Jan Stanisław Smalewski: Sowieckie zdrady (1)

0
160

Jan Stanisław Smalewski


Sowieckie zdrady (1)

 

Filip WrocławskiPod kryptonimem „Burza” wszedł do historii pierwszy na Wileńszczyźnie oddział partyzancki AK – oddział „Kmicica”. Powstał on wczesną wiosną 1943 r. w powiecie postawskim, nad jeziorem Narocz. Jego dowódcą został podporucznik Antoni Burzyński, który z racji ukrywania się w 1939 r. na terenie Kiejdan przed policją litewską Saugumą, przyjął pseudonim „Kmicic”.

Burzyński był jednym z pierwszych żołnierzy podziemia zbrojnego na Wileńszczyźnie. Rezygnując w 1940 r. z pomocy pułkownika Szyłejki – u którego podczas kampanii wrześniowej był adiutantem – w planowanym wyjeździe na Zachód, pozostał na Wileńszczyźnie. Burzyński przed wybuchem wojny ukończył Wyższą Szkołę Nauk Politycznych przy Instytucie Naukowo-Badawczym Europy Wschodniej w Wilnie. Zdobył tam wiedzę o Związku Sowieckim i jego ustroju – komunistycznym reżimie totalitarnym.

A. Burzyński na początku 1942 r. działał w podziemiu na terenie Świra, a nieco później Kobylnika. Mieszkał wtedy krótko w Nanosach nad jeziorem Narocz, pracując jako inspektor rybołówstwa. W działalności konspiracyjnej znany był wówczas pod pseudonimem „Nurmo”. Na to, że w ogóle mógł działać w rejonie Świra, wpływ miały warunki: specyficzny układ nieingerencji w działalność administracji polskiej przez administratora ziemskiego Niemca Flajsznera i pomoc przyjaciół, braci Romejków. W rejonie Świra dużo łatwiej niż gdzie indziej było ukryć spalonych ludzi, wyrobić im lewe papiery, a nawet zameldować na stałe.

W styczniu 1943 r. w miejscowości Niećki, w mieszkaniu Józefa Romejki Burzyński zorganizował spotkanie, na którym omówiono sprawy naboru ludzi i zabezpieczenia ich w broń i amunicję.

W marcu, w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, w zaścianku Bryle koło Kobylnika, „Kmicic” przyjął przysięgę od pierwszych partyzantów, między innymi od syna pułkownika Szyłejki „Olka”. Od tej pory rozpoczęło się tworzenie oddziału, którego liczebność szybko rosła. 27 marca poprzez zamarznięte jezioro Narocz, a następnie Niesłuczę, do oddziału dołączył ze swoim kilkuosobowym oddziałem konnym ppor. Antoni Rymsza, który zaraz wyruszył w rejon Kiemliszek i Łyntup, aby zebrać tam ukrytą broń i powrócić z nią do zaścianka Dobrzyń, gdzie w mieszkaniu państwa Mackiewiczów ponownie oczekiwał na niego „Kmicic”.

Wiosną 1943 r. oddział stacjonował w Ludwinowie. Trwał napływ nowych ludzi – dołączył między innymi Władysław Chojecki „Podbipięta”, który skupił przy sobie nieliczną grupkę partyzantów, zgłosili się miejscowi patrioci: nauczyciel z Kobylnika Bolesław Błażewicz „Budzik”, Kazimierz Wróblewski „Janusz”, Zbigniew Rudzki „Bachus”. Nawiązane zostały kontakty z Okręgiem w Wilnie, rozpoczęło się szkolenie. Dotychczasowa kompania szkieletowa batalionu „Światosław”, którą dowodził Jerzy Lejkowski „Szpagat”, ściągnięta została z Duniłowicz i po uaktywnieniu weszła w skład oddziału. W terenie nawiązana została również współpraca z policją białoruską, która tworzyła własną konspirację, a kilku policjantów przeszło na stałe do „Kmicica”, m.in. Julian Kołacz „Hermes”.

W początkach maja od społeczności rejonu Kobylnika oddział otrzymał sztandar bojowy z zawołaniem w haśle: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Sztandar ten wykonany został w konspiracji, na bazie sztandaru szkoły podstawowej w Maciasach i przed wręczeniem „Kmicicowi”, poświęcony przez księdza Pawłowskiego.

W połowie czerwca oddział rozrósł się do kilkudziesięciu osób. Wówczas „Kmicic” podjął decyzję przesunięcia go do dużego kompleksu leśnego Bonda koło Wiszniewa. Tam szkoląc ludzi przygotowywał się do walki z Niemcami.

W czerwcu 1943 r. ppor. Burzyński nawiązał współpracę z Sowietami. Z uwagi na bliskie sąsiedztwo działających w okolicy Naroczy partyzantów sowieckich oraz wspólny cel, jakim była walka z Niemcami, zawarł w Niesłuczy porozumienie z dowódcą I Wileńskiej Radzieckiej Brygady Partyzanckiej im. Woroszyłowa – płk. Fiodorem Markowem.

Markow przed wojną ukończył w Święcianach Seminarium Nauczycielskie. Za czasów polskich, przed 1939 r., za przekonania komunistyczne był aresztowany przez władze polskie i skazany na pół roku więzienia.

Po przyjściu władzy radzieckiej, Markow wybrany został deputowanym ludowym, wstąpił do wojska i w niedługim czasie awansowany został do stopnia pułkownika.

Wbrew sprzeciwom inspektora Okręgu „Sulimy”, który przestrzegał „Kmicica” przed zbytnią ufnością wobec Sowietów, porucznik zawarł z nimi porozumienie, w wyniku którego ustalono, że oddziały nie będą się wzajemnie zwalczać. Uzgodniono także zasady współpracy, wydano wspólne dwujęzyczne przepustki, ustalono hasła. Przyjazne kontakty służbowe ugruntowywać miały składane sobie nawzajem przyjacielskie wizyty, w tym także przy alkoholu.

Do planowanych wspólnie przeciwko Niemcom akcji bojowych jednak nie doszło. Pierwsza, zaplanowana na 20 czerwca na garnizon niemiecki w Konstantynowie, z niezrozumiałych dla polskich partyzantów przyczyn, została zaniechana przez Sowietów. Czas upływał, napięcie wokół potrzeby rozpoczęcia wspólnych, regularnych akcji, rosło.

Po zawarciu porozumienia z Sowietami, „Kmicic” w sąsiedztwie obozu Markowa założył dwie bazy: obóz wojskowy ”A” i bazę gospodarczą – obóz „B”. Obie połączone kilometrową groblą. Teren, w jakim powstały obozy, charakteryzował się trudnym podejściem. Rozpościerał się on pomiędzy jeziorami Narocz i Miastro (na wschód od ujścia Naroczanki, 5 km na południe od wsi Hatowicze, na wzniesieniu wśród bagien).

Płk Markow dowodził dobrze uzbrojonym i zaopatrzonym z powietrza oddziałem byłych żołnierzy radzieckich. Trudno się dziwić, że współpraca z nim, dla liczącego już około 200-tu partyzantów oddziału polskiego, który borykał się z zaopatrzeniem w broń i sprzęt, była kusząca. „Kmicic”, którego opieszałość Sowietów* coraz bardziej niepokoiła, nie chciał całkowicie uzależniać się od nich. Polscy partyzanci byli na tyle doświadczeni, że mogli sami pokusić się o zdobycie na wrogu niezbędnych środków walki i zaopatrzenia. Nie licząc drobniejszych potyczek, przeprowadzili kilka samodzielnych akcji, które zakończyły się powodzeniem i zdobyciem większej ilości broni, amunicji i sprzętu.

W połowie lipca oddział dowodzony osobiście przez „Kmicica” zaatakował w Kobylniku posterunek niemiecko-białoruski, zdobywając trochę broni, sprzętu i bydło. W nocy z 1 na 2 sierpnia dokonał ataku na posterunek niemieckiej żandarmerii w Duniłowiczach. Bez strat własnych Polacy rozbili posterunek, zdobywając wiele sprzętu i uzbrojenia.

Bezsprzecznym sukcesem było rozbicie bazy niemieckiej w Żodziszkach, które przyniosło najwięcej korzyści spośród wszystkich akcji oddziału. Zdobyto wiele broni, amunicji, sprzętu, umundurowania i żywności.

Niebawem jednak obawy inspektora „Sulimy” potwierdziły się. W sierpniu 1943 r., parę miesięcy po zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z Rządem Emigracyjnym, oddział „Kmicica” został przez niedawnych sprzymierzeńców podstępnie napadnięty i zlikwidowany.

W poprzedzającym to wydarzenie czasie do bazy wojskowej przybyło dwóch oficerów Markowa, komandir Sudarikow i komandir Szaszkow z informacją, że nazajutrz Polacy mają zgłosić się z całym sztabem na bazę sowiecką, w celu dopracowania planu przeprowadzenia wspólnej akcji na garnizon niemiecki w Madziole. Był dzień 25 sierpnia, a rozmowy na ten temat – pomiędzy Markowem i „Kmicicem” – rozpoczęły się 23-go, nazajutrz po uroczystościach święta żołnierza, które – przeniesione o tydzień – obchodzili wspólnie w obozie wojskowym.

W uroczystościach uczestniczył inspektor „Sulima” i jego przyjaciel kapitan Strzelecki, który zabierając głos, nie tylko pochwalił partyzantów za ich dzielność, ale także nieopatrznie wyjawił plany przeniesienia – jeszcze przed zimą – bazy w głąb kompleksu Bonda lub w byłe lasy magnata Wiszniewskiego pod Łyntupy, bliżej stacji kolejowej.

W uroczystościach brał udział płk Markow ze swoim sztabem, była również liczna grupa partyzantów sowieckich. Ze strony polskiej, oprócz przedstawicieli Okręgu, w święcie uczestniczyli także przedstawiciele siatki terenowej AK i osoby ich wspierające.

Wracając do planowanej przez Sowietów akcji na Miadzioł, należy podkreślić, że znajdował się tam silnie umocniony, dwupiętrowy bunkier z niemiecką załogą. Wysłannicy Markowa tłumaczyli, że Polakom łatwiej będzie opanować ten punkt strategiczny, gdyż mają oni tam swoich ludzi pracujących u Niemców.

Wy zapewnicie pomoc w uśpieniu czujności Niemców i dotarcie do bunkra – wyjaśnił Sudarikow – a my przygotujemy niezbędny do tej operacji sprzęt. Szczegóły omówimy w naszej bazie.

Spotkanie dowódców oddziału wyznaczono u Sowietów na godzinę dziewiątą. Sowieci czekali na nich ukryci w pobliskich krzakach. Zaskoczenie było paraliżujące. Nikt przecież nie spodziewał się z ich strony ataku. Zanim Polacy zorientowali się w sytuacji, Sowieci mieli wszystkich na muszkach karabinów.

W tym samym czasie Sowieci otoczyli całą polską bazę. Partyzanci, czyścili akurat broń, co ułatwiło im ich rozbrojenie. Rosjan do obozu wprowadzili polscy partyzanci Niciński ps. „Boryna” i „Jerzy Ostróg”. Komandir Sudarikow i komandir Saszkow wjechali bryczką, inni za nimi na koniach. Sudarikow zarządził zbiórkę bez broni. Szef bazy Edward Kilczewski „Ostrowski” nie zgodził się. Krzyknął: Chłopcy z bronią do mnie! – ale wtedy Sowieci wydali komendę „Brasaj orużie!” i skierowali w nich swoje pepesze. Zaczęli strzelać w górę, nad głowami Polaków. Jak akowcy oddali broń, wszystkim kazano położyć się na ziemi. Franciszek Szurpicki „Brzózka” odmówił oddania broni i wykonania polecenia, by upaść. Gdy Ruscy podchodzili do niego, wyjął granat i rozerwał się nim.

Baza gospodarcza również otoczona została przez partyzantkę sowiecką. Polakom odebrano broń i położono ich na ziemi.

Godzinę później do bazy przyprowadzono partyzantów aresztowanych w bazie wojskowej. Dwójkami, otoczeni silnym kordonem Sowietów, zaprowadzeni zostali na wzgórze, gdzie płonęło ognisko i podobnie jak ci z bazy gospodarczej, położeni na ziemi. Ogień płonął całą noc. Leżeli tam całą noc, a pomiędzy nimi stali sowieccy wartownicy z bronią.

Rano rozpoczęły się przesłuchania. Prowadzili je Jonas Wildzunas „Diadia Wania” i Polak, którego nazwiska nie ustalono. Przy „Diadi Wani” tłumaczem był, przybyły niedawno do oddziału, komendant policji białoruskiej z Nowego Miadzioła – Smoleński.

Przesłuchiwanych dzielono na dwie grupy. Jedni mogli swobodnie poruszać się po obozie otoczonym szczelnie Sowietami, drugich kierowano na wzgórze i pilnie strzeżono, nie pozwalając nigdzie się ruszyć.

Gdy przesłuchania ustały, tych, których odłączono, kierując na wzgórze, odprowadzono w głąb lasu, prawdopodobnie do bazy litewskiej.

Niewielka baza, zorganizowana przez litewskich komunistów zrzuconych z Moskwy, znajdowała się w sąsiedztwie bazy sowieckiej. Z tego co mi wiadomo, składała się z dwóch oddziałów: Jurgisa i Kazisa. Litwini stronili od Polaków. Zresztą dotarcie do bazy litewskiej możliwe było jedynie przez bazę Markowa. Litwini nie prowadzili walki. Sowieci mówili im, że oni zajmują się jedynie sprawami politycznymi.

W grupie wyprowadzonych na bazę litewską Polaków znaleźli się wszyscy ci, co odmówili współpracy z Moskwą. Bez względu na poglądy włączono do nich wszystkie osoby funkcyjne i tych, których już wcześniej Rosjanie mieli na oku.

Wśród wyprowadzanych byli między innymi: dowódca 1. kompanii Kilczewski „Ostrowski” oraz przyjaciel „Kmicica”, szef wywiadu Michał Klewiado – pochodzący ze straży granicznej ze Śląska. Był wśród nich również jego Jurczak „Kukuś”. Jurczak przed wojną był na Śląsku komendantem polskiego „Strzelca”. Stamtąd uciekł przed Niemcami na Kresy Wschodnie. Do oddziału przyszedł razem z grupą policjantów miadziolskich. W Miadziole Niemcy wykorzystywali go jako tłumacza. W czasie przesłuchania przez „Diadię Wanię” nie miał szans. Był na liście, którą „Diadia” miał ze sobą.

Kilczewski nie pojechał razem z „Kmicicem” na bazę radziecką, gdyż wykonywał zadanie służbowe. Właśnie, gdy nadzorował czyszczenie rozłożonej broni, bazę zaatakowali Sowieci. Potem, odchodząc z bazy, głośno pozdrawiał swoich partyzantów.

Żegnajcie chłopcy. Co stanie się ze mną domyślicie się sami, jeśli nie wrócę do was. Ja Sowietom uciekać nie będę. Nie czuję winy, niczego im nie zrobiłem.

Już zza granicy obozu wołał do nich Michał Klewiado:

Trzymajcie się chłopaki! Żegnam was! Powiedzcie innym, co stało się z nami. Pamiętajcie! Powiedzcie innym!

Godzinę później do polskiej bazy przyjechał na koniu płk Fiodor Markow. W otoczeniu kilku swoich partyzantów, w tym Sudarikowa i Szaszkowa, wjechał na to samo wzniesienie, gdzie w nocy płonął ogień, a potem zbierano polskich partyzantów i nakazał u jego podnóża zarządzić dla nich zbiórkę. Potem przemówił:

Polacy. Nie bójcie się, wasz oddział będzie istniał nadal.

Musicie wszyscy wiedzieć, że wasze dowództwo prowadziło niewłaściwą politykę wobec Związku Radzieckiego. Dostałem rozkaz z Moskwy, żeby – kalecząc polski język wyjaśnił – obezbroić wasz oddział i obezbroiłem go. Dziękuję wam za to, że zrozumieliście nas i że obeszło się bez poważniejszych incydentów. Świadczy to o tym, że zrozumieliście, iż wasi dowódcy manipulowali wami i… – Wśród partyzantów zawrzało.

A gdzie są nasi dowódcy?! Co z „Kmicicem” i z naszymi oficerami?! – posypały się pytania. Markow podnosząc głos, oznajmił.

Wasze bezpieczeństwo zależy wyłącznie od was samych.

– Gdzie jest nasz dowódca „Kmicic”?! – ktoś z tłumu ponowił pytanie.

Przywiozłem wam nowego dowódcę! Oto on. – Dowódca sowieckiej brygady wskazał na mężczyznę, który znajdował się przy nim. Jego koń jak tancerz zakołysał ciałem, podniósł przednie nogi i wykonał młynek, prezentując wszystkim siedzącego na nim jeźdźca.

Wasz nowy dowódca jest kapitanem – wołał Markow. – Nazywa się Wincenty Mroczkowski, a partyzancki pseudonim ma „Zapora”.

W rzeczywistości był to plutonowy, którego w 1938 r. zwolniono dyscyplinarnie z WP do cywila, za nadużywanie alkoholu.

Markow oznajmił także, że na życzenie polskich władz wojskowych w Moskwie oddział przyjmie nową nazwę: imienia Bartosza Głowackiego.

”Kmicica” zatrzymaliśmy do dyspozycji Moskwy – oznajmił Markow. – Będzie on musiał wytłumaczyć się z błędnej polityki wobec naszych władz.

– Polacy nie mogli tego zrozumieć; przecież „Kmicic” tłumaczył im, że współpracując z Sowietami, otwierają sobie drogę do lepszych stosunków sąsiedzkich po wojnie..?

 

„Kmicic” był antykomunistą. Jego idee odrodzenia wolnej Polski w granicach sprzed 1939 roku nie podobały się Rosjanom. Pojęcie „legioniści”, jakiego używali, miało zabarwienie pejoratywne. Tradycje Piłsudskiego zawsze nieprzyjemnie kojarzyły się Sowietom. Kto wie, czy obchody święta żołnierza, którego tradycja wywodzi się z pamiętnego cudu nad Wisłą, nie zadecydowały o tym, że Sowieci tak właśnie rozprawili się z oddziałem „Kmicica”. A może to obawy, że ich komendant „Wilk” przeniesie oddział w inny rejon? Poza ich zasięg bezpośredniego oddziaływania.

Wtedy nic nie wiedziano jeszcze o tym, że 22 czerwca 1943 r. w Moskwie Komitet Centralny Komunistycznej Partii Białorusi przyjął uchwałę nakazującą „wszystkimi sposobami zwalczać oddziały i grupy nacjonalistyczne”, a za takie uważana była Armia Krajowa.

„Kmicica” zamordowano w okrutny sposób na bazie litewskiej. Powieszono za nogi, darto z niego pasy, podkładano ogień. Miejsce jego pochówku nie jest znane do dzisiaj. Wraz z nim zginęło 82 polskich partyzantów.

Rzekomy kapitan Mroczkowski miał realizować politykę sowieckich komunistów. Nie wiedział dokładnie, jaką ma być powojenna Polska. Jego zdaniem – mieli o tym decydować Polacy z oddziałów komunistycznych Wandy Wasilewskiej. Dla nich było to jednoznaczne z tym, że o ich losie mieli zadecydować Sowieci.

Partyzanci oddziału „Kmicica” nie chcieli walczyć u boku sojusznika, który uzurpował sobie prawo decydowania o tym, jaka będzie Polska, za którą oni mają przelać krew.

Mroczkowski nie dorósł do stopnia oficerskiego, jaki otrzymał od sowietów. Jego oddział w krótkim czasie (około 3 tygodni) rozpadł się. Niedobitki oddziału „Kmicica” stały się niebawem zalążkiem nowej formacji zbrojnej – V Brygady Śmierci AK, Brygady „Łupaszki”.

 

Przypis

*/ Partyzanci „Kmicica” nie wiedzieli, że wiosną stan stosunków polsko-sowieckich, po wyjściu z terenu ZSRR armii Andersa, bardzo się zaognił. W kwietniu, po skierowaniu przez Polskę do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża prośby o wyjaśnienie sprawy katyńskiej, doszło do zerwania stosunków dyplomatycznych. W odpowiedzi na posunięcia Polski ZSRR oskarżył Rząd Polski o kolaborację z Niemcami. 30. VI. Niemcy aresztowali Komendanta Głównego AK w Warszawie, a 5. VII. zginął w katastrofie lotniczej nad Gibraltarem premier i Naczelny Wódz Wojska Polskiego generał Władysław Sikorski.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko