Leszek Żuliński: List otwarty do Marka Jastrzębia

0
188

Leszek Żuliński


List otwarty do Marka Jastrzębia


Zdzisław Beksiński    Szanowny Panie Marku,

    przeczytałem Pana artykuł (felieton?) „O wyższości metra nad centymetrem”. I od razu, już przy tytule, pomyślałem sobie: facet ma rację! Jednak w miarę lektury nasiąkałem coraz większą asertywnością, choć jak zwykle, kręciła mnie Pańska wena i barwny, emocjonalny język. Odniosłem wrażenie, że czytamy inne książki i buszujemy w innych bibliotekach.

    Otóż dzieli nas to, że ja mam dobre zdanie o młodej literaturze i znam zarówno poezję, jak i prozę tzw. „nowych roczników”, która już jest dobra lub dobrze rokuje. Jestem też dziwnie spokojny o dalsze losy literatury polskiej.

    Ma Pan rację pisząc, że obserwujemy zalew książek złych, byle jakich, karykaturalnie karłowatych w odniesieniu do takich nazwisk, jak Białoszewski, Faulkner, Joyce, Updike, Leśmian, Balzak, Baudelaire, Słowacki, Różewicz, Twardowski lub Herbert. Ale to są porównania z lekka demagogiczne. Po pierwsze przeciwstawia Pan nowej polskiej literaturze wielkich, starych klasyków na których sławę pracowały epoki lub co najmniej dekady, odsiewając po drodze literaturę drugo- i trzeciorzędną. Mam w domu grubą, przedwojenną antologię poezji młodopolskiej – ach, żeby Pan zobaczył, ile tam złych wierszy i zapomnianych nazwisk. Mam antologię zrobioną w 1934 roku przez Leopolda Staffa pt. „Lirycy francuscy. Wybór poezyj” – to samo. Morał? Pan buzującemu, surowemu beaujolais zarzuca, że nie odleżało się latami w renomowanych piwnicach?

    Pierwszy nakład Pana Tadeusza wynosił 300 egzemplarzy. Tyle mniej więcej, co przeciętny dzisiejszy tomik poetycki. Trzeba, Panie Marku, poczekać… Czy jakaś buława spoczywa w którymś plecaku – to się dopiero okaże.

    Mamy w zasadzie inny problem: masowy dostęp do publikacji okazał się gwałtownym podniesieniem śluzy, przez którą runęła lawina wody. W tym potopie tekstów – tu zgoda! – widać wielki odsetek beztalencia. Mnie to nie przeszkadza. Więcej ludzi otrzymuje szansę dla swoich aspiracji i jakiegokolwiek literackiego zaistnienia. A więc jest i szansa, że prawdziwy Janko Muzykant tam jest i w końcu wyjdzie na scenę. Resztę przesieje rzeszoto czasu.

    Pan, Panie Marku, jest chyba zagubiony w tym wszystkim. Widzę oczyma wyobraźni taką scenę: mamy rok 1915, wychodzi Pan jako 80-letni starzec z koncertu Etiud Debussy’ego i marudzi, że w porównaniu z Czterema porami roku Vivaldiego to jakaś zgroza i muzyczny bełkot.

    Literatura też zmienia (musi zmieniać!) swoje dźwięki. Dzieła wybitne i awangardowe mają ten problem, że trafiają w głuchą ścianę konwencjonalnej recepcji; do nich dopiero dorastają przyszłe pokolenia odbiorców. Nie wiem, czy w dzisiejszej literaturze młodych są dzieła wybitne i awangardowe, ale wiem, że jest dużo książek dobrych, nawet bardzo dobrych. Trędowata Mniszkówny wyszła w roku 1909, ale w tym samym roku ukazali się Chłopi Reymonta i np. Martin Eden Londona. Zawsze istniała ta kakofonia literatury dobrej i lichej; dzisiaj – w dobie tzw. kultury masowej – to zjawisko jest szczególnie widoczne, a nowe Mniszkówny zalewają rynek. Ci jednak, którzy polują na dobrą współczesną książkę – znajdują ją. Tak w prozie, jak w poezji mamy wciąż świetne książki. Mamy autorów, po który ja obiecuję sobie bardzo wiele.

    Tytuły, nazwiska? – zakrzyknie Pan… Nie! Mam ich zbyt wiele, a nie chcę tu prezentować swojej prywatnej wybiórczości. Znajdzie Pan jej wyimek na mojej www. Ale dlatego właśnie nie przeżywam takich emocji, jak Pan, jestem dziwnie spokojny o przyszłość polskiej literatury.

    Cała Pańska teoria o „wysypisku śmieci” jest nie do podważenia, lecz – powtarzam – nie można w niej topić tego, co zapewni sukces. A zestawianie nowych roczników – powtarzam – z klasykami to metoda wątpliwa. Oni mają być  zupełnie inni niż klasycy, oni mają powinność być inni! Oni wykonają za nas ten trud rozglądania się po nowej epoce i połapania się w jej zagubieniach. Oni – a nie my – zobaczą wyraziście klęski i zwycięstwa naszego czasu. Poczekajmy, dajmy im szansę. Jak świat światem rodziły się talenty i rodzą się nadal. Pan naprawdę w to wątpi?
    Internet to nienajlepsze pole obserwacji, bo to jest Hyde Park i tawerna, w której leje się cienkie piwo i słychać dzikie wrzaski. Gdzieś nieopodal ktoś  siedzi w ciszy swoich czterech ścian i pisze przyszłe dzieło, może arcydzieło. A może ten autor ma teraz zaledwie pięć lat? Może to nie tylko on jeden? A może w tej dobie nuworyszostwa i modernizacji totalnej literatura w ogóle musi odnaleźć nową aksjologię i trzeba jej na to dać czas?

    Pisze Pan, Panie Marku, także o upadku obyczajów. No, już Sędzia w Panu Tadeuszu mówił to samo. Melodia stara jak świat. A gorszych czasów Pan mnie pamięta? Bo ja, jeśli nie pamiętam, to znam z historii literatury. Np. te pyskówki z okresu dwudziestolecia międzywojennego i piekło literackie z Falangą w tle (polecam na swojej www.zulinski.pl artykuł pt. Głos na rzecz tolerancji – o gehennie Tuwima)…

    Innymi słowy myślę, że nie różni nas stosunek do literatury, tylko rozdźwięk Pańskiego pesymizmu z moim stoicyzmem. Pan pije szklankę do połowy pustą, a ja od połowy pełną. Dlatego może jestem bardziej syty niż Pan?


Z szacunkiem
Leszek Żuliński

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko