Krzysztof Lubczyński rozmawia z prof. EWĄ PACZOSKĄ

0
321

Krzysztof Lubczyński rozmawia z prof. EWĄ PACZOSKĄ

 

Artur Nacht SamborskiNapisała Pani, że określenie „Lalki” Prusa jako „powieści o społecznym rozkładzie, jest truizmem historyczno-literackim”. Jest to pewnie truizm dla literaturoznawców czy wyrobionych czytelników literatury, ale w odbiorze jaki wynosił ze szkoły przeciętny uczeń truizmem to raczej nie jest. Pani, a także m.in Jan Tomkowski czy Olga Tokarczuk tworzycie nurt ciekawych, odkrywczych, nieszablonowych interpretacji „Lalki”. Czy to zawartość najważniejszej powieści polskiego pozytywizmu zawiera tworzywo do takich interpretacji, czy przeciwnie, to wy nakładacie na nią wasze subiektywne wizje?

 

– Profesor Henryk Markiewicz, znawca i interpretator „Lalki” pewnie powiedziałby, że to my wyrażamy nasze potrzeby czytelnicze, naszą żądzę ekspresji i nasze pomysły na interpretację. Napisał nawet na ten temat artykuł „Co się stało z „Lalką”?”, w którym o takich jak ja napisał, że kosztem „Lalki” urządzamy sobie igrzyska. Ja jednak uważam, że nie miał racji. Lektury i sposób czytania zmieniają się wraz z kontekstami. Są teksty, które taką przemianę wzorców lektury szczególnie umożliwiają i otwierają nas na nowe interpretacje. „Lalka”, arcypowieść, jest jednym z nielicznych dzieł w naszej literaturze zawierającą w sobie, jak myślę, interpretacje, których jeszcze nie wymyśliliśmy. Na literaturze pozytywistycznej zaciążyła dominująca przez kilkadziesiąt lat interpretacja marksistowska, skoncentrowana na aspektach klasowo-polityczno-społecznych, prezentowana między innymi przez Jana Kotta czy wspomnianego Markiewicza. W pozytywizmie widziano nawet zapowiedź realizmu socjalistycznego, „lustro przechadzające się po gościńcu” i odbijające obraz społeczeństwa, a w „Lalce” dylematy kapitalizmu w fazie schyłkowej. Do Prusa przylgnęła etykieta „polskiego Dickensa”, którym on zdecydowanie nie był. Prusa interesuje przede wszystkim sfera komunikacji międzyludzkiej. Ja „Lalkę” czytam dziś jako powieść o ludziach czasów jednocześnie rozpadu oraz transformacji, którą my też w latach dziewięćdziesiątych przeżywaliśmy i zbiorowo i indywidualnie. Mój student napisał pracę magisterską, w której ujął „Lalkę” w metaforę arki ocalającej wartości przeszłe. One się w tej powieści spotykają.

 

Pozytywizm postrzegany jest zwyczajowo jako nurt optymistyczny, a Pani określa atmosferę jego głównego dzieła mickiewiczowskimi słowami „ciemności kryją ziemię”, jako utworu pesymistycznego, mrocznego…

 

– Ten stereotyp ma to samo źródło, co poprzednio wspomniany. Moja profesor, Janina Kulczycka-Saloni zajęła się pozytywizmem w okresie okupacji licząc na ucieczkę w łatwy, pogodny świat, a znalazła go skomplikowanym, dotkniętymi chorobami duchowymi, posępnym. Dla mnie to epoka narodzin nowoczesności w kulturze polskiej czyli epoka, do której powinniśmy ciągle wracać. Było u pozytywistów poczucie końca pewnych wzorców i ich dysfunkcjonalności w nowych warunkach. Byli oskarżani o zaprzaństwo wobec ideału bierności, oczekiwania na niepodległość, która miała spłynąć na nas z korzystnego obrotu planet. Składali daninę przeszłości, ale widzieli, że nowoczesność już się rodzi, że Polacy ze swoją hodowaną traumą przeszłości historycznej i pielęgnowanym mitem narodu wybranego są jednak skazani na dialog z nowoczesnością.

