Andrzej K. Waśkiewicz: Co było wielkim, małym się wydało

0
250

 Andrzej K. Waśkiewicz


 

Co było wielkim, małym się wydało

 

Jan Stępień         Przed dziesięcioma laty, z podobnej jak dziś okazji (tyle że wówczas czczono czterdziestolecie, dziś zaś – półwiecze), opowiadałem jak lubuskie środowisko literackie jawiło mi się wpierw z perspektywy uczestnika, potem zaś obserwatora.Co do tego, że środowisko literackie, obojętnie jak je definiowano, jest wartością raczej nie było wątpliwości. Co prawda przez lata spierano się czy już powstało, czy raczej wciąż jest w stadium organizacyjnym.Wszelako co do tego, że powinno być była zgoda. Tak, jak je pojmowano w latach sześćdziesiątych i późniejszych, środowisko literackie było składową struktury większej – środowiska artystycznego. Od innych – dziennikarskiego, aktorskiego, muzycznego – różniło się tym, że nie posiadało instytucjonalnych umocowań. Nawet bowiem plastycy, nominalnie również „wolny zawód” posiadali firmę – Państwowe Pracownie Sztuk Plastycznych, która reprezentowała ich interesy wobec kontrahentów. Ponadto pisarze byli zawodem z wolnego naboru, państwo nie inwestowało w ich kształcenie, nie utrzymywało instytucji strzegących ich zawodowych interesów. Bardzo długo, praktycznie do 1973 roku, nie byli objęci powszechnym systemem ubezpieczeń społecznych. Jeśli nie posiadali innych uprawnień, wzorem okresu międzywojennego obejmowało ich to, co wpierw nazywano darem łaski potem zaś rentą z tytułu szczególnych zasług dla państwa, uznaniową i odbieralną.

 

         Związek Literatów Polskich i jego oddziały terenowe stanowiły w tym układzie zwieńczenie piramidy literackich instytucji i zrzeszeń, instytucję o charakterze parazawodowym. Jego członkom przysługiwały, na mocy unormowań prawnych, bądź społecznego uzusu, szczególne uprawnienia, różne w różnych okresach. A to prawo do dodatkowej powierzchni mieszkalnej, a to przydziały mieszkań „z puli dla specjalistów”, prawo do dodatkowego urlopu, delegowanie do prac partyjnych i społecznych (co umożliwiało uczestnictwo w imprezach poza pulą urlopową). Większe oddziały posiadały stołówki i przychodnie lekarskie (funkcjonujące na prawach placówek zakładowych), przy ZG ZLP funkcjonowała kasa zapomogowo-pożyczkowa, domy pracy twórczej pełniły praktycznie tę funkcję co zakładowe ośrodki wypoczynkowe. Ponadto związek był dysponentem funduszu stypendiów twórczych i socjalnych, bezpośrednio lub pośrednio organizował płatne spotkania autorskie, imprezy literackie etc.

  

      Część tych uprawnień i funkcji dziedziczył po międzywojennym Związku Zawodowym Literatów Polskich, znaczna ich część powstała w okresie powojennym. Jeśli jednak tak będziemy to widzieć, to powiemy, iż tego typu związki twórcze, z ich rozbudowanym systemem uprawnień i powinności są tworem państw autorytarnych. W Polsce nie posiadał ich federacyjny związek założony przez Stefana Żeromskiego, posiadał natomiast unitarialny związek Ferdynanda Goetla.

 

     Jeśli ten pierwszy swoje postulaty kierował po równi do członków i ich kontrahentów (wydawców i ich zrzeszeń), ten drugi przede wszystkim do państwa i instytucji od państwa zależnych. W ten jednak sposób stawał się częścią struktur państwa.

 

      O sprawach, tak nazwijmy, socjalno-bytowych była już mowa. Ale, wobec nieistnienia placówek kształcących autorów, funkcję tę sprawowały Koła Młodych i młodoliterackie organizacje funkcjonujące w ramach organizacji młodzieżowych i stowarzyszeń kulturalnych, korzystające w funduszy publicznych. I, tak to powiedzmy, realizujące owo kształcenie niesprzecznie z doktryną państwa. Choć, co oczywiste, stopień zbieżności był różny w różnych okresach. Związki twórcze realizowały, na mocy swoistej delegacji, część funkcji państwa związanych z wymianą

międzynarodową, korzystając w tym zakresie z państwowych dotacji.

 

       Państwo wreszcie normowało pisarskie zarobki. Wedle reguły, że każda praca, niezależnie od jej materialnych efektów, musi być opłacona, materialne efekty mają co najwyżej wpływ na dodatkowe premie. Tak było, gdy stawki honorariów ustalona kwotowo, ta było, gdy coroczne waloryzacje wiązano ze wzrostem wynagrodzeń w gospodarce narodowej. Założeniem w obu systemach było, że średnia stawka za arkusz autorski (40 tys. znaków, około 20 stron znormalizowanego maszynopisu) równa się średniemu miesięcznemu wynagrodzeniu. Znaczyło to tyle, że – aby osiągnąć ten pułap – pisarz winien wyprodukować rocznie i sprzedać wydawcy około 240 stron maszynopisu w nakładzie podstawowym. Zakładając wszakże, iż przed drukiem cześć tekstów ukazywała się w czasopismach, radio, że prezentowano je na płatnych spotkaniach autorskich (średnio 500-800 zł za spotkanie), że wreszcie dodatkowe wpływy dawały konkursowe i pozakonkursowe nagrody można przyjąć, iż średnie pisarskie zarobki były stosunkowo wysokie.

                              

      Jeśli powiedzieliśmy uprzednio, iż organizacja pisarska, a szerzej środowisko literackie – jeszcze szerzej – środowisko kulturalne – stawało się faktycznie częścią struktur państwa bądź od państwa zależnych to powiemy jednocześnie iż ich powstawaniem i funkcjonowaniem rządziła – analizowana przez Stefana Żółkiewskiego – zasada przymusu kulturowego. Określa ona, iż ośrodki o określonym statusie administracyjnym, np. wojewódzkim, powinny posiadać pewien zestaw instytucji kulturalnych, brak którejś z zestawu kanonicznych świadczy o kulturowym zapóźnieniu.

 

      Do wojewódzkiego kanonu – obok gazety, teatru, orkiestry, rozgłośni radiowej, potem również pisma społeczno-kulturalnego – należało także środowisko literackie. To, gdzie ono powstawało nie było z punktu widzenia państwa obojętne. Olsztyn i Zielona Góra były ważniejsze niż np. Białystok czy Kielce. Fakt, iż tu właśnie powstała pisarska organizacja dowodnie zaświadczało o kulturowym awansie, potwierdzając jednocześnie niezbywalne prawo do ziem przewróconych Macierzy. Który to argument w odniesieniu do ziem wschodnich niekoniecznie był funkcjonalny.

 

      W ten sposób pisarz i jego organizacja, niekoniecznie w powiązaniu z jakością wytworów, stawał się argumentem na rzecz polityki państwa. Skądinąd zresztą i wymowa owych dzieł, ich – tak nazwijmy – funkcje ideologiczne tę politykę wspierały. Od tekstów powstałych tuż po wojnie w Jeleniej Górze i Szczecinie, po pisane w pierwszych latach sześćdziesiątych w Zielonej Górze. Udowadniały one prapolskość terenów pojałtańskich. Tak zresztą jak dziś powstające udowadniają ich wielokulturowość. I wtedy, i teraz tak układane antologie mają wsparcie, wtedy państwowych wydawnictw, teraz – funduszy unijnych. Duch wieje kędy chce, nieźle jednak gdy wskaże mu się kierunek i wianie wspomoże.

 

        Nie będzie przesadą, gdy powiemy, iż troska o pisarzy wynikała także z reguły dóbr nie tyle może rzadkich i cennych, co pożądanych. Każdy kłos na wagę złota – głosiło stare hasło. Słuszne, gdy kłosów jest niespecjalnie dużo, praca zaś nad ich zbieraniem relatywnie tania, bądź wręcz bezpłatna. Wtedy, by niezebrane chronić, warto nawet użyć do tego celu państwowych ustaw. Gdy wszakże jest ich dostatek, pojawia się problem kosztów pozyskania. Warto część utracić, by całość taniej zebrać.

 

         Jeszcze w r. 1964, gdy przeprowadzono drugą w historii Polskiej ankietę dotyczącą, by przywołać tytuł pierwszej z 1929 r., życia i pracy pisarza polskiego, szacowano, iż nastąpił „wyraźny relatywny spadek liczebności literatów”. W 1930 r. jeden literat przypadał na 31 400 ludności, w 1964 – na 32 600. Przy czym pierwszy wypadku brano pod uwagę wyłącznie autorów polskojęzycznych, zrzeszonych w czterech polskich związkach pisarskich. Łącznie zrzeszały one 696 członków. ZLP w 1964 r. liczył 966 członków, z czego 566 mieszkało w Warszawie. Oddział zielonogórski liczył w tym czasie 11 członków. Zresztą także łączna ilość książek żyjących autorów polskich i przeciętna przypadająca na jednego pisarza była mniejsza. W 2011 Związek Literatów Polskich zrzesza 1300 członków, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich – ponad 800, do obu lubuskich oddziałów ZLP (zielonogórskiego i gorzowskiego) należy łącznie 55 pisarzy. A dodać należy jeszcze sporą liczbę autorów, także tych obecnych na rynku, którzy nie przejawiają chęci uczestnictwa w pisarskich organizacjach, które – po prawdzie – nie są im do niczego potrzebne.

 

         To co niegdyś wymagało rozbudowanych działań, teraz toczy się samo. Niepotrzebne są instytucje typu poradni literackiej, działającej w latach czterdziestych przy ministerstwie kultury, zrzeszeń w rodzaju Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy z rozbudowaną

działalnością poradniczą i szkoleniową, na dobrą sprawę zbędne stały się także Koła Młodych.

 

       I – z drugiej strony – dla funkcjonowania pisarza jako pisarza organizacje pisarskie są właściwie zbędne. Pełnią rolę towarzyską raczej, niż zawodową.

 

         Z punktu widzenia państwa dawne funkcje upodrzędniły się tak dalece, że praktycznie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie ma więc imprez w rodzaju Zjazdów Pisarzy Ziem Zachodnich, poważnych manifestacji politycznych, zjazdów młodych pisarzy, programowych sympozjów. Zjazdy statutowe, sprawozdawczo-wyborcze, rzadko podejmują sprawy wykraczające poza problemy wewnątrzśrodowiskowe. W tym sensie skończyły się funkcje zapoczątkowane sanacyjnym programem upaństwowienia literatury. W sporach ideologiczno-partyjnych głos pisarzy jest słabo słyszalny. Te wszystkie profity, które pisarzom dawała ideologiczna zimna wojna i instytucje powoływane przez obie strony konfliktu, przestały istnieć. A wraz z nimi i szczególna ranga zinstrumentalizowanych ról pisarza i jego wytworów.

 

        A i one same funkcjonują zupełnie inaczej.

 

     Można bez obawy popełnienia błędu powiedzieć, iż około 60-70 proc. pierwszych wydań polskiej literatury współczesnej funkcjonuje poza rynkiem. Niezależnie od tego czy koszty wydania pokryto z funduszy publicznych, sponsorskich czy autorskich jest to jedynie produkt, nie towar. Nie jest przedmiotem społecznej wymiany towarowo-pieniężnej. W cenie – jeśli jest sprzedawany, nie ma tych składników, które były normą w poprzednim systemie – wynagrodzenia autora, redaktora, projektanta okładki i opracowania graficznego, redaktora technicznego, korektora, administracji wydawniczej, także kolportażu. Ich zarobki w części przeznaczane były na zakup książek. I – jednak – były częścią gospodarki narodowej. Książka, która jest albo przedmiotem wymiany produkt za produkt, albo wewnętrznego kolportażu interesuje państwo o tyle tylko, na ile w wydanie zaangażowano fundusze publiczne, produkcja zaś odbyła się zgodnie z prawem.

 

      Rezygnując z państwowej cenzury, a także z reglamentowania działalności wydawniczej państwo zyskało absolutną wolność od odpowiedzialności za upowszechniane treści. W systemie cenzury – obojętnie prewencyjnej czy represyjnej – fakt dopuszczenia dzieła do rozpowszechniania oznacza, iż państwo gwarantuje, iż jego treści są zgodne, albo przynajmniej niesprzeczne z doktryną państwa. Teraz co najwyżej państwowe instytucje mogą rozważać czy nie łamie obowiązującego prawa, np. naruszając wartości religijne, wzywając do nienawiści rasowej etc.

 

      Z pewnego szczególnego punkty widzenia po 1989 roku pisarze uzyskali to wszystko, o co przez lata walczyli. Jest wszakże tak, iż zyskując na wolności traci się na znaczeniu. Uwalniając się od zniewoleń politycznych popada się w niemniej dotkliwe zniewolenia ekonomiczne. Nie będzie tylko łatwym paradoksem, gdy powiemy, że niemal po stu latach środowisko pisarskie rozpocznie walkę o to, o co walczył założony przez Żeromskiego związek. Nie od rzeczy będzie zauważyć, że u jego genezy był drobiazg – spór o markę ochronną. Szło mianowicie o to, by w trakcie druku książek wmontować w maszynę drukarską licznik, tak by wydawca nie mógł oszukiwać autora co do liczby wydrukowanych egzemplarzy. Wtedy, tak jak teraz autor, opłacany był procentem od zysku. Zwyczajowo było to 8-12 proc. ceny zbytu. Ale – płatnych z reguły od nakładu powyżej tysiąca egzemplarzy. Liczono bowiem, że pierwszy tysiąc – jeśli zostanie sprzedany – pokryje koszty. Ryzyko rozkładało się po równo na autora i wydawcę. Wydawca mógł stracić poniesione nakłady, autor zaś za swą pracę (i poniesione koszty) nie otrzymywał nic.

    

        Mniemam, że nie więcej niż 10 procent czynnych autorów produkuje dzieła spełniające te warunki. Jak opłacać pracę, z której zysk jest ujemny trudno ustalić, chyba że w trybie działalności charytatywnej, zwanej mecenatem.

 

     Jak na razie o tym się nie dyskutuje. Na razie trwają spory o to w jaki sposób dojść do 1 procenta PKB przeznaczonego na kulturę. Związek Zawodowy Twórców Kultury domaga się przywrócenia szczególnych przepisów regulujących ubezpieczenia twórców i ich rodzin.

  

      Osobliwie – po pięćdziesięciu latach istnienia literackie środowisko województwa lubuskiego zyskało to wszystko, co przez lata było przedmiotem marzeń. Jest tak liczne, jak przed laty były opiekuńcze środowiska Wrocławia i Poznania, w miastach funkcjonują rozliczne wydawnictwa, jest radio, lokalne telewizje, uniwersytet, literacki kwartalnik i prywatne i półprywatne pisma. Nawet jubileusze się odprawia, nagrody i odznaczenia otrzymuje. A że słabo o nim słychać? Wcale nie słabiej niż o literackim Poznaniu czy Wrocławiu! Po prostu – inne są priorytety. Co było wielkie małym się wydało.

 

         Co słuszne i sprawiedliwe, dobre i zbawienne. A co najważniejsze – w pełni zasłużone.

 

Referat wygłoszony 16 XI 2011 na sesji naukowej „Miejsce i tożsamość. Literatura lubuska w perspektywie poetyki przestrzeni i antropologii”. Opisywane tu mechanizmy, mniemam, odnoszą się nie tylko do środowiska zielonogórskiego.



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko