Stefan Jurkowski Nić wrażliwości lirycznej

0
169

Stefan Jurkowski

Nić wrażliwości lirycznej

Pamiętam emocje, kiedy jako uczeń liceum czytałem wiersze w „Życiu Literackim”, czy w „Kulturze” podpisane „Marek Wawrzkiewicz”. Były mi bliskie, chciałem pisać tak, jak on. Oczywiście, nie znałem jeszcze wówczas Poety osobiście, starszego ode mnie o jedenaście lat, któremu się wtedy jeszcze nie śniło o takim jubileuszu jak dziś, a mnie – że kiedykolwiek zdam maturę z matematyki… Poznaliśmy się dużo później, bodaj w „Nowym Wyrazie”, kiedy redakcja mieściła się jeszcze przy ulicy Kierbedzia.

Jego utwory, to do dzisiaj najczystsza liryka, świetnie zmetaforyzowana, oszczędna, pełna swoistej ironii, humoru, dystansu. Te jakże przejmujące wiersze mówią o przemijaniu, o miłości, o sensie ludzkiego życia, pomimo postępującej i właśnie bezsensownej erozji wszystkiego na tym świecie. Głęboka refleksja, świetnie podane w prosty sposób komplikacje naszej egzystencji.

Napisałem powyższy akapit, i zabrzmiał mi on zbyt sucho, wręcz nietaktownie recenzencko. Nie oddaje bowiem całego bogactwa tej poezji. Weźmy choćby wydany przez Adama Marszałka tom wierszy „Dawne słońca”… Okazuje się, że Wawrzkiewicz zawsze zaskakuje, nie można go w pełni opisać. Ale czy o to chodzi? Bo czy w ogóle można opisać poezję? I ta nieprzewidywalność jest właśnie jej miarą.

Marek Wawrzkiewicz pochyla się nad życiem i jego ulotnością, pięknem, miłością (Miłość to znaczy popatrzeć na siebie), erotyzmem (Kochaliśmy się fizycznie jak siebie samego).Humor słowa, pomysłowość, rzadko dziś spotykana obrazowość, błyskotliwość skojarzeń, ironia, dystans, przy jednoczesnym zamyśleniu lirycznym – oto co najogólniej charakteryzuje twórczość Wawrzkiewicza.

Czytając te wiersze trudno nie zamyślić się nad przemijaniem, ulotnością, zniszczalnością wszystkiego na tym świecie. Klimat niejakiej melancholii stał się ostatnio jeszcze bardziej wyrazisty, choć niemal od zawsze towarzyszył jego wierszom.

Wszyscy odczuwamy destrukcyjne działanie czasu. Nadrabiamy miną, a gdzieś w środku mieszka w nas lęk, żal za kurczącym się dla nas światem. Ale z Wawrzkiewiczem – powiedzmy to tak – przemija się inaczej. Bez rozpaczy, histerii, lęku. Bo jest w jego poezji jakaś na to zgoda; nie tylko poczucie bezsilności, ale i aktywnego uczestnictwa w losach człowieka, tak a nie inaczej skonstruowanego. Ów żal, o którym napisałem wyżej, może być również inspirującym czynnikiem istnienia; jego swoistym uzasadnieniem.

Poeta czerpie z zasobu swoich doświadczeń artystycznych i życiowych, jednakże nie zastyga w ulubionych przez siebie formach. Zawsze jest sobą, a pisanie traktuje jak coś najbardziej naturalnego, niemal jak fizjologię, która zawsze najlepiej określa kondycję człowieka. Spontaniczność tych wierszy nie oznacza braku świadomości i niekontrolowanej żywiołowości. Wawrzkiewicz, jak mało który poeta, jest mistrzem formy; lirykiem, jakich obecnie można ze świecą szukać. Ma więc wyczucie słowa, jego odcieni, najrozmaitszych pobocznych znaczeń, które mogą zaciemniać przesłanie poetyckiego komunikatu. Pisze wiersze krystalicznie czyste, finezyjne, choć zarazem proste, pozbawione wszelkiej pretensjonalności. Jest to mądra, czuła i bardzo męska liryka, której oś stanowi miłość, przemijanie oraz międzyludzkie porozumienie, czy… niemożność porozumienia.

Poeta patrzy na człowieka jak na część natury. Nie wypreparowuje go z „naturalnego środowiska”, dostrzega bowiem wszelkie jego biologiczne i psychologiczne ograniczenia. Ale też człowiek pomimo wszystko jest dla poety ewenementem, ponieważ ma samoświadomość, a przede wszystkim posiada dar miłowania. Czy jednak to coś zmienia? Doświadczenie podpowiada poecie coś innego:

Człowiek, jak wiadomo, jest częścią natury,

Ale tylko ona potrafi wybaczać.


A więc jest ona bardziej „naturalna”. Im mniej uczłowieczona, tym – paradoksalnie – bardziej człowiecza. Człowieka nie można od natury oddzielić, nawet gdyby się bardzo chciało. W niej żyjemy, kochamy, doświadczamy śmierci, pragniemy nawiązywać ze sobą relacje, choć nasze pragnienia często wykraczają poza przyrodzoną rzeczywistość.

I to właśnie jest dramatem tak często opisywanym przez Wawrzkiewicza. Chcielibyśmy mieć więcej, mamy poczucie niedosytu. Pragniemy coś przekazać – język okazuje się zbyt ułomny. Żyjemy – a jednocześnie z ostatecznym wyrokiem. I do tego ta ustawiczna świadomość. I wyrzut skierowany do samego siebie:

To wina mojej łapczywości:

Trzeba było zadowolić się nadzieją.


Człowiek uwięziony w ciele, zbędnym ciele – jak powiada Wawrzkiewicz – które trzeba golić, myć, karmić i ubierać, zarazem wykracza poza nie swoją tą świadomością. Podmiot liryczny spotyka swą kochankę za kilkaset lat, dzieli się z nią swoimi doświadczeniami z przeszłych epok, pisze do niej przejmujący list w sztafażu historycznym, jakby wyzwalał się spod przemożnego panowania przestrzeni i czasu. Właśnie cechą charakterystyczną liryki Marka Wawrzkiewicza jest ponadczasowość – rozumiana w dwojaki sposób: jako miejsce (czy swoiste „bezmiejsce”) akcji wiersza oraz uniwersalne, stale aktualne przesłanie mówiące o problemach, które nurtują ludzi wszystkich czasów, niezależnie od ich uwarunkowań kulturowych i złudnej świadomości, ponieważ – o czym Wawrzkiewicz odważnie mówi – człowiek uwielbia samooszukiwanie:

 

Ale umierają tkanki, kruszeją gałęzie,

Zastygają pragnienia.

Wiemy, że nie będzie jak było.

 

Omyłka w diagnozie – to jest to, czego

Pragniemy najbardziej przed nadejściem zimy.

 

I chociaż dłoń uśpionej kobiety

Żyje nie tym życiem,

Które zdawało się być wspólne.


– to chcemy wierzyć, że jednak było to wspólne życie, że nasza mowa jest rozumiana w pełni, a świat przeżywany można wiernie przekazać drugiej, choćby najbliższej osobie. „Niczym się nie różnimy. Ale ja przynajmniej o tym wiem” – mówi Wawrzkiewicz z wrodzonym sobie poczuciem humoru zaprawionym lekkim sarkazmem.

Dystans, ironia, poczucie absurdu, a nawet delikatny cynizm, są motorem liryki Wawrzkiewicza. Dodają jej ulotności, intrygują, zaskakują śmiałymi skojarzeniami. W ten sposób poeta wytrąca wiersz z ustalonych kanonów lirycznych, które zresztą i tak ustawicznie przełamuje za pomocą wersyfikacji, metaforyki, śmiałych asocjacji. Jest to również pewien sposób „oswajania” takich zjawisk, jak śmierć, a zwłaszcza miłość będącą jednocześnie czymś konstruktywnym i destrukcyjnym. Stąd przekora granicząca ze swoistym buntem, jak w wierszu „O owadach”:


Kocham wszystkie owady – jak na przykład osy,

Węże, jaszczurki, czyżyki i paćki,

A nawet wilki na szklistym jeziorze.

 

Psy opuchnięte, dinozaury, smoki,

Oraz inne niesłusznie wygasłe gatunki.

Nie lubię tylko komarów i kleszczy,

Choć podobno i do nich też można przywyknąć.

 

W tym brzęczeniu owadów, w tym wyciu i pisku

Kocham równie bez sensu dorosłą kobietę.

Ale to już temat na oddzielne wiersze.

W pewnym sensie jest to utwór-klucz wprowadzający w klimat poezji Wawrzkiewicza; poezji niezwykle obrazowej, czystej w brzmieniu, w rysunku swoim bardzo delikatnej, ale też zarazem ostrej i bezkompromisowej w nazywaniu rzeczywistości. Charakterystyczne jest tutaj poczucie nonsensu, absurdalności istnienia, groteskowości ludzkich poczynań. Poeta nie dramatyzuje, nie załamuje rąk. Po prostu bawi się poetyckim tworzywem oraz tym, co zwykliśmy nazywać „tkanką życia”. Cała groza egzystencji jest pokazana tutaj właśnie poprzez poetycki żart i pełną przekory zabawę, co w konsekwencji wypada jeszcze bardziej dramatycznie. I niewątpliwie ciekawiej.

Z drugiej strony podmiot liryczny wydaje się wierzyć, że choć trochę zdoła ocalić poprzez miłość. Ona daje mu siłę, opóźnia nieuchronny proces biologiczny, przestawia akcenty ze sfery cielesnej w rejony duchowe. Znowu więc jałowa szarpanina, ułuda? Może, ale przynajmniej jakieś zajęcie, jakieś uzasadnienie istnienia. Bo życie wraz z jego wszelkimi przejawami nie jest niczym innym, jak zapasami z czasem. Kontemplacją piękna, fascynacją ulotnymi chwilami, poezją czystą i zaskakującą. I to jest przesłanie oraz siła liryki Marka Wawrzkiewicza, który powiada:


Nie narzekajmy na nasze czasy.

Bywały gorsze. Tylko nas w nich

Nie było.


Trzeba tutaj wspomnieć wiersze z oryginalnego tomu „Dwanaście listów”. Wszystkie te apokryficzne listy zostały tutaj osadzone w sztafażu historycznym, w klimacie epok, w których miały powstać, co wydatnie podnosi ich ekspresyjność. Utwory te opowiadają o naturze ludzkiej, skłonnej od początków świata do grzechu, do pijaństwa, pragnącej miłości tak duchowej jak i czysto zmysłowej; naturze zadającej niekończące się pytanie: dlaczego, i po co to wszystko? „Wszystko jest historią i wszystko jest czasem teraźniejszym” – powiada Marek Wawrzkiewicz. I ma głęboką rację.

Okazuje się, że list pisany rubasznym językiem, w dodatku zawierającym archaizmy, może być bardzo nośną formą dla współczesnej poezji. Nie będziemy się nietaktownie zastanawiać, czy identyczne przesłania mógłby Marek Wawrzkiewicz zawrzeć posługując się inną niż epistolarna poetycką stylistyką. Ona pozwoliła doskonale wczuć się poecie w ducha epoki, w klimat języka. To sprawia, że te apokryficzne listy czyta się jako szczególnie zabawne autentyki. Ale też cały czas wiemy, że to fascynująca poetycka gra, w którą udało się poecie nas wciągnąć. Obok „Listu spod płyty nagrobnej – Estonia, XVIII wiek” mamy przecież „List o rozstaniu napisany w portowym mieście (początek XXI wieku).” Znamienne tytuły…

Od lat znając Marka Wawrzkiewicza występującego dziś w roli Dostojnego Jubilata, a obserwując jego codzienny humor, żywotność, aktywność, dowcip, młodzieńczość, chciałbym życzenia mu składane skomentować słowami jego własnego wiersza:


Nie traktuj tego dosłownie.

Nie bierz tego do siebie.


Na ową dosłowność, Marku, przyjdzie jeszcze czas!


Stefan Jurkowski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko