Rafał Sulikowski – Rękopisy nie płoną

0
657

Rafał Sulikowski 


Rękopisy nie płoną.


O najważniejszej powieści rosyjskiej XX wieku.


Adam PociechaPowieść, którą można spokojnie uznać za najważniejszą powieść europejską XX wieku, nie powstała ani szybko, ani łatwo. Miała aż sześć do ośmiu wersji brulionowych i dopiero w ostatniej pojawił się docelowy tytuł Mistrz i Małgorzata.


Pierwsza wersja pod tytułem Konsultant z kopytem powstała jeszcze w 1928 roku, lecz Autor ją zniszczył i rozpoczął pracę od początku. Nigdy też nie był zadowolony z rezultatów swojej twórczej drogi. Pisana przez 12 lat aż do śmierci Bułhakowa (1940) powieść wydana została w wersji ocenzurowanej w latach 1966-67, a w wersji prawie pełnej w roku 1973. Powieść korzysta z różnych technik i wzorców literackich – odwołuje się do satyry, powieści kryminalnej, powieści przygodowej, baśni i przypowieści biblijnej. Wykorzystuje też tradycyjne motywy wędrowne, m.in. czarodziejskiej przemiany, opowieści obłąkanego czy kultu szatana. Z tego zapewne ostatniego powodu Andriej Kurajew uważa Mistrza i Małgorzatę za książkę bluźnierczą. W tym eseju należy po kolei obalić tezy prawosławnego duchownego, który uważa powieść za utwór o wręcz cechach satanistycznych, a co najmniej antychrześcijańskich.


Już w pierwszej scenie na Patriarszych Prudach przejawia się niesamowity humor Bułhakowa, który umyka jakoś uwadze komentatorów. Oto zmęczony pracą w „Massolicie” Berlioz chce “rzucić wszystko w diabły” i pojechać do Kisłowodska i w tym momencie niewinne przekleństwo ściąga na niego siłę nieczystą. Bułhakow umie jak nikt przejść z poziomu realności, zwykłych spraw codziennych i politycznych w obszar sakralny czy demoniczny. Kiedy jeden z bohaterów pyta, jak to możliwe, że wielka sala balowa, przygotowywana na Bal, mieści się w zwykłym moskiewskim mieszkaniu, otrzymuje od Korowiowa odpowiedź ironiczną – trzeba znać się na “piątym wymiarze”, lecz zaraz potem następuje dłuższa dygresja o tym, jak pewien mieszkaniec Moskwy kombinował, usiłując zamienić mieszkanie jednopokojowe na większe. W ten sposób Bułhakow jednocześnie kpi z “piątego wymiaru” metafizyki i ukazuje realia społeczno-gospodarcze Moskwy lat 30. Nie można traktować utworu śmiertelnie poważnie, choć zarazem prawdą jest, że za tym sztafażem dokonuje się osąd najistotniejszych pytań metafizycznych.


Bułhakow pisząc powieść nie tylko się potwornie męczył, lecz także – dobrze bawił. Oto fragment: “Życie Berlioza tak się układało, że nie był przyzwyczajony do nadprzyrodzonych zjawisk. Pobladł więc jeszcze bardziej, wytrzeszczył oczy i pomyślał w popłochu: “Nic takiego istnieć nie może…”Ale coś takiego, niestety, istniało. Wydłużony obywatel, przez którego wszystko było widać, wisiał w powietrzu przed Berliozem chwiejąc się w lewo i w prawo.” Kto tutaj nie dostrzega śmiechu, nie może zrozumieć, czym jest komizm powieściowy i czemu on służy. Zamiast na przykład po prostu opisać czytelnikom wygląd i charakter Wolanda, autor pokazuje, jak różni ludzie niedokładnie pamiętają fakty: “Porównanie tych rysopisów musi zadziwić każdego. I tak, na przykład, pierwszy z nich stwierdza, że człowiek ów był niskiego wzrostu, miał złote zęby i utykał na prawą nogę. Drugi zaś mówi, że człowiek ten był wręcz olbrzymem, koronki na jego zębach były z platyny, a utykał na lewą nogę. Trzeci oznajmia lakonicznie, że wymieniony osobnik nie miał żadnych znaków szczególnych. Musimy, niestety, przyznać, że wszystkie te rysopisy są do niczego. Przede wszystkim opisywany nie utykał na żadną nogę, nie był ani mały, ani olbrzymi, tylko po prostu wysoki. Co zaś dotyczy zębów, to z lewej strony były koronki platynowe, a z prawej złote.” W ten sposób autor sytuuje się poza wszelkimi osądami ludzkimi, obserwuje i spogląda na świat gdzieś z wysoka, z jakiegoś olimpijskiego punktu, dowodząc, że potoczne postrzeganie świata jest co najmniej błędne, jeśli nie – zwyczajnie szkodliwe.


Bułhakow gra w otwarte karty – pokazuje realność zła, które nie jest tylko zwykłym brakiem dobra. Zło tutaj jest substancjalne, nie zaś pozorne. Sprawa nie jest jednak taka prosta. Ostatecznie bowiem ekipa Wolanda nie robi niczego złego. W sumie świta ta wprowadza nawet powiew świeżego powietrza w nudne mieszczańskie życie moskwiczan – i tak na przykład w przedstawieniu w teatrze Varietes wywołuje pamiętny deszcz pieniędzy, następnie tworzy iluzję zachodnich sklepów mody (panie po spektaklu odkrywają, że są nagie), a nawet przywraca konferansjerowi uciętą wcześniej naprawdę głowę. W porównaniu ze złem rzeczywistym (sowieckie zbrodnie systemu, zamykanie przeciwników w szpitalach psychiatrycznych, itp.) Woland to zwyczajny jajcarz, który dobrze się bawi kosztem innych, a zarazem – co dziwne – ukazuje jakąś prawdę o mieszkańcach Moskwy.


Powieść rozgrywa się na kilku planach. Dwa najważniejsze to plan współczesny (“plan moskiewski) oraz plan historyczny (rozdziały Poncjusza Piłata). Trzecim planem jest plan uniwersalnych pytań i problemów kondycji ludzkiej. Bułhakow zaczyna od współczesności,. wchodząc szybko w sedno zagadnienia – problem historyczności postaci Jeszui i istnienia Boga – by nagle przerzucić czytelnika o dwa tysiące lat wstecz do pałacu Piłata, gdzie właśnie rozpoczyna się sąd nad Jeszuą. Jezus tutaj ukazany zostaje nie w sposób bluźnierczy, lecz inaczej niż potoczna tradycja, podobnie zresztą Poncjusz Piłat, który zgodnie z tradycją odpowiada za śmierć Jezusa. Jeszua okazuje się tutaj nie tyle cudotwórcą, co przede wszystkim nauczycielem-filozofem, który szuka prawdy. Pojawia się wątek zniekształcenia nauk Jezusa – Jeszua twierdzi, że Mateusz Lewita, którego powołał, poprzekręcał jego nauki. Ma to mieć doniosłe skutki w przyszłości, ponieważ Jeszua nie pozostawił po sobie żadnych zapisków (mimo, że umiał pisać). Tak naprawdę jednak, to Poncjusz Piłat jest głównym bohaterem, jako, że stawia fundamentalne pytanie filozoficzne “cóż to jest Prawda?”, nie zdając sobie sprawy, że przejdzie ono do Historii. Jednak o ile Jezus ewangeliczny mówi o sobie, że się na to narodził, “aby dać świadectwo Prawdzie”, to Jeszua mówi, że prawdą jest przede wszystkim to, że…Piłata boli głowa, po czym stwierdza, że zaraz mu to przejdzie. Jeszua to trochę ekscentryk, marzyciel, filozof, romantyk – takie role po kolei przypisywała mu świecka historiozofia, jednak sedno zagadnienia polega na stwierdzeniu, że nie istotne jest kim naprawdę i jaki był Jezus – najpierw chodzi o to, że trzeba w ogóle dowieść, iż Jezus istniał realnie jako postać historyczna.


W czasach Bułhakowa wielu historyków pozytywistycznych, wzorujących się na metodologii Oświecenia, twierdziło, że Jezus był postacią legendarną. Miał on być jakby syntezą wszystkich pozytywnych cech męskich i kobiecych, kimś, kto nie ma ziemskich rodziców. Historycy (np. Renan w XIX w.) odmawiali Jezusowi autentyczności, wskazując (o czym rozmawiają bohaterowie w pierwszej scenie), że w każdej wschodniej religii jakaś dziewica rodzi syna bożego, krótko mówiąc cała Ewangelia to zwykła bujda na resorach. Dopiero profesor Woland stwierdza wprost, że “Jezus po prostu istniał i tyle”, po czym rozpoczyna partię o Piłacie. Bo ta ostatnia postać to nie ktoś winny śmierci Jezusa, ktoś, kto mógł go uratować, jak chce tradycja. Piłat po prostu pomylił się, może wystraszył cezara, a w dodatku uległ presji tłumu.


Zastanowić się trzeba przez chwilę, kim jest tak naprawdę profesor Woland? W inicjalnej scenie na Patriarszych Prudach zdezorientowanym bohaterom (Berlioz i poeta Bezdomny) przedstawia się jako profesor czarnej magii, zaproszony do Moskwy w charakterze jedynego na świecie specjalisty od X-wiecznego manuskryptu ezoterycznego. Niemniej potem, na pytanie o narodowość odpowiada niejasno (“tak, chyba jestem Niemcem”), potwierdza także swoją znajomość języków obcych (ukazuje się jako poliglota) oraz fakt, że jest też historykiem. Odpowiedzi te padają jako reakcja na sugestie zawarte w pytaniach interlokutorów, co oznacza, że Woland mówi rozmówcom to, co oni chcieliby usłyszeć. W ten sposób rozmowa toczy się równolegle na poziomie dyplomatycznej konwersacji, jak i dotyka sfer trudnych do zrozumienia dla żyjących w ateistycznym kraju, który dawno przestał wierzyć w “bajeczki o Bogu”.


Woland kpi też z naukowej psychiatrii, twierdząc, że podczas wielokrotnych pobytów w zakładach zamkniętych zapomniał zapytać profesorów, “co to takiego schizofrenia”, zlecając to Bezdomnemu, który potem rzeczywiście trafi do psychuszki, kiedy spełni się główna przepowiednia Wolanda – tragiczna śmierć Berlioza pod kołami tramwaju. Wreszcie gra w otwarte karty i twierdzi, że rozmawiał z samym Kantem podczas śniadania i wyśmiał jego skomplikowany dowód na istnienie Boga, tym bardziej nonsensowny, że wcześniej Kant doszczętnie rozprawił się z klasycznymi pięcioma argumentami filozoficznymi, mającymi wspierać wiarę. Interpretowanie postaci Wolanda w kategoriach demonologicznych jako samego diabła jest zbyt jednostronne i za proste. Szatan według Ewangelii to nieczysty byt duchowy, podczas gdy Woland obdarzony jest cielesnością, mówi z akcentem rosyjskim, jest inteligentny i umie prowadzić rozmowę. W pewnym sensie taka interpretacja szkodzi dziełu, bo upraszcza je i prowadzi do wniosku, że właściwie Bułhakow nie napisał niczego innego, jak pewną przypowieść o wizycie świty diabelskiej w ateistycznej Moskwie.


Mistrz i Małgorzata to także rodzaj apokryfu, czyli alternatywnej, zniekształcającej oficjalny przekaz lub uzupełniający go o dokładne szczegóły. O ile ewangelie kanoniczne skupiają się na tym, co istotne, najważniejsze – nauka i czyny Jezusa z Nazaretu, o tyle uznane za apokryfy pozostałe pisma z początków chrześcijaństwa dotyczą tego, co przemilczane, np. dzieciństwa Chrystusa, życia Maryi, itd. Rozdziały o Piłacie nie są tedy bluźniercze, lecz apokryficzne – autor ustami Jeszui Ha-Nocri twierdzi, że fakt, iż Jezus nie zostawił pism, wpłynął zniekształcająco na założoną przezeń religię. Bo w gruncie rzeczy to powieść o chorobie ducha współczesnego świata. Mistrz – postać tragiczna – pisze dzieło życia, powieść o Piłacie, którą bezlitośnie ocenia światek literacki, co powoduje chorobę psychiczną. Pogrążony w melancholii spotyka miłość swego życia, Małgorzatę, mężatkę (topos romantyczny), która ratuje z płomieni środkowe rozdziały i chce uleczyć swego Mistrza.


Bułhakow opowiada historię niszczenia i tłumienia nieprawomyślnej, “piłackiej”, “starowierskiej” twórczości. W Związku Radzieckim obowiązywał jeden model twórczości, podobny do wprowadzonego w 1949 roku na Zjeździe Szczecińskim w Polsce socrealizmu. Tolerowano co najwyżej symbolistów, niszcząc utwory przeniknięte metafizyką i duchowością, skazując na śmierć społeczną wielu zdolnych ludzi. Krytycy zostają w powieści osądzeni jako karierowicze, ludzie płytcy, uganiający się za przywilejami i bogactwem, za dużymi przydzielonymi przez Związek Literacki mieszkaniami i wygodnym życiem. Dziś nazwalibyśmy ten światek “salonem”, lecz ówcześnie chodziło o bardziej zasadniczy spór – czym jest w ogóle religijność? Odpowiedź najprostsza, że “religia to opium” jest wedle Bułhakowa straszna, ukazująca zdziczenie ludzi wegetujących w systemie komunistycznego ateizmu. Woland, będąc jednocześnie profesorem magii, szatanem oraz biblijnym aniołem gniewu Boga wymierza również w przerwach wygłupów sprawiedliwość mieszkańcom Moskwy. Wizyta nieczystych sił w materialistycznym społeczeństwie stanowi zatem swego rodzaju sąd ostateczny: w teatrze obnażane są drobne grzeszki i występki celebrytów (np. zdrady małżeńskie), a także dosłownie obnażony materializm kobiet, lubiących bogate stroje, które okazują się iluzją.


Następujący fragment oddaje ideę główną arcydzieła: „Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem – na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie? Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie. Oto cień mojej szpady. Ale są również cienie drzew i cienie istot żywych. A może chcesz złupić całą kulę ziemską, usuwając z jej powierzchni wszystkie drzewa i wszystko, co żyje, ponieważ masz taką fantazję, żeby się napawać niezmąconą światłością? Jesteś głupi.”


Każdy z bohaterów, którzy opowiadają dziwne rzeczy, trafia w końcu do szpitala, gdzie uznaje się ich za chorych, mimo, że mówią prawdę. Innymi słowy istnieje społeczne tabu, które w sytuacjach granicznych zostaje złamane (taką sytuacją jest wizyta Wolanda w Moskwie), za co jego niszczycieli spotyka kara. Traktuje się ich wypowiedzi jako w najlepszym razie efekt delirium i skazuje na izolację. I tu jest płynne przejście do wątku historycznego – oto Jeszua również umiera za to, że mówił prawdę, taką, która czasem nie przystaje do monotonii życia zwykłych zjadaczy chleba, a czasem zwyczajnie boli. W czasach Bułhakowa ten, kto mówi prawdę, płynącą z prywatnego przeżycia, już nie jest krzyżowany, ale unieszkodliwiany zastrzykami z bromu. Kto wie, czy nie jest to gorsza śmierć, bo dotyczy prestiżu i dobrej prasy.


Wreszcie to powieść o miłości, nie cofającej się przed konfrontacją, a nawet negocjowaniem ze złem, miłości zdolnej do największych poświęceń, miłości wiecznej.

 

 

 

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko