Z lotu Marka Jastrzębia: „Ino im się nie chce chcieć”

0
304

Z lotu Marka Jastrzębia


„INO IM SIĘ NIE CHCE CHCIEĆ”


Odpowiedź na List otwarty Pana Leszka Żulińskiego


Jan Stępień    No to mnie Pan zagnał do kąta i co ja, biedny, mam rzec oprócz tego, że faktycznie, z wiekiem widzę gorzej i koniecznie muszę sobie sprawić różowe cyngle. Przyznaję: czasem sam ze sobą nie mogę wydolić, bo taka jestem zgorzkniała siermięga. Ale moje usprawiedliwienie, to niecierpliwość. Tej zaś mi nie brak. Co więcej: z każdym rokiem przybywa mi pesymizmu.

     Rozdrażnienie to jednak nie zaciemnia mi rozsądku i pozwala dostrzec plusy; nie cała współczesna pisanina jest beznadziejna. Są powieści, wiersze, opowiadania zadające kłam uproszczonym wyrokom, tyle że mało ich: giną  przysypane gniotami.


   Mówię o internetowej twórczości (o książkach z zapachem drukarskiej farby i wycinanych lasów, napiszę osobno). Moim zdaniem – dobrodziejstwie dla piszącego do tak zwanej szuflady. Zanim zaczął w nim gryzmolić, pies z kulawą nogą nie znał jego wypocin. No, może poza nieobiektywną rodziną skłonną do zdawkowego cmokania, Teraz wchodzi na portal i wkleja byle co. Niekiedy rzecz wartą mszy, a czasem – barachło. Upaćkany nadzieją roi sobie, że ktoś po przeczyta i na skrzydłach entuzjazmu poleci z donosem do Dziadka Nobla, że oto narodził się talent i trzeba go natychmiast dopieścić.   


    Oczywiście, pisanie w Internecie ma sens nie tylko dla niego, gdyż po pierwsze dowiaduje się, co tygrysy lubią najbardziej, a po drugie, że nie jest takim literackim cudownym dziubdziusiem, jak mu się wydawało. Co go z punktu stawia w pozycji ucznia, a nie mistrza. Bo od razu spotyka się z reakcjami potencjalnych czytelników. A te mogą go zachęcić do pisania lub stłamsić.


   Gdy trafi na dobrego i nie jest zarozumiały, może skorzystać z jego uwag i poprawić błędy. Ale gdy spotka się z opinią jadowitego durnia, bambadryłę który napisze, że tekst jest beznadziejny i przy okazji nie powie, dlaczego, może się tylko zadławić wirtualnym oburzeniem, albowiem dalej nie wie, jak i co ma zmienić na lepsze.   


    Lecz załóżmy, że trafi a mądrego, który doradzi, wesprze i doda otuchy. Ostatecznie cuda się zdarzają i nie da rady twierdzić, że wszyscy są źli, złośliwi i nieuczynni. Przeciwnie. Częstokroć na swojej drodze spotykałem ludzi zdolnych do wyższych uczuć. Ale męczy mnie, dlaczego jest ich coraz mniej.

*

    Powiada Pan, że już jaskiniowcy lamentowali nad upadkiem obyczajów, więc nic nowego w tym biadoleniu. Ile razy można dąć w taką samą trąbkę, w nieskończoność  odkrywać Amerykę i wyważać te same drzwi? Zawsze było do kitu i zawsze się jakoś kulało, toteż nie przesadzajmy. Nie wylewajmy dziecka razem z wanną: czarnowidztwo jest oznaką demencji.

   Powiada Pan: nie jest tak źle, pisarze ciągle piszą, jedni gorzej, drudzy lepiej, a jak wiadomo, każdy kiedyś zaczynał od nauki alfabetu: Mickiewiczowi też wyrzynały się zęby! Trzeba poczekać, bo nawet patałach zasługuje na szansę; kto wie, co wylezie z poczwarki?  


   Wszystko to prawda, lecz chodzi o kryteria. Niewielu spośród tych, których obdarza Pan kredytem zaufania, chce poznać historię literatury, dowiedzieć się, co było przed nim, w jaką stronę zmierza i po kiego. Niewielu pragnie wiedzieć cokolwiek, za to całe mnóstwo preferuje luz i spoko: po wiek wieków zostają niedonoskami. Mam nieustającą nadzieję, że ta nędzna maniera zniknie pod ciśnieniem czasu.


    Słowacki nie poprzestał na samozachwytach, tylko pracował nad sobą. Czytał, pisał, zdobywał doświadczenie. Gromadził wiedzę nie tylko o sobie. A czytał, by wzbogacać swoje i tak przebogate słownictwo. Językowy wirtuoz, jak nazywał go Julian Krzyżanowski, podziwiał polszczyznę Kochanowskiego. Choć w tej chwili grubym nietaktem jest nie wiedzieć o Kordianie, Mazepie czy Balladynie, za życia nie wystawiono mu żadnego dramatu. Ale choć  nie w pełni rozumiany przez współczesnych mu rodaków, to przecież jego teksty zostały docenione i odniósł swoje zwycięstwo zza grobu. Dlaczego? Bo nie zaczynał literackiej mordęgi od siadania na  laurach i wchodzenia na pomnik. Nie kłaniał się sobie i nie całował po ego. Słuchał, uczył się, podpatrywał mistrzów. Podobnie, jak czynili to Leśmian, Tuwim, Żeromski, Kraszewski czy Prus. Wolę ich czytać z tego powodu, że pracowali nad swoimi umiejętnościami, co więcej, poszerzali środki swoich wypowiedzi, a nie dlatego, że umieszczono ich w Panteonach i Areopagach. Tylko w tym względzie przeciwstawiłem ich obecnym bufonom – bezideowym naśladowcom Przybyszewskiego.


    Zapyta  Pan pewnie, po co mówię o rzeczach oczywistych i znanych. Otóż dlatego, że najprzód trzeba znać elementarz, a dopiero później zabierać się za przemądrzałość. Nigdy na odwrót. A tak się teraz dzieje. Co ze smutkiem stwierdzam, gdy poznaję internetową twórczość. Bawią mnie narcystyczne poglądy na literaturę; jest  w ciągłym rozwoju, a egoizm prezentowany przez internetowych twórców, to zaledwie przejściowy okres. Przypuszczam, że wkrótce (razem z intelektualnym trądzikiem) przejdzie im zadurzenie sobą i docenią potrzebę poznawania historii kultury. Co powiedziawszy, kończę balladę o cyklicznym upadku obyczajów cytatem z „Wesela” Wyspiańskiego: ino im się nie chce chcieć.



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko