Krystyna Habrat
KOBIETY I MĘŻCZYŹNI
Muszę dziś napisać parę słów o autobiograficznej książce „Marzenia i tajemnice” Danuty Wałęsy, małżonki Lecha Wałęsy, która odbierała za niego pokojową nagrodę Nobla w 1983 r.
Książka robi furorę. Pomimo głoszonego wciąż upadku czytelnictwa, tę książkę ludzie chętnie kupują, sprzedaż jej rośnie. Przypuszczam, że pragną odczuć znowu tamte emocje, kiedy wszyscy czuliśmy się dumni i wspaniali, że tworzymy coś wielkiego. Tworzyli to ludzie ze stoczni, ale i innych zakładów w kraju, a obywatele ochoczo się przyłączali. W krótkim czasie ruch Solidarności osiągnął zawrotna ilość członków.
Wspomniałam o tej książce, pisząc wcześniej o myśleniu pozytywnym, bo takie własnie myślenie było powszechne w czasach pierwszej Solidarności, kiedy ludzie nawzajem sobie ufali, pomagali i tworzyli, jakby jedną, wielką rodzinę i wszyscy wierzyli w wielką ideę.
Tę książkę czyta się dobrze. Wiernie oddaje nastroje i realia tamtych czasów. Dzięki niej przypominamy sobie o sprawach znanych oraz poznajemy kulisy tych nieznanych powszechnie, a wszystko z punktu widzenia przeciętnej polskiej kobiety. Kobiety dzielnej i życiowo mądrej.
Kiedy czytam tę książkę, mam w pamięci podobną, napisaną przez żonę Josepha Conrada. Ta anielskiego usposobienia Angielka, którą nasz wielki rodak poślubił, gdy zeszedł już na dobre na ląd i postanowił pisać, też poświęcała się całkowicie mężowi i nie we wszystkim go rozumiała. Utalentowany człowiek miał niełatwy charakter. Raz, podczas podróży pociągiem ich małe dziecko płakało, kaprysiło, aż zadumany pisarz się zirytował. Złapał leżący obok niego tobołek i wyrzucił przez oko. Nie było to na szczęście dziecko. Tak, mogą nie mieć łatwego charakteru, ale gdyby byli bardziej cisi i układni, może nie dali by światu wielkiego dzieła.
Tu jeszcze przytoczę „Wspomnienia” Anny Dostojewskiej, drugiej żony pisarza. Ta z całym przekonaniem pomagała pisarzowi w pracy twórczej, najpierw jako sekretarka, potem – żona. Przepisywała jego powieści, stenografowała to, co jej dyktował, i tak ratowała go, gdy wisiała nad nim groźba, że zawali termin. W dodatku musiała odciągać go od stolika, gdzie pogrążał się w hazardzie. Dzięki niej miał potem ułożone życie rodzinne.
Wspomnę jeszcze o pierwszej żonie Stefana Żeromskiego, Oktawii. Ona poświęciła się mężowi aż za bardzo. Zostawił ją. Takie poświęcenie nie jest nikomu potrzebne.
Na koniec wspomnę, że gdy czytałam, jak Danuta Wałęsa odbierała za męża Pokojową Nagrodę Nobla, miałam ciągle w pamięci, jak odbierała swojego Nobla Wisława Szymborska. Denerwowała się, czy sprosta całemu ceremoniałowi i zrobi jak należy dyg przed królem. Nawet myślałam sobie, że to niesprawiedliwe, że wielki człowiek, poeta, polityk, czy uczony, pomimo swych wielkich osiągnięć dla świata, jest przy królu mniej ważny i musi się mu kłaniać, a panie –dygać.
I w dniach, kiedy najwięcej myślałam o Wisławie Szymborskiej w kontekście Nobla, ona cicho we śnie odeszła.
—
Krystyna Habrat
MYŚL POZYTYWNIE!
Leży przede mną nakrętka od soku wytwórni Tymbark z napisem wewnątrz: „Myśl pozytywnie”. Sok był dla dziecka i cieszy mnie, że ktoś wpaja maluchom takie przesłanie.
Myśleć pozytywnie znaczy myśleć dobrze o innych ludziach, ale i o sobie. Najpierw trzeba uwierzyć w siebie, w swoje zalety, uzdolnienia i możliwości, a dzięki temu można innych ludzi traktować życzliwie, z empatią. Człowiek ceniący sam siebie nie będzie zazdrościł innym, nie będzie nienawidził. Przynajmniej teoretycznie.
To z grubsza zawiera to hasło.
Czasem przypisuje się mu jeszcze myślenie magiczne, że jeśli czegoś pragniemy, to należy o tym usilnie myśleć i wtedy się to spełni. Może coś w tym jest, ale mnie wystarczy, by zapanowało myślenie pozytywne w pierwszym znaczeniu: „kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, a już będzie na świecie piękniej. Prawda?
Takie własnie myślenie było powszechne w czasach pierwszej Solidarności na początku lat osiemdziesiątych, kiedy ludzie nawzajem sobie ufali, pomagali i tworzyli, jakby jedną rodzinę, a wszyscy wierzyli w wielką ideę.
Echa tych nastrojów odnajduję w książce autobiograficznej Danuty Wałęsy: „Marzenia i tajemnice”, która robi ostatnio furorę. Pewnie ludzie pragną poczuć znowu tamte emocje, kiedy czuliśmy się dumni i wspaniali, że tworzymy coś wielkiego. Tworzyli to ludzie ze stoczni, ale i innych zakładów w kraju, a obywatele mieli poczucie uczestniczenia w tym. Szkoda, że ten wspaniały ruch społeczny został pomniejszony do związku zawodowego i potem coś ze wzniosłości z niego wyparowało.
Zaczęłam od strony pozytywnej, bo to od razu nastawia nas lepiej do życia, ale co innego mnie ostatnio bulwersuje: odwrotność takiego myślenia czyli nienawiść sterowana, a nawet epidemia nienawiści, jaka się u nas panoszy.
Otwieram pewną gazetę, a tam gęsto od tekstów krytykujących opozycję. Kto tylko może, to ją wyśmiewa, obraża, demonstruje wobec niej nienawiść. To już nietolerancja. Czy opozycja to coś gorszego niż ci, wobec których mamy być teraz poprawni politycznie i nie powiedzieć przeciw nim złego słowa? Komu się wypsnie nieopatrzne słowo, wyląduje tam, gdzie przesiedział kiedyś kilka lat słynny angielski pisarz o przydomku „Lord Paradoks”. Wtedy go więziono, teraz by kazano nam wszystkim go… chwalić.
A jeśli mowa o obrażaniu, to wszyscy znamy ludzi, przy których niebezpiecznie otworzyć buzię, bo wszystko biorą do siebie. Zakompleksieni, z poczuciem winy, są trudni w obcowaniu towarzyskim. O byle co się obrażają.
W porządku: kochajmy wszystkich, nie potępiajmy nikogo. Ale to wezwanie musi też obejmować opozycję. To też ludzie. Połowa Polski na nich głosowała. Kto wyśmiewa ich, odwraca się plecami do tej połowy. Niedobrze.
Niech więc media wymyślą sobie nowy pomysł na swą popularność, bo na razie wiele z nich bazuje na krytyce opozycji. Zaprasza się do telewizji jakąś osobistość i redaktor cały czas usiłuje wepchnąć jej w usta coś by ośmieszyć opozycję. Pasuje do kontekstu czy nie, trzeba czy nie, ale redaktor jest upierdliwy i przymilny wobec tego, kto mu zapewnia chleb. Jak nie powie tego gość, to on sam to jakoś wkręci.
Dlatego tak trudno ostatnio czytać gazety, trudno oglądać publicystykę w telewizji, bo czuje się na kazdym kroku podziały społeczne i ostre nalatywanie jednych na drugich i wzajemnie. To już epidemia nienawiści.
Dawni zbratani pod szyldem Solidarności bywają teraz najzaciętszymi wrogami. To przypomina sagę rodzinną. Najpierw dwoje ludzi łączy miłość. Biorą ślub, jest pięknie. Kochają się, żyją przykładnie, rodzą im się dzieci. Wspaniała rodzina rozkwita. Może tak trwać nawet kilka pokoleń, ale przychodzi dzień, że następuje koniec rodziny. To dzień, kiedy rodzeństwo staje przed sądem, bo walczy ze sobą o spadek po rodzicach, gdyż któreś z pobudek egoistycznych chce zagarnąć więcej dla siebie. Kłócą się publicznie, wywlekają na światło dzienne rodzinne tajemnice, obrażają się wzajemnie, kłamią, bo chęć posiadania jest ważniejsza od tego czegoś pozytywnego, co dotąd w tej rodzinie było. Następuje koniec uczuć rodzinnych, miłości, wzajemnej pomocy. Zaczynają się nienawidzić, potem chorować i jakoś szczęście ich opuszcza. Dlaczego? Bo od dawna wiadomo, że nienawiść, wszelkie emocje negatywne szkodzą naszemu zdrowiu, niszczą serce i inne organy, bywają przyczyną zawałów, nowotworów, nerwic, psychoz. Niestety, nienawiść nie idzie w parze ze szczęściem.
Dlatego z nostalgią czytam książkę Danuty Wałęsy, chcąc jeszcze raz poczuć tamte wzniosłe uczucia łączące powszechnie ludzi za czasów pierwszej Solidarności.