarza. W finale „Ulissesa” czytamy monolog Molly Bloom, słynne „Tak”. Monolog równie znany jak „To be or not to be” królewicza duńskiego, Bez wątpienia pierwowzorem Molly była Nora Barnacle. Wystarczy go przeczytać, aby z lupą w dłoni zacząć szukać w tym słowotoku tłustej, leniwej krowy choćby pierwocin intelektu. A przecież Joyce był nieprawdopodobnie skrupulatny w oddawaniu rzeczywistości! Co do jej erotycznego wpływu na zaistnienie w „Ulissesie” postaci Molly, kobiety pełnej perwersyjnych żądz i wybujałych erotycznych marzeń, to wpływ ten jest nie do podważenia. Zatem, jeśli oszałamiający pociąg erotyczny jaki Joyce odczuwał do żony mamy uznać za najważniejszy, niedoceniony, wręcz “intelektualny” bodziec jak chce Brenda Maddox a zatem spiritus movens “Ulissesa” i „Finnegans Wake”, to w takim znaczeniu Nora Barnacle “intelektualistką” była. Jednak dorabianie wpływu rzekomego intelektu prostej, nieuczonej hotelowej pokojówki na przyszłego literackiego geniusza jest zabiegiem zacnym, acz śmiesznym. I zalatuje feminizmem skrzywdzonym. Co bywa, jak na przykład owa produkcja “Xeny, Wojowniczej Księżniczki” czyli story o lesbijkach będące „odwetem” za „Herkulesa”, obrazka prezentującego te umięśnione, szowinistyczne męskie świnie. Przy czym dla nikogo w Hollywood nie było i nie jest tajemnicą, iż „Herkules” to film gejów dla gejów.

Konkluzja pierwsza jest taka, że analizowanie twórczości jakiegokolwiek geniusza literackiego z poziomu łechtaczki budzi we mnie nie tyle sprzeciw, ile zwyczajnie ludzkie zażenowanie. Bo czy analizując twórczość (na przykład) małżeństwa Elżbiety i Roberta Browningów powinienem podejść do życia i twórczości poor Roberta z pozycji sterczącego penisa? Dlaczego? Wszak ona, co wszem i wobec wiadome, była o całe niebo lepszą od niego poetką…

Konkluzja druga. Sylwia Beach nie będąc konkubiną ni żoną Joycea, swoim oddaniem dla jego dzieła, finansowaniem niekończących się przepisywań na maszynie wciąż poprawianych przez niego rękopisów „Ulissesa”, finansowaniem niezliczonych ilości korekt składu i samego składu rozrzucanego i mozolnie składanego po każdej korekcie odautorskiej, wywarła o wiele większy wpływ nie tylko na samego Joycea. Ba, wpływ wywarła wręcz nieoceniony przede wszystkim na treść „Ulissesa”. W jaki sposób? Ktokolwiek parał się pisaniem prozy ten wie, iż każda autokorekta tekstu oznacza tekstu postępującą i polepszającą ewolucję. Więc ilość korekt bliska nieskończoności, daje tekst do doskonałości mocno zbliżony. Mam na myśli ową precyzję wypowiedzi, oczywistość continuum czasoprzestrzennego, do której zmierzać powinien każdy autor. Jakaż ironia losu spowodowała, że Nora Barnacle-Joyce, kobiecina co prawda o chuciach nieposkromionych lecz żadnym intelekcie, stawiana jest przez co poniektórych na piedestale, jakby osobiście napisała „Ulissesa? I jakże żałosne, iż Sylwia Beach, która 2 lutego 1922 roku porodziła dla świata jednego z największych geniuszy literatury, znana jest, masses humaines, właściwie tylko jako lesbijska, amerykańska kochanica francuskiej poetki Adrianne Monnier, z którą dzieliła geszeft starymi księgami i rozkosze łoża. Albo nieznana jest wcale.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BIBLIOGRAFIA

 

  1. Brenda Maddox, Nora. Biography of Nora Joyce, Hamish Hamilton 1988.
  2. Maciej Świerkocki „Kłopoty z Panią Joyce”; Miesięcznik „ODRA”; http://odra.okis.pl/article.php/354
  3. Brenda Maddox. „Nora Joyce. Żywot prawdziwej Molly Bloom”. Przełożył Wacław Sadkowski; Wydawnictwo Książkowe „Twój Styl”; Warszawa 2004,
  4. James Joyce, Ulisses, PiW, Warszawa 1969
  5. Wywiad z Tomaszem Piątkiem, Żeby Móc Drugiego Człowieka Poczuć http://zbrodniawbibliotece.pl/pogawedki/614,zebymocdrugiegoczlowiekapoczuc/
  6. http://loveletters.tribe.net/thread/fce72385-b146-4bf2-9d2e-0dfa6ac7142d oraz Nora’s Filthy Words: Catology In The Letters James Joyce The New School Psychology Bulletin, NSPB: 2006 – Vol. 4, No. 2 J. Mark Knowles, M.A.
  7. Joyce James, Listy. T.1, 1900-1920, T. 2, 1920-1941; wybór i przekład Michał Roniker. Kraków; Wydawnictwo Literackie. 1986.
  8. http://www.letterneversent.com/james-joyce-dirty-letters/929/
  9. http://news.bbc.co.uk/2/hi/entertainment/3877209.stm
  10. American Psychiatric Association. (2000). Diagnostic and statistical manual of mental disorders (4th ed., text rev.).Washington, DC: Author. Calef, V., & Weinshel, E.M. (1972). On certain neurotic equivalents of necrophilia. International Journal of Psychoanalysis, 53, 67-75. Ellmann, R. (1983). James Joyce. New York: Oxford University Press.
  11. Fenichel, O. (1996). The psychoanalytic theory of neurosis. New York: W.W. Norton & Co. (Original work published 1945)
  12. Fitch, L. E. (1999). Bloom bewitched: Fear of female sexuality in “Circe”: How rampant witch allusions reveal an inherent Joycean misogyny. Dissertation. Joyce, J. (1975).       Selected letters of James Joyce. R. Ellmann(Ed.), New York: Viking Press.
  13. Joyce, J. (1986). Ulysses. New York: Vintage Books. (Original work published 1922)
  14. Maddox, B. (1988). Nora: The real life of Molly Bloom. Boston:Houghton Mifflin Company.
  15. Shechner, M. (1974). Joyce in nighttown: A psychoanalytic inquiry into “Ulysses.” Berkeley, CA: University of California Press.
  16. Smith, R.S. (1976). Voyeurism: A review of the literature. Archives of Sexual Behavior, 5, 585-608.

 

 

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko