Ryszard Tomczyk
Nowe i najnowsze jednoaktówki Lecha Brywczyńskiego
Nie chciałbym powtarzać tego, com już pisał o twórczości Lecha Brywczyńskiego z okazji opublikowanego przez niego zbioru pt. Dramaty jednoaktowe w 2002 r., choć może i należałoby. Autor bowiem nie zdobył popularności, jakiej oczekiwał i na jaką niewątpliwie zasługuje, choć jego teksty bywają publikowane w wielu pismach literackich kraju, a również inscenizowane. Należałoby zaś dlatego, że w kilkunastu dramatach późniejszych – a o nich chcę tu mówić – autor pozostał wierny zarówno konwencji dramatopisarskiej, którą od wielu lat sobie upodobał, jak i tym ich funkcjom, które wcześniej sobie założył, dając temu wyraz również w tekstach poetyckich. Ale zainteresowanych jego twórczością odsyłam zarówno do opublikowanych już tekstów, jak i do ich interpretatorów, w tym do własnego wstępu do wzmiankowanego już zbioru jednoaktówek; jak i do szkicu pt. Między historią a współczesnością, zamieszczonego w Recenzjach literackich z 2002 r.
W związku z nowymi tekstami Brywczyńskiego rozsianymi po wielu czasopismach kraju i środowiska elbląskiego, z którym przecież jest związany, należy jednak zauważyć, że twórczość ta jest ewenementem we współczesnej twórczości dramaturgicznej. Po pierwsze – stąd, że teatr jako instytucja czerpiąca z twórczości dramaturgicznej, ucieka dziś od i od klasycznej i półklasycznej twórczości dramaturgicznej i od współczesnych propozycji w zakresie dramatopisarstwa, korzystając głównie z inwencji nonszalancko i arogancko wobec literatury usposobionych inscenizatorów, którzy stają wprost na głowie, by szanującym się jeszcze dramaturgom wybić z głowy posługiwanie się tworzywem słowa, jak i rozbawić kompletnie już zdziecinniałą publiczność byle czym. Stąd obfitość reżyserskich knotów (od wyrazu „knocić”), z celebracją chwytów farsowych, mieszaniną happeningu i performance, i to przy oczywistym drwieniu sobie z widzów, już wyjątkowo leniwych i niezdolnych do przeciwstawienia się tej praktyce (vide – letnia inscenizacja elbląskiego Teatru im. A. Sewruka pt. Burza, której samo recenzowanie byłoby już nadużyciem sztuki słowa).
Po drugie, że teatr Brywczyńskiego jest jakby z góry przeznaczony przez autora raczej do czytania, niż wystawiania. Od początku też ( bo taki jest system wartości i taka jest struktura wrażliwości autora) pozostaje w szczególnym szacunku do świata antycznego, jego spraw, form, kultury. Akces w kierunku antyku jak i historii w ogóle, więc jakby ogromnego rezerwuaru nie tylko tematów, ale po prostu spraw ludzkich, przypadłości, motywów, archetypów, sytuacji już zapomnianych lub mało znanych, ale budzących jeszcze współczesny rezonans albo i przydatnych do rozumienia współczesności – stanowi u Brywczyńskiego oczywistą ripostę wobec powszechnych tendencji do infantylnego „wyzwalania się” z przeszłości. I stały powód do polemiki z tymi, którzy solidnie zapracowali na ten rozbrat z przeszłością, wyciszenie i strącenie w niepamięć tego, co już było (rola Kościoła i kleru w walce z antykiem i tzw. „poganizmem”, obecny dyktat populizmu, kultury epoki cybernetyzmu czy kultury postcybernetycznej).
Po trzecie, że teatr Brywczyńskiego, skądinąd ukierunkowany przecież ku zabawie i liczący się z wrażliwością oraz oczekiwaniami współczesnych widzów i czytelników, jest teatrem wyraziście opozycyjnym wobec teraźniejszości i współczesności, zatem konformizmu, kultu mamony, prostackich dążeń i łapczywej interesowności, więc i rozsiadających się na widowniach reprezentantów tej współczesności, ludzi łaknących nie tyle sztuki, ile rozrywki, leniwych i intelektualnie wagarujących. W każdym razie to teatr wymagający myślenia, krytycyzmu i odrobiny intelektualności. Myślę, że dobrze uchwyciła ten rys pisarstwa Brywczyńskiego Joanna Bień (absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie) w ciekawie i dociekliwie opracowanej pracy magisterskiej z 2011 r. o konceptualizmie literackim dramaturgii Lecha Brywczyńskiego, więc i znajdująca w jego twórczości jakby realizację teoretyczno-literackich założeń Karola Irzykowskiego.
Kolejna seria utworów, o której chcę pisać, nie stanowi jakiejś zamkniętej, skończonej jakości w twórczości autora i raczej nie wyraża nowego jej etapu. Stanowi zapewne kontynuację już ujawnionych, poprzednich i trwałych jego zainteresowań i upodobań. Wśród nurtów tematycznych znajdujemy poprzednio już dostrzeżone teksty, oparte na motywach wyłuskanych z historii, z wyraziście zarysowanymi sytuacjami i konfliktami, z lekka dotykające etyczno-filozoficznych uniwersaliów. Do tego nurtu należą utwory – Ajakos, Tulia, Sopa paraguaya,, Markiza, Wyrocznia czy Dysputa. Pozostałe teksty – Uwiędłe liście, Czwarta ściana, Rzeźbiarz czy Jubilat – osadzone są we współczesności i dotyczą problemów sztuki we współczesnym świecie, zaś Marduk z Babilonu stanowi bardzo silnie egzemplifikującą upodobanie autora metodę prezentowania analogii między rzeczywistością współczesną a światem antyku. Dodam, że właśnie ta seria obrodziła jednoaktówkami dotyczącymi problematyki estetyczno-kulturalnej, więc najbliższej ludziom sztuki i najsilniej, najdotkliwiej podporządkowanej procesom przemian cywilizacyjno-kulturowych. Od tych właśnie tekstów zacznę przegląd dostępnego mi zestawu utworów.
Materia tych tekstów nie pozwala na jednobrzmiące uogólnienia. Ściślej zaś – jest na miarę współczesności wieloznaczna, opozycyjna względem uogólnień banalnych i prowokacyjnie wyzywająca bezruch myślenia współczesnych odbiorców. Autor zanadto zanurzony jest w skrzeczącej i pełnej absurdów rzeczywistości, w znajomości lektur dawnych i zapoznanych wątków, jak i w słabościach natury człowieka, by bez reszty roztrząsać problemy świata tego. Dlatego też w tej samej mierze bawi się sytuacjami ludzkimi, które znajduje na obrzeżach historii i możliwościami, które niesie konstruowanie dialogu. Jest też w pełni świadomy bezradności sztuki w jej antagonizmach z rzeczywistością, jej uzurpacji i nędzy, by bezmyślnie kultywować jej wielorakie posłannictwa. Opowiadając się jako człowiek sztuki po stronie muz, równocześnie uzmysławia sobie ich słabości i ograniczenia. Dotyczy to między innymi sztuki teatru i profesji aktorów. Tekst pt.Czwarta ściana (publ. Tygiel 2003 nr 33) stanowi na poły farsową, na poły wręcz błazeńską zgrywę, dotyczącą sztuki teatru, więc i wielorakich nieporozumień związanych z jej pojmowaniem. Równocześnie jest polemiką z rzeczywistością, ze światem, z głupotą ludzką stawiającą muzom teatru szczególne, nadzwyczajne wymagania czy też wymagającą od nich kłusowania w staroświeckich parciankach (schematy myślowe, stereotypy o proweniencji akademickiej czy obyczajowej, „wzniosłe funkcje” etc.).
Oto grupa aktorów, zbuntowanych przeciwko takim skretyniałym tradycjom, tzn. teatrowi zakłamanemu, który swych widzów usiłuje mamić „budującymi etycznie” rozwiązaniami akcji, funduje znienacka dyrektorowi („współczesny guru w sprawach teatru” i Reżyserowi zaimprowizowany finał kiczowatej sztuki historycznej. Wbrew tekstowi nie zwycięża wracający z głupiej wyprawy (w poszukiwaniu „Wysp Szczęśliwych”) Król i nie okrzykuje się go jako bohatera. Nie zostają też zgodnie z tekstem przepędzeni zdradzieccy uzurpatorzy do korony. Wzniosły finał zostaje zastąpiony inną wersją tekstu, sporządzoną na poczekaniu . Do zdrajców przyłączają się Królowa i Królewna, wobec czego prawowity władca rejteruje „w siną dal”, zostawiając na placu młodych, silnych, bezczelnych i bezwzględnych. Kanclerz zaś drwi z zawodu, który przeżywa publiczność poszukująca w teatrze mądrości, prawdy, potwierdzenia zasad wyższej etyki i szacunku dla norm. Woła w nos widzom: Sztuka jest tym, co wyraża : prawdę miewa w pogardzie, na uczciwość nie zważa… Co jest słuszne, co nie jest? Nie czas myśleć o tem! Wokół l spójrzcie: świat najpierw czyni – czy warto było, zastanawia się potem. Umysł nas (stuka się palcem w głowę) to dziwacznych myśli źródło, taka jego praca! Jak but, co właściciela – bywa! – na ziemię przewraca… Głupota rządzi światem, od zimy do lata! Dziwne? Gdzieżby! Kto życie zna, nie czeka mądrości od świata! Tym bardziej od teatru, który słowem szasta!
Przyznam, że nie widzę możliwości jednoznacznego uchwycenia wykładni tego błazeńskiego wywodu, stanowiącego jakby puentę jednoaktówki, w samej rzeczy przyznającej sztuce prawo do zabawy (nawet nieodpowiedzialnej).Nie znajduję też nic nowego w twierdzeniach tyleż oczywistych i banalnych, acz niezbyt skoordynowanych o głupocie świata i prawie sztuki do uczestniczenia w tej głupocie. O ile zaś wiem, to do innych problemów sprowadzają się współczesne spory na temat sztuki, w tym sztuki teatru.
Nie uprzedzajmy jednak uogólnień. Oto Rzeźbiarz, tym razem rzecz o nadrzędnych, choć podniesionych z żartem wartościach sztuki, prawdziwej, rzetelnej, uprawianej z pobudek nieutylitarnych, nonkonformistycznej i w ogóle twórczej. Z tych właśnie powodów rzeźbiarz, człowiek ambitny, ale klepiący biedę, żyjący w opozycji wobec ludzi i doznający rozlicznych upokorzeń, zostaje przeciwstawiony swej żonie i córce, zachłannym na pieniądze i życie na tzw. stopie. Z tych powodów jako „nieudacznik” zostaje opuszczony przez żonę, która wszczyna sprawę rozwodową. Okoliczności te narzucają mu niewesołe refleksje na temat współczesnej rzeczywistości i znamiennego snobizmu – przy czym Rzeźbiarz nie jest pierwszym bohaterem Brykczyńskiego w ten sposób podsumowującym zjawiska społeczne naszych czasów: A dziś? Co jest przedmiotem snobizmu? Wiadomo, lepszy samochód, dom, stanowisko… Wszystko to, co prowadzi do władzy i pieniędzy. Ludzie lubią czuć się lepszymi od innych – równości domagają się, gdy sami znajdują się niżej w społecznej hierarchii. Również i innych „ambitnych” w utworze nie brak, gdyż opozycja między – mówiąc po młodopolsku – „filistrami” a wybrańcami muz jest zjawiskiem trwałym i starym jak świat. Takim jest też odwiedzający artystę Michał, pasjonat twórczości poetyckiej.. Sam skazany na prozę życia marzy o tym, by stać się „bardem polskiej duszy”, duma o „wykuciu swojego życia na kształt posągu”, kombinując zarazem jak przetworzyć chaos tego świata w republikę geniuszy lub szermuje uogólnieniami w rodzaju: razowy chleb codzienności ma gorzki smak.
W rezultacie jednak Roman (Rzeźbiarz) „wychodzi na swoje” , ponieważ odbiera wiadomość o zwycięstwie w konkursie, wygrana zaś ustawia go jako wykładowcę ASP w Krakowie, zabezpiecza mu mieszkanie i w ogóle daje szansę lotu wśród „w czepku urodzonych”. Aliści rzecz kończy się żartem, bo też i większej części zawartej w niej dyskursów o sztuce nie daje się brać na serio. Opuszczoną pracownie po Rzeźbiarzu przejmuje już rozwiedziona Zofia, zamierzając urządzić w niej snobistyczny salonik. Ale w ostatnie scenie pozostawiony w pracowni przez Romana posąg Diany z dzbanem wody na głowie ożywa, by zawartość dzbana wylać Zofii na głowę. Tylko przy najlepszych chęciach można w takim zakończeniu dopatrywać się symboliki. Co do mnie, nie widzę w tym nic więcej niż żartu.
Problematyki estetyczno-literackiej dotyczy jednoaktówka pt. Jubilat (publ. Tygiel 2004 nr 37). Stateczny badacz literatury, krytyk, profesor i pięknoduch w jednej osobie współorganizuje jubileusz swemu dawnemu przyjacielowi i poecie. Spotkanie sprzyja wspominaniu minionych lat, smakowaniu smutków i radości oraz ironicznemu kontestowaniu życia współczesnego z jego pozerstwem, obłudami i banalnością. Przypadkiem (rzecz się dzieje w mieszkaniu profesora) w ręce jubilata wpada zestaw tekstów przyjaciela, intelektualisty, niegdyś także uprawiającego poezję, Jubilat znajduje go z entuzjazmem, gdyż stwierdza w nim cechy oryginalnego poety romantycznego, podczas gdy droga profesora wiodła – o czym świadczy dialog – od jakiegoś młodzieńczego buntu do oportunizmu, do przyjęcia kryteriów typu akademickiego, spóźnionych już norm i bezkrytycyzmu wobec rzeczywistości. Tym sposobem dochodzi do nie pozbawionej akademizmu dyskusji między interlokutorami na stary jak świat temat ograniczoności zabiegów interpretacyjnych wobec poetów oraz rzemiosła krytycznego, zaś sympatia autora dramatu, wyposażającego poetę w soczystsze i mocniejsze argumenty staje po stronie autora, nie zaś „rutyniarza”. Dyskusja zaś przekształca się w „pyskówę”, gdy antagoniści poczynają się okładać inwektywami w rodzaju: „życiowy rozbitek”, „nieudacznik” – „rutyniarz” i gdy wychodzi na jaw, że niegdyś już wtedy ujawniający cechy „zaradności” i konformizmu przyszły profesor, imał się nawet niegodziwych sposobów, by odebrać poecie dziewczynę, która stała się jego żoną. Na marginesie dodam, że ona czyli kobieta w utworach Brywczyńskiego z reguły bywa istotą „wietrzną”, zdradliwą i ukierunkowaną materialnie czyli łaknącą zbytku i blichtru. O poziomie i „tenorze” wymiany zdań między intelektualistą a poetą świadczy np. następujący passus dialogowy:
Profesor: I co takiego bym osiągnął? Nic! Wydałbym może parę tomików, zebrałbym kilka pochlebnych recenzji, zdobyłbym nagrodę w jakimś konkursie. Dobrze wiesz, że nie da się żyć poezji, bo jeśli się spróbuje, to wtedy jest się zazwyczaj życiowym rozbitkiem, nieudacznikiem…/…/
Jubilat: Teraz rozumiem. Nie chciałeś żyć poezją, bo wolałeś żyć z poezji…Wybrałeś ciepłą posadkę uniwersytecką…
Profesor: Chciałem żyć godnie, założyć rodzinę i zapewnić jej byt. Czy nie miałem do tego prawa? Jest w tym coś złego Ty jesteś teraz doktorem honoris causa, ale tak naprawdę, to nie jesteś nawet magistrem, bo nie chciało ci się ukończyć studiów! Zamiast studiować, wolałeś szlifować swój intelekt po kawiarniach.
W sumie niepodobna w tego rodzaju ujęciach problematyki artystowskiej czy estetycznej w tekstach Brywczyńskiego dopatrzyć się jakiegoś znaczącego udziału we współczesnych dyskusjach o sztuce. Są to co najwyżej jakieś echa niegdysiejszych, ogromnie już wypiłowanych, by nie rzec – banalnych rozhoworów i to obyczajowych, niestety wolnych od refleksji o istocie dramatyzmu i tragizmu sztuki współczesnej.
Pełniejszą wypowiedzią Brywczyńskiego o sztuce jest coś w rodzaju groteskowego moralitetu pt. Ajakos z mottem wziętym chyba nieprzypadkowo ze S. Brzozowskiego: Świat istnieje tylko po to, żeby bańki mydlane miały się o co rozbijać.
Przybyły w zaświaty Olimpu niejaki Kwiatkowski, nim zapadnie wyrok ustalający jego pośmiertne losy, prowadzi szereg dialogów np. z Hermesem czy z figurami podeszłego świata: Burmistrzem, Klientami czy Literatem o twarzy starego Szewca. Wychodzi na jaw, że Kwiatkowski jak i inni korzystał z koniunktury liberalnej, czerpał nielegalne zyski zbywał nieswoje dobra, wyrzucał na bruk ludzi dobrych i wielkodusznych. Ale najciekawsze są dialogi prowadzone w imię kształtu i stanu literatury Konfrontacja z Literatem, wykazuje, iż jako wydawca Kwiatkowski nie przyjmował do druku tekstów dobrych i ambitnych, preferując teksty „na siebie zarabiające” Literat zaś nie kaził się przyjmowaniem zamówień na sztuki dla dzieci czy kawałki w sposób naturalistyczny odtwarzające życie czy tendencyjnie utylitarne. Wierzył w piękno. Wskutek ustawicznego ścierania się z niemożnościami popadł w coś w rodzaju anarchizmu i obecnie odrzuca jakąkolwiek sztukę naginającą się ku zleceniom proponowanym przez władzę. Stał się artystą z zasady niepraworządnym, bo przecież praworządność jest sprzeczna ze sztuką. Potem już Literat i Ajakos zdają się podzielać opinie Literata i Kwiatkowskiego, że życie zaiste jest dżunglą, wskutek czego wyrok brzmi: Kwiatkowski „ma wrócić do świata ludzi, aby jeszcze doświadczać bytu”.
Niepodobna w sposób jednoznaczny określić, w jakim stopniu Literat stanowi porte parole samego autora. Konwencja dramaturgicznego dialogu nie upoważnia do takich operacji. Aliści trudno mi oprzeć się wrażeniu, że tekst jest jeszcze jedną –acz tym razem nie pozbawioną wdzięku – kąśliwą oceną naszych czasów, w których wciąż migocą ślady dawnych epok. Równie trudno byłoby w oparciu i o ten utwór dokonywać pełniejszego odczytu literackiego confiteor Brywczyńskiego, tym bardziej, że jego treść służy prezentacji przesłań nazbyt oczywistych, a zestawionych niezbyt logicznie, choć z przejrzystoscią wystarczającą do rozpoznania anarchizmu autorskiego.
Nie jest utworem o sztuce jednoaktówka pt. Uwiędłe liście, wypełniona materią dość osobistą i w znacznym stopniu rzucająca światło na szczególną alergię, która znamionuje wzmiankowany, właściwy autorowi konterfekt współczesnej kobiety- żony. Rzecz stanowi nie wolną od ekshibicjonizm skargę na los pełen upokorzeń i cierpień, jaki przyniosła mu kobieta, do której – jak wyznaje – czuje już tylko nienawiść, ale od której uwolnić się nie potrafi. Utwór obfituje w reminiscencje, we wspomnienia, w wyznania pełne żalu, ponieważ zaś jest w całości wyznaniem rozpaczliwym, a „krwią pisanym” nie może nie budzić uczuć czy refleksji – niekiedy i mieszanych. Na pewno zaś może być ponętnym materiałem dla tropicieli trudnych do zdefiniowania i wręcz irracjonalnych związków damsko-męskich.
Pozostałe jednoaktówki są tekstami już to osnutymi na kanwach historycznych już to dotyczącymi współczesności, przy czym – o czym już była mowa – światy te w świadomości autora, jednoczą się, zazębiają i potwierdzają wzajemnie.
Oto Marduk z Babilonu. (druk. w „Nestorze,2010 nr 3) utwór oparty na wzajemnych relacjach tych światów. Młody Docent nauk historycznych zdobywa drogą żmudnych poszukiwań posąg Marduka z Babilonu .Pogrążony bez reszty w studia zupełnie nie żyje życiem domu i nie dostrzega rozkładu swej rodziny. Żona jego „puszcza się” z jego niedawnym sponsorem, zaś córka ni stąd ni zowąd wychodzi za mąż za malarza. Tymczasem Docent bez reszty oddaje się rozkoszom badań naukowych i fantazjowania. Nagle odkrywa siebie na dworze Marsiliusa, pogromccy Babilończyków i rozpoczyna całą serię sytuacji typu qui pro quo, przy czym popada w tarapaty grożące mu akcją przeciwników, dworaków królewskich. To już dostateczne pole dla snucia analogii między czasami współczesnymi a życiem rodzinnym Marsiliusa – jako że tak naprawdę to życie „w tajny sposób się odradza”, nie ginie, ale prolonguje, przy czym autor przy okazji nie omieszka podnieść, że rodzina to więzienie duszy, to silne kłębowisko problemów.
Relacja między rzeczywistością współczesną a światem antyku jest tu wieloraka. W każdym razie owo natchnione bujanie w obłokach (jakże przypominające znany przypadek astronoma z fraszki Kochanowskiego) – zob. motyw tamże bujającego teatru – przynosi gorzkie niespodzianki. I w przypadku Docenta wciąż oscylującego między światem Marceliusa a swoim własnym nie wiedzie do rozwiązania, raczej powielania stereotypów i dyskomfortu osaczenia wielopostaciowością bytu.
Bez kropki nad „i”odbywa się też dysputa (Dysputa, Tygiel, 2002 nr 29) między dostojnikami starorzymskimi nad istotą życia.. Rzecz dotyczy problemów ontologicznych i felicytologicznych związanych z życiem . Autor pozwala tu uczonym antagonistom owych czasów odwoływać się do znanych argumentów np. hedonistów, stoików, epikurejczyków etc. Pełno tu aluzji również do współczesności. Są i nagrody dla najtęższych argumentatorów, bo przecież rzecz odbywa się pod auspicjami Cesarza, który złoty wieniec przyznaje rzecznikom umysłu i życia w cnotach. Rzecz przerywa nagły napad Persów na obóz rzymski, który ujawnia zarówno wolę układów z Persami, jak i rozprawy z imperialnymi skłonnościami Rzymu. Definitywne powstrzymanie się przed snuciem dalszych dywagacji nad naturą człowieka ogłasza spadająca kurtyna. Autor nie ma zwyczaju doprowadzania swych wątków i dopowiadania ocen do końca.
Nie znajduję już żadnych szczególnych odniesień do teraźniejszości w tekście pt . Wyrocznia (Tygiel 2004 nr 34), który można traktować jako przypowiastkę z czasów ateńskich. Wątkiem akcji jest dramatyczna historia niejakiego oszusta i naciągacza Onomakritosa, który przyjął od ateńskiego kupca Sarapiona, podejmującego właśnie ważne decyzje natury finansowo – organizacynej, zlecenie na przywiezienie z Delf dobrej wróżby związanej z tymi przedsięwzięciami. Onomakritos nie podejmuje podróży do Delf, finguje przepowiednię (w podobny sposób naciągnął i innych) a zgarnąwszy sowite wynagrodzenie od Sarapiona, umyka do Koryntu .Podczas jego nieobecności Sarapion składa tyranowi Aten Hipparchowi doniesienie na oszusta, którego Hipparch skazuje na karę śmierci . Z jego to rąk otrzymuje Sarapion intratną funkcję nadzorcy budowlanego dla serii świątyń państwowych, które mają być wzniesione na chwałę bogów przyjaznych Atenom.
Sam skazany zgłasza się do Delf z zamiarem odegrania sceny żalu przed kapłanami Apollina i służenia Apollinowi . Zostanie jednak pojmany, miotając przedtem bluźnierstwami pod adresem kapłanów. Finałowa sekwencja należy do Pytii, która w natchnieniu snuje przepowiednie: Jedynie mity pozostaną, lecz potomności i tak wydadzą się one zwykłymi baśniami. Mrok będzie się wtedy miłować bardziej niż światło, a śmierć przedkładać nad życie… Takim sposobem dokona się bolesne rozłączenie bogów od ludzi.
W podobnej konwencji jest opracowana jednoaktówka pt.Tulia (publ. W Ciechanowskich Zeszytach literackich). Utwór dotyczy zatrzymanej w niewoli Germanów córki wodza wojowników rzymskich Tulii. Uprowadzenie to narobiło Germanom kłopotów, ponieważ Rzymianie okazali się przeciwnikami zbyt silnymi i biorą sobie za to odwet, zmuszając ich ucieczki. Tulia, prowadzona przez troszczącego się o nią Dagoberta, wprawdzie wypytuje żołnierzy germańskich o zdrowie trwale o nią się ubiegającego młodego trybuna rzymskiego. W samej rzeczy jednak jest pełna pogody, godzi się ze swym losem i nie tęskni do swoich. Zdziwionym rzuca sentencję, która jej zachowanie wyjaśnia: trzeba się cieszyć tym, co nam los przynosi. Bo zawsze może być gorzej. Zapowiada też , że wyjdzie za mąż za Dagoberta. Dlaczego? Po prostu dlatego że on ją do tego zmusił , ona zaś „owoc tego nosi w sobie?
Równie przykładnym opowiadaniem może być jednoaktówka Sopa paraguaya (publ. W Aspektach Filozoficzno-prozatorskich 2003 5-6/ 7-8).Rzecz – jak na początku zwierza się autor – powstała z myślą o Teatro Harlequin w stolicy Paragwaju Asuncion, z którym autor współpracuje. Toczy się też w Asuncion, mieście właśnie okupowanym przez Brazylijczyków i Argentyńczyków.
Łasi na dobrą wyżerkę z alkoholem i relaksowe kontakty z publicznością, wyżsi oficerowie zaborczych armii (1870 r.) korzystają z otwartego domu , który prowadzi matrona Inez, nb. słynąca z niewyparzonego języka i zadziorności patriotycznej w rozmowach o sytuacji politycznej narodu zniewolonego. Snują się w tych rozmowach również analogie dotyczące przeszłości Polski. Uczestniczący w tych rozmowach oficerowie, traktują ją również jako źródło informacji politycznie przydatnej. Zachęcają też ją do skończenia z patriotyczną żałobą. Inez – w sposób oczywisty zwodząc wrogów , którym zdaje się, że już opanowali jej dom i nią samą – przygotowuje w zmowie ze swą służącą spotkanie specjalne. Zmowa dotyczy podania stałym już gościom skutecznej trucizny. W rezultacie akcji samych oficerów i ich rozpanoszenia w domu Inez, ich arogancji i bezczelności przy zachowywaniu pozorów – a także przy obopólnym zachowaniu przezorności i realizacji gry podstępów nie dochodzi do jakiegokolwiek dramatycznego finału. Rzecz zaś kończy się wieloznaczeniową sekwencją taneczną, która nie oznacza ani tyrtejskiego , romantycznego spełnienia zemsty, ani wyboru postawy konformistycznej.
Dramatopisarstwo Lecha Brywczyńskiego jest rozpoznawalne. Można by je traktować jako propozycję repertuarową dla teatrów, tyle że te, funkcjonujące obecnie w ramach struktur już rozchwianych i podlizujące się publiczności, chcą być wolne od ryzyka i jakichkolwiek zobowiązań wobec tzw. własnych czy lokalnych środowisk twórczych. Aliści znajduje ono swych odbiorców wśród czytelników otwartych na sztukę dramatopisarską jako rezerwuar tekstów mądrych, ambitnych, wolnych od łopatologiczności i podporządkowania zmieniającym się modom. Tym bardziej, że mamy do czynienia z tekstami stylistyczne i językowo w pełni dojrzałymi.