Wacław Panek
MIEJSCE TWÓRCY KULTURY
w obecnej sytuacji kulturowej w Polsce
Proponuję przyjąć, że sytuacją kulturową nazywać będziemy całokształt warunków tworzenia i odbioru wartości kultury wraz z aktualnym stanem świadomości kulturowej naszego społeczeństwa.
Na ogół przytacza się w takich razach słynną definicję konia z pierwszej polskiej encyklopedii Nowe Ateny autorstwa księdza Benedykta Chmielowskiego. Przypomnę, że definicja ta brzmi: „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Otóż wieloletnia obserwacja naszego życia kulturalnego upoważnia mnie do postawienia tezy, że nie każdy widzi, jaki ten koń jest. Powiem więcej: raczej wielu nie chce dostrzec, jaka naprawdę dziś jest nasza sytuacja kulturowa.
Przypomnijmy najpierw, że centralną i sprawczą postacią kultury jest twórca. Artysta, naukowiec, dziennikarz czy animator, to twórcy dzieł i wydarzeń, twórcy idei i sposobów transmisji tych idei do ogółu społeczeństwa. Wiemy, że ich działania odzwierciedlają trzy połączone ze sobą elementy schematu: dzieło-przekaz-odbiorca.
To banalne rozpoznanie wydaje się być dla każdego oczywistym. Kiedy się jednak rozważa miejsce twórcy w obecnej sytuacji kulturowej Polski – już tak oczywiste ono nie jest. Z PRL do tzw. III RP przeszła nazwa „Ministerstwo Kultury i Sztuki”, która w swojej logice kojarzyła mi się z szyldem sklepu o nazwie „Nabiał i Jajka”. Potem nazwę resortu zmieniono na „Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego” czyli na sklep z szyldem „Nabiał i Mleko”. Te nazwy i ich logika były i są też znamienne dla działalności tego bardzo kulturalnego sklepu nabiałowego, bowiem za ich śmiesznością kryła się zupełnie już nie tak śmieszna praktyka. Otóż ani wtedy w PRL-u, ani teraz w III RP – ministerstwo to, wbrew praktyce wszystkich cywilizowanych krajów, nie wypracowało podstaw i kierunków polityki kulturalnej państwa. Pisałem o tym w latach 70. w PRL-u w liście otwartym do ministra Tejchmy opublikowanym na łamach warszawskiej „Kultury”. Potem w III RP wielokrotnie rozmawiałem o potrzebie nakreślenia tej polityki z ministrem Dejmkiem, z którym miałem zaszczyt krótko współpracować w sklepiku o nazwie „Nabiał i Jajka”. W obu przypadkach nic nie drgnęło i nie podjęto nawet próby zarysowania polityki kulturalnej państwa, dzięki istnieniu której np. prężnie rozwija się kultura francuska.
Jeśli już spoglądamy na cały okres powojenny, to podam znamienny przykład miejsca twórcy i jego dzieła w przestrzeni społecznej, przykład z dziedziny mi najbliższej, czyli muzyki.
O tym jak bardzo skarlało to miejsce przez ostatnie 30 lat, niech świadczy np. sytuacja dwóch naszych fenomenalnych pianistów. Mamy oto rok 1975. Na konkursie Chopinowskim I nagrodę i nagrody specjalne zdobywa Krystian Zimerman. Po 30 latach w roku 2005 I nagrodę i wszystkie nagrody specjalne zdobywa młodszy o 30 lat od Zimermana Rafał Blechacz. Porównajmy teraz, jakie miejsce w polskiej przestrzeni społecznej zajął Zimerman, a jakie Blechacz, jaki dostęp ze swoją sztuką do ogółu społeczeństwa zyskał jeden i drugi, jaki rozgłos w Polsce zdobył Zimerman, a jaki 30 lat później Blechacz? W proporcjach określiłbym to jak 10:1. Czy to oznacza, że aż tak drastycznie zmniejszyły się kompetencje kulturowe Polaka, czy tylko tak się wydaje organizatorom polskiego życia kulturalnego? Pytanie to pozostawiam otwarte.
Oto inny, dość znamienny przykład z „muzycznego poletka”. Czy zauważyli Państwo, że od wielu już lat w przekazach społecznych (medialnych i żywych) pojęcie „muzyka” jest utożsamiane tylko z muzyką rockową, popową czy hiphopową. Wskutek tego odbiorca muzycznych tekstów kultury, zwłaszcza odbiorca młody i niezbyt osłuchany, nabiera przekonania, że cały zespół desygnatów pojęcia „muzyka” to tylko rock, pop i hiphop czy reggae.
Miliony odbiorców medialnych, a wielokrotnie sam wśród nich byłem, słyszy lub czyta takie stwierdzenie: „Niemen był w muzyce polskiej największym twórcą XX wieku”. Nie ma w tym stwierdzeniu dookreślenia: „w muzyce rozrywkowej”. A zatem jeśli dotyczy ono całej muzyki, to Niemen zdecydowanie pokonał Szymanowskiego, Góreckiego, Kiepurę czy Ochmana w ocenie prymatu muzycznego. Nie mówiąc już o tym, że wielu odbiorców takiego komunikatu prawdopodobnie mogło w ogóle nie wiedzieć o istnieniu Szymanowskiego czy Lutosławskiego. Oczywiście nie deprecjonuję tu zasług Niemena, o którym napisałem pierwszą biografię książkową czy opracowałem godzinny program telewizyjny. Chodzi mi o zacieranie obszarów poznawczych w przekazach medialnych, które już samo w sobie jest zabiegiem zawężającym przestrzeń kulturową.
Tego samego odbiorcę przekonuje się, że zestaw kilku piosenek śpiewanych chóralnie z towarzyszeniem większego zespołu instrumentalnego – to tzw. wielka forma wokalno-instrumentalna od wieków zwana „oratorium”.
W tych samych miastach, które wydają dziś setki tysięcy złotych na piosenkarskie zlepki ze znakiem towarowym „oratorium” – nie doszło nigdy lub choćby tylko w ostatnim 20-leciu, do wykonania oratorium Haendla czy kantaty Bacha. Jakie zatem w tej sytuacji kulturowej jest miejsce dla takich twórców kultury takich jak Bach czy Haendel? Jakie wyobrażenie o oratorium mają mieszkańcy tych miast?
Jednocześnie z afisza największego teatru świata jakim jest Teatr Telewizji Polskiej znika Szekspir, Kochanowski, Molier, Czechow, Fredro, Słowacki czy Mrożek. Na ich miejsce wchodzą autorzy teatralnych surogatów. Największemu teatrowi świata, który dziesiątki lat był unikalnym projektem polskim, odcięto głowę i nogi, a do kikutów przypięto protezy. Ktoś powie, że zdjęci z afisza autorzy to twórcy tylko sztuki, która stanowi jedynie część kultury. Pamiętajmy jednak, że ich twórczość kształtowała, a poza Polską nadal kształtuje w kolejnych pokoleniach szerokie formacje kulturowe, opierające się na ideach ich dzieł.
Z lektur szkolnych usuwa się klasyków literatury polskiej, wstawiając w ich miejsce autorów poprawnych politycznie. Przypomina to czasy wczesnego PRL-u, gdzie wokół nas podstawowymi lekturami były przede wszystkim dzieła zebrane, wybrane i przebrane znanej pary nie tylko autorskiej: Józefa Stalina i Wandy Wasilewskiej.
Dlaczego konsekwentnie ogranicza się miejsce twórcy kultury w polskiej przestrzeni kulturowej? Dlaczego nie dyskutuje się nad Oświadczeniem Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Towarzystw Naukowych, które powstało siedem lat temu w formie swoistej odezwy do narodu? Autorzy tego Oświadczenia pisali m.in.: „U nas zamiera obieg myśli, wzruszeń, wartości właściwych kulturze, gdy więzy łączące twórców i odbiorców ulegają zablokowaniu tandetą, zerwaniu przez lekceważącą negację”.
Nieodparcie nasuwa się w tym miejscu konstatacja być może banalna, ale i dla sytuacji kulturowej w Polsce bolesna. Otóż przypomnijmy, że prawdziwy twórca kultury to ten, który stawia pytania i zmusza nas do refleksji nad jednostkową i grupową egzystencją. Takich ambicji nie ma wytwórca tzw. kulturalnych gadżetów, który chcąc osiągnąć cele komercyjne schlebia odbiorcy nie ruszając jego umysłem i pozostawiając go w niezmąconej pozycji t r w a n i a. Ale nie jest to niestety pozycja do p r z e t r w a n i a w kulturze.
Skutki wymiany twórców kultury na wytwórców gadżetów w wymiarze ogólnospołecznym celnie określiła niedawno zmarła pani profesor Barbara Skarga: „Społeczność, w której brak żywych idei, zamyka się w swym codziennym istnieniu, w trosce o byt materialny, nie ma w niej oddechu, nie ma perspektywy. Idea ma moc poruszenia umysłów. Ona bowiem uwydatnia różnicę między tym, co jest, a tym, co być może; między płaską rzeczywistością, a czymś uznawanym za wartość wyższą. /…/ To ona nadaje światu blask”.
Jestem głęboko przekonany, że utrzymanie rozwoju kultury wysokiej jest polską racją stanu. W epoce przełomu dwóch wielkich cywilizacji: kończącej się 500-letniej cywilizacji druku oraz powstającej cywilizacji nośników elektronicznych, rozum podpowiada zachowanie szczególnej ostrożności w działaniach kulturotwórczych. Nakazuje otoczyć szczególną opieką zwłaszcza nowe pokolenia, wchodzące w życie w okresie przełomu cywilizacyjnego, który – jak każdy przełom – wytwarza też pewien chaos.
W ostatnim 20-leciu urodziło się, wychowało i osiągnęło dorosłość całe jedno pokolenie, które wzrastało w warunkach nie sprzyjających rodzeniu się wyższych potrzeb intelektualnych i emocjonalnych. Czy w swoim dalszym życiu będzie ono poszukiwało tych tekstów kultury, o których nigdy nie słyszało? Czy nie jest polską racją stanu, żeby takich pokoleń, wystawionych bez osłony na chaos przełomu cywilizacyjnego, już więcej nie było?
Tymczasem widzimy na co dzień, jak konsekwentnie wzmaga się uszczuplanie miejsca twórcy na wielu poziomach: w przestrzeni medialnej, edukacyjnej a nawet ekonomicznej, czego przykładem może być uderzenie władzy w ZAiKS. Towarzyszy temu stosowanie metody „listka figowego”, który ma zasłaniać rzeczywiste miejsce twórcy kultury i rzeczywistą sytuację kulturową w Polsce. Oto kilka „figowych przykładów”.
Z wielką pompą ogłoszono podłożenie kamienia węgielnego pod teatr szekspirowski w Gdańsku. Listek ten ma przykryć gołą prawdę, jaką jest powszechne eliminowanie Szekspira z polskiego afisza teatralnego.
Sejm ogłosił rok 2002 Rokiem Kiepury. Za tym listkiem krył się fakt cofnięcia Zanussiemu funduszy na produkcję filmu fabularnego i serialu telewizyjnego o Kiepurze, największym idolu okresu międzywojennego, który obok Paderewskiego był na świecie najbardziej rozpoznawalnym znakiem kultury polskiej.
Rok 2009 ogłoszono Rokiem Słowackiego. W niszowym kanale telewizyjnym „Kultura” pojawiają się dramaty Słowackiego. Ten listek ma zakryć gołą prawdę, która brzmi: Juliusz Słowacki jest eliminowany z masowego przekazu medialnego, księgarskiego czy edukacyjnego.
Francuzi wycofują ze swojej telewizji publicznej reklamy, a w Polsce prawie zupełne skomercjalizowanie mediów publicznych chce się zasłonić listkiem figowym o nazwie „programy misyjne”. Czy Polacy potrzebują misjonarzy kultury, którzy w wydzielonych okienkach programu radiowego i telewizyjnego będą nawracać tubylców na kulturę? Ten listek figowy uważam za wyjątkowo obrzydliwy i obraźliwy dla Polaków. Ma on bowiem zasłaniać fakt odebrania mediów publicznych jego prawowitemu właścicielowi, czyli społeczeństwu polskiemu. Za nazwą „programy misyjne” kryje się również pogarda dla zniewolonego medialnie społeczeństwa, któremu w niedzielę o szesnastej funduje się posiłek kulturalny, tak jak kiedyś podawano miski psom Pawłowa.
Dlaczego orędownicy programów misyjnych nie zająknęli się ani słowem o zwrocie mediów publicznych prawowitemu właścicielowi, jakim jest niemal 40-milionowa społeczność mieszkająca między Odrą i Bugiem oraz wielomilionowa społeczność polonijna w innych krajach świata?
„Koń, jaki jest, każdy widzi”. Ta anachroniczna definicja XVIII-wieczna zachowała do dziś walor pewnego skrótu myślowego.
Jak bardzo nasze państwo chore jest, każdy widzi. W tym chorym państwie chora jest również sytuacja kulturowa, jaką to państwo wytwarza. Jakie więc środki zastosować, żeby ten stan chorobowy zwalczyć?
Żaden lekarz nie przepisze pacjentowi lekarstw, jeśli go przedtem nie zdiagnozuje. Zatem: najpierw diagnoza, potem recepta.
Wydaje się więc niezbędne byśmy my, środowisko twórców a więc i naukowców, opracowali diagnozę obecnej sytuacji kulturowej w Polsce. Nie żadne powierzchowne raporty o wydatkach, o liczbie instytucji lub wypożyczonych książek – potrzebna jest rzetelna diagnoza stanu świadomości kulturowej Polaków. Diagnoza taka powinna wskazywać na łańcuch przyczynowo-skutkowy powstania obecnej sytuacji kulturowej. Pamiętając, że „koń, jaki jest, każdy widzi”, nie zapominajmy, że „nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje”. Diagnoza ta powinna określić dzisiejszy i wynikający z niego przyszły stan świadomości, wzorców i zachowań kulturowych Polaków. Powinna też określić przyczyny, które stan ten wytworzyły.
Dopiero na podstawie takiej diagnozy możemy przepisywać receptę. Dawanie tej recepty teraz, bez pełnego zdiagnozowania sytuacji, prowadzi do kuriozalnych zabiegów ograniczających się do dzielenia małej kupki pieniędzy i przeznaczania ich nie na twórczość, lecz na rozdymanie aparatu biurokratycznego dublujących się instytucji. Sprowadzanie recepty na uzdrowienie sytuacji kulturowej w Polsce do płaszczyzny li tylko swarów o podział publicznych pieniędzy czy udziału we władzach, powinno być dla twórców kultury uwłaczające. Jeśli w polityce zanikło pojęcie „polska racja stanu”, to wcale nie znaczy, że w kulturze ma zaniknąć pojęcie „racja bytu kultury narodowej”.
Twórcy kultury – jako elita intelektualna narodu, wnosząca nowe wartości do ludzkich myśli i uczuć – nie mogą już dalej biernie, ze stoickim spokojem przyglądać się kulturowej degrengoladzie swojej narodowej wspólnoty. Twórcy kultury, jeśli posiadają instynkt samozachowawczy, nie powinni dawać cichego przyzwolenia na dalsze odmóżdżanie naszego społeczeństwa. Więcej: nie powinni bać się głośno o tym mówić; wszędzie tam, gdzie to możliwe, a także i tam, gdzie to do tej pory było niemożliwe. Pozwolę sobie na koniec przypomnieć, że słynne „nie lękajcie się”, miało i nadal ma wielką moc sprawczą. Karol Wojtyła wołał też do młodzieży: „Nie zagubcie pamięci, bo człowiek bez pamięci jest osobą pozbawioną przyszłości”.
Wacław Panek