Z lotu Marka Jastrzębia – Obyśmy byli zdrowi!

0
119

Z lotu Marka Jastrzębia

Obyśmy byli zdrowi!

 

Bogumiła WrocławskaCzy zastanawialiście się, ile kosztuje nas utrzymywanie wrażenia, że jesteśmy leczeni? Ile za to wrażenie musimy zapłacić? Pytań jest znacznie więcej, a wszystkie one są w dużym stopniu kłopotliwe, jednakowoż zaoszczędźmy sobie zbędnej fatygi, bo i tak jest głupio, ograniczmy się tylko do płacenia coraz wyższych składek zdrowotnych. Czyli, jak przed, tak i po transformacji, dajmy nadal robić się w konia. Ostatecznie taki jest podział ról: jeden jest fryzjerem, a drugi – baranem ( rankingu na najlepszego bezduszniaka, nie da się wyróżnić żadnej Instytucji. Począwszy od NFZ, a na ZUS skończywszy, wszystkie te urzędy idą nam na rękę, byśmy ani przez chwilę się nie nudzili; zapewnienie nam godziwej rozrywki, to ich zadanie).

Banał: leczenie jest kosztowne, a zwłaszcza – długotrwałe. Wiedzą o tym lekarze, a tym bardziej – pacjenci. Zdają sobie sprawę z potrzeby ratowania zdrowia i konieczności regularnego zażywania medykamentów. Jednak leki mają paskudną przywarę: są drogie. Im skuteczniejsze, tym droższe. Nie na każdą kieszeń. Starczy przejść się po aptekach i zobaczyć odchodzących od okienka z kwitkiem zamiast ze specyfikiem. Rzecz jasna proponowane są im środki zastępcze, tańsze, działające słabiej, gorzej, z efektami ubocznymi. Są tak samo przydatne, jak ozdrowieńczy bulion dla nieboszczyka. Droga terapia jest dla ludzi produkcyjnych. Reszta stanowi tło. Istnieje tylko po to, by grabarz miał za co utrzymać rodzinę.


Niektóre szpitale nie przestrzegają barbarzyńskich zaleceń i ponoszą finansowe kary. W odróżnieniu od lekarzy z prawdziwego zdarzenia, rachmistrze z NFZ nie widzą człowieka. Widzą natomiast moce przerobowe, bilanse i zyski. Szpital, to dla nich taśma produkcyjna, która powinna działać zgodnie z przepisami. Jeżeli pozwala sobie na narowisty luksus łamania zakazu normalnego leczenia, zostaje doprowadzony do bankructwa.


By nie być posądzonym o gadanie bzdur, dam przykład. Byliśmy dotychczas zdrowi, ale ni z tego, ni z owego poczuło się nam źle. Wychowani jeszcze na logicznym podchodzeniu do wszelkich zjawisk, pomyśleliśmy debilnie, że gdy z człowiekiem zaczyna być niewyraźnie, to człowiek ów powinien udać się do lekarza. Lecz udać się gdziekolwiek nie jest rzeczą łatwą, a co dopiero dostać się do niego.


Techniki skutecznego zaliczania placówek medycznych są dwie. Jest co prawda jeszcze trzecia, lecz jej nie polecam, gdyż polega ona na prywatnym przekonywaniu kieszeni Pani Rejestratorki.


Pierwsza, to rejestracja telefoniczna. Pani od kartoteki zaczyna szychtę o siódmej rano. O tej godzinie telefon jest czynny i można próbować się dodzwonić. Wszak po to je wymyślono. I prawdopodobnie o tej godzinie dzwoni ze sto osób. Lecz już o godzinie siódmej sekund dwie, połączenie z przychodnią jest niemożliwe.


Kto ma czas i ochotę, stara się uzyskać audiencje u balwierza, kto zaś tego czasu nie ma i na ochocie też mu zbywa, drałuje do kolejki. Przy czym nie ma żadnej gwarancji, że zostanie przyjęty. A gdy zostanie przyjęty, gwarancji nie ma żadnej, że zostanie przebadany. A gdy zostanie przebadany, nie ma żadnej gwarancji, że zdiagnozowano go właściwie. Gdyż aby tak było, konieczne jest wykonanie dodatkowych badań.


Metoda druga:


zazwyczaj chory spędza dniówkę w poczekalni do Godota i dowiaduje się, że ma przyjść jeszcze raz, bo lekarz zachorował. Ale czasem zdarza cię cud i mamy niebywałe szczęście, bo już po trywialnej godzinie dostąpiliśmy zaszczytu bycia przebadanym od stóp do głów. Po czym Godot powiada, że bez badań specjalistycznych nie pojedziemy z rozpoznaniem.


Otrzymanie wejściówki na wizytę u speca, nie jest już taką fraszką, jak w przypadku wyprawy do internisty. Tu obowiązują terminy, limity i kołomyje, a terminy – odległe i paromiesięczne; jak wiadomo, specjalista różni się od szeregowego medyka nie tylko chałatem.


W tym czasie choroba rozwija się ku uciesze NFZ: oto zbliża się dla nich radosny moment, gdy przestaną do nas dopłacać. Więc usiłujemy zapisać się do fachowca od prawego oka, gdyż ten od obu przeniósł się do Turcji, bo tam czeka go przyszłość. A kiedy nareszcie zgromadziliśmy wszystkie konieczne wyniki, ponownie zapisujemy się w przychodni internistycznej. Gdy zaś naiwnie sądzimy, że skończyły się nasze kłopoty, okazuje się, że mamy nieaktualne wyniki i całą operetkę musimy zaczynać od nowa.

*

Nie od dziś wiadomą jest rzeczą, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Lepiej i taniej. Nawet jeśli drogim specyfikiem, to przebieg terapii jest krótszy i skuteczniejszy. Proces leczenia, szczególnie chorób przewlekłych, będących w stadium znacznego zawansowania, jest kosztowny. Wymaga drogiej aparatury. Urządzenia medyczne ratujące ludzkie życie, tak jak leki najnowszych generacji, są refundowane. Przynajmniej tak być powinno w myśl ustaw dotyczących NFZ. Że jednak tak nie jest, przekonujemy się na każdym kroku.

Często się słyszy o rozmaitych wyścigach ze słoikiem, puszką lub tacą, o akcjach humanitarnych, zbiórkach społecznych, żebraninach i koncertach charytatywnych organizowanych na rzecz wpierania konkretnych chorych lub całych grup społecznych poszkodowanych z winy złych i bezdusznych przepisów stosowanych przez, np. NFZ.


Co rusz jesteśmy świadkami czyjejś bezradności, czyjegoś płaczu. Widok rodziców proszących o finansową pomoc dla swojego dziecka, jest widokiem wstrząsającym. Lecz wstrząsającym dla ludzi wrażliwych. Posiadających sumienie. To znaczy dla ludzi pracujących poza NFZ.


Radio, TV, gazety, ogłaszają, że są skłonne pomagać, patronować, sponsorować, że chętnie się włączą, że trzeba być człowiekiem i otworzyć serce. Po kościołach i schroniskach brata Alberta, po kanałach ciepłowniczych, dworcach i kartonach z bezdomnymi, przetacza się zbiorowy jęk, chóralny lament i skowyt błagających. Jak kraj długi i kanciasty, rozlega się wołanie o poratowanie państwa. Skrzykuje się zastępy, hufce, czeredy kwestarzy, jałmużników, małoletnich dziadów kalwaryjskich, by wyręczali ZUS i NFZ.

Instytucje te znajdują się na krawędzi ubóstwa, ledwie wiążą koniec z końcem, ściga je czarne widmo pazernego komornika, gdyż nie mają pieniędzy na podwyżki wielotysięcznych pensji dla swoich urzędników, a na dodatek, gnębione są ich durnowatymi suplikami chorych…


Jak kraj wielki i niegospodarny, rozlega się wołanie o rozsądek. Jednak nikogo ono nie obchodzi poza krzyczącymi…


Dopisek

Gwoli uzupełnienia ballady o głupocie, zamieszczam adres do internetowej strony Wprost 24: http://www.wprost.pl/ar/264611/NFZ-namawia-szpitale-nie-leczcie/ W artykule z 6 października 2011, pod znamiennym tytułem, NFZ namawia szpitale: nie leczcie!  Już jego pierwsze zdanie pachnie wariatkowem: Fundusz twierdzi, że zapalenie płuc i miażdżyca tętnic to nie powód do hospitalizacji. I każe pacjentom czekać


Marek Jastrząb

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko