Józef Jasielski: PIF – PIAF !

0
339

Józef Jasielski    


PIF – PIAF  !

 

     Zobrazowanie na scenie historii z życia sławnej postaci kusiło od wieków wielu dramatopisarzy. Pociągała barwna biografia, ale i względy typowo komercyjne. Królowie, politycy, naukowcy, artyści…byli i są rzucani na żer spragnionej buduarowej sensacji publiki. Ten los nie ominął też legendy francuskiej piosenki, Edith Piaf. Historię jej życia i kariery, od ulicznego „wróbelka” zbierającego datki do kapelusza po sceny Olimpii i Metropolitan Opera, wypełniały okresy dramatycznych wzlotów i upadków, a przede wszystkim rozpaczliwe poszukiwanie miłości, co tak mocno uwidoczniło się w jej piosenkach i licznych, ale krótkotrwałych związkach z mężczyznami.Często wracam do piosenek Edith i na spektakl do Teatru Miejskiego im. W. Gombrowicza w Gdyni gnałem jak na skrzydłach…Cóż, Pam Gems, którą diabeł skusił do zarabiania piórem na madame Piaf, to nawet nie ćwiartka Szekspira. Jej sztuka to pokawałkowany na kilkuminutowe scenki życiorys, który pilnuje chronologii zdarzeń, ale żadnemu z mini-dramatów nie daje się rozwinąć. Przepędzani przez scenę mężczyźni Piaf mają do dyspozycji jedną krótką scenkę, aby nie tyle pokazać, co oznajmić, że mają właśnie romans i tyle. Sama bohaterka też ma tyle i zaraz się martwi, i zdąża do kolejnej piosenki. Lepszy od tej niby-sztuki byłby przyzwoity recital. Na dodatek, wzorem pisarzy dociekliwych, Gems stara się „odbrązowić” wielką pieśniarkę, racząc nas czymś w rodzaju niewybrednej farsy ze szprycowaniem się, pijaństwem i wulgaryzmami, z których kawał o kutasie był prawdziwym rodzynkiem i frajdą dla sobotniej widowni.

      Reżyser, Jan Szurmiej, specjalista od umuzyczniania teatru, przeniósł to przedstawienie z Rzeszowa / jedna robota – dwie kasy / i specjalnie się nie wysilił, żeby wspomóc ułomną Pam. Ustawił prościuchne sytuacje na podeście przy pomocy krzeseł i stoliczka / minimalistycznie dramatyczna scenografia Sabiny Bicz / i chociaż podpisał się także jako choreograf, obyło się, na szczęście, bez tańców. Gorzej, że umówił się z tytułową aktorką, iż będzie ona …udawała Edith Piaf ! Dorota Lulka w roli parodystki prezentuje w sposób zdyscyplinowany i konsekwentny ruchy, gesty, tony i akcentacje swojego pierwowzoru. Wbija ręce w talię, przechyla charakterystycznie głowę, rozstawia nogi, rozkłada ręce…Widać, że bidula obejrzała sporo archiwalnych filmów…Ja też trochę i dlatego ta parodia / nie – rola / jest po nic. To czysto zewnętrzne upodobnienie, przy ledwie śladowych emocjach, żenuje inteligentnego widza; chociaż takich w ten wieczór było na lekarstwo…Aktorka dysponuje mocnym głosem, sporo się w swym zawodzie naśpiewała, ale z tego typu repertuarem nie daje sobie rady. To piękna, ale trudna muzyka. Raziły ucho częste fałsze przy wysokim forte, sytuowanie głosu pod dźwiękiem…Z aktorstwem było różnie. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś „rozpostarł” to granie między charakterystycznością Ani z Zielonego Wzgórza a Klarą Zachanasian…W piosenkach aktorka trzymała się parodystycznej formy, ale niewiele wyinterpretowała z ich treści. A przecież każda piosenka to taki mini-dramat. Osobne zdarzenie i osobne emocje. Niewielu aktorów rozumie i czuje o czym śpiewa. Dorota Lulka nie wiedziała. Za to chciała być Edith Piaf. Nadaremnie. Dopiero kiedy w finale sama Edith ze zdjęcia zaśpiewała z głośników sceny, poczułem prawdziwe wzruszenie, bo cały czas broniłem się przed obrazem prymitywnej, wulgarnej, głupiej i fałszującej przed mikrofonem kobiety. Na szczęście mam płyty.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko