Dariusz Tomasz Lebioda
UNIWERSALNY BYT
O poezji Roberta M. Giannettiego
BURZE Orkiestra kameralna gra utwór zatytułowany Burze, Nie mogę już dłużej grać roli prostodusznego Ferdynanda. Występ dobiegł końca i teraz Miranda, jako Ewa, kroczy Harmonia muzyki, którą usłyszałem UTRATA Chciałem dzisiaj zadzwonić i porozmawiać z nim
CIEMNOŚĆ I ŚWIATŁO Zakleszczony między pragnieniem ucieczki
WNĘTRZE Bez lustra depcząc kości dawnych wędrowców,
Gdybym chciał namalować By przydać światła gwieździe tu i tam
Jawnie i majestatycznie Nie skręcając w bok, widzi Mój wzrok zatacza łuk |
BEZDROŻE AMERYKI
Przegapiłeś to – zawracaj Wracaj do świata stworzonego Co raz wprawione w ruch, trudne Patrzymy teraz na Podziwiamy jak to dzień W miarę jak znowu przybywa Przychodzimy tutaj i podziwiamy Przegapiłeś to – wracaj GŁÓD W MIEŚCIE Wysiadając przy podjeździe z samochodu W końcu oddaliłem się Ornitologiczne atlasy określają je KOLIBRY Para kolibrów przybliżyła się Blada zieleń przyciągnęła je ku farbie, Tak wielbiąc ściany, zachwyciły KAPLICA W LESIE Nieoczekiwanie Pośród pór roku Portale kaplicy zapraszają by wejść |
Z języka angielskiego przeł. Dariusz T. Lebioda
Dariusz Tomasz Lebioda
UNIWERSALNY BYT
O poezji Roberta M. Giannettiego
Poezja amerykańska w dwóch ostatnich stuleciach zapisała wspaniałe karty literatury światowej, a tacy autorzy jak Emerson, Whitman, Sandburg, Poe czy Masters trwale zaistnieli w dziejach rozwoju gatunków lirycznych, sposobów obrazowania świata i modyfikowania rzeczywistości w wyobraźni, w wierszu, w wielu integralnie wykreowanych przestrzeniach. Także następne pokolenia, reprezentowane między innymi przez Kunitza, Sterna, Ginsberga, Levina i Collinsa wzbogaciły znacznie skarbiec poezji światowej, wyznaczając jej kierunki, proponując nowe rozwiązania i inicjując fascynujące szlaki. Ale w przeogromnym kraju, leżącym pomiędzy Atlantykiem i Pacyfikiem, wskazać można jeszcze wielu zdumiewających poetów, którzy w swoich ciekawych życiorysach dotarli do miejsca, w którym poczuli potrzebę zapisywania swych myśli, tworzenia wierszy, poematów i publikowania ich w osobnych książkach. Wywodzą się oni z kontrastowych grup społecznych, urodzeni w różnych dziesięcioleciach dwudziestego wieku, uprawiają skrajnie odmienne zawody, od śmieciarza, po policjanta, od sanitariusza po chirurga, od bezdomnego po biznesmana z Wall Street. Lektura ogromnych tomów biograficznych, prezentujących sylwetki amerykańskich twórców dostarcza nieustannych zaskoczeń. Kierując się takimi wskazaniami, czytając periodyki i antologie, znaleźć można prawdziwe perły poetyckie, które każą szukać książek danego autora, innych jego tekstów i propozycji literackich. Niewątpliwie takim zjawiskowym odkryciem jest twórczość Roberta M. Giannettiego, który w swoim życiu był oficerem amerykańskiej armii, nauczycielem akademickim, śmieciarzem i właścicielem prywatnej firmy. Obecnie mieszka w Lewiston, nieopodal granicznej rzeki Niagary, która minąwszy słynne wodospady, płynie tam szybko do wielkiego jeziora Ontario. Przebywając w różnych miejscach świata, chłonąc doświadczenia wielu przestrzeni, uczestnicząc żywo w wypadkach poprzedniego stulecia, osiadł w końcu poeta we wskazanym wyżej miejscu, gdzie prowadzi antykwariat Bob’s Olde Books, a także wydawnictwo Crashes Valley Publishing.
Poezja autora Drawn by the Creek jest próbą przeniknięcia prawdziwej struktury świata, chwilą zapisaną w świadomości i na papierze, olśnieniem pojawiającym się na szczycie góry, w wąwozie wyżłobionym przez rzekę i przy doniczkowym ostrokrzewie, który właśnie obsiadły jemiołuszki cedrowe. Natura zyskuje w tych niezwykłych wierszach centralne miejsce, ale przecież jest w nich też cały świat i odniesienia do kultury i sztuki, muzyki i nowoczesnych technik audiowizualnych, do hałaśliwych stanowych autostrad i drewnianych kaplic zagubionych w lesie. Giannetti osiągnął taki stan samoświadomości, który pozwala mu mówić prawdy esencjonalne o ludziach i czasie, o miejscach i zdarzeniach, a nade wszystko o sobie, w tym dziwnym momencie, gdy kończy się wiek średni, a nieubłaganie biegną lata przypisywane przez ludzkość starości – autor minął już magiczną barierę sześćdziesięciu lat życia i bardzo zbliżył się do następnej granicy wiekowej. W przypadku tego poety są to wszak tylko ustalenia natury biograficznej, bo jego liryka jest niezmienna, młodzieńcza w swym wyrazie, żyjąca w wielu odcieniach i barwach, a nade wszystko niezwykle dynamiczna. To wejście w naturę i wniesienie do niej wysublimowanej świadomości, która jest lustrem przetwarzającym i modyfikującym, a zarazem ma właściwości systematyzujące, ustalające kontrapunkt, przydające dodatkowej treści, ma również wymiar sakralny. Ale jest to uświęcenie żywą myślą, to modlitwa uniwersalnego bytu we wszechświecie, prośba kierowana do stwórcy, który dał impuls kosmogonii kosmicznej i zainicjował bieg czasu. Trwanie pośród takiego świata i uczenie się jego kolejnych liter jest próbą stworzenia wielkiego mitu życia – poematu bycia pośród zjawiskowej natury i walki o swoje miejsce w wielkiej, stale rozszerzającej się przepaści nieistnienia tych, którzy przepadli na zawsze.
Natura jest wyobraźniowym szkieletem twórczości Giannettiego, ale jej ciałem i umysłem jest bystra refleksja, obserwacja, utrwalona w słowie, celnie spointowana i umieszczona w określonej przestrzeni semantycznej. Widać to szczególnie w wierszach sytuacyjnych – w takich jak Burze (The Tempest) i Bezdroże Ameryki (Roadside America), ale też w takich jak Wnętrze (Insight) i Wizja w zimie (Winter Vision) – także w wielu, wielu innych, w których pojawia się wyrazista akcja, fabuła, dopowiedzenie. Oto siedzimy w sali koncertowej, słuchamy utworu orkiestrowego inspirowanego Burzą Williama Szekspira, a przy okazji dowiadujemy się jakie sztormy przewalają się przez świadomość poety, który bardziej niż muzyką, interesuje się młodą kobietą na widowni, przeżywa dramat niemożności i absurdalności spotkania z nią. To jest prawdziwa Miranda, a on może tylko kontemplować konteksty egzystencjalne, w których ona się pojawia i przeżywać smutny dramat swojego odejścia, nieuchronnego przemijania. Jeszcze chciałby do niej biec, jeszcze pragnąłby być jej Ferdynandem, ale może tylko kontemplować jej brak zainteresowania nim i beznamiętne mijanie go w hallu. Poeta wskazuje też tego rodzaju skrajne sytuacje w naturze, gdzie spokojnie rosnące drzewa są świadkami wielkich dramatów, zabijania silniejszego przez słabszego i nieuchronnego własnego rozpadu, obracania się w próchno i pył. Bazą wypadową Giannettiego i jego enklawą obserwacyjną jest chata w stanie Georgia, gdzie pisze i rozmyśla, a przy tym podgląda przyrodę, zbiera doświadczenia, gromadzi w myślach obrazy metafory, żyje pełnią życia wyzwolonego. To jest czas jego indywidualnych żniw, to chwila, gdy zaczął tworzyć niezwykłe wiersze, które są filozoficznym komentarzem do doświadczeń jednostki i wielu innych ludzi, a stając się uniwersalną miarą, sięgają wyżyn artyzmu i prawdy. Sporo w tych lirykach też odniesień do rzeczywistości, w które toczy się codzienne życie poety, do świata jako żywo przypominającego niewielką makietę, na której znakomicie odtworzona kolejka jedzie po torach przez przestrzeń zapełnioną drewnianymi domkami i stacjami, mostami, tudzież imitacjami pól i lasów. W wierszu o bezdrożach Ameryki mamy do czynienia z przecięciem się świata realnego i odtworzonego na potrzeby ludzi, odwiedzających w dużych grupach pewne sanktuarium. Tam i tutaj jest jakaś umowność, na planszy i w świecie realnym rozgrywają się jakieś zdarzenia, dochodzi do sytuacji nieprzewidzianych i do gwałtownych wypadków, ale zarówno nad jedną, jak i nad drugą przestrzenią, pojawia się wyższa świadomość poety, poszukiwacza odpowiedzi na najbardziej dręczące pytania czasu i egzystencji.
W świecie permanentnej walki i zdobywania dóbr materialnych, w miastach i miasteczkach amerykańskiego snu w technikolorze, poezja bywa traktowana jako coś niepoważnego, jako nieszkodliwe hobby grupki dziwaków, którzy zabawiają się w taki sposób dla zabicia czasu albo w określonych sytuacjach terapeutycznych. Ludzie wypowiadający takie sądy nigdy nie zrozumieją jaką wagę może mieć doświadczenie liryczne, jak wiele dopowiada ono do zastanego świata, jak innowacyjnie go interpretuje i jak daleko sięga. Sztuka słowa Roberta M. Giannettiego udowadnia zatem jak nieodzowna jest to dziedzina interaktywnego życia, jak je wzbogaca o nowe treści, jak wiele oferuje tym, którzy podejmą trud tworzenia. Czytając te utwory wkraczamy do spektrum subtelnej wrażliwości i niczym nieograniczonej wyobraźni, odkrywamy to, co zobaczył poeta i co odbiło się w zwierciadle jego rozedrganej świadomości, uczestniczymy w odwiecznym rytuale przejścia od niewinności do skazy, od sacrum do profanum, od prawdy do kłamstwa, od chwilowego istnienia do ostatniego rozwiania prochów przez wiatr. To są wiersze, które uczą pokory i dają wyobrażenie o tym jak różne bywają doświadczenia ludzkie – z jednej strony chore układy i wypaczenia, zawiązywane stale tandetne unie by zniszczyć kogoś, a ze strony drugiej prawdziwa ludzka wrażliwość i jakże wykwintne wizje tego, co w naszych losach najważniejsze, co nam stale umyka. Mamy niewiele czasu by dać świadectwo swojemu istnieniu, wciąż kurczy się zapas przeznaczonych nam lat, dni i godzin, ale mamy też szansę by swoim życiem udokumentować rozwój, przejście ze świata śmieciarza do krainy księcia poetów. Robertowi M. Giannettiemu to się przytrafiło i teraz zbiera on dorodne owoce w sadach poezji, staje się coraz bardziej znaczącą postacią w amerykańskiej literaturze i nie byłoby wielkiego zaskoczenia, gdyby jego nowa książka, z której wiersze tutaj prezentujemy, otrzymała Nagrodę Pulitzera i ustawiła autora w rzędzie poetów przywołanych wyżej. To prawdziwa, wielka sztuka słowa i prawdziwie wielki człowiek ją tworzy, a nawet gdyby nie został uhonorowany tym jakże znaczącym wyróżnieniem, samo napisanie tylu pięknych wierszy i samo jakże żywe uczestnictwo w rytuale świata, są największą nagrodą.
ROBERT M. GIANNETTI urodził się w nowojorskiej dzielnicy Queens w 1942 roku i dorastał na Long Island. Był oficerem amerykańskiej armii, nauczycielem akademickim, śmieciarzem i właścicielem firmy. Obecnie mieszka w Lewiston, w stanie Nowy Jork, gdzie prowadzi antykwariat Bob’s Olde Books. Jest autorem zbioru wierszy Drawn by the Creek, opublikowanego w 2003 roku.