Igor Wieczorek
KONGRES STRACONYCH ZŁUDZEŃ
Chociaż Europejski Kongres Kultury bez wątpienia zasłużył na miano jednego z najważniejszych wydarzeń Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej, to nic nie wskazuje na to, że w jakiś zauważalny sposób przyczyni się do przezwyciężenia europejskich antagonizmów, a przecież taka właśnie idea przyświecała jego organizatorom.
Już w pierwszych godzinach Kongresu stało się oczywiste, że owa wzniosła idea jest znakomitym pretekstem do politycznych zatargów, intryg, pomówień i knowań, a nie do głębokiej refleksji na temat społecznej funkcji sponiewieranej kultury. Podczas gdy goście Kongresu dyskutowali na temat coraz bardziej niewyraźnej różnicy między kulturą wysoką a kulturą masową, podczas gdy Krzysztof Penderecki, Jonny Greenwood i Aphex Twin za pomocą swoich eksperymentów muzycznych usiłowali dowieść, że ta niewyraźna różnica należy już do przeszłości, politycy i dziennikarze pisali niemal wyłącznie o tym, że z punktu widzenia Michała Ujazdowskiego prof. Zygmunt Bauman jest pogrobowcem marksizmu, a Minister Kultury, Bogdan Zdrojewski, oddał Kongres w ręce ludzi o skrajnie lewicowych poglądach, którzy „za pomocą swych dzieł chcą spodobać się możnemu lobby homoseksualnemu”.
Tak oto wzniosła idea padła ofiarą żałosnej politycznej rutyny i dziennikarskiego cynizmu, który ową rutynę podnosi do rangi cnoty.
W opublikowanym niedawno na łamach „New York Times’a” znakomitym eseju pt .”Koniec świata idei” amerykański publicysta, Neal Gabler, ubolewa nad faktem, że „współczesne społeczeństwa zatraciły zdolność do myślenia na dużą skalę, a wielkie, prowokujące do myślenia idee, które nie dają się natychmiast spieniężyć, mają tak niewielką wartość wewnętrzną, że coraz mniej ludzi je wymyśla i coraz mniej ośrodków je krzewi”. Jakże celna uwaga!
Teoretycznie rzecz biorąc, Europejski Kongres Kultury był bardzo dobrą okazją do pokazania światu, że chociaż stan polskiej kultury pozostawia wiele do życzenia, to jednak polscy artyści, politycy i publicyści potrafią być solidarni, ponieważ bardzo zależy im na tym, żeby wzniosła idea Solidarnej Europy nie była pustym sloganem.
Tymczasem z nie lada brawurą, z podziwu godnym tupetem wysłaliśmy w świat komunikat, że europejska kultura stanęła nam ością w gardle, gdyż naszym chlebem powszednim są polityczne zadymy, a nie jakieś dziwne kongresy. Ta głupia autopromocja nie wróży niczego dobrego. Musimy liczyć się z tym, że w oczach zachodnich partnerów staniemy się wieśniakami, którzy nie podejmują najambitniejszych wyzwań a nawet ich nie rozumieją.
Być może pocieszy nas fakt, że proces karlenia idei to problem ogólnoświatowy. Neal Gabler doszedł do wniosku, że „Jeśli dziś odnosimy wrażenie, że nasze idee skarlały, to nie dlatego, że jesteśmy głupsi od przodków, ale dlatego, że idee nie interesują nas tak bardzo jak kiedyś. Informacja, bez względu na to jak banalna, wypiera ideę. Wolimy wiedzieć, niż myśleć, bo wiedza ma bardziej wymierną wartość. Idee są za mgliste, niepraktyczne, wymagają zbyt wielu zabiegów, a przynoszą za mało bezpośrednich korzyści. Niewielu ludzi przekazuje idee, wszyscy przekazują informacje, na ogół o charakterze osobistym. Dokąd idziesz? Co robisz? Z kim się widujesz? To są wielkie pytania naszych czasów. Przyszłość zapowiada się jako epoka coraz większego natłoku informacji. Będziemy już wiedzieć wszystko. Ale nikt nie będzie myślał”.
Ta wielce pesymistyczna wizja naszej przyszłości przywodzi na myśl koncepcje średniowiecznych gnostyków i literackie fantazje dwudziestowiecznych pisarzy, takich jak Orwell, Lem, Dick, Huxley, Wells czy Witkacy. Szkoda, że owe fantazje, które powinny nas skłaniać do krytycznego myślenia i wiary w siłę idei, prowadzą nas na manowce.