 

Jan Tomkowski w książce „Mój pozytywizm” pokazał ten okres jako czas neurozy, a bohaterów pozytywistycznych jako ludzi niespokojnych, znerwicowanych, wbrew ikonograficznemu obrazowi tej epoki, gdzie widać ich jako dostojnych, brodatych panów oraz dumnych pań w woalkach i krynolinach…

 

– Przecież oni przeżywali wszystko to, co było podstawą dekadenckiego odczuwania świata. Przecież to jest czas fin de siecle, schyłku wieku. Eliza Orzeszkowa napisała cały zbiór opowiadań pod tytułem „Melancholicy”. Ludzie pozytywizmu stanęli wobec niebywałego postępu techniki, a jednocześnie utracili wiarę w Boga, poczucie więzi religijnej i znaleźli się sami wobec swoich dylematów. Kolejnym źródłem neurozy stał się pośpiech, choroba naszych czasów, ale której oni też już doświadczali. Maria Konopnicka napisała w jakimś swoim eseju, że czas przestał być naszym gospodarzem, a stał się wrogiem. Młodopolscy dekadenci zgadzali się na melancholię i rozpad, a pozytywiści ciągle szukali wyjścia z tego stanu ducha. Pesymizm, sceptycyzm i neuroza są cechą polskiego pozytywizmu.

 

A wydawało się, że to tylko romantyzm, również XIX-wieczny, jest nurtem pesymistycznym i neurotycznym…

 

– Było między nimi silne pokrewieństwo, choć ukrywane, aczkolwiek w swoich manifestach pozytywiści odwoływali się do Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego częściej niż do Augusta Comte’a, Buckle’a czy Herberta Spencera.

 

Czy jest inna powieść w pozytywizmie, która może być tak bogatym tworzywem dla interpretacji?

 

– „Lalka” była dla modernistów utworem najważniejszym i Stanisław Brzozowski pisząc jej recenzję nieprzypadkowo wielokrotnie używał słowa: „nowoczesny”. Nowoczesna, choć oczywiście nie tak wielkiej klasy jak „Lalka”, jest dla mnie także powieść Orzeszkowej „Cham”, o kobiecie i mężczyźnie patrzących na świat z dwóch różnych wymiarów kultury. Są tam też nowocześnie i niewstydliwie pokazane relacje erotyczne, co jak wiadomo w polskiej literaturze jest rzadkością. Bohaterka „Chama” to właściwie nimfomanka, kobieta szukająca w erotyce sposobu na własną tożsamość. Bardzo ciekawe są „Emancypantki” Prusa, zawsze tkwiące w cieniu „Lalki”. Jest w nich zaplecze filozoficzne, bo to powieść o kryzysie wiary i jej odzyskiwaniu, a także o kobietach i kobiecości, o zdobywaniu przez kobiety nowej pozycji społeczeństwie, swojego własnego głosu i to bez naśladowania mężczyzn.

 

Czy przełom pozytywistyczny i schyłek wieku XIX, to jedyny okres tak daleko idącej przemiany, kryzysu starych form? Czy w podobny sposób można by opisać przepoczwarzanie się wieku XVIII w wiek XIX, czasy Oświecenia i Wielkiej Rewolucji Francuskiej?

 

– Wacław Berent, pisarz z przełomu XIX i XX wieku wracał w swoich powieściach do czasów Oświecenia. Do tego czasu wrócił też Ryszard Przybylski w swoim słynnym eseju „Klasycyzm czyli prawdziwy koniec Królestwa Polskiego”. Międzyepokę na przełomie XVIII i XIX wieku można postrzegać jako wcześniejszą o wiek fazę narodzin nowoczesności. Różnica między tymi dwiema epokami polega na tym, że w klasycyzmie polskim zmiana była doświadczeniem intelektualnym części elit, a zwykłe życie toczyło się jeszcze starym torem, bez zachodnich wstrząsów rewolucyjnych i triumfu mieszczaństwa, podczas gdy w okresie przełomu pozytywistycznego, w połowie XIX wieku, zmiana wkracza w życie codzienne Polaków, zarówno intelektualistów, bankierów jak i ich służących z ludu.

 

Lidia Burska napisała esej o powieści Hanny Malewskiej „Panowie Leszczyńscy”, która mówi o wtargnięciu brutalnej historii w sielski, nieruchomy świat polskiej szlachty XVI wieku, w polski Złoty Wiek…

 

– Oczywiście, ale podobne zjawiska narodzin nowoczesności, która demoluje świat tradycyjnych wyobrażeń o życiu są też w powieści Kazimierza Brandysa „Wariacje pocztowe”. W latach czterdziestych XIX wieku powstały „Pamiątki Soplicy” Henryka Rzewuskiego, które w naszych czasach odbierano często jako odwzorowanie życia ówczesnej szlachty, podczas gdy była to bajka, fikcja na temat przeszłości już za czasów Rzewuskiego. To był sposób szukania sztucznego wzorca przez ówczesnego arystokratę. Także „Pan Tadeusz” jest sielski tylko w opisach przyrody i form, ale w diagnozie ludzi jest bezlitosny, w stosunku do polskich iluzji także, a słowo „głupi” pojawia się tam często w różnych kontekstach.

 

Wymienia Pani także, jako powieść-znak nowoczesności, co może zaskoczyć, „Latarnię czarnoksięską” Józefa Ignacego Kraszewskiego, pisarza uważanego raczej za żmudnego szperacza niż artystę słowa. Co Pani odkryła w tej powieści?

 

– Dla mnie Kraszewski jest ciekawym pisarzem współczesnym, ale nie w powieściach historycznych, w których spłacał daninę edukacyjną dla narodu, ale w powieściach współczesnych z lat pięćdziesiątych XIX wieku. Mówią one o nihilizmie, o socjalizmie, o feminizmie, o starości. To pierwszy pisarz polski, który o tym mówi, który odkrył codzienność jako przestrzeń dla literatury. Był to poza tym artysta romantyczny, mówiący o relacji między sztuką a światem. Miał dystans do polskiej rzeczywistości wskutek tego, że długo żył za granicą. Poza tym był bardzo ważną postacią dla pozytywistów, oni debiutowali w jego kręgu, Orzeszkowa, Zapolska posyłały mu swoje utwory do oceny. Nie na darmo w 1879 roku w Krakowie urządzono mu królewski, rocznicowy benefis. Widzimy go na portretach jako czcigodnego, brodatego pana, a to był melancholik, romantyk, poeta, dandys, a przy tym potwierdzono ostatecznie, że jednak był agentem wywiadu francuskiego działającym przeciw Prusakom, za co go zresztą uwięzili. Co do tych bród i wąsów, to fizjonomie ludzkie były wtedy ukryte: prawie wszyscy mężczyźni na portretach z drugiej połowy XIX wieku mają twarze pokryte zarostem, a kobiety ukryte są pod woalkami i gorsetami. Prus, Kraszewski i Sienkiewicz jako brodacze są na portretach mocno do siebie podobni, spłaszczeni, a jakże byli różni. To też nadaje tamtej epoce osobliwa aurę tajemniczości.

 

Jako utwór przeczuwający nowoczesność i zmianę wskazuje Pani także zapomnianą dziś całkowicie powieść Antoniego Sygietyńskiego „Wysadzony z siodła”…

 

– To powieść o człowieku, który opuścił Warszawę po powstaniu styczniowym i wróciwszy po 10 latach widzi, że wszystko się zmieniło. Porównuję tę powieść z „Lalką”, bo to także obraz życia w nowoczesnym mieście, gdzie króluje plotka, gdzie są ludzie podobni do tych, których dziś nazywamy celebrytami, gdzie pojawia się to, z czym mamy do czynienia dziś – wszechobecność jedzenia i mówienia o nim.

 

Jest tam także malarski obraz potraw zgromadzonych w jednej z restauracji, ukazany jak martwa natura z przekrojoną cytryną, barwnością warzyw i owoców, czerwienią mięs…

 

– Sygietyński pokazuje w ten sposób początki nowoczesnego konsumeryzmu w Polsce. W tym samym czasie Emil Zola opisał n.p. postać zakupocholiczki, czyli znów zjawisko, które wydaje się nam tak dzisiejsze.

 

W swojej książce o nowoczesności w XIX wieku wymienia Pani szereg sfer w których się ona pojawia. Jest to rodzina, status kobiety, ale także n.p. podróż. Dlaczego?

 

– Podróż stała się jeszcze w romantyzmie obowiązkiem kulturowym, sposobem na zdobywanie doświadczeń i osiąganie dojrzałości. W Polsce od czasu romantyzmu był też obowiązek „wędrówki po ziemi naszej” jako formy kultywowania ojczyzny w niewoli. Jednak znamieniem nowoczesności staje się przede wszystkim turystyka masowa, której zaczątki już się wtedy pojawiły , a która obecnie osiągnęła niebywałe rozmiary i z którą wiąże się wiele fenomenów psychologicznych i socjologicznych, jak n.p. stereotypizacja świata.

 

Po głośnej deklaracji Marii Janion z 1990 roku o zamknięciu paradygmatu romantycznego w polskiej kulturze wydawało się, że w ogóle zamkniemy rachunki z wiekiem XIX, a tymczasem Pani odkrywa jego fascynujące znamiona i zachęca do przyglądania się tej epoce…

 

– Bo są w niej zapowiedzi naszego czasu, jego zarodniki, zaczątki. Dla mnie moderniści, a za takich uważam też dojrzałych pozytywistów, są bardzo ważni. Tymczasem jest u nas stereotypowa skłonność do lekceważenia n.p. dekadentów młodopolskich jako kabotynów w czarnych pelerynach, pijących absynt, wykrzykujących „Evita l’arte” i mających kochankę w każdej kawiarni, a przecież ich niepokoje i dylematy okazały się przerażająco prorocze. Traktowali świat bardzo serio, o wiele bardziej serio niż my, literaturę też. Przyszłoroczna setna rocznica śmierci Bolesława Prusa będzie dobrą okazja do fascynujących podróży w wiek XIX.

 

Czy jest jakaś granica czasowa, poza którą z literatury dawnej już

nie daje się odczytywać znamion rodzącej się zmiany, nowoczesności?

 

– Nie ma takiej granicy, bo świat był i jest nieustającą zmianą. I literatura polega także na obrazowaniu tej zmiany.

 

Nawet w kronice biskupa Kadłubka możemy to znaleźć?


– Ależ u niego szczególnie, bo to przykład zwycięstwa wyobraźni nad historią. To ktoś kto wymyślił historię, więc to lektura bardzo na czasie. Albo taki ksiądz Józef Baka, który kilkaset lat temu przeczuł naturę przyszłego, współczesnego nam miasta. Niesamowite.

 

U Biernata z Lublina i Mikołaja Rej też można znaleźć zmianę i zarodniki nowoczesności?

 

– Biernata i Reja dawno nie czytałam, ale może warto to zrobić. Polecam natomiast wstrząsające wiersze prawie nieznanego księdza Józefa Morelowskiego, napisane tuż po upadku Polski w 1795 roku, w których zaleca on, by matki polskie przestały rodzić dzieci obcym władcom. Nowoczesność można w literaturze spotkać w najbardziej niespodziewanych miejscach. Trzeba tylko bardzo uważnie czytać.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Ewa Paczoskaur. 1952, profesor historii literatury polskiej, pracuje na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się literaturą drugiej połowy XIX wieku. Napisała wiele książek dotyczących tego okresu, m.in. “Lalka, czyli rozpad świata”, “Krytyka literacka pozytywistów”, “Dojrzewanie, dojrzałość i niedojrzałość. Od Bolesława Prusa do Olgi Tokarczuk“, “Prawdziwy koniec XIX wieku”. Jest także autorką i współautorką kilku podręczników licealnych. W przygotowaniu jest praca zbiorowa pod jej redakcją, „Przerabianie XIX wieku w literaturze i kulturze współczesnej”.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko