Krystyna Habrat
NIECH RADOŚĆ ŚWIĄT TRWA
Mówi się: święta , święta i po świętach. Nie lubię tego powiedzenia, bo jest w nim rezygnacja, jakiś smutek końca.
To tylko w Londynie w drugi dzień świąt, gdy u nas świętowało się w najlepsze, tam ochoczo ruszyli w prozę życia na wyprzedaże w domach handlowych. Śpieszyli się bardzo do półek z towarem, czekali w kolejkach na otwarcie sklepu, nawet zadźgali nożem chłopaka.
No tak, ale u nich jest tylko jeden dzień świąt. Tak, jak w Nowym Yorku i nie tylko. No i mamy nad nimi przewagę, oni muszą w drugi dzień zapychać do pracy, czy do sklepów na te ich wyprzedaże, a my nie.
My wtedy świętujemy. Wypoczywamy pod choinką, jedząc wszystko co najlepsze: szynki, indyki, bigosy, makowce, pierniki… Jest nam w domu ciepło, błogo i radośnie. Poza domem również. Nawet pośród obcych w górskich pensjonatach, gdzie wyjeżdżamy na święta, łącząc je z wyczynami narciarskimi. Wszyscy się miło uśmiechają, składają sobie nawzajem życzenia zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności. Dla ducha idziemy do kościoła, a potem śpiewamy kolędy, zapatrzeni w kolorową choinkę, albo słuchamy ich w wykonaniu artystycznym. Nacieszyłam w tym roku oczy i uszy koncertami kolęd z różnych kościołów. Radośnie wyśpiewywali bracia Golcowie, ale i inni. Koncert z Kościoła Mariackiego na tle złoto-czerwonych i szafirowych ścian przeniósł mnie w lata, spędzone w Krakowie. Pięknie było. Wtedy i teraz.
Oby ta świąteczna życzliwość i radość dalej trwała. Jak najdłużej. Bo radość potrzebna nam do życia jak tlen. Wiemy to, wiemy, a jednak lubimy się zamartwiać: z byle powodu i na zapas. Wolimy uchodzić za kogoś poważnego, byle nie, broń Boże, za głupkowatego wesołka. I dajemy się wciągać w emocje negatywne: różne uprzedzenia, niechęci, podejrzliwość, nawet nienawiść. Po co? Nadchodzi Sylwester i Nowy Rok z lawiną dobrych życzeń i nadziei rzućmy się więc w wir radosnej zabawy i rozbudźmy w sobie nowe zasoby optymizmu.
Atmosfera zabawy, żartu, dowcipu, sprzyja nie tylko higienie psychicznej, ale, jest też twórcza, bo tak pobudzony umysł łatwiej fabrykuje nowe pomysły. Te nawiedzają twórcę: pisarza, poetę, uczonego czasem przed samym zaśnięciem. Gdy rzeczywistość odpływa w niebyt, nagle wypływa na wierzch efekt podświadomej pracy umysłu nad trudnym problemem czy długiego rozmyślania nad pustą kartką. Ale najczęściej natchnienie przychodzi, gdy umysł jest wypoczęty, rozluźniony, w swobodnej atmosferze zadowolenia, zabawy, żartu, swawoli. Adam Mickiewicz w biesiadnym nastroju popadał w stan ekstazy i zaczynał improwizować.
A jak rozluźniona atmosfera wpływa na uczonego? Tu oddam głos słynnemu matematykowi o nazwisku Poincare’, który w swej pracy „Nauka i metoda” opowiada tak: „Od dwóch tygodni usiłowałem dowieść, że nie może istnieć żadna funkcja analogiczna z funkcjami, które później nazwałem fuschowskimi. (…) co dnia siadałem do biurka, przepędzałem przy nim godzinę lub dwie, próbowałem wielkiej ilości kombinacji i nie dochodziłem do żadnych wyników. Pewnego wieczoru napiłem się, wbrew mym nawyknieniom, czarnej kawy i nie mogłem zasnąć: myśli rodziły się rojami; czułem, że się jak gdyby odbijają jedne o drugie, aż dwie zahaczyły się o siebie i utworzyły trwałą kombinację. Rano pozostawało tylko zredagowanie wyników.”
Ale geneza pomysłów twórczych nie jest tematem na dziś. Może na kiedy indziej. Teraz chcę o radości i zabawie wobec zbliżającego się Sylwestra i życzeń szczęścia, jakich się z okazji świąt nasłuchałam, naczytałam i sama ich napisałam dziesiątki. Bawmy się więc. Cieszmy. Śmiejmy z całego serca. Według staroegipskiego wierzenia, szczęście przychodzi do domu, w którym słychać śmiech.
Z niepokojem pomyślałam, że wkrótce miną sylwestrowe zabawy, karnawałowe bale i uciechy, kuligi, szopki, zaczniemy powoli rozbierać choinki, zaprzestaniemy śpiewania kolęd i znowu będzie szaro i smętnawo. Już teraz telewizja zatruwa nam błogostan, pokazując kolejki w aptekach, strasząc nową listą leków refundowanych. Podobno ludzie masowo i na zapas je wykupują. Nie dałam się tej zbiorowej histerii porwać. Musiałabym zmarnować na to dużo czasu, nawet dni, bo najpierw kolejka do rejestracji, by dostać termin do lekarza za kilka dni. Potem kolejka do lekarza, a tam ludzie kaszlący, zdenerwowani. Wreszcie apteka i znów kolejka. Szkoda zdrowia. Gdyby moje zdrowie – odpukać – było gorsze, moja filozofia byłaby inna. Ale przypomniało mi się z dzieciństwa, jak przed spodziewaną podwyżką cen cukru znajoma, zapracowana wdowa z dwojgiem dzieci, tłumaczyła mojej mamie, że nie będzie stała w kolejkach, bo przecież nie nakupi tego cukru aż tyle, by starczyło na zawsze. No tak, ale przed następną podwyżką cen produktów spożywczych, gdy tym razem gazety uprzedziły, że cukier o jakieś tam grosze stanieje, pani ta na wszelki wypadek zrobiła sobie jego zapas, bo wcale nie było kolejki.
Wiec i teraz myślę sobie, co będzie, to będzie. Zobaczymy. Jednak humor po obejrzeniu wiadomości miałam zwarzony. Wtedy zobaczyłam Annę Dymną. W programie Wojciecha Manna, gdzie Mazowsze i aktorzy śpiewali kolędy. Lubię ten program, prowadzącego i zespół Mazowsze, ale na widok pani Dymnej serce skoczyło mi w górę. Podziwiam ją nie tylko za role filmowe, ale i za to co robi dla niepełnosprawnych i jeszcze za jej pełne mądrości i humanizmu wypowiedzi na temat życia i ludzi. Kiedyś pokazywała, jak piecze w domu chleb. Albo wspomniała, jak mama uczyła ją, by gdy puszcza drzwi obrotowe zawsze się obejrzała, czy kogo nie uderzy. To cenne wskazanie. Nieraz uderzamy kogoś bezwiednie drzwiami albo mimowolnym słowem, nawet brakiem słowa… A pani Anna prowadziła jeszcze kiedyś teatr czytanej poezji. Może nadal prowadzi, gdy znajdzie czas pomiędzy pracą w teatrze, opieką nad niepełnosprawnymi i budowaniem dla nich domu? Tym razem wyszła i z prostotą zaśpiewała: „Jezus malusieńki”. Zawsze, kiedy usłyszę, czy ją zobaczę, wraca mi optymizm i wiara w ludzi.
I własnie optymizmu chcę życzyć wszystkim na Nowy Rok. A nawet więcej: pozytywnego patrzenia na świat. Niech tam sobie politycy próbują nakręcać nas na określone myślenie, gdzie przychylność dla pewnej strony pociąga za sobą niechęć, nawet nienawiść do tej przeciwnej. My nie możemy się w to wciągać, bo wszelkie negatywne odczucia, jak nienawiść, złość, brak zaufania, mściwość, pamiętliwość, zazdrość, lekceważenie innych, pesymizm, niszczy nasze serce, wątrobę i inne organy wewnętrzne.
Tymczasem radość, optymizm, pogoda ducha, serdeczność, miłość, troska o innych, życzliwość, wdzięczność, uprzejmość, dobrze wpływa na nasze zdrowie. Musimy więc myśleć pozytywnie. Zresztą według Seneki ludzie są nieszczęśliwi na tyle, na ile się za nieszczęśliwych uważają. Ja na początku września zdałam sobie sprawę, czym może być szczęście. Może takie malutkie, codzienne, ale jednak taki stan radosnego zadowolenia. Byłam wtedy z mężem na występie góralskiej kapeli w chorzowskim skansenie. Górale tak żwawo wyśpiewywali, tak radośnie i śmiesznie, a publiczność wraz z nimi, a ja oczywiście też, że poczułam się szczęśliwa. Podjadałam przy tym wielki kawał babki drożdżowej, kupionej na straganie, bo byłam głodna, a planowaliśmy obiad w tamtejszej karczmie podczas zwiedzania obiektu, tylko zatrzymał nas góralski występ. A ja lubię ich występy. Wyśpiewywałam ze wszystkimi ochoczo i po raz pierwszy dotarł do mnie humorystyczny, nawet dwuznaczny sens znanych od dawna piosenek. Tyle razy je słyszałam, ale nigdy się w nie tak nie wczułam. Tym razem przejęłam się i rozbawiona pomyślałam, że czasem trzeba na coś przymrużyć oko.
Cieszmy się więc i oby radość świąt i karnawału trwała w nas długo.