Krzysztof Lubczyński
Wstęp do Mirona
Właśnie ukazały się dwie książki „mironowe”, „mironalia”. Rzecz o Mironie Białoszewskim czyli „Człowiek Miron” Tadeusza Sobolewskiego oraz „Tajny dziennik” samego poety. A jako że z arcymistrzem „życiopisania” mamy do czynienia, wypada dostosować się do jego elementarnych reguł. A zatem – otrzymawszy w tych dniach od krakowskiego Instytutu Wydawniczego „Znak” 270-stronicową rzecz Sobolewskiego i 900-stronicowy dziennik Białoszewskiego nie byłem jeszcze w stanie zapoznać się z tym drugim. Z lekturą Sobolewskiego sprawiłem się szybko, by mieć background do lektury „Tajnego dziennika”, którego omówienie zapowiadam na nieco później.
Książka Sobolewskiego nie jest biografią Mirona Białoszewskiego ani monografią jego twórczości. Jest autorskim portretem poety, z którym autor, znany dziennikarz był nieformalnie spowinowacony, jako zięć przyjaciółki Mirona, Jadwigi Stańczakowej. Świat pokazany przez Sobolewskiego, świat orbitujący wokół Mirona jest migotliwy, bogaty. Jego migotliwość pozostawała w niejakim, fizycznym nawet, kinetycznym kontraście ze swoistą nieruchomością PRL, z jej monistycznym światem oficjalnych znaków i szlaków. Ujęcie więc świata Mirona w tradycyjnej, linearnej narracji byłoby i trudne i deformujące. Sobolewski zastosował rodzaj techniki kolażowej, kalejdoskopowej, pełnej niejednoznaczności, totalnej, jak totalna była poezja Mirona. Jego „Człowiek Miron” ma też pewne cechy eseju, osobistych wspomnień (Sobolewski jako młody człowiek, początkujący krytyk literacki i filmowy znajdował się w owej orbicie Białoszewskiego) i retroreportażu literackiego. Jest w tej książce Białoszewski jako „wolny mieszkaniec swojego języka”, ów sandauerowski „poeta osobny”, „poeta totalny” podręcznikowy „poeta lingwistyczny”. Dziś, po latach, wydaje się, że najtrafniejszy jest pierwszy z tych trzech epitetów-definicji. Określenie „poeta osobny”, nośne za życia poety dziś wydaje się nazbyt ogólnikowe i banalne, a wyodrębnianie lingwistyczności i totalności jako głównego wyznacznika dla poezji Mirona zgrzyta dziś szczególnie, jako skrajnie techniczne zawężenie. Jest (była) to bowiem indywidualność artystyczna nie tylko bardzo wybitna, fenomenalnie utalentowana, niepochwytna, niejednoznaczna, synkretyczna, kompletnie duchowo niepodległa, swoiste skrzyżowanie pustelnika, abnegata, poety przeklętego („poete maudit”), uczestnika bohemy, intelektualisty („intelektualizm bez wywyższenia”, jak napisał o nim Stanisław Barańczak), wspaniałego „leniwca” (słynne leżenie Mirona na Wyspie Kanapy), a przy tym człowieka dobrego, by nie rzec poczciwca.
Książka Sobolewskiego, choć zawiera wszystkie istotne wątki życia i twórczości poety (m.in. Teatr na Tarczyńskiej, wątki homoseksualne, przyjaźnie, tryb życia, okruchy biografii wojennej etc.) jest zatem tak niemożliwa do linearnego opowiedzenia, do „streszczenia”, jak niemożliwa do „opowiedzenia” i do „streszczenia” jest poezja Białoszewskiego. Sam autor to zresztą potwierdza takim oto zdaniem: „Miron odszedł do literatury, która jest żywa, jak niestarzejący się portret Doriana Graya. Poświęcił się literaturze w takim stopniu, że badanie jego „życia” niezależnie od „twórczości” wydaje się bezprzedmiotowe. Trzeba się zajmować tym Mironem, który jest, a nie tym, którego nie ma”.
No więc czas na lekturę „Tajnego dziennika”
Tadeusz Sobolewski – „Człowiek Miron”, IW „Znak”, Kraków 2012