Janusz Termer – WILHELM MACH PO LATACH – w 95. rocznicę urodzin

0
512

 Janusz Termer


WILHELM MACH PO LATACH –

w 95. rocznicę urodzin

     
 Artur Nacht–Samborski     Bezpośrednią inspiracją dla tego krótkiego przypomnienia osoby i twórczości Wilhelma Macha stała się dla mnie nie tyle “okrągła” rocznica urodzin (tak naprawdę to wszystkie są okrągłe!) tego wybitnego prozaika, co niedawna dość przypadkowa rozmowa z pewnym młodym doktorantem z warszawskiej polonistyki. Zorientowałem się wówczas – z wielkim zresztą zaskoczonym zdziwieniem, że myli on nazwisko tego “naszego” polskiego pisarza  z nazwiskiem – wybitnego również – fizyka i filozofa austriackiego z przełomu XIX i XX wieku Ernsta Macha, współtwórcy tzw. empiriokrytycyzmu (zwanego także od jego nazwiska machizmem, nurtem znanym nawiasem mówiąc także i z tego, że w ostrą polemikę z poglądami “machistów” wdawał się Lenin w swej pracy Materializm i empiriokrytycyzm)….

    Sic transit gloria  – można by po raz kolejny powtórzyć – z tej okazji. Młode pokolenia nie pamiętają już nawet nazwiska Wilhelma Macha; nie wiedzą nic o jego tak głośnym dorobku pisarskim, który wywoływał kiedyś, przed paroma dziesiątkami lat zaledwie  tak wielkie emocje czytelnicze i ogromne zainteresowanie krytyki, ostre dyskusje i polemiki: zwłaszcza w latach 60. i 70. Sam jestem autorem niewielkiej książeczki poświęconej Machowi (“naszemu” oczywiście), wydanej w 1978 r. w PIW-owskiej, nieistniejącej już od wielu, wielu lat serii (a komu by to wadziło gdyby istniała do dziś), czyli “Portrety współczesnych pisarzy polskich”. Toteż czuję się w obowiązku przypomnieć pokrótce tę tak ważną niegdyś postać życia literackiego “minionych lat”.


     Wilhelm Mach urodził się 1 stycznia 1917 w rodzinie chłopskiej we wsi Kamionka na rzeszowszczyźnie, a zmarł 2 lipca 1965 w Warszawie. Miedzy tymi datami zawarta jest znamienna droga awansu społecznego i intelektualnego zdolnego i ciekawego świata wiejskiego chłopaka, który przed wojną zdążył ukończyć Państwowe Pedagogium w Krakowie, a już wkrótce walczył w kampanii wrześniowej 1939. Po wojnie studiował polonistykę na UJ i został z poręki samego Kazimierza Wyki sekretarzem redakcji miesięcznika “Twórczość” i członkiem Związku Literatów Polskich: jedynie na podstawie obszernego prywatnego listu napisanego do profesora Wyki! Był potem przez rok stypendystą rządu francuskiego w Paryżu, a od roku 1950 w Warszawie kierownikiem działu prozy w tygodniku “Nowa Kultura”. Jako prozaik debiutował pisaną tuż po wojnie, ale wydaną dopiero w 1950, powieścią psychologiczną Rdza (jej wielką admiratorką była Zofia Nałkowska), jedną z najciekawszych polskich książek o wojnie i okupacji, utwór dający się i dzisiaj czytać z satysfakcją – ręczę – jako prozatorskie dzieło demitologizujące wiele polskich mitów i stereotypów tamtych lat, zdecydowanie odbiegające od tradycyjnie utartych – wówczas i dziś jeszcze używanych nie tylko w prozie – niemiłosiernie wyekspolatowanych martyrologicznych wzorców i  konwencji.


     Wilhelm Mach odszedł w apogeum swej pisarskiej sławy i czytelniczego powodzenia. Przedwcześnie i „w pełni sił twórczych”, jak pisano w nekrologach. Ale też i powoli wydawcy (a za nimi i czytelnicy) coraz bardziej zapominali o jego książkach. Pozostawił ich po sobie zaledwie sześć (pięć powieści i tom opowiadań Doświadczenia i przypadki, 1954 oraz pośmiertnie wydane Szlice literackie, t. 1-2, 1971). Pozostała po nim wdzięczna i żywa po dziś dzień – głównie w co starszych, jak się okazuje, środowiskach czytelniczych oraz zawodowych badaczy literatury – legenda wielkiego eksperymentatora (Góry nad czarnym morzem, 1961) oraz wielka legenda i sława mecenasa, promotora znacznej części ówczesnej młodej literatury polskiej (pokolenia Wiesława Myśliwskiego czy Mariana Pilota).


      Każda następna jego powieść była inna, chociaż Mach pisał właściwie ciągle „jedną i tę samą księgę swego żywota” (Kazimierz Wyka), jakby robiąc nieustające przymiarki do najwłaściwszego spożytkowania swego talentu. Nie wyszła mu może całkiem zwycięsko tylko próba walki z “socrealistycznymi pokusami” czysto socjologicznej konstrukcji losu ludzkiego w powieści Jaworowy dom (1954), choć i tutaj daleki był od stosunku prostej politycznej podległości regułom tej odgórnie wówczas narzucanej twórcom „poetyki”. Ale już wydane po październikowym przełomie Życie duże i małe (1959), proza świetnie utrzymana w ryzach baśniowo-mitologicznego realizmu, przywróciło dawny artystycznie i poznawczo czysty blask jego prozie, znany z Rdzy. Blask podtrzymywany następnie eksperymentalnymi narracyjnie i fabularnie Górami nad czarnym morzem (1961) oraz ambitną próbą stworzenia wzorca nowoczesnej popularnej powieści użytkowej w Agnieszce, córce Kolumba (1964, ekranizacja). Trzeba jednak powiedzieć wyraźnie: z wyjątkiem tej ostatniej powieści, nie były to nigdy – i chyba nie będą już nigdy – książki dla masowego odbiorcy.

   Warto jednakże, a to wcale nie ze względów rocznicowych, upomnieć się o wznowienie paru książek Wilhelma Macha, a zwłaszcza Rdzy i Życia dużego i małego, których walory czytelnicze i poznawcze nie tylko że nic nie straciły na wartości , a przeciwnie – z upływem lat – zyskały, jako przenikliwe spojrzenie na egzystencję ludzką i tak przecież „poplątaną” rzeczywistość polską minionego stulecia. Z tych samych względów przypomnieć też wypada o Górach nad czarnym morzem, książce nie wznawianej od trzydziestu paru lat, a obrosłej tak wielką estymą krytyczną i bogatą literaturą przedmiotu (jak i mnóstwem nieporozumień), będącej nadal także wdzięcznym przedmiotem analiz i ćwiczeń polonistycznych.


    Powieść ta (Góry…) powstała w okresie dla literatury polskiej przełomowym: wielkiego i twórczego ścierania się różnych wpływów i stylów myślenia o świecie i człowieku, po czasie literacko “chudym”, odrabiania zaległości w dziedzinie przerwanego kontaktu z literaturą światową, zwłaszcza zachodnią w latach 1949-1955. Utwór ten łączono początkowo z modą na francuską “antypowieść” (tak J.P. Sartre nazwał pisarzy nouveau roman: Michela Butora, Nathalie Sarraute, Allana Robbe-Grilleta, Claude’a Simona – późniejszy noblista z 1985).


    Wilhelm Mach protestował przeciw temu przypisywaniu go do tego literackiego nurtu pisząc: “Jakkolwiek zamysł mej powieści zrodził się długo wcześniej przed sensacjami antypowieści, to przecież w trakcie pisania zużyłem dużo pasji, aby najdobitniej przedstawić moje poglądy na literaturę współczesną, a mianowicie, że wierzę w jej istnienie i konieczność, nawet jeśli mam założenia maksymalistyczne czy wręcz utopijne”.
    
    Dziś, w dobie rozwielmożnionej kultury masowej i postępującego zaniku ambicji kulturalnych pośród tzw. szerokiej publiczności czytelniczej, trudno będzie wręcz zrozumieć tę autentyczną żarliwość i zarazem towarzyszącą jej wielką zawziętość krytyczno-polemiczną z jaką rzucono się na tę powieść Macha. Jej maksymalizm formalny prowokował do ferowania jednoznacznych wyroków, na tak lub na nie! Teraz dopiero widać w pełni, że był to wielki i ciekawy eksperyment zmierzający istotnie nie tyle w stronę poszukiwania nowych rozwiązań czysto formalnych, co przede wszystkim nowych wartości poznawczych. Wilhelmowi Machowi nie wystarczała już tradycja Lawrence’a Sterna (Życie i myśli JW Pana Tristrama Shandy, romantycznej powieści dygresyjnej, Karola Irzykowskiego (Pałuba), André Gide’a (Fałszerze), Aldousa Huxleya (Kontrapunkt) czy Michela Butora (Odmiany czasu). Nie bawiło go już tak bardzo, jak jego poprzedników, samo świadome wyolbrzymianie roli narratora w powieści, pedantyczne rozgraniczanie tego, co w utworze jest samym “życiem”. a co konwenansem i “sztuką”. Oto młody ambitny polski pisarz, niesiony falą wielkiego ówcześnie eksperymentatorstwa w literaturze, założył sobie, ni mniej ni więcej, tylko rozwiązanie …kwadratury koła (literackiego), czyli między innymi wyeliminowania “autorskiego pośrednictwa”, tak by “powieść opowiadała się sama”. Stąd tutaj na tradycyjnym miejscu autora (narratora) pojawia się w Górach nad czarnym morzem jego sobowtór, mający oddzielać świat fikcji od sfery ingerencji autorskich (a jedynym śladem jego obecności powinna być tyko karta tytułowa!). Lecz zarazem owa zawarta w tym dziele specyficzna dwoistość narracyjna (quasi autor Aleksander i “prawdziwy” narrator Xander) to także element kpiarsko-ironicznej odpowiedzi pisarza na zastygłe, konwencjonalne schematy “realistycznego” opowiadania. Stąd wypowiedzi o charakterze autotematycznym (na temat sztuki powieściowej w ogóle i tego konkretnego utworu) czy żartobliwe przekomarzanie się postaci z różnych czasów i sfer rzeczywistości…


    To wszystko było przede wszystkim wyrazem nieufności wobec dominującego w prozie XX-wiecznej subiektywnego “ja” pierwszoosobowej narracji. Wilhelm Mach nie tylko bawił się w literaturę (i literaturą), ale przede wszystkim dążył do możliwie pełnego i dogłębnego ogarnięcia tego niesłychanie zawikłanego zawsze splotu indywidualnych “istnień poszczególnych” (mówiąc językiem Witkacego), postaw, wyborów i zachowań ludzkich odnoszonych dyskretnie do obiektywnych historycznych przypadków. Odwoływania się do pokoleniowej i własnej niepowtarzalnej biografii przez sytuowanej w tle wydarzeń politycznych i społecznych najnowszej historii Polski. Zauważmy przy okazji, że podobne chwyty narracyjne stosował p o t e m Teodor Parnicki w swych powieściach historycznych…


    Nic więc w literaturze – jak się okazuje po raz kolejny – nie ginie, ani mija bez echa, co może słuszne jako swego rodzaju pocieszenie dla eksperymentatorów literackich, dla wszystkich tych dzisiejszych młodych pisarzy w Polsce i na świecie (a bywają jeszcze tacy, bywają), którzy nie ulegają presji owej obecnie tak potężnej koniunktury (obliczonej wyłącznie na zysk), na masowo produkowaną łatwiznę i tandetę literacką. Wyrasta ona z ogólnej i dominującej atmosfery “życia ułatwionego”, ale też ją zarazem współtworzy i pogłębia. Powstaje bowiem jako społeczny “produkt uboczny” tej dominującej obecnie sytuacji, czyli  kulturowej alienacji mas; dojmująco depersonalizujących się stosunków międzyludzkich.


        Wilhelm Mach był urodzonym epikiem żyjącym w okresie przesilania się wielkich i autentycznych europejskich i  światowych dyskusji artystycznych i literackich. Próbował więc swych sił w różnych formach wyrazu, nieustannie eksperymentował, nieustannie poszukiwał odpowiedzi na dręczące go pytania egzystencjalne: w psychoanalitycznym realizmie psychologicznym (Rdza), w socjologizmie (Jaworowy dom) i perswazjach społecznej dydaktyki (Agnieszka, córka Kolumba), w odkrywaniu wzajemnych związków i determinant między sztuką pisarską a rzeczywistością swojego czasu (Życie duże i małe oraz Góry nad czarnym morzem). Z jak wielkim powodzeniem?


     Wilhelm Mach wrzucony w epokę trudnych wyborów (czy była u nas kiedykolwiek – i na świecie –  epoka łatwych wyborów?), odnosił znaczące sukcesy literackie. Jak liczni pisarze z jego pokolenia (“pokolenia Kolumbów”) został jednak niemal kompletnie zapomniany. Wydaje się, że dobrze byłoby aby pamiętali o tym pisarzu nie tylko dzisiejsi krytycy i poloniści, ale i wydawcy oraz czytelnicy, czyli zwyczajni odbiorcy literatury, którym jego powieści nadal mogą i dziś przynieść naprawdę wiele wielkich i nieoczekiwanych czytelniczych satysfakcji. Ale to właśnie czytelnicy  mogą mieć dziś największe kłopoty z zetknięciem się z tą niezwykłą Machową prozą, bo jest ona bardzo trudno obecnie dostępna w sensie fizycznym (w księgarniach nie uświadczysz żadnej z jego książek, jak zresztą i wielu innych wybitnych pisarzy, nie tylko z jego pokolenia…

                                                                                         Janusz Termer

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko