Z lotu Marka Jastrzębia
SUBIEKTYWNY PRZEGLĄD NASZYCH TEKSTÓW
Postanowiłem zmienić charakter swoich artykulików, ponieważ na naszym portalu znajduję teksty o wiele lepsze. Wówczas myślę tak: po jakiego grzyba mam wyskakiwać z własnymi? Tym bardziej, że nie lubię psuć czegoś, co idzie w dobrym kierunku. A idzie coraz śmielej i serce mi rośnie, gdy obserwuję poczynania naszych nowych autorów. Od dobrych tekstów można tu popaść w kompleksy, mam jednak wątpliwości, czy wszystkie są czytane. Czy nie jest tak, że na niektóre zwracamy baczniejszą uwagę – choćby z powodu nazwiska autora – a niektóre omijamy, ponieważ nie da rady przeczytać jak leci. Mam ten sam kłopot z wyborem, więc na pierwszy ogień dwa, szczególnie mi bliskie. Pierwszy, ze względu na temat, drugi, z powodu autora.
*
Gdyby nie korzenie, cóż by się odrzucało? Powiada się więc: tylko awangarda, wyłącznie prekursorstwo. Ale współczesnym być, nie znaczy – bezkrytycznym entuzjastą nowego kierunku, ceniącym tylko nowalijki; kto w dzisiejszych zabieganych czasach, z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie z obowiązku bycia kulturalnym, czyta poezję Leśmiana, Tuwima, Hemara, Słonimskiego, prozę i dramaty Szaniawskiego, wie cokolwiek o Wyspiańskim (poza tym, że był w butach na weselu Boryny), kto, dla językowej przyjemności obcowania z polszczyzną, chodzi do teatru na komedie Fredry, pamięta o pozalekturowym Mickiewiczu, o kimkolwiek z długiej listy mistrzów barwnego słowa, kto (bez wchodzenia do szafy), jest wierny poezji, ma odwagę przyznać się do tego, że obecne rebusy, szarady pisane rozczochranym językiem, w obliczu nadinterpretacyjnego potopu i zatłoczonych infostrad – tracą rację bytu, że, będąc zwolennikiem awangardy, należy znać swoje korzenie, swoją historyczną i literacką ciągłość, umieć wyciągać wnioski, konsekwencje z minionych zdarzeń? Nieliczni. A już z pewnością nie jest nim reżyser brechtowskiego teatru opisanego w artykule Józefa Jasielskiego „ZOMBI W PAROWOZOWNI”. Ani żaden awangardowy polepszacz myśli starych mistrzów.
Tekst: https://pisarze.pl/recenzje/1327-jozef-jasielski-zombi-w-parowozowni.html
*
Choćby zdarzył się chwilowy cud i nagle zaczęlibyśmy inwestować w wykształcenie, dla wielu grup stałoby się to tragedią. O ile nie – kataklizmem. Nagle bylibyśmy narodem otwartym na zrozumienie innych ludzi, a więc tolerancyjnym dla WSZYSTKICH, nacją mniej zgorzkniałą i zaściankową.
Lecz nie ma się czego bać: to na razie utopia; nauka doinwestowana i oświata opłacalna, wynalazczość przynosząca wymierne korzyści, byłyby to nazbyt zdrowe pomysły na schorowany dobrobyt. Ryzykowne i niebezpieczne, bo na cóż wtedy byśmy narzekali? Gdzie by się podziało pokazywanie nas palcami, szydzenie z umysłowej ciasnoty i ksenofobii? Jak, przy wzroście świadomości społecznej, w otoczeniu ludzi światłych, mielibyśmy utrzymać jaskiniowe przekonania na tematy takie, jak historia, przyczyny i skutki naszego moralnego zwycięstwa odniesionego w Powstaniu w Warszawie? Gdzie by się podziało nasze przekonanie, że jesteśmy narodem nieudaczników, ludźmi skazanymi na niepowodzenia i tylko wtedy rozpiera nas szczęście, gdy możemy się trapić rozpamiętywaniem klęsk? Musielibyśmy wtedy odpowiedzieć sobie, dlaczego tak wiele czasu i energii trwonimy na plotki, pomówienia i oszczerstwa, a tak mało przeznaczamy na korzystanie z życia i jego darów? Dlaczego wolimy o tym nie pamiętać? Czy bez odwagi wypowiadania zdań źle widzianych i odstających od usługowej lojalności, nie jesteśmy aby głuszcami na pusto kalorycznej diecie, jak tą naszą przypadłość nazywa Marek Różycki jr.? O tych sprawach mówi jego felieton o pokoleniu JPII, artykuł jak zwykle ciekawy i zmuszający do refleksji. Ale nie tylko o naszym słomianym zapale i sezonowej żarliwości, bo i o tym, że dzisiejszy mędrzec, chcąc żyć w dzisiejszych czasach, musi przepoczwarzyć się w komercyjną pierdołę i etycznego krótkowidza o rozgdakanym rozumku, stać się groszorobem i wyznawcą mody na byle łach. Człowiekiem zmuszonym do rezygnacji z wyznawanych wartości i utytłanym w medytacjach o rozlanym mleku. Osobnikiem bez osobowości spędzającym noce i dni na daremnym żałowaniu róż. Nieistotną istotą ganiającą po świecie jak kot z pęcherzem. Przestrzegającą założeń: pierwsza mówi, że oto znajduje się w roli interesanta krzątającego się u drzwi Pana Sponsora. Druga oznajmia: wydawanie umoralniających sądów nie jest zapisem rzeczywistości, ale wątpliwym towarem i nieopłacalną lokatą.
POMNIKI
Gdy obserwuję wielką i skrzętną żwawość przyrody, jej nieprzytomnie instynktowną i zapobiegliwą krzątaninę, rośnie mi serce uwijające się po wzruszeniach, a na dodatek, gdy tu przystanę, tam przysiądę, by pomedytować krzynę i ujędrnić swoje myśli, zaraz jest mi weselej, i ani się obejrzę, a już mi lżej. Albowiem wszędzie widzę nieistniejące pomniki. A to Norwid patrzy na mnie rozwichrzonym okiem, a to Skłodowska gramoli się na kozi piedestał franta z Pacanowa. Chce zaznaczyć swoją pozycję w nauce, lecz nie ma na to najmniejszych szans.
Nie mamy pomników. Choć zewsząd słychać popiskiwanie, że mamy ich za wiele. Wszelako nie sądzę, bo te, co są, stanowią zaledwie kroplę w morzu naszych absurdów. My jednak słyniemy z jojczenia, kwestionowania faktów, szukania dziur w moście i obśmiewającego obalania autorytetów, toteż z przykrością stwierdzam, że niektórzy mają otwartą głowę tylko podczas trepanacji czaszki.
W innych krajach jest ich zatrzęsienie. Ale są one wyposażone w zdrowy rozsądek umiejscowiony w głowach, a nie odwłokach. Narody wolne od zawiści i małostkowych kłótni, potrafią uhonorować najlepszych spośród siebie. Potrafią pokazać się z jak najlepszej strony, wyeksponować swoje chlubne karty dziejów, szczycić się osiągnięciami w nauce, kulturze… Krótko mówiąc: prędzej Doda dochrapie się pomnika, niż nasi najwybitniejsi – uznania.