Leszek Żuliński
Tylko koni żal
Cyganie. Tak naprawdę nie wiadomo, od jak dawna żyjemy z nimi pod jednym słońcem. Zaczęli swój exodus z południowej Azji mniej więcej w 1000 roku naszej ery i wtedy też docierali do Europy. Czy do Polski? Trudno powiedzieć. Na pewno byli nad Wisłą już w czasach Jagiełły. I potrafili zaskoczyć nas, Sarmatów, osiadłych w ziemiańskich zaściankach, oni, Beduini Europy. Do dziś chyba zresztą koczowniczy charakter Cyganów odbija się największym kontrastem na nawykach europejskich społeczności, dążących do stabilizacji i zakorzenienia.
Spośród dwu oswojonych z nami ludów tułaczych Cyganie bardziej niż Żydzi zachowali swoją odrębność, hermetyczność, dystans. Niemal nie wykazywali skłonności do asymilacji, zawsze trzymali się z boku, bronili dostępu do siebie, a ich tabor czy chata za wsią, były czymś bardziej niedostępnym niż żydowska kamienica czy synagoga. Może też dlatego Polacy nie lubili Żydów w sposób bardziej cywilizowany (czy nie nazbyt dziwacznie się wyrażam?) niż Cyganów, wobec których uprzedzenia miały zdecydowanie mroczniejsze zabarwienie. Zresztą co tu mówić o cywilizowanych postawach? Pogromy antycygańskie nie były w niczym lepsze czy gorsze od tych antyżydowskich. Ostatni zdarzył się – nie do wiary – kilkanaście lat temu w sławetnej Mławie, gdzie o mały włos doszłoby do zlinczowania cygańskiego nastolatka, oskarżonego o zabicie w wypadku drogowym Polaka.
Gdyby przyjrzeć się historii Cyganów na ziemiach polskich, skądinąd słynących z tolerancji wobec cudzoziemców i innowierców, to jest to pasmo zakazów, banicji, restrykcji i fobii. W 1557 roku Sejm Warszawski nakazał wypędzenie Cyganów z kraju, a w osiem lat później Sejm Piotrkowski uchwalił:
Cygani żeby w Koronie nie byli. Iż się przez Cygany w Koronie siła złego dzieje (…) rozkazujemy, aby ich koniecznie już od tego czasu w Ko-ronie i wszystkich państwach naszych nie było. A kiedy je który starosta z starostwa swego wypędzi, aby ich żaden nie przechowywał.
I tak mijały stulecia. Wcale nie w lepszej atmosferze. Bywało, że w gorszej. Holocaust, jaki zgotowali niemieccy faszyści Cyganom w obozach Treblinki, Bełżca czy Majdanka jest nie mniej przerażający od tego żydowskiego.
Ofiara krwi nie wystarczyła, by Cyganie zmyli z siebie piętno narodu niechcianego i nielubianego. Dlaczego? To po prostu kwestia odwiecznego konfliktu kultur, o którym zazwyczaj wstydzimy się mówić. Mówimy ze swadą o dialogu kultur, o ich wzajemnym przenikaniu się i uzupełnianiu, ale jesteśmy bezradni wobec tych przypadków, gdy współegzystujące ze sobą kultury okazują się wrogie lub przynajmniej nawzajem nieprzesiąkalne. A taka okazała się przez całe stulecia kultura cygańska. Lud ten zachował coś więcej niż etniczną odrębność – otoczył się kordonem magicznej osobności, który nie sposób było przełamać. Cyganie mieli swą nie pisaną historię, której nikomu nie udało się do końca poznać. Nie uprawiali literatury, plastyki ani innych sztuk, ale słynęli z muzykowania. Wykonywali rzadkie wśród białych zawody – byli kotlarzami, kuglarzami, niedźwiednikami, rymarzami. Znakomitymi kowalami. Wiadomo było, że parają się konowalstwem i koniokradztwem. Ich kobiety nie miały sobie równych w sztuce wróżenia. Emocje i domysły budziły obyczaje cygańskie, zazwyczaj zresztą mało znane. Raczej wierzono powszechnie w brak obyczajności tego ludu, podczas gdy on przestrzegał dość surowego kodeksu etycznego, miał długi rejestr surowych, tabuicznych tzw. skalań, które regulowały granice złego i dobrego, był raczej społecznością pruderyjną i mało rozpasaną. Polacy, tak jak i inni Europejczycy, woleli wierzyć, że Cyganie przede wszystkim są darmozjadami, niebieskimi ptakami, złodziejami, przydrożnymi zbójcami i nożownikami.
Ten ponury obraz był utrwalany z pokolenia na pokolenie. Do repertuaru matki-Polki należy przestroga udzielana dziecięciu: – Zaraz przyjdzie Cyganka i cię weźmie. Do skarbnicy frazeologicznej wielu lechickich gwar należy powiedzonko: nie cygań! Tak zresztą łatwo feruje się tego typu epitety, że w porzekadle kowal zawinił, Cygana powiesili tkwi tragiczna prawda: oto jak łatwo na Cyganów zwalić wszystko, co złe. Mieć ich pod ręką za kozły ofiarne. Wieszać z byle powodu, co też się zdarzało.
Tak, są kimś obcym. Są malowanymi ptakami. W swych kwiecistych koszulach i spódnicach, kowbojskich kapeluszach, świecidełkach i iście latynoamerykańskiej niefrasobliwości są żywym wyrzutem naszej uporządkowanej, drobnomieszczańskiej kultury. Na dodatek skąd nagle stali się tacy bogaci? Zbudowali miasteczka bajkowych pałaców w Kłodawie i innych miejscowościach, niemal wszędzie wywyższyli się swoimi mauzoleami na katolickich cmentarzach, gdzie na domiar złego ucztują w Święto Zmarłych. A mimo to nadal wypędzają swoje kobiety na żebry i uliczne wróżbiarstwo. Czy to się może podobać? To tworzy obraz społeczności nie tylko obcej, ale wręcz pasożytniczej; wiecznie podejrzewanej o brudne sprawki – dawniej koniokradztwo, dziś np. handel kradzionymi samochodami i walutą. Nowy napływ Romów z Rumunii wzbogacił ten obraz o Cyganów-żebraków, najpodlejszą biedotę, która zamiast pracować, woli wystawiać własne dzieci na słotę i mróz. Gdyby odwołać się do kastowej struktury społeczeństwa hinduskiego, to u nas Cyganie pełnią rolę kasty niedotykalnych pariasów. Czy tacy mogą kraść? No jasne, że mogą! Może czasami nawet muszą?
Uważa się, że pierwszą polską próbą obiektywnego opisania Cyganów było dziełko Tadeusza Czackiego z roku 1791 zatytułowane Uniwersał względem Cyganów. W XIX wieku piśmiennictwo na ten temat było wcale bogate, lecz co wskórało, to uświadommy sobie, oceniając… nasz stan wiedzy na ten temat.
Stan wiedzy nie jest, na szczęście, stanem ducha. Dusza nasza aż rwie się do Cyganów i tu właśnie zaczyna się jeden z największych żartów, jaki Cyganie nam spłatali. Mówi się zresztą: dla żartu Cygan dał się powiesić, no więc może Romowie wzięli na siebie to całe odium zła w zamian za miejsce, jakie zajęli w legendzie.
Artystyczno-literacki obraz ludu cygańskiego w żaden sposób nie przystaje do naszej rzeczywistej świadomości i postawy. Cygan jest w kulturze europejskiej synonimem wolności, temperamentu i fantazji. Jest europejskim Kozakiem. Przybył hen, ze stepów, i wraz ze swym taborem znika w lesie, by przy ognisku śpiewać rzewne romanse. Jego czarnooka kochanka jest uosobieniem płomienistej urody kobiecej, żaru i namiętności. Gdy zatańczy – zatańczy jak Salome. Gdy zaśpiewa – zaśpiewa jak Carmen z Bizeta. I jest, jak Carmen, ognista i tajemnicza. Może nasze damy do dziś marzą o Cyganie, który oszaleje na ich punkcie i je uprowadzi? Może my, mieszczuchy i urzędasy, do dziś śnimy o smagłych Cygankach, które będą wiernie patrzyły nam w oczy i obejmowały pod kolana?
Od początku XIX wieku Cyganie coraz częściej pojawiali się w sztuce jako atrybut romantycznych marzeń. W literaturze polskiej przede wszystkim zostali odkryci przez Jana Potockiego, który utrwalił ich już w 1803 roku w swej łotrzykowskiej powieści Rękopis znaleziony w Saragossie. Byli tam jak znalazł – w tej swoistej mutacji Baśni tysiąca i jednej nocy, w tej andaluzyjskiej scenerii pełnej mauretańskich i innych egzotycznych eklektyzmów kulturowych. W pół wieku później Pablo Sarasate skomponował słynne Melodie cygańskie, które muzykom dały gotowy i nie wyczerpujący wątek. Dość wspomnieć o dwóch wielkich operetkach: Baronie cygańskim (1855) Johanna Straussa i Cygańskiej miłości (1910) Franza Lehara. Cyganie pojawili się i w Trubadurze (1853) Verdiego, i w dziesiątkach innych dzieł mu-zycznych. Schemat: albo są zbójcami, albo w ich taborze odnajduje się zaginione książęce dziecię, albo są baronami reprezentującymi najwyższą symbiozę erotycznej zapalczywości z bogactwem, dobrymi manierami i szlachetną, ckliwą duszą.
Uwaga! Zbliżamy się do pojęcia kluczowego w tej części naszych dociekań. Tak: do cyganerii! Cyganeria nie miała z Cyganami nic wspólnego etnicznie, za to wszystko aksjologicznie – oznaczała artystowską duszę, zachłyśnięcie się wolnością twórczą, prymat fantazji nad więzami woli i umysłu. Oto przykład, jak chętnie korzysta się z pewnych symboli dla nich samych. Jak bardzo symbole potrafią przerosnąć realną rzeczywistość!
Kolejnym paradoksem jest fakt, że kultura Cyganów nigdy nie była kulturą literacką. Cyganie nie mieli literatury. Za jej prekursorkę można uznać wręcz zmarłą w Polsce kilkanaście lat temu Papuszę. Cyganie mieli legendy i pieśni przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie, jak u ludów pierwotnych. Za to wypełnili sobą po brzegi literatury innych narodów. U nas głównie pojawiają się w poezji. Może najbardziej widoczni byli u Tuwima. To on przecież wydał w 1933 roku słynną Biblię cygańską. W tytułowym wierszu pisał:
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Co dalej? Ano znowu czysta galanteria, stylistyka domniemanej estetyki cygańskiej, mitologia pełna nostalgii i melancholii. Cekiny i tamburiny. Trza-skające iskrami ognisko. Cyganeczki strzelające żywymi oczyma w naszym kierunku…
Cyganie w literaturze są po to, abyśmy sobie powzdychali. Aby łezka zakręciła się w oku lub krew szybciej zawirowała w rozgrzanych żyłach… za górami, za lasami tańcowała Małgorzatka z Cyganami…
U Broniewskiego zaczynało się poważniej:
Nie wiedziałem,
że jesteś Cyganką,
no bo skąd? –
szare ubranko,
włosy blond…
ale i jego Cyganka ma talię kart, zielone oczy, papierosa w ustach i nic, co by ją wyrywało z getta literackiego schematu.
Gałczyński nawet nie śmiałby o takich akcjach myśleć. Cała jego liryka była jakaś taka cygańska, on sam chętnie na Cygana pozował, był wagabundą w cygańskim stylu.
Tak naprawdę nasi poeci bardziej umieli podniecać się słowem markesz niż tysiącem innych, ważniejszych słów o doli cygańskiego ludu.
Doszło więc z czasem do takich paradoksów, że romanse cygańskie stały się integralną cząstką słowiańskiej duszy. Czardasz nas bardziej rajcuje niż kujawiak. Graj, piękny Cyganie… Jeszcze i dziś lubimy na nich patrzeć, gdy rzępolą po knajpkach warszawskiej Starówki lub przygrywają turystom pakującym się na tratwy flisackie u stóp Trzech Koron. Rzucamy im nawet drobniaki do kapelusza. Ale niech no tylko Cyganka zapuka do naszych drzwi z prośbą o stare łachy… Na psa urok!
*
Los mniejszości etnicznych chyba nigdzie nie jest zbyt łatwy. Ale mniej-szość cygańska we wszystkich krajach otoczyła się szczególnym kokonem, który ocalał jej tożsamość, lecz równocześnie oddalał od lokalnych społeczności. Cyganie pozostają sobą, lecz za słoną cenę. Za cenę wyalienowania. Cygan to gringo. Cygan to parias.
Jego kariera w kulturze europejskiej w żaden sposób nie przystaje do jego rzeczywistej sytuacji społecznej. Mamy tu do czynienia jak gdyby ze szczególnie jaskrawą dywergencją sfery mythos i sfery logos, poiesis i praxis, idei i materii. Życia i sztuki.
Cyganie są nam potrzebni jako symbol pewnej pierwotności i wolności. Są – w micie literackim – pozbawieni cech społeczeństwa ubezwłasnowolnionego własnym zorganizowaniem i wypełniają puste miejsce po dobrodusznym wspomnieniu wspólnoty bratersko-plemiennej zjednoczonej z teatrem natury. W takiej wspólnocie wszystko jest bardziej proste, atrakcyjne i malownicze – od muzyki począwszy, na miłości skończywszy. Ale te pojęcia i tęsknoty to twór oderwany zupełnie od realnego desygnatu i naprawdę trzeba było wielu artystów z całej Europy, by tego osobliwego dzieła dokonać.
Czy żal nam Cyganów? Tylko tych z piosenek i z wierszy. Z oper i z filmów. A w ogóle to najbardziej żal nam koni, bo my naród ułański. Jaki jest koń, każdy z nas widzi. A jaki jest Cygan?