Janusz Termer Opowieść o Stanisławie Brzozowskim we Florencji

0
279

Janusz Termer


Opowieść o Stanisławie Brzozowskim we Florencji

Sto lat temu zmarł – w wieku zaledwie 33 lat – Stanisław Brzozowski (1878-1911), jeden z najwybitniejszych przedstawicieli swojej epoki, przełomu XIX i XX wieku. Ciągle żywy i jeszcze nie do końca, mimo licznych i często znakomitych prób, odczytany krytyk literacki, filozof kultury, prozaik, publicysta społeczny i polityczny. Autor wielu płomiennych i żarliwych etycznie, często bezkompromisowych w ocenach spraw i ludzi, błyskotliwych tekstów literackich i eseistycznych; formalnie i przedmiotowo wielostronnych, subtelnych socjologicznie analiz ówczesnej polskiej rzeczywistości artystycznej oraz postaw i zachowań swoich współczesnych. Twórca dzieł wywołujących niesłychany rezonans, ferment, wielkie dyskusje i namiętne polemiki wówczas, a nawet jeszcze i dzisiaj pełne ważnych i nadal aktualnych odniesień do polskiej rzeczywistości, jak między innymi Płomienie, Kultura i życie, Legenda Młodej Polski, Idee, Pamiętnik, Sam wśród ludzi, Głosy wśród nocy…

 

Na drodze tej niesłychanie intensywnie wytężonej i owocnej pracy twórczej Stanisława Brzozowskiego pojawiło się w jego krótkim życiu dość, zresztą wcześnie – jak dobrze to obecnie wiadomo z licznych zachowanych świadectw i przekazów – wiele przeciwieństw i trudności, różnej zresztą rangi czy proweniencji, bardzo mocno zatruwających  mu codzienną egzystencję, komplikujących życie rodzinne i psujących intelektualną pozycję pośród czytelników. Ich splot doprowadził też w końcu do tragicznego finału we Florencji, gdzie przebywał Brzozowski na niezupełnie przecież dobrowolnej zsyłce… Choroba płuc, bieda z jaką zresztą borykać się musiała większość ówczesnych ludzi pióra (takich jak on inteligentów polskich,  w pierwszym pokoleniu – szlachciców “wysadzonych z siodła”), a dodatkowo także, a może nawet nade wszystko jeszcze te zżerające psychicznie i wyczerpujące fizycznie, nieustanne walki z oszczerczymi,  zniesławiającymi i dezawuującymi sens twórczej pasji oskarżeniami o współpracę z carską policją polityczną…

 

To były właśnie owe główne wyznaczniki sytuacji życiowej Brzozowskiego, zwłaszcza ostatnich  kilku lat życia i pobytu, wraz z żoną i córeczką, we Włoszech w dojmującej niekiedy biedzie, z dnia na dzień, na łasce i niełasce bliskich krewnych, wydawców i redaktorów czasopism…

Przed wszystkim do tej stosunkowo krótkiej, ale jakże istotnej epoki życia i twórczości Stanisława Brzozowskiego, odwołuje się Eugeniusz Kabatc w swym wielce intrygującym czytelniczo i wartościowym literacko oraz poznawczo (już ze względu choćby na samą osobę głównej postaci) prozatorskim dziele Ostatnie wzgórze Florencji. Opowieść o Stanisławie Brzozowskim. Apokryf* , ciekawym także choćby już ze względu  na sam sposób narracyjnego zorganizowania tego utworu…

 

Jest to, jak podkreśla sam autor z naciskiem – i słusznie – “opowieść dokumentalna”, a więc główne jej wydarzenia, czyli cała ta realistyczna życiowo otoczka biografii autentycznej postaci oraz związane z tą epoką inne osoby oraz fakty historyczne, są tutaj “prawdziwe”. I to prawdziwe do tego stopnia, że wszystkie – i liczne – cytaty z opublikowanych wypowiedzi i dzieł Brzozowskiego, ujęte zostały przez niego w cudzysłów. A zatem proza bez fikcji literackiej? Ależ skąd! Jest i fikcja, a jakże. I to wcale nie w śladowych ilościach.

Napisał bowiem Eugeniusz Kabatc utwór, który śmiało nazwać by można – wedle modnej dziś terminologii – utworem sylwicznym. A więc dziełem literackim łączącym w spójną całość różne, zdawałoby się czasami wykluczające się wzajem, formy opowiadania, środki wyrazu: elementy dokumentalne i fikcjonalne, “zmyślenie i prawdę” (patrz autobiografia Goethego pod tym tytułem właśnie), znane fakty historyczne i literackie potwierdzone w dokumentach “z epoki” z klasycznie pisarskimi domysłami – tam oczywiście, gdzie tego potwierdzenia nie ma….

Zacznijmy od spraw elementarnych. Oto “apokryficzna”, jak sam ją określa Eugeniusz Kabatc, opowieść o Stanisławie Brzozowskim z czasów jego przemieszkiwania we Florencji, ma tutaj swego fikcyjnego i oryginalnego “opowiadacza”, czyli narratora wiążącego i trzymającego w ryzach całość tej opowieści. Jest to bardzo ciekawa konstrukcja, a zarazem znamienna dla paru wybitnych dzieł XX-wiecznej literatury. Wybitnych między innymi i przez to, że objawia się w nich ta tak charakterystyczna dla postaw twórczych minionego wieku “ostrożność” poznawcza; ba, pewien rodzaj daleko posuniętego sceptycyzmu wobec uzurpatorskich w tym względzie postaw pisarzy epok wcześniejszych, tak częstokroć zadufanych bez reszty, wierzących w moc i siłę sprawczą literatury. Polega to na tym, że pisarze tak różni, jak nie przymierzając, Tomasz Mann w Doktorze Faustusie czy Umberto Eco – w Imieniu róży, czynią narratorami swoich powieściowych arcydzieł postaci do pięt nie dorastające ich głównym bohaterom. Genialnemu kompozytorowi niemieckiemu (u Manna), Adrianowi Leverkünowi, zawierającemu – w imię “ocalenia” sztuki i swego skołatanego obłędną ideologią narodu – faustyczny “pakt z diabłem”, towarzyszy postać “poczciwego mieszczańskiego humanisty”, Serenusa Zeitbloma biografa-opowiadacza i “przyjaciela”, który pragnie opisać dzieje i zrozumieć kogoś, kto go fascynuje, lecz i przerasta niebotycznie pod każdym względem. Ale jego “małe” i niekiedy naiwnie prostoduszne obserwacje oraz “myśli” są oczywiście też nieprzypadkowym i ważnym elementem tej literacko-poznawczej Wielkiej Gry, jaką prowadzi sam pisarz: ze sobą i z czytelnikiem, z narodową niemiecką mitologią… Podobną rolę  (u Eco) – dającą autorowi wielkie możliwości nie tylko formalne – odgrywa, jako narrator, młodziutki mnich Adso z austriackiego Melku spisujący po latach dzieje swej życiowej przygody u boku Mistrza, angielskiego franciszkanina Wilhelma z Baskerville, z którym przybył do pewnego klasztoru północnych Włoch na zjazd uczonych mężów, teologów z całej Europy, poświęcony dyskusji na aktualny (wtedy, ale i dziś!) temat stosunku bogatych chrześcijan, zwłaszcza kleru, do ubóstwa Chrystusa, a rozwiązywać musiał, niczym postać z klasycznej powieści detektywistycznej, całkiem realne zagadki psychologicznej i kryminalnej natury…

 

W utworze Eugeniusza Kabatca – zachowując naturalnie wszelkie stosowne miary i proporcje – mamy do czynienia z podobną, świadomie też zresztą przejętą i zastosowaną “konstrukcją” postaci narratora, też ogromnie istotną dla wymowy całości utworu. Oto w Ostatnim wzgórzu Florencji, owym łączącym w spójną całość różne wątki i wydarzenia powieściowe opowiadaczem jest pewien “prosty” mnich prawosławny, pochodzący z Białorusi, znający dobrze Polskę i Polaków, jeden  budowniczych nieistniejącej już cerkwi prawosławnej na Placu Saskim w Warszawie (zburzonej, barbarzyńsko niestety, po I wojnie światowej), przebywający teraz we Florencji, gdzie i obecnie zajmuje się nadzorem nad budową prawosławnego przybytku religijnego (stoi tam do dziś), w tym super katolickim przecież mieście! Spotyka przypadkowo na florenckim bruku i bliżej poznaje Stanisława Brzozowskiego, o którym coś tam słyszał, coś czytał z jego utworów “po gazetach”, a życzliwie zafascynowany jego trudnym losem i położeniem “niezamożnego literata” oferuje mu nawet na jakiś czas gościnę – wbrew swoim możnym przełożonym – na terenie budowy. A nade wszystko obserwuje bacznie naszego bohatera i prowadzi z nim liczne rozmowy i dyskusje o sztuce (także i bizantyjskiej filozofii budowania katedr), co próbuje zrelacjonować wiernie, na własną intelektualnie miarę rzecz jasna, a co autorowi pozwala na wielorakie swobodne “gry narracyjne”, pełne swoistego wdzięku, i humoru nawet dość wisielczego niekiedy. Pozwala mu też na mówienie serio zarówno o sprawach życia codziennego bohatera, jak i nade wszystko jego poważnych i zasadniczych dylematach, uwikłaniach, konfliktach, ideach filozoficznych czy  artystycznych oraz jego stale ewoluujących i konfliktogennych społecznych poglądach. I po to głównie właśnie został zastosowany tutaj ten poręczny – i już dość obecnie upowszechniony w prozie – narracyjny chwyt literacki (bywający dzisiaj częstokroć, w tzw. literaturze popularnej, czysto formalną ozdóbką,  pisarską zabawką),  by nie stawiał swego twórcy w kłopotliwej sytuacji dawnego wszystkowiedzącego XIX-wiecznego pisarza.

 

Toteż trzeba powiedzieć wyraźnie, że Ostatnie wzgórze Florencji Eugeniusza Kabatca, cała ta jego “apokryficzna” i “dokumentalna” opowieść o Stanisławie Brzozowskim, nie jest prostą próbą stworzenia czegoś w rodzaju tradycyjnej “powieści biograficznej”: czymś w rodzaju vie romncé w duchu np. znanych swego czasu – w połowie zeszłego stulecia – opowieści André Maurois (o Wiktorze Hugo, Marcelu Prouście czy Balzaku), co byłoby i tak samo w sobie czynem literackim godnym uwagi i uznania, bo mało mamy w naszej literaturze tego rodzaju popularnych opowieści o wybitnych pisarzach. Ale jest zarazem i czymś więcej, znacznie donioślejszym i pisarsko ambitniejszym…

Oto bowiem Eugeniusz Kabatc, za by tak rzec dyskretnym pośrednictwem swego fikcyjnego narratora, rysuje bogaty, pełen empatii i zrozumienia, prawdziwie dokumentalny portret Stanisława Brzozowskiego, pod wieloma względami bliskiej mu bardzo autentycznej postaci; bliskiej także jego narratorowi, z którym się poniekąd utożsamia, mimo dzielącego ich stuletniego dystansu czasowego, to na tym przecież, jak się rzekło, nie poprzestaje. Jest bowiem w tym jego utworze kilka innych jeszcze wątków oraz planów znaczeniowych, domyślnych, mniej lub bardziej ukrytych w aluzjach i odwołaniach literackich, wpisanych jednak z rozmysłem w te niby historyczne już wyłącznie realia z przełomu tamtych minionych stuleci. Jakoś tam przecież ciągle znaczących i obecnie w naszym XXI stuleciu, interesujących nadal wielu zawodowców i zwykłych czytelników, niebotycznie nawet często, a nie tylko samych historyków idei i literatury polskiej, mimo iż dość dobrze już rozpoznanych i opisanych przez kolejne pokolenia badaczy rozmaitych orientacji ideowych, od czasów Karola Irzykowskiego, Bogdana Suchodolskiego, Kazimierza Wyki, Andrzeja Stawara, Czesława Miłosza, Mieczysława Sroki, Andrzeja Walickiego, Andrzeja Mencwela, Tomasza Burka czy Marty Wyki, aż po ich najmłodszych następców, choćby z pokolenia “Krytyki Politycznej”…

O tym wszystkim Eugeniusz Kabatc także wie i nie zapomina, bo widać w jego utworze liczne ślady lektur tych rozmaitych (zwłaszcza inspirującej go mocno książki Miłosza Człowiek wśród skorpionów oraz pracy Stanisław Brzozowski. Drogi myśli Walickiego) wielu innych badaczy spuścizny autora Książki o starej kobiecie).

Lecz autor omawianej tutaj książki lubi chodzić przede wszystkim mało uczęszczanymi, a nie wydeptanymi już dobrze i utartymi duktami interpretacyjnymi poprzedników. Pragnie wytyczać nowe ścieżki, szczególnie zaś te wiodące go w kierunku własnych zainteresowań, między innymi w stronę tych spraw trudnych i zawsze drażliwych, które zafascynowały go w prozie i myślach Stanisława Brzozowskiego jako autora Płomieni, chyba najmocniej, czyli problemów dziedzictwa wschodniego polskiej historii i kultury. Co nie dziwi zresztą specjalnie, bo są  one od pewnego czasu stale obecne w ostatnich wystąpieniach publicystycznych i utworach prozatorskich Eugeniusza Kabatca, a szczególnie wyraziście w poprzedniej jego powieści wydanej przed paru laty – w Czarnoruskiej kronice trędowatych, gdzie upominał się o inny, nie tylko polonocentryczny punkt widzenia tych spraw. Problemów, które nie dawały mu spokoju właściwie “od zawsze”, początkowo jako bolesne osobiste doświadczenia człowieka pochodzącego z pogranicza narodowości i kultur, przeradzające się  wręcz potem w literackie obsesje (godne zawsze jednak tutaj najwyższej uwagi), prowokujące nie do jałowych lamentów, a do poszukiwania antidotum na obolałości i rany do dziś przecież nie zabliźnione. Czyli kierujące nieodmiennie uwagę autora w stronę koniecznych i możliwych dziś idei oraz działań w dziedzinie poszukiwania wspólnych rozwiązań dla problematyki tak zwanego przez niego samego, dość jednostronnie tylko kiedyś u nas widzianego i prezentowanego – “wschodniego oblicza polskości” (pięknego tylko w megalomańskich idealizacjach narodowych). Widzianego przez Eugeniusza Kabatca także w wymiarze szerszym, ponadnarodowym, europejskim właśnie. Co mocno go prowokuje do budowania teorii (na przykład przy okazji gorących dyskusji narratora utworu, owego prawosławnego mnicha z Brzozowskim) oraz do szukania warunków, teoretycznych przynajmniej, owej wymarzonej praktyki prawidłowego funkcjonowania wielkich  – jak to obrazowo określa – “dwóch płuc” Europy. Zachodniego i wschodniego skrzydła europejskości. Razem dopiero fundujących i warunkujących – mimo wszystkie zaprzeszłe konflikty, odmienności historyczne i dzisiejsze polityczne rozdarcia – jej wielkość i tożsamość. Bo dzisiaj jest po wiekach nareszcie rysuje się jakaś szansa na powstanie takiej “naturalnej”, nierozdzielnej całości. Jest to przecież idea – inspirowana między innymi myślą Stanisława Brzozowskiego, stąd także, a nie rocznicowa okazja, jego zainteresowanie tym pisarzem – prowadząca autora Czarnoruskiej kroniki trędowatych i Ostatniego wzgórza Florencji nieodparcie w stronę badania i ukazywania, w literackich metaforycznych obrazach, konsekwencji niekorzystnych obustronnie zaszłości dla teraźniejszości, na przykład na styku katolicyzmu i prawosławia. Prowadząca go także w stronę praktycznego działania, a nie tylko mówienia  – jak to często u nas – o prawdziwej, nie pozorowanej ekumenii wyznaniowej, o pojednaniu narodowym, o poszukiwania realnych przesłanek “dobrego sąsiadowania”; narodowego,  religijnego, i każdego innego….

 

Warto i pod tym kątem czytać tę książkę Eugeniusza Kabatca (wytrawnego prozaika i wieloletniego działacza, obecnie prezesa, polskiego oddziału Stowarzyszenia Kultury Europejskiej SEC z siedzibą w Wenecji), bo to moim skromnym zdaniem, to co proponuje, to chyba jedna z najbardziej wartościowych “ścieżek”, dających wielkie pole do interpretowania tego, co było – i co jest nadal – jedną  z największych wartości dzieł Stanisława Brzozowskiego, ale też i do pilnego badania, i nieustannego analizowania płynących stąd impulsów aktualizujących, poprzez zawarty tu ciąg przeżyć i doświadczeń bohaterów tego “apokryfu”. Impulsów stawiających w nowym świetle problematykę “historyczną” i “współczesną” w ich nieuchronnych związkach wzajemnych, zmuszających do prób nowych odczytań dzieł pisarzy i myślicieli formatu takiego z jakim mamy do czynienia w przypadku Stanisława Brzozowskiego. Właśnie w imię europejskiej przyszłości – zmuszającej dziś do przewartościowań i odrzucania owych stereotypowych poglądów i mitów, ciągle jeszcze funkcjonujących, wiodących u nas swój twardy, niezniszczalny (?) żywot. I taka nauka też może płynąć z tej opowieści o Stanisławie Brzozowskim we Florencji.

==========================================

*Eugeniusz Kabatc:  Ostanie wzgórze Florencji. Opowieść o Stanisławie Brzozowskim. Apokryf , Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2011, s. 270, cena 29,50.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko