Ryszard Tomczyk
„Elbing 1945” Tomasza Stężały
Niespodziankę Konkursu Literackiego Fundacji Elbląg w r.2011 stanowiła dwutomowa książka (powieść historyczna) pt. Elbing 1945 Tomasza Stężały.O samym autorze, który dopiero tym tytułem zaistniał w środowisku elbląskim (wydawca książki czyli IW ERICA desygnował do konkursu tylko I tom książki), informuje tylko jedno zdanie zamieszczone na obwolucie: „Tomasz Stężała – mieszkaniec, miłośnik i znawca historii Elbląga”.
Utwór w całości ma charakter powieści dokumentalno-historycznej, dotyczy zaś najbardziej dramatycznego epizodu w dziejach już blisko osiemsetletniego miasta, tj. jego zagłady w ostatnich miesiącach minionej wojny, gdy 65 procent substancji miejskiej poszło w perzynę, zaś podstawowa część mieszkańców ocalałych z pogromu uległa przesiedleniu do Niemiec. Nie ma chyba większego miasta na przestrzeni Europy, któremu by „LOS” – że użyję tu kategorii, której osobiście sam nie cierpię, bo i nadużywanej przez propagandę dwudziestowiecznych państw totalitarnych – nie zafundował w minionym tysiącleciu sytuacji ostatecznej, tragicznej, kataklizmu tak dramatycznego, po którym miasto niekiedy już odrodzić się i podnieść nie było w stanie. Zagłada Elbląga, acz znamy miasta jeszcze bardziej i dotkliwiej doświadczone wojną, to właśnie tego rodzaju przykład. Tyle, że samo miasto, zdołało się jednak dźwignąć do nowego życia, choć w wyniku przemian i procesów dziejowych zmieniło swe funkcje i prawie cały stan ludnościowy.
O powojennym życiu Elbląga, przynależnego już do Polski – choć była to Polska jak wiadomo „zdemoludowiona”- napisano już niemało. Poświęcano mu i badania naukowe (stąd i teksty naukowe), i opracowania literackie, i wspomnienia, nie mówiąc już o najliczniejszych – ujęciach propagandowych. Aliści z uwagi na znamienną cenzurę czasów PRL, zasadniczy i w ogóle newralgiczny dla miasta moment dziejowy, jakim była ostatnia wojenna batalia o Elbląg z towarzyszącymi jej okolicznościami, stanowił do czasów transformacji ustrojowej w 1990 swoiste tabu polityczno-historyczne, zaś wszelka wiedza na ten temat była mistyfikowana albo i przemilczana – zgodnie z życzeniami Kremla. Jakby rewersem tej praktyki były strzępy informacji i żyjących jeszcze w Elblągu świadków, i wychodźców elbląskich dochodzące z Niemiec (praktyka ziomkostw), nierzadko równie kłamliwe, stronnicze i subiektywne. W każdym razie u nas obowiązywała jedynie propagandowa, oczywiście prosowiecka wersja zdarzeń wojennych z właściwymi jej przemilczeniami, mitami i załganiami. Mimo twardych ustaleń tzw. „prawdy” obowiązującej wszelkiego rodzaju oficja, oświatę, historyków, prasę etc., od początku jednak dochodziły uszu elblążan prawdy przemilczane m.in. i o wyczynach odwetowych krasnoarmiejskich triumfatorów w zdobytym mieście, i o losach ludności niemieckiej, i o gwałtach oraz niewyobrażalnym rabunku elbląskiego mienia, dokonywanym przez zwycięzców , nie mówiąc o niemal metodycznym likwidowaniu tego, czego nie zniszczono w momentach samej kampanii. Nie odeszli bowiem jeszcze wszyscy uczestnicy tamtej kampanii i pozostało wiele jej świadectw po obu stronach ówczesnego frontu.
Inicjatywa pisarska Tomasza Stężały, realizującego tym opracowaniem swój niezwykły debiut historyczno-literacki, zdecydowanie przełamuje kompleks braku odwagi, a może i lęku związanego z tą tematyką. Więcej – jest to opracowanie w zakresie i merytorycznym, i kompozycyjno-narratorskim ogromnie ambitne. Realizuje je autor z rzucającą się w oczy sumiennością i szacunkiem dla faktów, z wysokim obiektywizmem, najczęściej rezygnując z własnego komentarza i poprzestając na wypowiedziach i nie wolnych od subiektywizmu relacjach świadków i uczestników, często ofiar tamtej kampanii, reprezentantów obu walczących stron. Rzecz jest oparta zatem w obu swych częściach (tomach) na materiałach tekstowych i dokumentacji fotograficznej, mapach, więc źródłach zarówno oficjalnych, jak i w zdecydowanej większości nieoficjalnych, nieznanych, wysupłanych np. z internetu czy dotąd niepublikowanej korespondencji. W każdym razie książka –jak już powiedziałem – została opracowana z odwagą stawienia czoła dotychczasowym kompleksom i prostackim uogólnieniom, które wrosły w mentalność już kilku pokoleń, umiętoszoną na ławach szkolnych. Trafiła wreszcie w klimat świadomościowy sprzyjający wyzwalaniu się z urazów i kompleksów oraz otrząsaniu z niepodważanych dotąd świętości.
Tom I powieści odnosi się do zdarzeń jeszcze z drugiej połowy 1944 r. To znaczy do wydarzeń z tych miesięcy, gdy było już powszechnie wiadome, że marszruta wojsk sowieckich, które z brawurą prąc ku Zachodowi, przygotowują się do kolejnej ofensywy i nie ominą Elbląga. Autor przedstawia zarówno środowisko mieszkańców Elbląga (przekrój miejscowego społeczeństwa z ekspozycją roli środowiskowych prominentów), dotychczas żyjące jak u pana Boga za piecem, obecnie zaś przygotowujące się do obrony miasta, rozkazem fűhrera zamienionego w festung (twierdzę), jak i postępy różnych grup wojsk sowieckich oraz po prostu bojców, którym już niedługo przyjdzie szturmować Elbląg. Stąd też relacja narratora ustawicznie oscyluje między stronami, czemu służy praktyka ostrych cięć i sekwencji montażowych, uzmysławiających czytelnikom ogrom i chaos zdarzeń wojennych, z trudem poddający się historycznemu czy literackiemu porządkowaniu.
Treścią drugiego tomu jest krwawa walka na śmierć i życie między stronami prowadzona na przedpolach Elbląga i w samym mieście. Ze szczególną dokładnością a miejscami wręcz drobiazgowością autor śledzi epizody bitwy o miasto, dobywając z archiwów relacji, świadectw czy choćby tylko wzmianek obrazy śmierci, zniszczenia i bezprzykładnej determinacji ludzi po obu stronach, ludzkiej nędzy i cierpień, gwałtów, paniki, rozpaczliwej ewakuacji i narastających zgliszcz. Najwięcej tu chyba wstrząsających obrazów tragizmu ludności skazanej na zagładę. By zaś obraz tragicznych dla Elbląga dni był możliwie najrozleglejszy, wielostronny i porażający autor raczej gromadzi i spiętrza, niż selekcjonuje i wybiera fakty, co naturalnie zwiększa objętość materiału tekstowego w masę miejscami już i niełatwą do pokonania i nie zawsze przejrzystą. Toteż ze względu na obfitość epizodów i chaotyczność, której ze względu na jakby reportażowe (vide – Wańkowicz) intencje autora, zmierzające do wykorzystania najróżnorodniejszych materiałów, trudno było uniknąć (równocześnie nie zapominajmy, że mimo obrazów heroizmu i męstwa po obu zantagonizowanych stronach, tenor opracowania nastawionego na prezentację śmierci, cierpień, okrucieństwa, dewastacji i klęsk) jest ogromnie przygnębiający, budzący grozę i przerażenie) lektura książki miejscami staje się nie do zniesienia, a niekiedy wręcz – ze względu na monotonię takiego właśnie żywiołu – odpychająca. Prawdopodobnie stanowi to konsekwencję założenia pisarskiego usiłującego – zgodnie z profesją historyka – respektować zasadę obiektywizmu i najczęściej bardzo ścisłego dokumentalizmu ( ówczesne niemieckie nazewnictwo topograficzne, prezentacja –także przywołanych z dokumentacji autentycznych mieszkańców Elbląga, bo o konkretnych reprezentantach władz, więc historycznych figurach ludzkich, już nie mówię) oraz pozostawania w pełnej zgodzie z historią (także relacje źródłowe) w drobiazgowym opisie całego przebiegu morderczej batalii o zdobycie miasta – i to z punktu widzenia i sowieckiego, i niemieckiego. Zatem (kontynuujmy poprzednie zdanie) konsekwencję założenia, by taką metodę, pogodzić z temperamentem pisarskim, z troską o konstrukcję literacką całości, ekspresję i wyostrzenie emocjonalności obrazu.
Dodam też, że owej metodzie historyczno-obiektywizującej i dokumentalnej służyć ma w powieści kalendarzowy, porządkujący zdarzenia podział narracji na poszczególne następujące dni, np. „ 1 lutego” „2 lutego” itd., z równoczesną tendencją do symultaniczności, tj. prezentowania pod tymi datami różnych epizodów jakby opowiadanych przez różne strony, więc i reprezentujących odmienne sposoby widzenia. Ostatnia data to oficjalnie ustalony dzień zdobycia Elbląga – 11 lutego 1945.
O przyznaniu autorowi nagrody w elbląskim konkursie 2011 zdecydował tom I. Oceniając tę pozycję jako przewodniczący jury pisałem w imieniu komisji oceniającej: Część I dotyczy ostatnich miesięcy poprzedzających sam szturm na miasto przez jednostki 2 Armii Pancernej oraz Frontu Białoruskiego. Uwaga autora, choć obejmuje nią także figury historyczne, prowadzące operację, skupia się na przeżyciach i losach postaci niehistorycznych i to – co niezwykłe – reprezentantów strony elbląskiej, zawirowaniami wichury wojennej wkręconych w machinę wojenną, i równie przypadkowych, co i nieprzypadkowych reprezentantów nacierającego przeciwnika. Po jednej jak i po drugiej stronie nie brak ludzi i ze stanu, i z usposobienia prywatnych, już to uniesionych ideologią wojny, już to wykonujących rozkazy, w wieloraki sposób zdeterminowanych, wykonujących obowiązki czy oddanych bałamutnym ideologiom czy uczuleniom. Oczywiście łatwo tu postawić autorowi zarzut asymetrii, tj. nie respektowania zasady (O horror! Ale skąd taka zasada?!), by ilości świadczących (tzn. i narratorów) z jednej strony frontu ściśle odpowiadała ilość zdarzeń i postaci z drugiej strony. Zresztą nie brak i takich rodzimych czytelników – „patriotów”, skłonnych do obruszania się na nazbyt szerokie uwzględniane w powieści opcji hitlerowskich obrońców miasta.
Mimo mankamentów, tzn. pewnych dysproporcji w prezentacji faktów (acz autor nie wykracza poza logiczne i szanujące wrażliwość naszych odbiorców normy), walory inicjatywy Stężały są oczywiste. Przede wszystkim powieść wypełnia dotkliwą lukę w obrazie dziejów Elbląga. Dotyczy zdarzeń, które rozpoczęły nową historię i stały się zaczynem pokoleń „nowych ludzi”( zob. powieść Janiny Dziarnowskiej z r. 1954) i nowych procesów dziejowych. Jak i to, że w wysokim stopniu odkłamuje naszą niedawną przeszłość historyczną. Po drugie, że po materiały zwrócił się autor do źródeł dotąd nieuwzględnianych w opracowaniach, i to zarówno tych, które odnalazł w Rosji (np. przy pomocy internetu), jak również. do relacji świadków i uczestników, niekiedy jeszcze żyjących, w tym byłych Warmiaków, dawnych elblążan czy autochtonów, których pozbywała się władza ludowa w szeroko zakrojonej akcji ewakuacyjnej. Co nie znaczy, by autor dołożył wszystkich możliwych starań, by dotrzeć do pamięci żyjących między nami jeszcze dawnych elblążan, którzy zrobili wszystko, by nie poddać się transferowi do Niemiec i wytrwać wśród społeczności nowych elblążan, nie zawsze życzliwej i nabrzmiałej urazami.
Ludzie obdarzeni pamięcią pierwszych miesięcy 1945 r. mogą mieć zastrzeżenia i wątpliwości, co do relacji, których przedmiotem są okoliczności i nastroje w przygotowującym się do obrony w mieście w okresie poprzedzającym ofensywę sowiecką. Zresztą bezpośrednich świadków i uczestników batalii, dźwigających pod powieką własną wersję zdarzeń, żadna inna relacja nie zadowoli. Kogoś np. może nie satysfakcjonować obraz miasta z tych miesięcy – jeszcze nie rozważającego problemów związanych z ewakuacją. Faktem jest jednak – i tu zaufałbym autorowi – że początkowo nikt nie brał pod uwagę takiej ewentualności, zaś władze Rzeszy nakazywały, obronę Elbląga „do ostatniej kropli krwi”, walkę z defetyzmem i krzewienie fanatyzmu nazistowskiego. Zaś chaos, harmider, panikę i hekatombę zagłady wśród oszalałej ze strachu ludności posiały rozliczne, sprzeczne zresztą zarządzenia o przymusowej ewakuacji, gdy Rosjanie byli już na obrzeżach miasta i gdy na ewakuację nie było już warunków /…/
Bezspornym walorem powieści jest także prowadzenie narracji. Tok opowiadania, na który składają się sceny z zachowania i życia ludzi z obu stron frontu (faszystowscy dygnitarze miasta,, młodzi wychowankowie nazizmu, ludzie zwyczajni, przywiązani do miejsca, mienia i warsztatu swojej pracy, szturmujący miasto „bojcy”, krasnoarmiejcy, czołgiści, piechurzy i dowódcy nacierającego frontu – jest żywy, wartki, a i nienaganny w prowadzeniu dynamizujących opowiadanie dialogów, jak i w materiach narracyjnych. Nieco przymało sekwencji dotyczących egzystencji niewolników pracujących na Elbląg jako miasto Rzeszy – zdaje mi się mankamentem dość znaczącym, gdyż w wysokim stopniu wyposaża w komfort niewiedzy czy nieświadomości „Bogu ducha winną”, „poczciwą” i umiażdżoną walcem wojny ludność tuziemczą. Fakt ten narzuci się uwadze czytelnika usiłującego ogarnąć rzecz po lekturze całości.
Dzięki wewnętrznej dramaturgii, jak i adresowi powieści, zwróconemu w stronę przeciętnego odbiorcy, powieść jest zarówno tekstem implikującym refleksje o dramatycznych okolicznościach przemian historycznych w życiu miasta i jego ludzi, jak i – o czym mówię z pełną akceptacją – po prostu czytadłem, od którego trudno się oderwać.
Lektura drugiego tomu powieści nie modyfikuje w sposób zasadniczy uogólnień i wniosków sformułowanych po przeczytaniu I tomu. Implikuje jednak spostrzeżenia, więc i oceny bardziej powściągliwe. Rzecz obejmuje, jak już powiedziałem, samą batalię o Elbląg i relacjonuje dzień po dniu wydarzenia trzech ostatnich tygodni przed kapitulacją miasta. W technice krótkiego montażu oraz w układzie w tym samym stopniu symultanicznym, co i relacjonującym epizody morderczych walk ze strony i sowieckiej, i niemieckiej , doświadczamy jako czytelnicy czegoś w rodzaju obrazu Grunwaldu (tak gęsto tu od figur i sytuacji), tyle że prezentującego się w entourage’u minionej, totalitarnej wojny, więc gruzów, operacji czołgów i samolotów, bomb, zwielokrotnionej śmierci, hekatomby ludności cywilnej i okrucieństwa z jakimiś tylko przebłyskami jednak człowieczeństwa, a nawet bohaterstwa i solidarności po obu stronach. W każdym razie książka , po brzegi wypełniona obrazami rzezi wojennej, bestialstwa i szaleństwa, gwałtów i innych koszmarów jest przerażająca i pod tym względem wręcz monotonna. Trzeba też sporo odporności psychicznej i najlepszej woli, by ją pokonać. Nie dysponuję tak rozległą i udokumentowaną wiedzą, by dokonywać jej rozbioru z punktu widzenia wiarygodności batalistyczno-topograficznej, która należy już do historyków i to rzeczoznawców elbląskiego epizodu minionej wojny. Jestem wręcz skłonny utrzymywać, że pod tym względem Stężała bije na głowę nie tylko środowiskowych badaczy niedawnych dziejów Elbląga, stawiając ośmielającym się wypowiadać na ten temat bardzo wysoką poprzeczkę. Uwadze odbiorców pomóc by mogło załączenie mapy ówczesnego miasta z oznaczeniami niemieckimi, gdyż autor nieprzerwanie szermuje, co uzasadnione, nazwami niemieckimi – tłumaczonymi wprawdzie w przypisach, co jednak nie przyczynia się do pełnej przejrzystości.
Intencje autora są te same: dać wstrząsający obraz pożogi wojennej i zagłady miasta, w tym zwielokrotnionej śmierci i żołnierzy, i ludności cywilnej; przedstawić to w oparciu o relacje setek ludzi z obu stron, więc i w krzyżujących się odmiennych ideologicznie i moralnie opcjach. Założenie to, skądinąd podyktowane wolą osiągnięcia obiektywizmu, budzi miejscami jednak uczucia mieszane, ponieważ polski odbiorca nie jest przyzwyczajony do obyczajów językowych, np. strony niemieckiej. Bo przecież gdy rozmawiają sfaszyzowani obrońcy „Elbinga” i to niekoniecznie w mowie niezależnej: „Nasi dali dziś łupnia bolszewikom” albo „nasze działa ppanc.. zlikwidowały dziś 8 czołgów sowieckich”czy znów „działa nasze walą do Rusków”- mówiąc obrazowo – wątroba się co nieco w nas przewraca…Tymczasem ów obyczaj narracyjny dominuje w powieści i w wysokim stopniu ciąży na jej atmosferze, tym więcej, że sympatia współczesnych czytelników – bo takie są reguły odbioru stereotypów literackich – zawsze raczej stoi po stronie obrońców, niż napastników. I jeszcze: tym bardziej, że sowieccy żołnierze, wyposażeni głównie przez autora ( albo i dostarczających mu materiału świadków) są wyposażeni w nie dość wysokie motywy i cechy: strach przed reżimem dowództwa naczelnego i NKWD, prymitywną żądzę wzbogacenia się na wojnie (tzn. na bogactwach pierwszego wielkiego miasta, które przychodzi im zdobywać), straszliwą żądzę odwetu, okrucieństwo, rozpasanie i nawet bestialstwo zwielokrotnione udrękami i własnymi ofiarami okresu wojny czy nawet w jakąś owadzią skłonność (dowództwa) do frymarczenia krwią własnych ludzi. W tym miejscu narzuca się nam natarczywe pytanie: – czy w dostatecznym stopniu przeciwstawiono w powieści wizerunkom „poczciwych” mieszczan elbląskich zbrodniczy reżim faszystowski, losy pracujących na Rzeszę niewolników i dlaczego zabrakło Niemcom zdolności do zweryfikowania zasadności wyznawanego, oczywiście nazistowskiego „patriotyzmu”? W tym też miejscu narzuca mi się pytanie, pytanie wręcz już bulwersujące, a dotyczące braku, dla którego już nie znajduję w powieści żadnego usprawiedliwienia: dlaczego autor zamyka swe powieściowe relacje na dacie zdobycia Elbląga i podpisaniu aktu kapitulacji, Jeśli skłonny był absorbować nas rozległym obrazem nadciągania chmur wojennych nad miasto, a następnie jeszcze bardziej rozległym, a nawet drobiazgowym obrazem walk o Elbląg, dlaczego nagle wycofał się z prezentacji materiałów odnoszących się do tymczasowego władania komendantury sowieckiej, zanim przybyła tu pierwsza grupa operacyjna z Warszawy, by organizować administrowanie polskie. Toć to także Elbląg 1945. Właśnie w tych wiosennych miesiącach 1945 dokonywały się w Elblągu z ramienia i przyzwolenia tejże komendantury tego rodzaju ekscesy (bezprzykładny, wręcz irracjonalny rabunek, gwałty, bestialstwa, wysadzanie pół zrujnowanych domów, wywłaszczanie fabryk elbląskich z produkcyjnego mienia, a mieszkańców miasta z kosztowności i mienia etc. etc). Rozczarowanie czytelników zawieszeniem akcji na 11 lutego uważam za oczywiste.. Tym bardziej, że okres ten – wręcz haniebny dla naszych wschodnich „wyzwolicieli”- z racji wyłącznie „pobrząkiwania” na ten temat wciąż zieje białą plamą, acz nie brak jeszcze żywych świadków tych dramatycznych dni, które obrosły goryczą, bólem i wstydem. Dlatego też i zżymamy się dobijając takiego oto ostatniego zdania tekstu (i to już w załączonym kalendarium zdarzeń): Rozpoczyna się dramat ocalałych mieszkańców miasta), owo uchylenie się od dopełnienia obrazu również jako sprzeczne z intencjami autora, przez cały czas zmierzającego – i chyba słusznie – do „uczłowieczenia” obrońców Elbląga, acz nie byli to legendarni już „obrońcy Lwowa” z 1918 r.
Aliści cieszy powieść – choć nielicznymi – obrazami człowieczeństwa w morzu bestialstwa, obrazami wzajemnej solidarności, pomocy i bohaterstwa. Nie chcę ich tu przytaczać, bo czytelnik znajdzie je sam. W każdym razie z satysfakcją należy przyjąć zaprezentowanie przez autora (choć przydałaby się tu i selekcja, rzecz skracająca) najrozmaitszych – a niekiedy wręcz niewiarygodnych – postaw ludzkich. Rozumiemy jednak ów niedostatek selekcji, umotywowany przedzieraniem się przez ogrom materiału dotychczas niewykorzystanego. Bo przecież to materiał dotąd nie wykorzystany i zalegający, nadto dotyczący zbiorowości ludzkich na tle wojny światowej. Pełno tu uogólnień tyleż trafnych co i barwnych, najczęściej przerażających, ale znakomicie ujmujących klimaty ówczesnych dni oraz obrazujących entourage wojenny. Jak np. w tym fragmencie tekstu powieści (refleksje niemieckiego oficera zapisane pod datą 8 lutego), którym chcę zamknąć tę oto pisaninę:
Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi. Jak nas to wściekłe bombardowanie nie zabije, to powinniśmy wytrzymać. Nie mieliśmy już prawie dział ani moździerzy, ale było jeszcze trochę pancerfaustów oraz amunicja do pistoletów maszynowych i kaemów na dwa do trzech dni. Nie wiedziałem, jak wyglądała obsada na innych pozycjach. Może ze dwa tysiące żołnierzy i policjantów jeszcze walczyło? Nikt tego nie był w stanie powiedzieć. W każdym razie dzisiaj, z tego co powiedział mi Selzer, wiem, że Iwan zrobił małe postępy, a stracił masę ludzi i sporo czołgów oraz dział szturmowych. Co martwi, to fakt, że od kilku dni sporo naszych poddawało się, licząc na łaskę bolszewików. A oni wysyłali po kilku jako parlamentarzystów, z propozycją poddania się. Ponoć oficerowie mieli mieć prawo zachować nawet białą broń! Musieliśmy faktycznie bardzo Iwana wykrwawić, że chcieli być tacy honorowi. A zresztą, kto im uwierzy? Tylko się poddasz to albo czapa, albo wymarsz na Syberię. Z drugiej jednak strony, w piwnicach nadal kryły się dziesiątki tysięcy cywili. Jeżeli się poddamy, to wszystkie kobiety, nawet stare babki, zostaną zgwałcone i obrabowane, a ich mężowie za próbę oporu zabici. Jeżeli się nie poddamy, to ci ludzie zginą pod gruzami, od ran czy chorób. Bo ponoć pojawi ł się już tyfus i czerwonka.
Żołnierz patrzył na mnie rozczarowany, więc otworzyłem usta, kiedy budynek dostał chyba bezpośrednie trafienie. Na głowę sypnęły się belki i cegły, ludzie zaczęli krzyczeć, starając się w ciemności i w kurzu znaleźć drogę do wyjścia. Po omacku, krztusząc się wyszukałem latarkę i zapaliłem ją. Snop światła niknął po jakichś dwóch metrach w gęstym, ceglanym pyle. Błysnęły druga i trzecia latarka – kazałem jednemu z moich ludzi sprawdzić co z domem a innemu co z ludźmi w piwnicy. Część piwnicy zawaliła się, słychać słabe jęki więc miałem już kazać wydobyć zasypanych, gdy z góry rozległ się okrzyk:
– Sklep się pali, uciekajmy!
Pomogliśmy wyprowadzić wszystkich, którzy byli w stanie, bo przez częściowo zniszczony strop do piwnicy zaczęły wpadać iskry i kawałki płonącego drewna. Jako jeden z ostatnich wyskoczyłem z płonącego domu, zostawiając za sobą przerażone krzyki tych, którzy nie mogli uciec. Ruszyłem szybkim krokiem za oświetlonymi płomieniami ludźmi, którzy tak jak ja, przeskakując przez leje, biegli w stronę placu Wilhelma, w kierunku ratusza. W jednym z lejów spostrzegłem potężną skorupę pocisku oświetloną płonącą tuż przy nim belką. Pchnięty nagłą energią strachu byłem już przy „Polskiej Aptece”, gdy ktoś mnie zawołał. Budynek był uszkodzony, ale wejście do schronu przeciwlotniczego miał całe, czyli można tam się ukryć. W środku paliły się świece, więc nie musiałem deptać po ciałach leżących pokotem ludzi. Któryś z moich żołnierzy zawołał mnie, miał miejsce. Ciężko przysypało ponoć aż osiem osób?…?