Krzysztof Lubczyński – Świadectwo z literackiej Atlantydy

0
111

Krzysztof Lubczyński 


Świadectwo z literackiej Atlantydy

 

Jan HankowskiPo lutowej premierze „Tajnego dziennika” Mirona Białoszewskiego, zapowiadałem, w omówieniu „Człowieka Mirona” Tadeusza Sobolewskiego, napisanie o samym dzienniku. Musiało się to jednak dokonać z poślizgiem, bo przeczytanie takiego blisko tysiącstronicowego dzieła to nie jakieś tam banalne „przeczytanie książki”. „To nie chychy” – jak mówił pan Ignacy Rzecki. To akt czytelniczy przynależący do innego porządku czytania niż ten, który jest powszechny w naszych czasach. To staromodny akt należący do innej epoki.Zapachniało mi dzieciństwem, jak wtedy, gdy czytałem pięcioksiąg przygód Sokolego Oka Jamesa Fenimore Coopera. Takie obszerne książki będą powstawać coraz rzadziej. W pewnym portalu, w którym piszę, zżymają się na teksty dłuższe niż trzy strony komputeropisu, a teksty pięciostronicowe uważają za epopee. Znaleźliśmy się już w innej cywilizacji czytania, bo taką ona jednak nadal będzie dopóty, dopóki będziemy się jednak porozumiewać za pomocą liter. Do czasu…


Czytając zatem dziennik Mirona napisany parę dziesięcioleci temu, 29 lat po jego śmierci, czułem się niczym dinozaur dokopujący się do gatunkowych przodków. Nie tylko wszakże z powodu objętości woluminu. Zapis Białoszewskiego to zapis zaginionej Atlantydy – PRL, z jej obyczajami, tworzywem codzienności, a nade wszystko zapis „świata Mirona”, świata widzianego przez niezwykły pryzmat jego mózgu. Nie jest to dziennik w rodzaju tych, klasycznych pozycji, znanych z ostatnich choćby lat – Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Kijowskiego, Jastruna, J.J. Szczepańskiego, Mrożka czy ostatnio Iwaszkiewicza. To nie jest dziennik pisarza sensu stricte. Tu nie ma spraw życia literackiego, sprawozdań z lektur, plotek środowiskowych, polityki, uczonych komentarzy do spraw tego świata, całego tego konwencjonalnego – w lepszym czy gorszym wydaniu – sztafażu dziennika pisarza. „Tajny dziennik Mirona” w istocie żadnym dziennikiem nie jest. To już jest raczej pamiętnik, też mało konsekwentny w ramach pamiętnikowego gatunku. Nade wszystko to jest dalszy ciąg „Szumów, zlepów, ciągów”, „Chamowa” itd. To jest najzwyczajniej potężny kawał prozy Białoszewskiego wrzucony w coś, co może w zamierzeniu miało być dziennikiem, ale się nim nie stało, może zgodnie z intencją a może wbrew intencji autora. Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy spowinowacony z Mironem i występujący jako pojawiająca się w zapiskach postać, użył na określenie „Tajnego dziennika” nader trafnego określenia – „epopea domowa”. Bo niemal wszystko z czym czytelnik spotyka na tych niekończących się stronach, cały ten świat widziany jest z perspektywy mironowego pokoju, łóżka. Tak zawsze patrzył na świat, choćby w „Pamiętniku z powstania warszawskiego”. Zapiski Mirona przypominają jakby mieszaninę snu i jawy, marzenia i realności. Miron przygląda się sobie, innym, życiu, własnemu pisaniu. To autobiografia, z tym że bez śladu megalomanii czy choćby egotyzmu.


Nie zamierzam nikogo łudzić. Ci, którzy choć odrobinę wiedzą, kto to Miron, nie powinni być tą lekturą zaskoczeni. Tych, którzy o Mironie nie wiedzą nic, wypada ostrzec. To dla profanów czytelniczych lektura piekielnie zabójcza, nie do zniesienia, nie do przejścia. Pękną po kilku stronach, ugrzęzną i już nie wrócą do czytania. Dla tych, którzy w swoim czytelniczym krwioobiegu wyobraźni mają soki z Mirona, mają odrobinę jego miazmatów, będą mieli satysfakcję, podobną jak z lektury jego prozy i poezji. O Mickiewiczu można – od dużej rzecz jasna biedy – powiedzieć, że „my wszyscy z niego”. My wszyscy, czytelnicy literatury, prozy i poezji. Z Mironem, tak jak n.p. z Gałczyńskim, jest inaczej. I tak jak trzeba się wszczepić, wniknąć, wzwyczaić w świat absurdalnej wyobraźni Konstantego Ildefonsa, aby smakować jego poezję, tak trzeba najpierw łyknąć „próbki” mironowego języka i mironowego „życiopisania”, aby stać się członkiem sekty czytelników-mirończyków. Ale jak się już to zrobi, jak się przejdzie tę inicjację, to artystyczna, czytelnicza satysfakcja jest niezwykła i nie dająca się z niczym porównać. Jak samo „zjawisko Miron”.


Miron Białoszewski – „Tajny dziennik”, Wyd. Znak, Kraków 2012

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko