Andrzej Walter
Nad brzegiem Styksu
Na naszych oczach przemija postać tego świata. W to miejsce powstaje współczesna karykatura mitologii, z praktycznie unicestwionym mitem. W sferze transcendencji najpierw uśmierciliśmy Boga, potem stworzyliśmy pluralizm religii, jako mnożenie bogów. Teraz usiłujemy ich zamienić w bożków różnej postaci, aż po tanią, jarmarczną idolatrię.Coraz bardziej samotni w tłumie, coraz mocniej łaknący wśród sytych. Niewidzialnie poddawani permanentnej inwigilacji sieciowo-medialnej stajemy się wynaturzeniem człowieczeństwa. Ważniejszy z tych bożków, będącym przyczyną wielu zachowań czy ideologii, jest pieniądz. Jednak światowy kryzys pokazuje, że jego unicestwienie też jest możliwe. Kryzys ów, nie będący kryzysem realnej gospodarki, lecz pochodną upadku wartości, oparty jest na powszechnej chciwości wszystkich uczestników życia społeczeństw. Podążamy w nieznane otaczając się stosem gadżetów, kupą śmieci i stertą nowinek technicznych dających złudne poczucie bezpieczeństwa. Przestaliśmy używać te urządzenia jako narzędzia, a w naszych rękach stały celem samym w sobie. Pochłaniają nasz czas i często są przedmiotem pożądania czy pokraczną motywacją działań. Liczy się ciało i technika. Myśl staje się dobrem deficytowym, a odwieczne systemy wartości modyfikuje się w bliżej nieznanym kierunku, byle tylko zaspokoić racjonalność i postęp. Zaczynamy bezrefleksyjnie dryfować w cywilizację „natychmiast”, byle już, byle zaraz, z pilotem w ręku, z wiecznie czujnym i gotowym „enter” w zanadrzu. Jest niby coraz lepiej, tylko ten skurczony, globalny świat przestaje cieszyć, a komunikacja zaczyna przytłaczać, niszczyć i finalnie sterować naszym postępowaniem. Popadamy w niezdiagnozowaną chorobę psychiczną. Bez świadomości bycia chorym. Pytanie „jak żyć” staje się pytaniem fundamentalnym. Co dalej? W zasadzie nikt nie ma zielonego pojęcia. Teorie „końca historii” zbankrutowały. Nowe trącą szarlatanerią bądź pozorują bycie teorią. Kapitalizm oraz media wtłaczają nas w nieustanny lęk o jutro, serwując jednocześnie nowy system wartości wypierając z niego starość czy przemijanie. Przypomina to hodowlę konsumentów, którzy tylko wtedy mają dla sytemu znaczenie, kiedy kupują. Świat staje się uciążliwy w egzystencji. Wielu usiłuje tego nie widzieć, co jest typowym syndromem samooszukiwania się bądź objawem wiary w zasysany przekaz, powodujący wręcz nieodwracalne spustoszenia w poglądach oraz relacjach międzyludzkich. Marketing jako system działania wkroczył w każdą dziedzinę aktywności człowieka. Techniki stosowane kiedyś w działaniach ekonomicznych dotykają dziś nawet sfery wolnego czasu czy spraw religii. Potężny chaos i informacyjny szum powodują coraz bardziej zagubienie i osamotnienie. Co dalej? Pytanie „jak żyć?” staje się pytaniem fundamentalnym. Odpowiedzi tracą sens. Das Man – „człowiek jak każdy” – dziś głównie pracuje, a odpoczywając, rzadko sięga po lekturę. Najczęściej w czasie wolnym od wyścigu szczurów, do którego jest zmuszany okolicznościami, korzysta z internetu bądź zasiada przed telewizorem. Heidegger by tego nie wymyślił. Choć jego Das Man, nieautentycznie żyjący ktokolwiek, ktoś kto żyje tak, jak się żyje w świecie, stał się bardziej aktualny niż wyobrażał sobie to ten filozof. Mechanizmy uwodzenia doprowadzono do perfekcji. Możliwości są nieskończone. Ludzie nie myślą już sobą. Myślą idolem, kimś znanym, który stał się autorytetem, nie dobrocią, mądrością czy innymi przymiotami autorytetu, lecz tym, że… jest po prostu znany. To dało mu poczucie władzy, sławy i bogactwa, a stanowi cel dla większości, której to się nie udało. Do powszechnego użycia weszło słowo: „lansować” i tak też lansuje się model sukcesu. Inteligentnie podkręca się wypowiedzi takich znanych medialnie postaci, posiłkując się naukowymi teoriami, których „naukowości na zlecenie” już nikt głębiej nie analizuje. Głębia jako taka zanika. Świat staje się powierzchowny i plastikowy. Jednorazowy. A kiedy na końcu, po tym jedynym ze światów, jaki znamy, nie ma już nic, poddaje się ludziom sugestię, iż trzeba czerpać z niego do woli – za wszelką cenę. To kreuje epokę indywiduów, które nie są już złączone z grupą dla realizacji jakiegoś celu, nawet utopii. To indywiduum samo siebie rozumie jako utopię.
Dwuwymiarowy płaski ekran dostarcza i zalewa nas obrazami z całego świata, pobudzając i rozdrażniając, odbiera jednostce możliwość wytworzenia własnych obrazów i potrzeb. Zanika postrzeganie piękna. Kurczy się wymiar głębi. Przed artystą stają dziś niebagatelne zadania. Musi pobudzić umiejętność dziwienia się. Podziwiania tego, jakże jednak pięknego, świata. Udowodnić jego poetyckość. Sprawić zauważenie tej poetyckości w najprostszych i najzwyczajniejszych pojęciach czy czynnościach. Obudzić odbiorcę. Pokazać mu, że jest sens w liczeniu źdźbeł trawy, w podziwianiu zmierzchu oraz w powtarzalności wschodów słońca. Wszystko wokół nas jest przecież wyjątkowe. To współczesne wyrafinowanie, skomplikowanie i werbalistyczne reminiscencje spowodowały lekceważenie tego stanu rzeczy. Współczesny artysta musi ożywić człowieka do posiadania własnego poglądu. Tylko bowiem posiadając własny pogląd, można wziąć świat w posiadanie. Często ludziom wydaje się, iż takowe poglądy posiadają, a powtarzają jedynie opinie wyedukowane czy zasłyszane bądź „obejrzane” – traktując i oznajmiając je jako własne. Artysta musi jednak uwzględnić, jak dalece rozeszły się światy wartości, jaki kontrast zapanował pomiędzy nim, a zmodyfikowanymi mentalnie ludźmi. Musi sięgnąć po prostotę przekazu, po jasne sygnały oraz dające mocne drogowskazy myślenia. Musi „chcieć” się spotkać z odbiorcą, odszukać go w każdym człowieku, którego świat zrównał z maszyną, widzem czy konsumentem. To bardzo trudne. Może nawet niewykonalne. Może stać się krzykiem wśród niesłyszących. Puste sale na wieczorkach poetyckich – pełne na „tańcach z gwiazdami”. Nie chodzi bynajmniej o gwiazdy na niebie…
To zobaczyłem nad brzegiem Styksu – u stóp współczesnego Olimpu. Takiego człowieka a.d. 2012 – ze „śmiercią bogów” w tle. Bez makijażu współczesności. Ten „prawdziwy człowiek”, który „jest” w każdym z nas, być może przysiadł gdzieś nad brzegiem ostatniej szansy, brzegiem nadziei. Poszukajmy w nim minionej epoki normalności,
We mgle Olimpu
Żyjemy w kraju poetów. Wiele czynników na to wpłynęło: nasza pogmatwana, trudna historia, nasza, przez to ukształtowana – natura, nasza edukacja. Trudno wyróżnić jakąś jedną przyczynę, lecz tak postrzegam nasz naród. Postrzegam „wstecz”. Proszę mi wskazać drugi taki naród, którego tylu duchownych jest poetami, w tym, ten wyjątkowy dla świata papież – Karol Wojtyła. Jednak chrześcijaństwo jest religią dość powszechną w świecie. Wyznaje je ponad 33 procent ludności globu, a od lat osiemdziesiątych zanotowano niespotykany wcześniej wzrost samych katolików o ponad 400 milionów ludzi. Wszystko to dziej się na tle laicyzującej się Europy. Do tego dochodzi dwóch polskich literackich poetów-noblistów. Kilku kandydatów do tej nagrody: Różewicz, Zagajewski, wcześniej Herbert. (a może i inni?)
Dziś widzę też wyraźny kontrast, generalny rozdźwięk, pomiędzy sztuką najwyższą, jaką jest poezja, a masami. Przyczyn jest wiele. Wróćmy jednak do „nadwiślańskiego kraju poetów”. Moja perspektywa widzenia stanowi wykładnię doświadczeń, marzeń i aspiracji twórczych. Dla pokolenia, w którym dorastałem, najważniejsi byli: Mickiewicz i Słowacki, jakkolwiek dziwnie by to dziś nie brzmiało. Pamiętam te żywiołowe spory i dyskusje na lekcjach języka polskiego o III część Dziadów czy Balladynę. Wyobraźnię rozbudzał Baczyński. Dlaczego? W latach osiemdziesiątych unikano w szkołach tematu Powstania Warszawskiego albo przedstawiano go w sposób zniekształcony. Kiedy jeden z mych kolegów ośmielił się powiedzieć, że Stalin zamiast pomóc walczącemu miastu, zrzucał na nie ulotki propagandowe, chciano go wyrzucić ze szkoły. Wezwano rodziców. Dla nas Baczyński był po prostu bohaterem. Dziś już nie ma takiego spojrzenia. Dziś rozważa się sens i logikę tego powstania. My skupialiśmy się na jego romantyzmie. Tak jak romantycznie „zbuntowany” był dla nas przykładowo Stachura, wpajający, że „wszystko jest poezja”. Wielu z nas marzyło, by „być poetą” czy pisarzem. Naszą rozrywką były książki. Pochłanialiśmy je. Zapisywaliśmy się w „kolejki biblioteczne” do najpoczytniejszych pozycji, pewne rzeczy krążyły wśród nas, kiedy komuś udało się je zdobyć czy kupić… Piękne czasy. Dziś rozrywką młodych jest komórka, gra komputerowa, wideo, telewizja i Internet. To te cywilizowane rozrywki, na te mniej „szlachetne” spuśćmy zasłonę milczenia. Chcąc napisać maturę: w dobrym liceum, na dobrą ocenę trzeba było wtedy być naprawdę oczytanym. Dziś należy być sprawnym.
Nasze marzenia się rozwiały. Każdy poszedł swoją drogą w kierunku swojego przeznaczenia.
Olimp zaszedł mgłą.
W głównych strumieniach komunikacji czy informacji społecznej miejsce pisarza i poety zajęli plastikowi celebryci. Czasem do tej sztucznej krainy wpuszcza się literata, tylko cóż to jest za literatura. To napędzona machiną medialną papka. Jeden z wydawców na krakowskich Targach Książki powiedział mi niedawno otwarcie: „daj mi sto tysięcy złotych, a zrobię ci bestseller”. W jakim temacie – zapytałem. Nieważne, odparł. Takich czasów dożyliśmy. A jednak w tej powodzi ogłupienia, w zalewie szmiry – w naszym kraju życie literackie nie umarło. Kwitnie w najlepsze pochowane w różnych porozdzielanych terytorialnie czy mentalnie enklawach. Niestety, w dobie kształtowania rzeczywistości przez rynek, pieniądz i media są to enklawy oddalone, często skłócone, bijące się o namiastki jako takiej nobilitacji, popularności czy resztki śladów społecznej akceptacji. Poezja znika z księgarń. Księgarnie stają się sklepami z książkami. Nadeszła czarna noc. Olimp zaszedł dymem. Może to jednak tylko mgła? Może wzejdzie jeszcze słońce, powieje wiatr i rozproszy tą mgłę.
Na razie trudno na to liczyć. Na razie nastała noc Hadesu, lecz historia już pokazała blisko dwa tysiące la temu, że nie jest to ostateczność.
Noc Hadesu
Piekło rozpanoszyło się na naszym podwórku. Wygląda to niewinnie. Kraj pięknieje, ludzie są niby wolni, przyszła do nas europejska sytość. Pod skorupą tych pozornych obrazów czai się jednak wielka niewiadoma przyszłości. Ideologie Marksa i Engelsa zbankrutowały. Kapitalizm pokazał pazur, prawie pięćdziesiąt lat hibernacji zmieniło mentalność i widzimy Polskę podzieloną, skłóconą, dryfującą w nieznane. Rok 1989 stanowił rewolucję. Skończyła się jedna epoka, rozpoczęła nowa. Minęło 23 lata. W środowisku literackim nadal są ludzie podsycający konflikt pomiędzy Związkiem Literatów Polskich założonym w roku 1920, a Stowarzyszeniem Pisarzy Polskich założonym w 1989 roku. Napisałem to sucho. Bez kontekstów czy konotacji. To są fakty. Już jednak słyszę podskórnie krzyk oponentów, że samo stwierdzenie, iż ZLP powstało w roku 1920 nie pokazuje genezy tego konfliktu, sugeruje podbudowę tradycją i na tle „młodego” SPP „fałszuje” o co tak naprawdę chodzi. A chodzi o ludzkie historie, wybory, stan wojenny, kłótnie i spory. SPP ma za to noblistów, ma „tych wielkich”, którzy też nie zgodzili się należeć do „tych zdrajców”. Ja do nich należę! Bardzo przepraszam za to sformułowanie, celowo ująłem je w cudzysłów, bo nie ma wiele wspólnego z prawdziwym wydźwiękiem tego pojęcia. Tak o nas „mówią” nieżyczliwi. I pokreślę to wyraźnie – nie mam, nie miałem i nie będę miał nic wspólnego, z racji wieku i pochodzenia, z tą czy drugą stroną barykady. Dodam też, że gdyby mi dziś ktoś dał wybór: „tradycja” czy „znalezienie się” w takim znamienitym (jak podkreślają) towarzystwie – wybieram tradycję. Znamienite towarzystwa zaczynają być dziś podejrzane. Tradycja jest „od zawsze”. Zapewne znów nie wyjaśnia to przyczyn takiej decyzji, lecz to temat na książkę, a nie krótką refleksję o piekle, Hadesie i oglądzie-poglądzie. Z perspektywy nas – twórców urodzonych w dacie zbliżonej do lat siedemdziesiątych wzwyż – konflikt ten, po ponad dwudziestu latach wolnej Polski, jest absurdem. Całkowitym i destrukcyjnym Krzywdzącym polską literaturę i tych, którzy w świecie przeze mnie opisanym usiłują coś tworzyć, wydawać, publikować. Ten konflikt i w efekcie rozproszenie środowiska, pozwala decydentom polityki równomiernie nas zubażać oraz pozbawiać środków na rozwój, a podkreślę, że wszędzie na świecie kultura jest wspierana przez mądre państwo czy innego mecenasa wizjonera. To naturalny stan rzeczy (planowe wsparcie kultury) nawet w najostrzejszych odmianach kapitalizmu. W atmosferze wojny i niemówienia jednym głosem literatura nie może się w Polsce bronić przed wypieraniem jej z przestrzeni publicznej. Natura jednak nie zna próżni i sama dostosuje organizmy do przetrwania. Ten literacki stan wojenny kiedyś się skończy. Konflikt wygaśnie, a na jego zgliszczach powstanie jeden Związek. Może w trudno określanej, odległej przyszłości. Taka jest logika historii. Tylko integracja rodzi siłę, spójność i celowość działań. Musi jednak narodzić się charyzmatyk, który skutecznie scali środowisko. Który przekona go, a w zasadzie tych najzapalczywszych oponentów, do sensowności spójnych działań dla celu ponad własne. Nie wiem, kiedy to nastąpi, wiem, że taka jest logika poczynań ludzkich, nawet w egocentrycznych środowiskach twórczych. Można uparcie trwać w swoich okopanych pozycjach, aż do ostatniego żołnierza, tylko że nikomu i niczemu to nie służy, a młodzi, nowi ludzie, którzy w tej ostatnio produkowanej masie półanalfabetów stanowią coraz bardziej chlubny wyjątek zapytają: Panie i Panowie, ale o co wam chodzi? Przedłużanie tego stanu, trwanie w nim jest chyba – po tych 23 latach – jeszcze większym absurdem niż sam konflikt, jego geneza i źródło. To źródło, moje Panie i moi Panowie, już wyschło. Trąci myszką i we współczesnym świecie nikogo powoli nie obchodzi. Prócz „zainteresowanych”. W świetle pryncypiów nadal ważne jest kto był komunistą, stalinistą, socjalistą, opozycjonistą czyli generalni idealistą.
Jednak w kwestii „życia tu i teraz” – konflikt przebrzmiał, szczytna idea
„Tradycji” podpowiada chrześcijańskie przebaczenie, sugeruje budowę choćby i na zgliszczach – jednak z „wymazaniem” pewnych aspektów przeszłości, z przewartościowaniem postaw, z pigułką miłosierdzia. Postawie „nie daruję”
pozytywnie nastawiona „większość” okazuje zdziwienie. Zawiłości wydarzeń „nie z tego świata” w dobie zmaterializowanej rzeczywistości jawi się sztucznym wypełnianiem treścią na tle realnych wyzwań współczesności, które są gdzie indziej. Idealizm historyczno-polityczny zamienił się na idealizm wrażliwości na los człowieka w stechnicyzowanym świecie.
Ośmieszajmy się zatem dalej. Żyjmy we frustracji braku środków na cokolwiek. Niech Polska literatura nadal tkwi w tych swoich rozbitych enklawach, byle nie sprzedać fałszywie pojętych wartości. Niech się dusi na własnych podwórkach, nie mając siły nacisku na naszego polskiego współczesnego Ministra (Braku) Kultury, któremu najpierwszemu polski rząd notorycznie obcina środki budżetowe na wszystko, gdyż o kulturze jako takiej ma mgliste pojęcie i widzi ją w prymitywnej rozrywce mas raczej niż w literaturze (której nie czyta i o której nie czyta – ani w głównym nurcie prasy, ani też tym bardziej nie ogląda w różnego rodzaju telewizjach). Tylko jednolita i zwarta organizacja może społeczeństwu (poprzez wspólne, mądre i skuteczne działania) uświadomić, że naród który przestaje szanować literatów zginie. Nie uczyni tego środowisko skłócone.
Zważcie państwo zatem, że warto się obudzić, że spór o wartości przeniósł się dziś z płaszczyzny stalinista – komunista – opozycjonista na podwórko światopoglądowe. Dziś sporem współczesności staje się uniwersalne pojęta wolność jednostki, osoby ludzkiej, wobec wszechpotężnej machiny mediów, a nie jej wolność wobec przebrzmiałego totalitaryzmu, nie wobec systemów, które zbankrutowały. Inaczej wkrótce i my, literaci, zbankrutujemy. Mamy już – starsze nobliwe Panie i wielce zasłużeni Panowie – u bram nowy totalitaryzm społecznej komunikacji. Fakt. Jest to bardzo zakamuflowany totalitaryzm. Pora się obudzić, przetrzeć oczy i zobaczyć, w jakim świecie żyjemy. Pora zrozumieć, że dziś już mało kogo zajmuje Hades czy Styks. Być może jeszcze Olimp wzbudza jako taką fascynację, choć przypuszczalnie u tych, którzy nie za bardzo wiedzą, gdzie go umiejscowić: w czasie, przestrzeni, a już na pewno nie w literaturze.
(Andrzej Walter – wstęp do tomiku „Śmierć bogów”, Kraków, 2012.)