Leszek Żuliński
WOJCIECH ŻUKROWSKI. Okruchy poweselnego tortu
26 sierpnia 2011 roku mija jedenasta rocznica śmierci Wojciecha Żukrowskiego.
Był i jest postacią, której barwna biografia obfitowała w wiele kontrowersyjnych epizodów i wyborów. Jego postawy dzieliły naród, no, przynajmniej inteligencję twórczą, na połowę. Być sympatykiem i wrogiem Żukrowskiego to przez wiele lat grało rolę papierka lakmusowego: jesteś po tej lub po tamtej stronie barykady. To jeden z tych obowiązujących w salonie literackim kotylionów, czasami aż nazbyt maniakalnie obnoszonych i wystawianych na pokaz. Im bardziej krystalizował się ruch polskiej kontestacji artystyczno-politycznej, tym bardziej spektakularnie stawało się przynależenie lub nie przynależnie do niego.
Żukrowski, choć nie on jeden, niemal symbolicznie zaczął uosabiać te cechy i postawy, przeciw którym kontestacja się zwracała. Nie, nie był kozłem ofiarnym. Dokonywał świadomych wyborów i składał świadome deklaracje. Nie znaczy to jednak, że jego osoba i dorobek nie stały się przedmiotem wątpliwych manipulacji, że nie odprawiano wokół pisarza pożałowania godnych egzorcyzmów. Bo też umiał narażać się opinii publicznej. Wciąż oskarżony o konformizm, jakby zupełnie pozbawiony był instynktu samozachowawczego – bronił swoich opcji, brnął w swoje wybory, nawet gdy już nie tylko przestawały być modne, ale gdy wręcz stawały się dla niego szkodliwe.
Jakiś przedziwny demiurg paradoksu zaprogramował losy Żukrowskiego. Wszedł do zespołu „Kuźni Młodych” – jako młodzieniec – w 1936 roku. Było to pismo warszawskich gimnazjalistów – zbuntowane, lewicujące, antypiłsudczykowskie. W tej grupie najbardziej lewicujący był – tak!, tak! – JAN TWARDOWSKI, jeszcze nie ksiądz, ale już autor wierszy drukowanych pod pseudonimem Antoni Derkacz. Żukrowski natomiast był radykalnym katolikiem, fideistą z głębi przekonań. Mógłby być autorem „Ładu serca”. Współpracował także z poznańską, katolicką „Kulturą” i krakowskim „Odrodzeniem”, z którego po wojnie wyłoniło się środowisko „Tygodnika Powszechnego”. Po maturze na ochotnika odsłużył rok jako elew w artylerii konnej na Wołyniu. Wojna okazała się piękną kartą jego żywota. Brał udział w kampanii wrześniowej, bronił Różana, był ranny, dostał się do niewoli, z której uciekł, potem konspirował w Krakowie, był żołnierzem AK, specjalistą od dywersji i sabotażu, razem z Kazimierzem Wyką wydawał podziemny „Miesięcznik Literacki”, debiutował tomem antywojennych wierszy „Rdza”, pracował w podkrakowskich kamieniołomach Solvay, gdzie zaprzyjaźnił się z młodszym kolegą Wojtyłą, Lolkiem. Kiedy Koniew wyzwalał Kraków, Żukrowski brał udział w rozmowach, których celem było ocalenie zabytków miasta…
Czy można wymarzyć sobie piękniejszy życiorys? W 1945 roku 30-letni oficer ma za sobą szlak męskich i patriotycznych uczynków. On, Żukrowski herbu Ostroga, wzór sienkiewiczowskich cnót. I wstępuje do ludowego Wojska Polskiego; obejmuje dowództwo batalionu samochodowego w Katowicach. Po co mu to było? – spyta ktoś. To nie był przecież ostatni pocałunek, jaki wymienił z władzą ludową. Ale ten pierwszy pocałunek nie wyszedł mu na dobre. Żukrowski został z wojska relegowany szybko, gdy tylko odkryto jego akowską i katolicką przeszłość. Z wojny wyniósł jednak inny kapitał: trzy maszynopisy. Trzy książki, które potem – obok „Kamiennych tablic” – zostały uznane za najlepsze w jego dorobku. „Porwanie w Tiutiurlistanie” (1946), baśń nie tylko dla dzieci, cudowny, głęboki moralitet napisany przeciw wojnie, przemocy i totalitaryzmowi. „Z kraju milczenia” (1946) – zbiór opowiadań tak głośnych, jak „Lotna” czy „Kantata”, wyprzedających w naszej literaturze temat wojenny, ukazujących rozdarcie człowieka, obywatela, żołnierza i katolika zranionego na zawsze apokalipsą wojny. I „Piórkiem flaminga” (1947) – nowele przewrotne; pełne ironii i sarkazmu, błyskotliwe popisy inteligencji pisarskiej, ale cały czas moralnie zaangażowanej. To były trzy różne książki jakby ukazujące trzy różne sfery talentu i możliwości Żukrowskiego. Ukazujące ogromny wachlarz wyobraźni, warsztatu, języka, konwencji. Pisarz zbierał najlepsze recenzje, był lubiany i szanowany.
Nadchodziły jednak trudne lata. Żukrowski mieszkał od 1947 roku we Wrocławiu, trochę jak na wygnaniu, gdyż szybko zaczął być niemodny, mimo że jego pierwsza powieść(„Ręka ojca”, 1948) poświęcona została końcowi starego i początkowi nowego świata. Recenzenci „Kuźnicy” nie byli jednak książką zachwyceni. Jakoś do końca z „Kuźnicą” Żukrowski się nie dogadał, nigdy też nie zajął eksponowanej pozycji w szeregach socrealistów. Oj, byli lepsi, lepsi od niego… Autor „Ręki ojca” przez dwa lata nie opublikował żadnej nowej książki. Za to w 1951 roku wyszły „Mądre zioła” – chyba najgorsza rzecz, jaką napisał. On – katolik, naturalista, mistrz epickiego psychologizmu, ułański wychowanek i akowski konspirator – ugiął się pod presją doktryny, wkupił się w socrealizm tekstem stojącym zupełnie poniżej jego możliwości. Katolicy uznali „Mądre zioła” za zdradę. Autor zaś przyspieszył tylko tempo własnej mimikry – między innymi zaczął działać w ruchu obrońców pokoju, wówczas fasadowej, parastalinowskiej organizacji. W 1953 roku wychodzą „Dni klęski” porównywane z „Wrześniem” Putramenta. W 1954 roku – tom „W kamieniołomie”, w którym również nie zabrakło socrealistycznych akcentów. Sygnałem powrotu do łask było chyba włączenie Żukrowskiego w skład delegacji, która pojechała obchodzić Rok Kopernikański w Chinach. Podczas następnej podróży pisarz został (razem z Przymanowskim) reporterem chińskich zwycięstw nad Kuomintangiem i piewcą bohaterstwa Wietnamczyków oraz Laotańczyków. Poznał, pokochał i zrozumiał Azję. W nagrodę (?) został – jak wcześniej jego koledzy Przyboś, Putrament czy Miłosz – dyplomatą, radcą kulturalnym ambasady polskiej w Delhi (1956-1959). Tom reportaży „Dom bez ścian” (1954) był rumianym owocem swej epoki, ale też początkiem azjatyckiego okresu prozy Żukrowskiego, który przyniósł kilka niezłych książek, jak chociażby „Wędrówki z moim guru” (1961) i parę pozycji dla dzieci. Ukoronowaniem azjatyckich, choć nie tylko, motywów (sprawa rewolucji węgierskiej) były „Kamienne tablice” (1966), które przyniosły autorowi sławę i do dziś miały kilkanaście wydań, przekraczając milion egzemplarzy nakładu. Pisarz kontynuował swe ulubione tematy i wątki, na przykład : wojenne („Skąpani w ogniu”, 1961) ale próbował też z powodzeniem sił w literaturze bardziej współczesnej i komercyjnej („Plaża nad Styksem”, 1976 czy „Zapach psiej sierści”, 1980).
Obrastał w zaszczyty i honory. Był kilkakrotnym laureatem nagród państwowych, nagród Ministra Kultury i Sztuki, Ministra Obrony Narodowej i niezliczonych pomniejszych. Był posłem na Sejm kilku kadencji. W fatalnym roku 1976 przyjął Order Budowniczego Polski Ludowej. Ale głównie trzy sprawy w czasach narastającej kontestacji antysocjalistycznej zepsuły reputację pisarza. W 1978 roku Żukrowski zawiedziony jakąś personalną sytuacją w ZLP napisał list do Iwaszkiewicza, w którym przestrzegał przed kolegami z pewnej mniejszości narodowej, być może półżartem…., ale Iwaszkiewicz list ten ujawnił i wybuchł niemały skandal. W 1981 roku, w grudniu, Żukrowski w wojskowym mundurze wystąpił przed kamerami TV i poparł stan wojenny. To potem stosy swoich książek zaczął znajdować pod drzwiami mieszkania na ulicy Karowej. I w końcu w roku 1986 objął po Halinie Auderskiej prezesurę ZLP – związku otoczonego po stanie wojennym złą sławą, bojkotem i anatemą połowy pisarzy. Tak, te trzy sprawy przesądziły wszystko: był reżimowym, dworskim pisarzem, symbolem konformizmu i serwilizmu. Na dodatek od lat ciągnął za sobą opinię moczarowca, a więc endeka, co na przykład świetnie zagrało z owym listem z 1978 roku.
Żukrowski miał w swoim życiu bardzo ciekawe znajomości i przyjaźnie. Od Sergiusza Michałkowa po Alejo Carpentiera. A pomiędzy tymi nazwiskami znalazły się takie, jak np. Maria Dąbrowska, Anna Kowalska, Stefan Kisielewski, Adolf Rudnicki, Jerzy Turowicz, Jan Twardowski, Karol Wojtyła, Kazimierz Wyka… Wszyscy już odeszli – i nikt nie odwdzięczył się Żukrowskiemu dobrym słowem. Zastanawiam się nad osamotnieniem i dramatem tego pisarza, który w swej ostatniej książce „Za kurtyną mroku” (1996) tak pięknie potrafił wzbić się ponad wszystkie urazy i podziały polityczne, który z jednakową siłą wierzył w człowieczeństwo, dobroć i moralność księdza Twardowskiego, co Jana Dobraczyńskiego.
W publicznym wizerunku pisarza żadne z oskarżeń nie da się chyba jednoznacznie udowodnić. Czy był cynicznym apostatą? Uwiedziony przez stalinizm konwertytą? Żukrowski odszedł od otwartego katolicyzmu, ale wcale do końca go się nie wyrzekł. Jeszcze w „Kamiennych tablicach” znajdziemy ślady takiego patrzenia na świat i ludzi. Zawsze nuta idealizmu, poczucie metafizycznego losu i wiara w dobro czy miłość pozostały u Żukrowskiego zakorzenione w religijnych przeświadczeniach. Czy był socrealistą? Był. W stosunkowo łagodnym wydaniu. Koledzy, którzy potem nie podawali mu ręki, mieli na tej niwie wielokrotnie większe zasługi…. W latach socrealizmu autor napisał „Córeczkę” (1952) i „Okruchy weselnego tortu” (1959) – piękne książki o wątkach osobisto-rodzinnych, pogrążone w mitologii dzieciństwa i jakby napisane otwarcie wbrew doktrynie czasu, zwrócone przeciw niej nie mniej niż np. „Złoty lis” Andrzejewskiego.
Czy był endekiem? Raczej spadkobiercą najpierw sarmackiego, potem ułańskiego etosu, raczej endekiem, czyli narodowym batalistą z krwi i kości, dziedzicem sacrum, które przeżyło wraz z żołnierzami kampanii wrześniowej. Czy był antysemitą? Proszę przeczytać opowiadanie o Rudnickim z 1996 roku. Takich tekstów nie piszą antysemici. Ale równocześnie Żukrowski – jakże często porywczy, niewyparzony, atakujący – nie bał się napisać: „Poczucie polskości bywa w pewnych środowiskach kłopotliwe, trzeba mieć sporo odwagi, żeby bronić racji narodu, narażając się na piętno nacjonalisty”. Czy był moczarowcem? Sympatyzował. Ale chyba raczej z pewnym kręgiem pokoleniowo-kombatanckim, z pewnym patriotycznym mitem, niż z doktryną nacjonalizmu. Nie zostało mu udowodnione latami ciągnące się pomówienia, że napisał Moczarowi „Barwy walki”, o co wygrał proces z Edwardem Gierkiem. Czy był zausznikiem junty Jaruzelskiego? Na tak przepiękne sformułowane pytanie trzeba odpowiedzieć, że po dziś co najmniej połowa ankietowanych Polaków opowiada się za słusznością decyzji z 13 grudnia.
Doskonale rozumiem ostracyzm pozostałej połowy społeczeństwa, ale ostateczne rozstrzygnięcie etyczne pozostawmy jednak historii. W końcu: czy Żukrowski przyczynił się do podziału środowiska literackiego? Do tego przyczyniło się życie i polityka. Żukrowski ratował to, co w opinii co najmniej połowy tego środowiska warte było ratowania. Tak, nie był dysydentem, nie był opozycjonistą. Ale razem z nim ogromna część narodu nie demonizowała sytuacji w powojennej Polsce. On dobrze widział i wiedział, co się dzieje. „Kamienne tablice” zostały skonfiskowane w Czechosłowacji, nie ukazywały się w KDL-ach. Należał po prostu do tych, którzy wierzyli, że ich uczestnictwo w rzeczywistości jest pracą, a nie kolaboracją. Robił jako pisarz i jako poseł sporo dobrego, np. był świetnym przewodniczącym polskiej sekcji International Board on Book of Young People (IBBY) i na niwie książek dla dzieci poniósł ogromne zasługi. Domyślam się, że nie tyle treść, co sposób konwersji reprezentowanej przez opozycję odpychał Żukrowskiego. A trzeciego wyjścia nie było. Potem więc sypały się już tylko gromy, docinki środowiskowe złośliwe manipulacje, które umacniały pisarza w jego wyborach. Manipulacje? Drobny przykład: dnia 19 lutego 1994 roku Andrzej Werner wygłaszał kilkunastominutową prelekcję przed telewizyjną emisją „Lotnej”. Nazwisko Żukrowskiego nawet raz nie padło z ust krytyka… Za to redaktor Czuma w tym samym prawie czasie uznał za stosowne rozpisać plebiscyt, czy Żukrowski jest godny publikacji na łamach „Przekroju”. Brawo, brawo…
Musimy kończyć. Zebrałem tu parę kamyczków do portretu pisarza. Wybitnie utalentowanego obserwatora losów, wizjonera umiejącego łączyć konkret z magicznością, liryzm z weryzmem, historiozofię z wiwisekcją uczuć; znakomitego stylisty, który w języku utrwala treść i ból życia… A poza tym? Poza tym nie mnie go oskarżać, nie mnie go bronić. A ten portret bardziej niż odbiciem jednostkowej moralności jest odbiciem czasów, pełnych konfliktów, podziałów, frustracji. Czasów, które polską inteligencję twórczą stawiały niemal zawsze wobec niedoskonałych wyborów, zbyt bolesnych i niepotrzebnych w normalnym, ustabilizowanym społeczeństwie. Dlatego być polskim pisarzem to los przekraczający krąg artystycznych dylematów i wartości. To raczej los zamknięty w błędnym kole zawsze złych powodów i zawsze złych puent.
Ktoś powiedział, że Wojciech Żukrowski jaki jest, taki jest, ale to pisarz całą gębą. Byłoby dobrze, żeby przynajmniej na tym stwierdzeniu stanęło.