Krzysztof Lubczyński rozmawia Z MACIEJEM DAMIĘCKIM

0
301

Krzysztof Lubczyński rozmawia Z MACIEJEM DAMIĘCKIM

MACIEJ DAMIĘCKI: – Nie pamiętam wszystkich ról

–  Pan i Pana starszy brat, Damian Damięcki jesteście znakomitymi i popularnymi aktorami. Aktorską parą i to bardzo renomowaną byli Panów rodzice, Dobiesław Damięcki i Irena z domu Górska. Aktorem jest Pana syn Mateusz, córka Matylda studiuje w Akademii Teatralnej. Aktorem jest też Pana bratanek Grzegorz, syn Damiana Damięckiego i Barbary Borys-Damięckiej. Nie było i nie ma chyba w Polsce porównywalnego rodu aktorskiego?

 

–  Nie ma. Był kiedyś ród aktorski, trzypokoleniowy, Trapszowie, ale my jesteśmy aktorami już w czwartym pokoleniu. Aktorką, choć amatorką była bowiem także moja babcia Alina Górska z Oszmiany na Wileńszczyźnie, żona Alberta, nauczyciela z Wilna, byłego seminarzysty, który uciekł z seminarium i zasmakował świeckiego życia. Nie tylko grała, ale także reżyserowała. Ich córka, właśnie moja mama, Irena Górska uciekła z domu, żeby zostać aktorką, bo jej ojciec się na to nie godził. Bycie aktorem nie było wtedy powodem do chwały, bo zawód ten otaczała aura dwuznaczności.

 

–  Pana żona Joanna o ile wiem, nie jest aktorką…

 

 –  Nie, ona jedna jest normalna w rodzinie. Choć zagrała razem ze mną niedawno w epizodzie w filmie Ksawerego Żuławskiego „Chaos”, a także w serialu „Dom”.

 

–  W takiej rodzinie musiał Pan nasiąknąć atmosferą teatru…

 

–  Oczywiście, właściwie wychowałem się w teatrach, bo rodzice nas zabierali ze sobą, gdy jeździli z przedstawieniami po Polsce. Czym skorupka za młodu nasiąknie… Tak więc, gdy pojawił się moment wyboru zawodu, nie miałem żadnych wątpliwości.

 

–  Zanim jednak wstąpił Pan do szkoły teatralnej i został aktorem, zagrał Pan, jako 10-latek, razem ze swoim starszym bratem Damianem, w filmie Wadima Berestowskiego “Tajemnica dzikiego szybu” według “Księgi urwisów” Edmunda Niziurskiego…

 

–  Kręcono ten film jakieś 2 lata, czyli długo, jak to wtedy na ogół bywało. To teraz kręci się filmy w pośpiechu, w kilka tygodni. Niektórzy trochę kręcili nosem, że pewnie zaangażowano nas, dzieci, do tego filmu z racji nazwiska, choć po prostu wygraliśmy zdjęcia próbne. Ja w czołówce filmu wystąpiłem pod nazwiskiem panieńskim mojej matki, jako Mateusz Górski, żeby nie doszukiwano się w nas braterskiego podobieństwa, jako że w filmie nie graliśmy braci. To była wspaniała przygoda. Zdjęcia kręcono w miejscowości Miedzianka, w Górach Świętokrzyskich, w starej kopalni. Sceny w podziemiach kopalni kręcono jednak w atelier we Wrocławiu. I tam zachowaliśmy się jak dzieci, bo podjadaliśmy dekoracje, czyli stalaktyty zrobione z cukru. 30 lat później przeczytałem w gazecie, że w kinie „Kadr” grają ową “Tajemnicę dzikiego szybu”. Wziąłem żonę, dzieciaki i zabrałem ich na ten seans, na którym miałem wielka uciechę oglądając ich zabawne reakcje na to, że ten chłopczyk na ekranie, to ich tatuś. Grałem zresztą jeszcze w kilku filmach dla dzieci, m.in. w “Szatanie z 7. klasy”.

 

–  Zagrał Pan bardzo wiele ról filmowych, więc czy w związku z tym w mniejszym stopniu czuje się Pan aktorem teatralnym?

 

–  Czuję się przede wszystkim aktorem, również filmowym i estradowym. Sztuka estradowa jest czymś nad wyraz poważnym i trudnym, jest dobrym testem aktorskich umiejętności, zwłaszcza, że nie zawsze publiczność jest przychylna, a na estradzie, jak nigdzie indziej, trzeba się podobać.

 

–  W szkole udzielał się jako recytator na akademiach?

 

–  A jakże. Nauczyłem się na pamięć “Elegii na śmierć Ludwika Waryńskiego” i recytacją tego wiersza jechałem przez całą szkołę średnią, obsługując akademie szkolne przy okazji ważnych rocznic. Kiedy za którymś kolejnym razem, na pytanie nauczycielki, co przygotuję na akademię, odpowiedziałem, że „Elegię”, ona mi powiedziała: “A może byś przygotował coś nowego?”. A ja na to: “A co, nie podoba się pani “Elegia na śmierć Ludwika Waryńskiego”? (śmiech). Na tej “Elegii” wjechałem też do szkoły teatralnej, tak że byłem niezłym cwaniaczkiem. Na egzaminie mój profesor Jan Świderski, dal mi takie zadanie aktorskie, żeby wyrecytować „Elegię” tak, jakbym miał  kota, który po mnie łazi, drapie mnie, przeszkadza…  Dużo więc było w moim życiu tej “Elegii”.

 

–  Powspominajmy o Pana doświadczeniach zawodowych. Na ile ważne są dla Pana prace w filmie?

 

 – Ważne. Ról filmowych zagrałem bardzo wiele. Szczególnie wryły mi się w pamięć wspomnienia z realizacji dwóch filmów:  „Boksera” Juliana Dziedziny i „Bandy” Zbigniewa Kuźmińskiego. W „Bokserze” w 1966 roku przypadło mi tam w udziale zagranie boksera, choć w życiu ze mnie bokser nigdy nie byłby dobry, bo ja zamykam oczy, a jest podstawową bokserską zasadą, że z otwartymi oczami przyjmuje się nawet ciosy, żeby nie zostać zaskoczonym drugim, kolejnym, szybko następującym ciosem. Padł więc na mnie blady strach, gdy przypadło mi w udziale boksować się z prawdziwym wicemistrzem Polski juniorów. Ledwo udało mi się odwieść go od myśli, że mnie po prostu na ringu zabije….

–  …
 
–  Za to Daniel Olbrychski, który jest człowiekiem bardzo ambitnym, nauczył się boksu i jego finałowa walka w filmie była już zupełnie na serio. „Banda” to był film o młodym człowieku, który uważał, że jest już dorosły i może decydować o sobie. Ojciec był więzieniu, matka kogoś miała. Chłopak pobił się z ojczymem i trafił do poprawczaka. To film o dojrzewaniu w trudnych warunkach. Była tam też m.in. scena bójki na molo w Sopocie. Kiedyś idę z kolegami po Warszawie, a tu podchodzi do mnie „bamber” i pyta, czy w tej „Bandzie” to jak występowałem. „Ja” – mówię. „Pierniczysz” – on na to. „Nie pierniczę” – mówię. Nie wierzył i nawet chciał się ze mną bić, żeby sprawdzić, ale poprzestał na sprawdzeniu, czy pamiętam, jak byłem w filmie ubrany. Sprawdził i uwierzył.

 

–  Dawnym młodym widzom, w tym mnie, dziś ludziom mocno dojrzałym wrył się Pan w pamięć jako partner zabawnego smoka Telesfora w telewizyjnym programie dla dzieci, “Pora na Telesfora”, w latach 70….

 

– To akurat pamiętam dość dobrze, bo mi ta praca zajmowała sporo czasu, tym bardziej, że to szło na żywo. Twórcą scenariusza była pani Wanda Szerewicz. Pracowaliśmy z nie żyjącym już niestety Hubertem Antoszewskim, który animował lalkę Telesfora. Robił mi on różne psikusy, n.p. zawiązywał mi sznurowadła w czasie, gdy przed kamerą rozmawiałem z Telesforem, co sprawiło, że wywinąłem kiedyś orła na oczach młodych widzów. Hubert, który był głosem Telesfora, był trochę taki jak jego smok, dociekliwy, przemądrzalski i skłonny jak dziecko do psikusów. No i bardzo sympatyczny.

– Słyszałem, że z tym występowaniem na żywo bywały mrożące krew w żyłach sytuacje…

–  Kiedyś, tuż przed 1.-go  maja, Telesfor przynosi mi w pysku listy od dzieci, które ja mu odczytywałem. I nagle Telesfor pada mordą na stolik i mówi: „Zmęczyłem się tymi obchodami”. A ja na to: „Nie bój się, nie ty pierwszy, nie ty ostatni”. I zaczęliśmy brnąć w ten niebezpieczny temat, za kamerą zapanowała groza, ale na szczęście ktoś przed kamerą położył planszę z napisem “Przepraszamy za usterki”. Jednak autorzy programu trafili na dywanik do prezesa Macieja Szczepańskiego. W telewizji występowałem też na żywo w programie “Szklana niedziela” z Andrzejem Szczepkowskim, co też było dobrą szkołą zawodu. Minusem udziału w tych realizacjach dla dzieci było trochę zaszufladkowanie mnie w tego typu rolach. Mam z tym rodzajem działalności różne zabawne wspomnienia, czasem i śmieszne i straszne. W okresie “późnego Gierka”, na centralnej imprezie z okazji Dnia Dziecka w Sali Kongresowej jakiś chłopczyk, poproszony o wyrecytowanie ulubionego wierszyka, powiedział na całe gardło, ku ogólnej uciesze: “Mikser, mikser, salaterka, nie lubimy wujka Gierka, jak zabierze nam kotlecik, podpalimy komitecik”. Panowie z ochrony już prawie wyskakiwali zza kulis na scen«, a ja, żeby ratować sytuację, poprosiłem szybko kolejnego dzieciaka o jakąś inną wyliczankę. Jakiś chłopczyk powiedział, że zna niemiecki paciorek. W myślach przebiegłem błyskawicznie te wierszyki i wyszło mi, że to będzie „ene due like fake”. A on wyrecytował: „Siedzi Niemiec na łóżeczku. Mówi pacierz po niemiecku. Ajn, cwaj, draj, wyp…”.

 

–  A teatr?

 

– Całe teatralne życie spędziłem w jednym teatrze, Dramatycznym. Za wielkich ról w teatrze nie grałem, ale cenię sobie pamięć na przykład roli Mołczalina w “Mądremu biada” A. Gribojedowa, Księdza w “Combray” wg M. Prousta, Infanta w “Św. Joannie” G.B.Shawa, Skoczka w “Mięsopuście” J.M. Rymkiewicza czy mój debiut trudną i ciekawą rolę w sztuce Jose Triano, „Wieczór zbrodni”.  Ale bardzo wielu ról w ogóle nie pamiętam. Pamiętam też cenzuralne perypetie z niedoszłą inscenizacją wg „Róży” Żeromskiego, w latach 80., kiedy cenzor chciał usunięcia wątków rosyjskich. Nie usunięto i do premiery nie doszło.

 

–  Jest Pan dumny ze swoich dzieci, że idą w ślady rodzinne? Z syna Mateusza, że zagrał główną rolę w “Przedwiośniu”?

 

–  Bardzo.

 

–  Udzielał mu Pan ojcowskich rad jako doświadczony aktor?

 

 – Ani trochę. Uważałem, że sam powinien dochodzić do aktorskiej samowiedzy. Niedawno wrócił z USA, gdzie trochę w siebie zawodowo inwestował i może tam jeszcze zechce wrócić. On jest bardzo poukładany, rozsądny, trzeźwo myślący.

 

–  A tymczasem Pan, o ile wiem, nie jest  na etacie w żadnym teatrze…

 

–  Od wielu lat. Nastawiłem się na pracę w telewizji, w serialu i na estradzie. 

 

–  Ma Pan nadal radość z grania? 

 

–   Oczywiście, ale jestem też zamiłowanym majsterkowiczem i wykwalifikowanym budowlańcem. W latach 80. gdy było mało możliwości zarobkowania w moim zawodzie aktorskim, pojechałem do USA i budowałem domy w Chicago. Wszystko potrafię zrobić, jestem “złotą rączką”. Kiedyś, w okresie stanu wojennego, robiłem nawet elementy do kostki rubika. Synowi własnoręcznie zbudowałem w mieszkaniu antresolę.

 

–  Czy wobec takich talentów nie wolałby Pan być rzemieślnikiem niż aktorem, jako że zawód aktorski jest bardzo kruchy?

 

–  To prawda, jest kruchy. Ale nie, nie chciałbym uprawiać zawodowo robót rzemieślniczych. Wolę swój zawód. Poza tym żona twierdzi, że nie zarobiłbym na życie jako fachowiec, bo jestem za solidny i za perfekcyjny. Niech to więc pozostanie moim hobby.
—————————————————-

MACIEJ DAMIĘCKI – ur. 11 stycznia 1944 w Podszkodziu. Aktor filmowy, telewizyjny, teatralny i estradowy. Zagrał m.in. w filmach “Bokser”, “Rzeczpospolita babska”, “Tajemnica Enigmy”, “Rozmowy kontrolowane”, “Przedwiośnie”, “Chaos” w serialach “Chłopi”, “Stawka większa niż życie”, “Droga”, “Pensjonat pod różą” (ksiądz Antoni), “M jak miłość” (proboszcz), “Plebania” (Jan Grzyb), “Marszałek Piłsudski”, “Posterunek 13”, “Ekstradycja” ,”Policjanci”, “Bulionerzy”.


Krzysztof Lubczyński rozmawia Z MACIEJEM DAMIĘCKIM

MACIEJ DAMIĘCKI: – Nie pamiętam wszystkich ról

–  Pan i Pana starszy brat, Damian Damięcki jesteście znakomitymi i popularnymi aktorami. Aktorską parą i to bardzo renomowaną byli Panów rodzice, Dobiesław Damięcki i Irena z domu Górska. Aktorem jest Pana syn Mateusz, córka Matylda studiuje w Akademii Teatralnej. Aktorem jest też Pana bratanek Grzegorz, syn Damiana Damięckiego i Barbary Borys-Damięckiej. Nie było i nie ma chyba w Polsce porównywalnego rodu aktorskiego?
–  Nie ma. Był kiedyś ród aktorski, trzypokoleniowy, Trapszowie, ale my jesteśmy aktorami już w czwartym pokoleniu. Aktorką, choć amatorką była bowiem także moja babcia Alina Górska z Oszmiany na Wileńszczyźnie, żona Alberta, nauczyciela z Wilna, byłego seminarzysty, który uciekł z seminarium i zasmakował świeckiego życia. Nie tylko grała, ale także reżyserowała. Ich córka, właśnie moja mama, Irena Górska uciekła z domu, żeby zostać aktorką, bo jej ojciec się na to nie godził. Bycie aktorem nie było wtedy powodem do chwały, bo zawód ten otaczała aura dwuznaczności.
–  Pana żona Joanna o ile wiem, nie jest aktorką…
 –  Nie, ona jedna jest normalna w rodzinie. Choć zagrała razem ze mną niedawno w epizodzie w filmie Ksawerego Żuławskiego „Chaos”, a także w serialu „Dom”.
–  W takiej rodzinie musiał Pan nasiąknąć atmosferą teatru…
–  Oczywiście, właściwie wychowałem się w teatrach, bo rodzice nas zabierali ze sobą, gdy jeździli z przedstawieniami po Polsce. Czym skorupka za młodu nasiąknie… Tak więc, gdy pojawił się moment wyboru zawodu, nie miałem żadnych wątpliwości.
–  Zanim jednak wstąpił Pan do szkoły teatralnej i został aktorem, zagrał Pan, jako 10-latek, razem ze swoim starszym bratem Damianem, w filmie Wadima Berestowskiego “Tajemnica dzikiego szybu” według “Księgi urwisów” Edmunda Niziurskiego…
–  Kręcono ten film jakieś 2 lata, czyli długo, jak to wtedy na ogół bywało. To teraz kręci się filmy w pośpiechu, w kilka tygodni. Niektórzy trochę kręcili nosem, że pewnie zaangażowano nas, dzieci, do tego filmu z racji nazwiska, choć po prostu wygraliśmy zdjęcia próbne. Ja w czołówce filmu wystąpiłem pod nazwiskiem panieńskim mojej matki, jako Mateusz Górski, żeby nie doszukiwano się w nas braterskiego podobieństwa, jako że w filmie nie graliśmy braci. To była wspaniała przygoda. Zdjęcia kręcono w miejscowości Miedzianka, w Górach Świętokrzyskich, w starej kopalni. Sceny w podziemiach kopalni kręcono jednak w atelier we Wrocławiu. I tam zachowaliśmy się jak dzieci, bo podjadaliśmy dekoracje, czyli stalaktyty zrobione z cukru. 30 lat później przeczytałem w gazecie, że w kinie „Kadr” grają ową “Tajemnicę dzikiego szybu”. Wziąłem żonę, dzieciaki i zabrałem ich na ten seans, na którym miałem wielka uciechę oglądając ich zabawne reakcje na to, że ten chłopczyk na ekranie, to ich tatuś. Grałem zresztą jeszcze w kilku filmach dla dzieci, m.in. w “Szatanie z 7. klasy”.
–  Zagrał Pan bardzo wiele ról filmowych, więc czy w związku z tym w mniejszym stopniu czuje się Pan aktorem teatralnym?
–  Czuję się przede wszystkim aktorem, również filmowym i estradowym. Sztuka estradowa jest czymś nad wyraz poważnym i trudnym, jest dobrym testem aktorskich umiejętności, zwłaszcza, że nie zawsze publiczność jest przychylna, a na estradzie, jak nigdzie indziej, trzeba się podobać.
–  W szkole udzielał się jako recytator na akademiach?
–  A jakże. Nauczyłem się na pamięć “Elegii na śmierć Ludwika Waryńskiego” i recytacją tego wiersza jechałem przez całą szkołę średnią, obsługując akademie szkolne przy okazji ważnych rocznic. Kiedy za którymś kolejnym razem, na pytanie nauczycielki, co przygotuję na akademię, odpowiedziałem, że „Elegię”, ona mi powiedziała: “A może byś przygotował coś nowego?”. A ja na to: “A co, nie podoba się pani “Elegia na śmierć Ludwika Waryńskiego”? (śmiech). Na tej “Elegii” wjechałem też do szkoły teatralnej, tak że byłem niezłym cwaniaczkiem. Na egzaminie mój profesor Jan Świderski, dal mi takie zadanie aktorskie, żeby wyrecytować „Elegię” tak, jakbym miał  kota, który po mnie łazi, drapie mnie, przeszkadza…  Dużo więc było w moim życiu tej “Elegii”.
–  Powspominajmy o Pana doświadczeniach zawodowych. Na ile ważne są dla Pana prace w filmie?
 – Ważne. Ról filmowych zagrałem bardzo wiele. Szczególnie wryły mi się w pamięć wspomnienia z realizacji dwóch filmów:  „Boksera” Juliana Dziedziny i „Bandy” Zbigniewa Kuźmińskiego. W „Bokserze” w 1966 roku przypadło mi tam w udziale zagranie boksera, choć w życiu ze mnie bokser nigdy nie byłby dobry, bo ja zamykam oczy, a jest podstawową bokserską zasadą, że z otwartymi oczami przyjmuje się nawet ciosy, żeby nie zostać zaskoczonym drugim, kolejnym, szybko następującym ciosem. Padł więc na mnie blady strach, gdy przypadło mi w udziale boksować się z prawdziwym wicemistrzem Polski juniorów. Ledwo udało mi się odwieść go od myśli, że mnie po prostu na ringu zabije….

–  …
 
–  Za to Daniel Olbrychski, który jest człowiekiem bardzo ambitnym, nauczył się boksu i jego finałowa walka w filmie była już zupełnie na serio. „Banda” to był film o młodym człowieku, który uważał, że jest już dorosły i może decydować o sobie. Ojciec był więzieniu, matka kogoś miała. Chłopak pobił się z ojczymem i trafił do poprawczaka. To film o dojrzewaniu w trudnych warunkach. Była tam też m.in. scena bójki na molo w Sopocie. Kiedyś idę z kolegami po Warszawie, a tu podchodzi do mnie „bamber” i pyta, czy w tej „Bandzie” to jak występowałem. „Ja” – mówię. „Pierniczysz” – on na to. „Nie pierniczę” – mówię. Nie wierzył i nawet chciał się ze mną bić, żeby sprawdzić, ale poprzestał na sprawdzeniu, czy pamiętam, jak byłem w filmie ubrany. Sprawdził i uwierzył.
–  Dawnym młodym widzom, w tym mnie, dziś ludziom mocno dojrzałym wrył się Pan w pamięć jako partner zabawnego smoka Telesfora w telewizyjnym programie dla dzieci, “Pora na Telesfora”, w latach 70….
– To akurat pamiętam dość dobrze, bo mi ta praca zajmowała sporo czasu, tym bardziej, że to szło na żywo. Twórcą scenariusza była pani Wanda Szerewicz. Pracowaliśmy z nie żyjącym już niestety Hubertem Antoszewskim, który animował lalkę Telesfora. Robił mi on różne psikusy, n.p. zawiązywał mi sznurowadła w czasie, gdy przed kamerą rozmawiałem z Telesforem, co sprawiło, że wywinąłem kiedyś orła na oczach młodych widzów. Hubert, który był głosem Telesfora, był trochę taki jak jego smok, dociekliwy, przemądrzalski i skłonny jak dziecko do psikusów. No i bardzo sympatyczny.

– Słyszałem, że z tym występowaniem na żywo bywały mrożące krew w żyłach sytuacje…

–  Kiedyś, tuż przed 1.-go  maja, Telesfor przynosi mi w pysku listy od dzieci, które ja mu odczytywałem. I nagle Telesfor pada mordą na stolik i mówi: „Zmęczyłem się tymi obchodami”. A ja na to: „Nie bój się, nie ty pierwszy, nie ty ostatni”. I zaczęliśmy brnąć w ten niebezpieczny temat, za kamerą zapanowała groza, ale na szczęście ktoś przed kamerą położył planszę z napisem “Przepraszamy za usterki”. Jednak autorzy programu trafili na dywanik do prezesa Macieja Szczepańskiego. W telewizji występowałem też na żywo w programie “Szklana niedziela” z Andrzejem Szczepkowskim, co też było dobrą szkołą zawodu. Minusem udziału w tych realizacjach dla dzieci było trochę zaszufladkowanie mnie w tego typu rolach. Mam z tym rodzajem działalności różne zabawne wspomnienia, czasem i śmieszne i straszne. W okresie “późnego Gierka”, na centralnej imprezie z okazji Dnia Dziecka w Sali Kongresowej jakiś chłopczyk, poproszony o wyrecytowanie ulubionego wierszyka, powiedział na całe gardło, ku ogólnej uciesze: “Mikser, mikser, salaterka, nie lubimy wujka Gierka, jak zabierze nam kotlecik, podpalimy komitecik”. Panowie z ochrony już prawie wyskakiwali zza kulis na scen«, a ja, żeby ratować sytuację, poprosiłem szybko kolejnego dzieciaka o jakąś inną wyliczankę. Jakiś chłopczyk powiedział, że zna niemiecki paciorek. W myślach przebiegłem błyskawicznie te wierszyki i wyszło mi, że to będzie „ene due like fake”. A on wyrecytował: „Siedzi Niemiec na łóżeczku. Mówi pacierz po niemiecku. Ajn, cwaj, draj, wyp…”.
–  A teatr?
– Całe teatralne życie spędziłem w jednym teatrze, Dramatycznym. Za wielkich ról w teatrze nie grałem, ale cenię sobie pamięć na przykład roli Mołczalina w “Mądremu biada” A. Gribojedowa, Księdza w “Combray” wg M. Prousta, Infanta w “Św. Joannie” G.B.Shawa, Skoczka w “Mięsopuście” J.M. Rymkiewicza czy mój debiut trudną i ciekawą rolę w sztuce Jose Triano, „Wieczór zbrodni”.  Ale bardzo wielu ról w ogóle nie pamiętam. Pamiętam też cenzuralne perypetie z niedoszłą inscenizacją wg „Róży” Żeromskiego, w latach 80., kiedy cenzor chciał usunięcia wątków rosyjskich. Nie usunięto i do premiery nie doszło.
–  Jest Pan dumny ze swoich dzieci, że idą w ślady rodzinne? Z syna Mateusza, że zagrał główną rolę w “Przedwiośniu”?
–  Bardzo.
–  Udzielał mu Pan ojcowskich rad jako doświadczony aktor?
 – Ani trochę. Uważałem, że sam powinien dochodzić do aktorskiej samowiedzy. Niedawno wrócił z USA, gdzie trochę w siebie zawodowo inwestował i może tam jeszcze zechce wrócić. On jest bardzo poukładany, rozsądny, trzeźwo myślący.
–  A tymczasem Pan, o ile wiem, nie jest  na etacie w żadnym teatrze…
–  Od wielu lat. Nastawiłem się na pracę w telewizji, w serialu i na estradzie.  
–  Ma Pan nadal radość z grania?  
–   Oczywiście, ale jestem też zamiłowanym majsterkowiczem i wykwalifikowanym budowlańcem. W latach 80. gdy było mało możliwości zarobkowania w moim zawodzie aktorskim, pojechałem do USA i budowałem domy w Chicago. Wszystko potrafię zrobić, jestem “złotą rączką”. Kiedyś, w okresie stanu wojennego, robiłem nawet elementy do kostki rubika. Synowi własnoręcznie zbudowałem w mieszkaniu antresolę.
–  Czy wobec takich talentów nie wolałby Pan być rzemieślnikiem niż aktorem, jako że zawód aktorski jest bardzo kruchy?
–  To prawda, jest kruchy. Ale nie, nie chciałbym uprawiać zawodowo robót rzemieślniczych. Wolę swój zawód. Poza tym żona twierdzi, że nie zarobiłbym na życie jako fachowiec, bo jestem za solidny i za perfekcyjny. Niech to więc pozostanie moim hobby.
—————————————————-

MACIEJ DAMIĘCKI – ur. 11 stycznia 1944 w Podszkodziu. Aktor filmowy, telewizyjny, teatralny i estradowy. Zagrał m.in. w filmach “Bokser”, “Rzeczpospolita babska”, “Tajemnica Enigmy”, “Rozmowy kontrolowane”, “Przedwiośnie”, “Chaos” w serialach “Chłopi”, “Stawka większa niż życie”, “Droga”, “Pensjonat pod różą” (ksiądz Antoni), “M jak miłość” (proboszcz), “Plebania” (Jan Grzyb), “Marszałek Piłsudski”, “Posterunek 13”, “Ekstradycja” ,”Policjanci”, “Bulionerzy”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko