Krzysztof Lubczyński: Teatr to także piękne słowo – Rozmowa z Leszkiem Piskorzem

0
392

Krzysztof Lubczyński  – Teatr to także piękne słowo

Rozmowa z Leszkiem Piskorzem



Z LESZKIEM PISKORZEM, aktorem Narodowego Starego Teatru i profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie rozmawia Krzysztof Lubczyński


Debiut filmowy miał Pan nie tylko prawdziwie krakowski jak na Krakusa przystało, ale i bardzo prestiżowy, bo w „Weselu” Andrzeja Wajdy według dramatu Stanisława Wyspiańskiego…


– O tak, młodego aktora nic lepszego nie mogło spotkać – debiut u Wajdy, epizod, ale spory epizod w roli „Staszko-Kuby”, bo te dwie postacie zostały połączone w jednej. Niedawno widziałem ten film po latach, cyfrowo odnowiony i stwierdziłem, że w ogóle się nie zestarzał, odbiera się go bardzo współcześnie. Nie starzeje się podobnie jak serial  z „Biegiem lat z biegiem dni” i z każdym rokiem zyskuje na wartości.


Co Pan najbardziej zapamiętał z pracy na planie „Wesela”?


– Ogromne zaangażowanie aktorów, próby przed kręceniem  zdjęć, co rzadko się zdarza, a także żrące w oczy i nosy sztuczne dymy, które rozpuszczano na planie. No i to, że kawałek filmu kręciliśmy na łąkach w okolicy autentycznych krakowskich Bronowic, gdzie obecnie mieszkam i chodzę z psem na spacery. Wajda bardzo chciał zrobić film, który byłby zrozumiały zarówno w Polsce, jak i w świcie, w Ameryce, w Afryce. I chyba mu się udało, bo tacy znawcy kina jak Elia Kazan i Martin Scorsese byli „Weselem” oczarowani.


Pana rola w „Weselu” jest „ludowa”, chłopska. Mimo to nie został Pan zaszufladkowany, jak się to przydarzyło wielu Pana kolegom, do jednego gatunku ról na stałe, wiecznych chłopów albo wiecznych amantów…


– Zawsze się broniłem przed zaszufladkowaniem, chciałem grać wszystko, różnorodne role. I grałem, od amantów do postaci charakterystycznych. Mnie kształtował w młodości przede wszystkim Konrad Swinarski, u którego zagrałem po castingu jedną z ról w jego słynnej inscenizacji „Snu nocy letniej” Szekspira. Swinarski, który był erudytą, intelektualistą i wielką osobowością pozwalał mi na różnorodność, na granie ról pełnokrwistych, choć przez pewien czas grałem sporo ról komediowych. To dzięki doświadczeniu w tego typu rolach mogłem w pewnym momencie zagrać Popryszczyna w monodramie według „Pamiętnika wariata” Nikołaja Gogola. To rola z gatunku tych, które najbardziej mi odpowiadają, tragikomiczna, tragigroteskowa. Która tak jak w życiu składa się tak ze śmiechu, jak i z płaczu.


Kto z profesorów PWST najbardziej na Pana wpłynął?


– Poza rektorem Eugeniuszem Fulde, który na wszystkich wpływał barwną indywidualnością, także Jerzy Goliński, silna, trochę mroczna osobowość. Wywierał na studentów nacisk, żeby grali tak jak on, więc po szkole chodziło wielu „Golińskich”. Ja należałem do tych „odpornych” na niego. Goliński darował mi to w końcu, bo mnie lubił i pozostaliśmy w przyjaźni.


Od wielu lat jest Pan pedagogiem, profesorem w krakowskiej PWST. Czy uświadamia Pan kandydatom do zawodu, swoim studentom, że aktorstwo to jedyny zawód, w którym samemu jest  się jest narzędziem swojej pracy i że z tym wiążą się największe koszty psychiczne?


– Oczywiście, przecież pracuje się na swoim ciele, psychice, systemie nerwowym, emocjach, spala się samym sobą. Co prawda z wiekiem nabiera się więcej dystansu, ale nigdy w pełni. Sam wiem, że są takie role, po których wychodzi się z teatru rozedrganym i kilka godzin dochodzi do siebie. Z drugiej strony nie można dać się zwariować  i uważać, że jak trochę gorzej zagramy danego dnia, to świat się zawali. Moje pokolenie nauczyło się traktować teatr jak świątynię sztuki. Młode pokolenie podchodzi do tego z większym luzem.


Czy krakowska szkoła, w której Pan uczy, jest bardziej konserwatywna od warszawskiej czy łódzkiej?


– Nie sądzę. Sam natomiast jestem za podtrzymywaniem tradycji teatralnej i brak mi inscenizacji szekspirowskich w kostiumie elżbietańskim, zamiast grania ich w swetrze, na strychu czy w piwnicy. Zdarzyło się już „Wesele” zagrane w szalecie. Boli mnie praktyczny zanik scenografii. Teatr opanowała maniera grania na pustej scenie, na tle gołych ścian. A przecież kiedyś pierwsze brawa rozlegały się często po podniesieniu kurtyny, gdy widzowie ujrzeli scenografię. No i to dopisywanie własnych tekstów do Szekspira…. Z jakiej racji? I jaki brak skromności! Młodzi aktorzy używają potocznej intonacji i często cicho, niewyraźnie mówią. A przecież uczymy ich w szkole mówić inaczej, bo teatr to nie ulica i nie powinien być ulicą. Teatr to przecież także piękne słowo. Takiego myślenia o teatrze ich uczę, poza tym, że uczę ich scen klasycznych. Może reżyserzy od nich wymagają, żeby mówili „prawdziwie”, czyli potocznie, czyli byle jak? W teatrze współczesnym brakuje nie pomysłów i talentów, ale takiej estetyki, jaką cenię, czyli konwencji polegającej na umowie widza z aktorem. Zakłada ona wspólne wejście na dwie, trzy godziny w świat, który jest daleki od prozy życia.


Przez rok był Pan visiting profesorem w szkole aktorskiej przy Uniwersytecie w Wisconsin of Milwaukee w USA? Co Pan tam wniósł i co Pan stamtąd wyniósł?


– Na wstępie wyniosłem z całej tej przygody znajomość języka angielskiego, którego musiałem się w trybie ekspresowym nauczyć, a nigdy wcześniej się go nie uczyłem. Nauczyłem się go przez rok na tyle, żeby po angielsku wykładać. Oni tam chcą poznawać różne kultury teatralne i ponieważ ja w pojedynkę reprezentowałem Europę wschodnią, więc studenci pytali, czy jeżeli przyjadą do Polski to zobaczą „Gorbiego” (śmiech). Przyjechali i nie zobaczyli. Kapitalne doświadczenie.


Niektórzy aktorzy i reżyserzy starszego pokolenia utyskują na młodych, że garną się do gry w serialach…


– Ja nie utyskuję. Rozumiem, że młodzi szukają pieniędzy i popularności, a to dają tylko seriale, a nie teatr ani filmy kinowe. Czasy są konsumpcyjne, nie tylko w mediach, ale wszędzie. Trudno się więc dziwić młodym aktorom.


Co się Panu najbardziej marzy w zawodzie?


– Zrobić film w oparciu o dawny folklor miejski Krakowa. Kiedyś powstały filmy o dawnym  folklorze miejskim Warszawy, Lwowa czy Paryża, a o krakowskim nie. Ludzie na ogół kojarzą Kraków z ludowymi strojami krakowskimi, czapkami z pawim piórem, kierezjami itp., a to nieporozumienie, bo to przecież podkrakowska kultura wiejska, nie miejska. Najchętniej zrobiłbym film muzyczny.


Obyczaje miasta Krakowa zwykło się od szkolnych lekcji języka polskiego łączyć z brzydko kojarzoną „dulszczyzną”…


– Może być dulszczyzna negatywna, polegająca na obłudzie, ale i pozytywna czyli podtrzymywanie tradycji. Ja jestem trochę taki „Dulski”. Lubię w niedzielę wpaść na kawkę w Rynku, pospacerować, zjeść w domu rosół, wypić kompot z renglod.


Pana miłość do Krakowa znalazła wyraz we wspomnieniowej książce, „Ja, kinder z Grzegórzek”, w której barwnie i wzruszająco opisał Pan swoje krakowskie dzieciństwo i młodość…


– Chciałem opisać świat, którego prawie już nie ma. To jedyny sposób, by zachować ślady pamięci po nim. Na miejscu domu, w którym mieszkałem, jest teraz galeria handlowa.


Dziękuję za rozmowę.


LESZEK PISKORZ – ur.14 maja 1947 r. w Krakowie – aktor, reżyser i pedagog teatru, od początku kariery związany ze Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Profesor krakowskiej PWST oraz visiting profesor Szkoły Teatralnej przy Uniwersytecie Wisconsin of Milwaukee w Stanach Zjednoczonych. U progu kariery teatralnej zagrał m.in. w legendarnych dziś przedstawieniach „Biesów” F. Dostojewskiego w reż. A. Wajdy (1971) i „Dziadach” A. Mickiewicza w reż. K. Swinarskiego (1973), a także role m.in. w „Nocy listopadowej” St. Wyspiańskiego w reż. A. Wajdy (1974), w „Romansie z wodewilu” Wł. Krzemińskiego w reż. M. Stebnickiej (1980), w „Don Carlosie” F. Schillera w reż. L. Adamika (1984), w „Wiośnie narodów w Cichym Zakątku” A. Nowaczyńskiego w reż. T. Bradeckiego (1987), w „Mizantropie” Moliera w reż. K. Nazara (1992), w „Lunatykach” H. Brocha w reż. K. Lupy, a ostatnio w „Transatlantyku” W. Gombrowicza w reż. M. Grabowskiego (2008). Role filmowe m.in. w „Weselu” A. Wajdy (1972), „Nocach i dniach” J. Antczaka (1975), „Śmierci jak kromka chleba” K. Kutza (1994), „Pręgach” M. Piekorz (2004), a ostatnio w „Popiełuszko, wolność jest w nas” R. Wieczyńskiego (2009) i „Zwerbowanej miłości”  T. Króla (2010). Zagrał też sporo ról w serialach telewizyjnych, od epizodu w „Stawce większej niż życie”, w odcinku „Akcja „Liść dębu”, poprzez udział w serialowej wersji „Nocy i dni”, w bardzo krakowskim serialu „Z biegiem lat, z biegiem dni”, w „Blisko, coraz bliżej”, w „Rycerzach i rabusiach”, „Crimenie”, „Sławie i chwale”, a w ostatnich latach w „Czwartej władzy”, „Na dobre i na złe”, „Ojcu Mateuszu” i „Czasie honoru”. Autor książki wspomnieniowej „Ja, kinder z Grzegórzek”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko