Eugeniusz Kurzawa i ich troje

0
217

Eugeniusz Kurzawa i ich troje

 

Leszek Żuliński

 

Smuga Cienia

 

Mój zacny druh i przyjaciel, z którym rymuję się w wielu sprawach, Eugeniusz Kurzawa, wchodzi w smugę cienia, a raczej tkwi w niej aż po same uszy. Mężczyźni w wieku faustowskim szukają jeszcze jakiegoś pocieszenia, odurzenia, fatamorgany, Kurzawa jednak jakby przeskakuje ten etap ostatniej szansy (rzecz jasna: pozornej) i wychodzi naprzeciw schyłkowi. Pytanie: czy nie lepiej zostawić bieg losu samemu sobie, żyć hedonistycznie do samego końca, nie antycypując wiadomego końca i przyjmując „na klatę”, bez skargi, tę oczywistą perspektywę? No cóż, jedni wybierają zgodę, inni niezgodę, jeszcze inni zaciągają się haszyszem religijnej nadziei lub innymi mirażami albo w ogóle o tym nie myślą.

 

Rozumiem jednak Kurzawę. Jesteśmy niemal rówieśnikami i atrofia naszego świata ma pokoleniowy mianownik, aczkolwiek sprawy generacyjne można by pominąć, bowiem świat zawsze jest lepszy dla młodych i gorszy dla starszych. Nasiąkamy tą schyłkowością, najlepsze lata za nami, bagaż drogi coraz cięższy, a dalsza wspinaczka coraz bardziej niedorzeczna lub wręcz niemożliwa. U Kurzawy te doświadczenia są oczywiste – zieleń drogi brązowieje, jak to pod jesień, a dawne euforie więdną. Gienio żył długo w przeciągu kultury studenckiej, w ożywieniu dziennikarskim, świat wirował, coś się rodziło, coś się budowało… Dziś wprawdzie doczekaliśmy lepszych czasów, ale wystarczy poczytać „Komunikaty 2” –niszowe, niemal podziemne pisemko wydawane jednoosobowo przez Kurzawę, by zobaczyć, jak bardzo on i jemu podobni nie utożsamiają się z tym, co się dzieje wokół nas.

 

Po co ja to wszystko piszę? W perspektywie życia osobistego, eudajmonistycznego, zawsze nam się różnie układa; w perspektywie życia zbiorowego zawsze czekają nas te typowe etapy – od aktywności do pasywności, od wspinaczki do schodzenia z gór, od euforii do kwietyzmu… A jednak nie umiem zrozumieć tej skali rezygnacji i smutku, jakie podyktowały ten tomik. Pytam się Ciebie, Żenia: czy naprawdę już nie żyjemy?, czy naprawdę ostatnia kula na naszym spektaklu zdetonuje i unieważni wszystko? Czy to, co się nam w życiu działo obróci się w nihilistyczny kurz? Czyż byt i niebyt nie są całością celową i funkcjonalną? Czyż nie jest to taśma na jakiejś budowie, która dostarcza cegły egzystencji? Nie musisz myśleć transcendentnie – myśl dialektycznie…

 

Tak, to bardzo nihilistyczny tomik. W nim świadomość śmierci unieważnia wszystko. Te wiersze nawet nie są pesymistyczne – one z dzielnością i spokojem przyjmują perspektywę, o jakiej tu mówimy. W zasadzie brak tu hamletyzowania, paniki, o sprzeciwie już nie mówiąc. Jest jasność i absolutna pewność bezsensu, czasami doprowadzana „do ściany”, jak w tym oto wierszu: „jeśli już umarłeś to cóż robić/ dać sobie spokój / z sobą na resztę lat /czy myśleć i udawać że żyjesz / oddychasz i tworzysz / coś na kształt / że wciąga cię seks i sens / i chcesz jeszcze być w tym niebycie / w niezrozumiałym bezsensie /

niedokończonym kształcie / ciszy która aż dzwoni / a może z ciebie drwi?”

 

Dobre, leśmianowskie pytanie, postawiłeś, Żenia, na końcu. Tyle że Leśmian w oparach podobnej metafizyki demonstrował witalizm i nakaz działania pod prąd totalnego zaniechania i paraliżu; pewien heroizm wypełniania swojej roli do końca. Tej rezygnacji Kurzawy nie jestem w stanie zrozumieć. Przyjmuję agnostyczny niepokój („nie potrafisz określić / siebie wobec unicestwienia / wobec wszystkiego co tutaj / rośnie przerasta cię i przerosło”), ale nie przyjmuję składania broni. Przyjmuję żal, spleen i chandrę, jak również wszelką dekadencję – nie przyjmuję rezygnacji.

 

Owszem, znajdujemy tu próbę pozytywnego antidotum: to wiara w ogrody! Rozumiem tę enklawę, widziałem piękny ogród Kurzawów w Wilkanowie, sam chodzę wokół własnego bardziej niż chodziłem wokół dzieci… Ogród w tych wierszach urasta do mitycznej wyspy wiecznej zieloności, a więc terytorium, które opiera się śmierci. Ale to, Żenia, nie jest prawda! Ogród umiera zimą tak jak my – wiosną wyrastają kwiaty, ale nowe, trawa – nowa, forsycje i bzy – już nie tamte, choć takie same. Przylatują ptaki, może jednak już inne, niedawno wyklute…

 

Ogród to wielki, jasny topos w dziejach kultury i filozofii. Gaj Akademosa, ogród Epikura, ogród Woltera… Hortus conclusus z Wulgaty itd. Ale te wszystkie ogrody były symbolem odrodzenia, ciągłości życia mimo oczywistej śmierci, wcieleniem continuum… One uczyły stoicyzmu, a więc stanu szczęśliwości niezależnie od tego, co zdeterminowane.

No cóż… Miałem napisać recenzję z najnowszego tomiku Eugeniusza Kurzawy, a napisałem w zasadzie list do niego. Chciałbym na zakończenie wyraźnie stwierdzić: to znakomite wiersze!

 

Przejmujące, myślące, szczere i bardzo… męskie. Kurzawa mimo bezkresnych rozmiarów swej rozpaczy i rezygnacji kroczy ku własnemu „zresetowaniu” krokiem zdecydowanym, ubrany w moc swoich prawd, nie w włosiennicę czy Rejtanową koszulę. Będę, Żenia, często do tych wierszy wracał. Tyle, że mnie do naszego wspólnego Tanatosa prowadzi Faust, czasami nawet Satyr, Ciebie – jakiś dziwny, okrutny demiurg bezsensu…

 

Eugeniusz Kurzawa Ćwiczenia z rozpaczy, Wilkanowo 2011, s. 42

 

 

 

 

Beata Patrycja Klary

 

Po ciemniejszej stronie siebie, gdy wszystko jest względne

 

 

 

Ćwiczenia z rozpaczy Eugeniusza Kurzawy to dla mnie jednoznaczne skojarzenie z Ćwiczeniami z utraty Agaty Tuszyńskiej, będącymi zapisem kilku ostatnich miesięcy życia autorki z umierającym mężem, krytykiem literackim, tłumaczem i podróżnikiem – Henrykiem Dasko. U Kurzawy cykl trzydziestu trzech wierszy nie dotyczy osoby drugiej, a skupia się na samym autorze. Rozpacz i utrata są takie same, choć skoncentrowane na innym „przedmiocie”. Przygotowanie do drogi i oswojenie z myślą o nieuchronności śmierci własnej niczym się nie różni od podobnych przygotowań do odejścia bliskiej osoby. Wszystko to są bolesne ćwiczenia,

którym jednak trzeba się poddawać, bo przecież jak pisze Kurzawa: „wszystko może być pretekstem / i jest / do opisu niepokoju odchodzenia / żalu”.

 

Rozpoczynający tom wiersz Przejściowe stanowi nic innego, jak wyraz obsesyjnego wręcz przywiązania do myśli o prymarnej roli przemijania. Stan przejściowości to jedyna cecha charakterystyczna, na której można oprzeć lub pogrzebać siebie, „bo przecież w nietrwałości od zawsze nas rzeźbiono w ręce wkładając nicość”. Albo się w tym odnajdujemy, albo pozostaje nam czekanie. Chaos i bezsens życia to główna idea wierszy Kurzawy. Sens wszystkiego zawsze wymyka się naszemu rozumowi,

a każdy jest obiektem swego rodzaju manipulacji dokonanej na nas przez los. „Nic nie ma / większego znaczenia / wszystko staje się coraz mniejsze / odchodzące”.

 

Nie ukrywam, że świetnie czyta mi się te wiersze. Nie mam z nimi żadnego problemu, bo idealnie wpisują się w moje wiedzenie świata. Nasycenie tekstu nadorganizacją semantyczną oscylującą wokół przemijania i jego zarazem nieistotności, „bo jutro jest zawsze / nieobecne” to w tych ascetycznych wierszach ogromna siła. Pewna sentencjonalność i złotoustość autora to świadoma konstrukcja poety, to projekt opanowania, oswojenia i stworzenia WŁASNEJ FURTKI do wieczności. Wiersz o tym właśnie tytule wyważa furtkę i od tej pory droga jest otwarta, i „powoli

gęstnieje nieobecnością czas”. Mit ogrodu został w tym miejscu przywołany jako najlepsze ukazanie mikrokosmosu przeżyć wewnętrznych. Swoiste axis mundi – oś świata to przecież nic innego jak miejsce mediacji między światem obecnym, a przyszłym. Miejsce szczególnie ważne dla poety, szczególnie ważne dla wszystkich ludzi „skłonnych do odejścia /ukierunkowanych w stronę / furtki do drugiego ogrodu”. To mityczne przywołanie korzeni kosmologii metafizycznej ogrodu jako swoistego „międzyświata” lub nawet „drugiego świata”, a więc miejsca lepszego

od rzeczywistości mieści się w rodzaju ćwiczeń z rozpaczy. Ogród rośnie, stroi się, ma swoje pory roku, żyje inaczej niż człowiek. Istota ludzka może jedynie przyglądać się, a przez to ćwiczyć w nieprzystawaniu do porządku świata: „tylko ja / jestem tutaj nietrwały / słabo ukorzeniony i rosnąc umieram”. Odradzanie ogrodu, wieczna wędrówka materii, to przywołanie topoi wiążącego się z pewnymi konwencjonalnymi znaczeniami, które zakorzenione są w zbiorowej ludzkiej świadomości: „to / co

żyło z tym co martwe powstanie / humus i użyźni znów jakiś pomysł ogrodowy”.

Rytm przyrody jest stały, niepodważalny, a jedynie człowiek wyłamuje się z tej struktury: „lecz dla nas jest już za późno / na kolejną formę przetrwania”.

 

Ogród zabezpiecza w pewien sposób człowieka, jest jego azylem, mimo swej odrębności. Jednak Kurzawa zdradza, że po ciężkiej pracy w ogrodzie siada do pisania:

„biorę wieczorem tzw. wieczny ołówek / żeby pisać co i tak już od dawna zapisane / i zapoznane” (Z oddali). Skoro od dawna zapisane i zapoznane to nasuwa się pytanie – dlaczego? Dlaczego jednak siada i pisze? Nie mogę nie pomyśleć w tym momencie o słowach Marka Baczewskiego z eseju Warowną twierdzą jest mój głód: „Pisanie nie jest przyczyną. Pisanie jest skutkiem. A przy tym piszemy niejako na oślep, po omacku, bowiem w ostatecznym rozrachunku tekst nie odbija kształtu głodu, który powołał go

do istnienia” („Arkadia” 2011, s. 51). Jak najbardziej pisanie jest skutkiem egzystencji, wędrówki, skutkiem dnia codziennego: „drobne prawdy które odkładam / na kartkach niemocy / bo przecież i one tleją”. Jest też skutkiem ciemnej strony człowieka, w tym wypadku samego Kurzawy. Ta strona to: „bezsilna świadomość, sanktuarium nicości, niepowtarzalna wieczność, względny odpoczynek po bezsensownym biegu”. Przywołane przez Baczewskiego – pisanie po omacku – znalazło i miejsce w tekście Kurzawy: „wiersze pisze się po omacku / nic nie widzisz przed sobą” (Po omacku), co jeszcze bardziej potwierdza moją intuicyjnie odczutą zbieżność rozważań tych dwóch poetów. Nad wszystkimi wierszami Kurzawy dźwięczy jedno najważniejsze zdanie: „czy życie nie jest rozpaczą / która istnieje na dnie / tego co trzeźwe i namiętne / w pustce i radości / w której się natychmiast zaczyna / i nie masz od niej wybawienia?” – nie jest to pytanie łatwe i nie znajduje na nie odpowiedzi sam autor, a tym bardziej czytelnik. Można tylko zajrzeć do swojej ciemnej strony i zacząć wyobrażać sobie własne odchodzenie – tak sugestywnie naszkicowane przez poetę: „wysuwasz się /

z istnienia jak z futerału odchodzisz – / tak się mówi potocznie / ale to nieprawda wysuwasz się z bytu / wy-bywasz a wszystko zostaje” (Futerał). Pozostaje nam to tylko przećwiczyć.

 

Eugeniusz Kurzawa: Ćwiczenia z rozpaczy. Wilkanowo 2011, s.42

RECENZJA

 

 

 

Andrzej K. Waśkiewicz

 

Glosa

         Ostatni tom Kurzawy trzeba czytać kontekstowo – łącznie z poprzednimi, zwłaszcza ze zbiorami Wciąż nowa prywatność (2003) i Autoportret z przyszłością (2006). Tu bowiem tytułowa „rozpacz” pokazana jest w swych rozmaitych przejawach, tam – ujawnia swą genezę. Być może rozpacz przynależy ludzkiej kondycji, wszelako sposób, w jaki się ujawnia – odsłaniając przyczyny – jest historycznie zmienny. „chcieliśmy być uczciwi / wobec życia prywatni i poetyccy – pisze w wierszu Moje pokolenie – pisać wiersze i zmieniać świat / lub chociaż otoczenie i siebie / i koniecznie wejść do literatury”. I konkluzja: „moje (prywatne) pokolenie / zmyte przez wtórną nową falę”. Ów los pokolenia, które „właściwie nie miało swego entrez odpłynęło / do odnośników i spisów bez treści / wstydliwie nie przyznając się dziś / do istnienia / przed samym sobą” nakłada się na los formacji państwowej zwanej PRL. Na różnych planach i poziomach, z których aksjologiczny (ale przekładający się na los i status jednostek) nie jest najmniej ważny.

 

         Osobliwość pokoleniowych losów i na tym polega, że idee generacji – nieświadomie zapewne – realizują następcy, oficjalnie zaś obowiązuje stara wykładnia z czasów polemik nowofalowych. Tyle tylko, że prywatność, a więc i brak społecznego rezonansu, jest raczej odczuwana jako dolegliwość niż walor.

 

         „Najlepiej się czuję zanurzony w micie / o PRL mit to przecież fikcja może strzępy / faktów przesianych przez pamięć pokoleń / zanurzam się zatem w fikcji // czymś nieistniejących nieszkodliwym / gdyż zdaniem funkcjonariuszy prawdy / nie było wtedy polski o kolejnym numerze / i dobrze mi z tym bytem nierealnie pięknym / bezpiecznym gdyż niezmiennym choć / dziwnie na jawie ściganym i prześladowanym / palonym na stosie przez państwową inkwizycję // fikcja ogarnia mnie zewsząd fikcja / czyli nieprawda”

 

         Dolegliwości codziennego bytowania, regradacja osiągniętego statusu, który zdawał się być społecznym awansem, nakłada się, tak to nazwijmy, na deprecjację idei, które sankcjonowały niegdysiejszą aktywność podmiotu. Przestawiły się bowiem znaki wartościowania, to co było walorem, dziś jest nieomal zbrodnią. Co zdawało się piękne, dziś uchodzi za wcieloną szpetotę.

 

         Nic prostszego niż uznać, że sytuacja ma rację i przestawić zwrotnice. Wierność idei, to w literaturze cnota raczej rzadka.

 

         Tymczasem Kurzawa, który w minionym okresie ani nie należał do jego szczególnych chwalców, ani ważnych beneficjentów – według jego norm ocenia tu i teraz. I nie jest to bilans optymistyczny.

 

         Bo, na dobrą sprawę, nie bardzo wiadomo co gorsze – przymus polityczny, czy ekonomiczne zniewolenie. Co bardziej opresyjne – autorytarne państwo czy wolnorynkowa, a właściwie korporacyjna, gra interesów. I jedno, i drugie – za nic ma wolność jednostki, nie respektującej reguł. Tyle że w tamtej rzeczywistości za i przeciw zbuntowanej jednostce stały zimnowojenne instytucje, przydające ważności jej działaniom, w tej zaś z definicji są nieważne i prywatne, zbuntowany wiersz tyle waży co haftowana makatka, chyba że kupi go rynek (ten mechanizm pierwszy opisał Marcin Świetlicki).

 

         Być sobie wiernym, cóż więcej możemy!

                                                                                    

Eugeniusz Kurzawa: Ćwiczenia z rozpaczy. Wilkanowo 2011 s.42.

  

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko