Władysław Panasiuk
Dyskusja z Chicago
Prezent urodzinowy
( do felietonu Marka Jastrzębia i Leszka Żulińskiego)
Utkwiła mi w pamięci mądra jak sądzę, myśl o trzmielu:
Fizycy, inżynierowie, matematycy odchodzili od zmysłów badając tego owada. Obserwowali, mierzyli, kroili. Wszyscy doszli do wniosku, że z powodu wagi, budowy, kształtu skrzydeł oraz siły ciążenia – trzmiel nie powinien latać, ale on nic o tym nie wie – więc po prostu lata.
Tylko Bóg mógł sobie pozwolić na stworzenie jakiegoś żyjątka, który według człowieka czegoś nie powinien, czy nie potrafi robić. Ważne są gabaryty, kształt, by coś mogło latać, chodzić czy pływać. Człowiek musi to wszystko brać pod uwagę, ale nie Wszechmogący. Wielu z nas usiłuje robić to, do czego nie jest stworzona. Każdy człowiek otrzymał „urodzinowy prezent” i tym powinien się posługiwać w czasie swojej pielgrzymki po ziemi. Owszem, możemy kolekcjonować znaczki pocztowe, srebrne monety, zbierać bursztyny i muszle na plaży, tu w zupełności wystarczy zamiłowanie.
Do wyławiania pereł już jest potrzebny talent i umiejętność pływania, nurkowania. Odrobina talentu, to nie wszystko, do prawdziwego sukcesu prowadzi ciężka praca
W Ameryce najlepszym i najpopularniejszym zajęciem zaraz po polityce jest biznes, czy wszyscy mają odpowiednią wiedzę i predyspozycje do uprawiania tego zajęcia, nie!
Niektórzy bazują jedynie na różnicy cen zakupu i sprzedaży. Wysoka marża jest gwarantem sukcesu. W innych branżach wygórowana wycena, a tanie wykonawstwo i tym chata bogata, co przekręci tata. Każdy sobie rzepkę skrobie, wszędzie inne ceny, a wyrób kosztuje tyle samo. Ktoś powie wolny rynek, można i tak…
Podobni do trzmiela wzbijamy się w górę, ale mimo pięknej sylwetki szybko opadamy. Robienie czegoś na siłę traci jakikolwiek sens i nie wróży długiego bytowania. Jak już wspomniałem nie bez znaczenia jest wygląd i znajomość sztuki latania.
Kiedy przeczytałem polemikę Panów Marka Jastrzębia z Leszkiem Żulińskim okraszoną mocnymi komentarzami, postanowiłem włączyć się do dyskusji. Trudno nie zgodzić się z tym, o czym Panowie piszą. Nigdy nie rodziło się w Polsce 1000 książek poetyckich rocznie, ale też nigdy nie likwidowano tyle samo szkół, a takie są zamiary. Może stąd ta niewiedza, a może zbyt długo nie pozwalano nam cokolwiek robić samodzielnie? Musieliśmy sprowadzać Wołgi, Zaporożce i Ziły, a mieliśmy i nadal mamy doskonale wykształconych inżynierów konstruktorów. Nasi naukowcy znani są wszędzie, tylko w kraju o nich cicho. Doceniają nas za granicą, choć sami nie mamy zwyczaju się dowartościować. Amerykanie potrafią się cieszyć dosłownie z niczego, chwalić się błahostkami, na które my nawet nie zwracamy uwagi. Nasza skromność z jednej strony nie pozwala na własną promocję, z drugiej zaś, jest nadwyrężana.
Urodzeni w zniewolonym systemie, rzuciliśmy się wpław, gdy księżyc zwiastował pierwszy przypływ. A może to bezrobocie uruchomiło zastane czcionki i wylało na papier zapomnienia, czarny tusz. Tak się składa, że nie lubimy nikogo słuchać, wszyscy chcemy jednocześnie mówić, a z tego tylko rodzi się bełkot.
Kto z nas nie chce zostać pisarzem, my Polacy nauczeni próbowania sił, mocowania się z życiem, często niespełnieni, uczymy się pływać dopiero wtedy, kiedy wrzucą nas do wody. Jesteśmy inteligentnym narodem i wcale nie głupim, tylko zawsze staramy się porównywać z innym, i niepotrzebnie. Wiem, co piszę ponieważ od ćwierćwiecza żyję na obczyźnie. Mieszkam” w drugiej stolicy Polski” gdzie wcale nie jest inaczej jak nad Wisłą.
W Chicago sprzedaje się książki naszych klasyków na wagę, dawniej były na wagę złota. Kupują je ludziska za bezcen, ale czy zmuszają się do czytania? Mało ludzi czyta poezję, nawet tę najlepszą.
Przez trzy lata pełniłem funkcję sekretarza Zrzeszenia Literatów i napatrzyłem się do woli na naszych, czasami już „sławnych pisarzy”. Żadne Zrzeszenie ani Stowarzyszenie nie gromadzi w swych szeregach zawodowców. Nasze również jest grupą hobbystów, ale istnieje od sześciu lat i coś tworzy. Na pewno jest nam trudniej niż w kraju, nie mamy własnych lokali, ale istnieją ludzie dobrej woli, którzy udostępniają własne sale tu i ówdzie.
Tęsknimy wszyscy za krajem, ale „czy chce nam się chcieć” czytać. Nie wszystkim i niewiele. Wiem doskonale, że bez czytania mądrych treści człowiek nie potrafi pisać, ale znam też przypadki, gdzie przeczytanie kilku świerszczyków zaowocowało wydaniem książkowym..
Ówcześni poeci piszą najczęściej białym wierszem, więc uważają, że tutaj żadne reguły nie obowiązują.
Internet stwarza nam różne możliwości, a więc i próbowania sił literackich, chcemy wreszcie otwierać zamknięte przez lata usta, mówić własnym głosem.
Do Polski zawitał Zachód, a tam nie ma czasu na zajmowanie się dziećmi. Czas to pieniądz, a młodzież musi radzić sobie sama. Czy to źle kiedy nastolatki zajmują się pisaniem jakichkolwiek wierszy. Myślę, że to lepsze zajęcie jak siedzenie w barze, a państwo jak dotąd nie potrafi zorganizować nic lepszego. Młodzież musi się wykrzyczeć, wyżalić, chyba lepiej przy klawiaturze niż na ulicy. Jeśli rodzicom nie wystarcza czasu, by ich wysłuchać Internet pozostaje jedyną otwartą furtką.
Może kiedyś usłyszymy o jakimś bardzie zrodzonym w Internecie.
Cierpliwości, wszystko wymaga czasu i jak powiedział Isokrates „przeszłość jest nauką dla przeszłości”. Pytanie: czy słabe wiersze szkodzą literaturze? pozostawiam otwarte.
Emigranci również mają wiele powodów, by pisać, choćby po to, by nie zapomnieć własnego, pięknego języka. „ Przecie my nie gęsi…”
Nie wszyscy piszący w aglomeracji chicagowskiej, (a jest nas około 60 osób) będą zamieszczeni w wielkich księgach twórców.
Piszemy na różnym poziomie, ale niekiedy przeraża mnie wiersz zamieszczony w tutejszej prasie, choć nie uważam siebie za wielkiego pisarza. Nie jestem polonistą, ale potrafię odróżnić ziarno od plew. Od zarania dziejów znajomości kreowały człowieka i tak pozostało. Historia zna wielu mężów, kochanków i żon, dzięki którym wyrastali wielcy pisarze. Nie wszyscy muszą mieć głowy, niekiedy, by żyć, wystarczają „plecy” i to nie podlega dyskusji.
Zauważyłem, że najwięcej czasu poeci ( przynajmniej tutaj) poświęcają na prezentację swojej twórczości. Cóż! „Amerykanie” potrafią się sprzedawać.
Dzisiaj nie koniecznie trzeba być pisarzem, by wydać książkę i odnieść wielki sukces. Najlepiej być prezydentem, Sekretarzem Stanu, innym politykiem, by cały nakład sprzedawał się jak dawniej świeże bułeczki u Motyki w Krakowie. Nie ważne, co i jak się pisze, najważniejsze – kto pisze.