Dariusz Tomasz Lebioda – Igranie z poezją ( Rafał Wojaczek)

0
284

Dariusz Tomasz Lebioda


IGRANIE Z POEZJĄ ( Rafał Wojaczek)

 

 

 

            Wraz ze śmiercią Rafała Wojaczka (1971. 05. 11) zamyka się jeden z tragicznych okresów w poezji polskiej. Zapoczątkowany przez pokolenie wojny i okupacji, znalazł swoją kontynuację w doświadczeniach Tadeusza Borowskiego, Andrzeja Bursy, a potem właśnie Rafała Wojaczka. Jest więc ta śmierć jakby cezurą zarówno dla polskiej liryki, jak i dla pewnego typu doświadczeń poetyckich. „Bycie” poetą przybierało na przełomie lat różnorakie formy i w różny sposób przez samych poetów było pojmowane.Wojaczek był pierwszym twórcą w ciągu „poetów wyklętych”, poetów żyjących pełnią życia, poetów-samobójców, wokół których już za życia narosła legenda. Jego drogą poszli później Edward Stachura, Ryszard Milczewski-Bruno, Andrzej Babiński. Wojaczek od samego początku wiedział czym może się skończyć igranie z poezją, ale nie zszedł z raz obranej drogi.

                       

Kosmos. Tajemnica.

 

W utworach wrocławskiego poety mamy do czynienia z nieustanną progresją poetyki. W takiej stale rozwijającej się liryce musi w końcu dojść do sytuacji, w której narrator stanie w obliczu nieprzekraczalnej bariery, za którą jest śmierć, albo nirwana, rozpłomieniające wszystkie komórki katharsis. W takiej sytuacji poeta czuje się pyłkiem, drobiną w trybach czasu. Widzi i odczuwa ogrom makrokosmosu zawieszonych w próżni galaktyk , jak i mikrokosmosu własnego ciała. Jest tym miejscem, w którym te dwa wszechświaty się zbiegają i przechodzą przez niego na przestrzał. Czuje się zatem zawieszony w pustce; popychany przez tkwiące w nim atawistyczne siły przemieszcza się w niej bez celu. Choć – jak okaże się u końca drogi – cel istnieje i jest nim śmierć. Występuje ona w tej poezji jako obietnica i wielki lęk, jako świadomie prowokowana i drażniona immanentna siła wszechświata i jako bezsiła ciała, jako proces gnilny. W swoim nieustannym dialogu ze śmiercią stosuje poeta najprzeróżniejsze chwyty. Raz zakłada maskę ironii, innym razem przyobleka swoje myśli w kobiece kształty, jeszcze kiedy indziej pokornie chyli przed śmiercią głowę. Ale tylko  na chwilę, tylko by zaczerpnąć oddechu, bo zaraz potem plunie jej w twarz, rzuci kolejne wyzwanie. Posunie się do negacji i będzie się nią fascynował, spróbuje ją „obrazić” i zdystansować się od niej. Będzie ją tropił w cyklach więdnięcia, obumierania, usychania, będzie się jej przyglądał w szpitalnej sali, w więziennej celi i na śmietnisku. Stworzy nawet na użytek swych „doświadczeń” wizję leżącego na wysypisku, toczonego przez robactwo trupa. Pośród takiej tanatalnej rzeczywistości spróbuje znaleźć podwaliny nowego świata. Świata, który kiedyś nazywał się Polska i lokował się w okolicach serdecznego ciepła. Kraju, w którym nie było miejsca dla wyrastających ponad przeciętność – karzącego surowo nadwrażliwców. Pamiętać trzeba w jakich latach ta poezja powstawała i jakie były jej uwarunkowania psychospołeczne. Wszak doświadczeniem narratora poezji Wojaczka było wszystko to, co potem znalazło odzwierciedlenie w wierszach głównych przedstawicieli Nowej Fali, a jego kluczowym doświadczeniem społecznym były wydarzenia na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku.

 
 

Bohater. Dziecko.

 
 

Jedną ze strategii przyjmowanych przez narratora jest postawa heroiczna. Bohaterstwo staje się wtedy jedną z póz, które w wewnętrznej walce ze śmiercią przynieść mają z jednej strony rozwikłanie jej wiecznej zagadki, a z drugiej – mają dać jednak posmak wygranej, zapowiedzieć zmartwychwstanie. Bo Rafał Wojaczek, chociaż przeczuwał swoją śmierć, do końca w nią nie wierzył. Podjął ryzykowną grę, ale na dnie duszy tliła się w nim nadzieja, że uda mu się kostuchę wystrychnąć na dudka. Wierzył w zmartwychwstanie w śmierci, wierzył w odrodzenie się w poezji, w metaforze, w nieśmiertelnym słowie, owych langue i parole życia. Było zatem pisanie wierszy dla Rafała Wojaczka swoistą modlitwą o śmierć i o życie. Poeta pragnął dowiedzieć się jak najwięcej o naturze ludzkiej, pragnął zrozumieć mechanizmy jakie popychają człowieka do nienawiści, zbrodni i samobójstwa. Dlatego  też przyjmował na siebie wszystkie możliwe życiowe przekleństwa i plagi, pragnął sprawdzić się w każdej, nawet najbardziej ahumanitarnej sytuacji. Dlatego też sypał sól w rany i piach w oczy. Kierował głód w trzewia i uderzał butem w krocze. Zsyłał strach w serce  i przeznaczał sznur szyi. Był Wojaczek poetą maksymalistycznym. Nie wierzył nawet samemu sobie – nie stronił od autonegacji, przyoblekał swoją głowę w sztuczne laurowe liście drwiny. Potrafił dostrzec w sobie podmiot i przedmiot miłości oraz gnijącego trupa. Jego poezja nie zna rozgraniczeń pomiędzy dobrem i złem – te pojęcia egzystują obok siebie, niby dwa światy równoległe. Czytając poszczególne wiersze zauważamy jak poeta miota się między bezsilnością i zmanierowaniem wolności. Wszędzie czuje niedosyt, w każdej sytuacji jest mu nieswojo. Przypomina trochę kręcące się na krześle niesforne dziecko. I jest dzieckiem   do końca – nie udało mu się zatuszować w utworach wstydliwej, ciepłej i nieco tandetnej dziecinności. Pojawia się ona w najmniej oczekiwanych momentach, uprawdziwia sens wyznań i modlitw i często ściska za serce. Często też poeta odnajduje się w sytuacji dziwnego duchowego rozedrgania, nijakości i pustki. Nie potrafi powiedzieć kim jest. Ale tego rodzaju miraże i niespodzianki wkalkulowane są w jego niebezpieczną grę ze śmiercią. Tego rodzaju wrażenia i odczucia są wypadkową wszystkich dotychczasowych doświadczeń i wszystkich stanów, w jakich poeta się znajdował. Doszedł wreszcie do miejsca, w którym zaczyna   się powoli rozumieć przedziwną interferencję i osmozę świata krwi, potu, łez, spermy, próżni międzygalaktycznej i materii gwiazd. Wszystko teraz zaczyna się układać w logiczny szyfr,   ale nie jest to proces ciągły. Obraz często ulega deformacji, znika, chwieje się i zamazuje się. Poeta jednak cierpliwie sezony zaklina, uparcie próbuje dostrzec coś w siatce metaforycznych esów-floresów. Jest jeszcze czas na odwrót, na przekleństwo, na zawrócenie z drogi, ale on, gdy raz posmakował okruchów tajemnicy, pragnie rozkoszować się nimi zawsze. Tak koło się zamyka i okazuje się, że nie ma już wyjścia z labiryntu życia. Trzeba iść – iść na spotkanie śmierci. Dalsza gra nie ma sensu, bo ustawienie figur życia wróży niechybnego mata. Pozostaje tylko troska o poezję, ostatni bohaterski bój o pamięć – troska   o zmartwychwstanie w poezji, o zmartwychwstanie w śmierci. Tego Rafał Wojaczek do końca nie był pewien, ale musiał się zdecydować, musiał zaryzykować, ponieważ więcej i tak nie zostałoby odsłonięte.

         

            Pamiętnik dojścia. Barwa.

 

            Poezja Rafała Wojaczka, to także pamiętnik, diariusz dochodzenia do ostatecznej decyzji, kronika doznań i czynów naprowadzających poetę na „celownik śmierci”. Jakże też wyrazista jest plastyczność tej kronikarskiej poezji. W każdym wierszu pojawiają się jakże jędrne, soczyste złożenia metaforyczne, budowane na zasadzie ostrego kontrastu pomiędzy elementami pięknej rzeczywistości realnej i okrutnej rzeczywistości podświadomej. Ironia jest tutaj siłą sprawczą podobną do wyładowania atmosferycznego, budzącego do życia ziemię jałową poezji. Najwyraźniej chyba widać to w stylizacji pt. Ekloga, gdzie poeta rysuje słowami obraz intuicyjnego, skrytego pod powłoką realnych kształtów, świata. Świata okrutnego, który powoływany jest do życia wraz z krzykiem rodzącego się dziecka. Ta poezja jest także plastyczna poprzez pojawiający się w niej zestaw kontrastowych barw. Często też kolory te wprowadzane są do wiersza jak pigment do szklanki z czystą wodą. Wtedy rozpuszczają   się w nim, nadając mu barwę purpury, złota i błękitu.

            

Światło. Gwiazda.


 

Charakterystyczną cechą tej poezji jest też widmowa świetlistość, nagle pojawiająca się w obszarach mrocznej beznadziei, w obszarach zamkniętej czerni, w kosmicznej próżni. Symbolem tej świetlistości w poezji autora Listu do nieznanego poety jest gwiazda. Staje się ona dla poety jedyną tęsknotą godną oczu, staje się też czasami elementem przestrzeni zestrzelonej w obręb pokoju, małego pomieszczenia, można wtedy na niej po prostu powiesić płaszcz. Czytając te wiersze odnajdziemy w nich pogłosy turpizmu, pewne rekwizyty znane z liryki Andrzeja Bursy. Podobnie jak ten krakowski poeta Wojaczek nie waha się wcielać w wierszu w oprawcę, zwodzić śmierci, niby stając po jej stronie. Wstrząsającym tego zapisem jest wiersz pt. Piosenka z najwyższej wieży. Poeta opisuje w nim masakrę własnej żony, stopniowe rozdzieranie ludzkiego ciała i wydobywanie kolejnych narządów. Ten sadyzm to jednakże jeszcze jedna poza, jeszcze jedna maska.

 
 

Strach. Śmierć.

 

 Nieustanna walka musi przynieść znużenie, poczucie zawodu. W ostatnich wierszach Rafała Wojaczka pojawia się strach. Już nie płochliwe myśli nad ranem, nie przypadkowe słowa, ale czarny, gęsty strach. Wraz z nim daje o sobie znać coraz boleśniej osamotnienie, zagubienie i niewiara w ocalającą moc poezji. Tak będzie aż do chwili, kiedy pojawi się desperacka pewność i poeta spojrzy w lodowatą przepaść czasu. Tak będzie, aż dojdzie   do zdradzieckiego szarego świtu, który zarzuci mu worek na głowę. Wtedy podda się pokornie, schyli czoło, bo będzie już przekonany, że wygrał ze śmiercią i tak na prawdę nigdy jej nie zakosztuje. Wyjdzie jej naprzeciw i zrzuci jedną z ostatnich jarmarcznych masek, a potem wyzna w prostym wierszu ze smutkiem:

 

Była potrzeba życia, była śmierci potrzeba.

Była potrzeba wiersza, potrzeba miłości.

Była potrzeba Ciebie i Królową Polski

Nazywałem Cię wtedy na użytek wiersza.

Była potrzeba wódki i potrzeba śliny,

I piłem i zarówno smakowałem mydliny.

I gdy oszukiwałem na użytek potrzeby

Życia, z oszustwem zaraz rósł rachunek śmierci.

 

                                   (Była potrzeba)

 

 

Poezja Rafała Wojaczka, to jedna z najsmutniejszych przygód literatury polskiej, to historia talentu zmarnowanego bezpowrotnie. Dzieje wrażliwości złożonej na ołtarzu niewrażliwych czasów. Eskapada udręczonego ducha ku rogatkom wieczności. Gdyby poeta wytrzymał presję biologii i psychiki, gdyby przeszedł niewidzialną linię śmierci byłby być może jednym z najbardziej intrygujących zaklinaczy wyobraźni. A tak jest znakomitością   w dziedzinie lirycznej eschatologii, jest kimś, bo postanowił być nikim.  


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko