Z MAŁGORZATĄ PIECZYŃSKĄ rozmawiał Adam Sęczkowski
INWESTUJĘ W SIEBIE…
– Dorastała Pani w Warszawie, przeczytałem, że zawód aktorki zaszczepiła w Pani wizyta u przyjaciółki i jej matki aktorki Danuty Nagórnej. Po raz pierwszy stanęła Pani przed kamerą w ekranizacji powieści Stefana Żeromskiego “Wierna rzeka”, gdzie zagrała Pani szlachciankę Salomeę Brynicką.
– To fakt, że Danuta Nagórna, mama mojej szkolnej przyjaciółki, wspaniała aktorka, inspirowała mnie i wiele innych dzieci do pracy w teatrze. Mieliśmy klasowe premiery Kopciuszka, Królewny Śnieżki i sztuk, które pisaliśmy sami, np o podroży dookoła świata, gdzie śpiewaliśmy piosenki w rożnych obcych językach. W wykonaniu siedmio-ośmiolatków musiało to być zupełnie niezwykłe. Ja w każdym razie wtedy postanowiłam zostać aktorką. Moim zawodowym debiutem była “Wierna rzeka”. Film przeleżał na półkach razem z innymi ostatnimi filmami zespołu “X” Andrzeja Wajdy.
– Jak Pani wspomina swój debiut, swoje pierwsze kroki na scenie i przed kamerą?
– Miałam dużo szczęścia. Był stan wojenny, więc filmów kręciło sie mało. Bugajski robił “Przesłuchanie”, Zaorski “Matkę Królów” a Chmielewski “Wierna rzekę”. Powstawały ważne filmy. Wszystko oceniane było w kontekście politycznym. Mieliśmy problemy z cenzurą, ponieważ to co antyrosyjskie, było odbierane jako antyradzieckie. Trudno robić film o powstaniu styczniowym bez naświetlania konfliktu polsko-rosyjskiego. Film wylądował na wiele lat na “na półkach”, to znaczy miał zakaz wyświetlania. Nie brał udziału w festiwalach, konkursach – nie istniał. Ja nie odczuwałam jednak tego jako krzywdę. Nie wiedziałam, co to znaczy wygrać festiwal, mieć wspaniały debiut. Miałam wtedy pecha, ale nie odbierałam tego jako jakąś tragedię, takie były czasy, a ja starałam się odbierać wszystko pozytywnie. Poza tym kontakt z Tadeuszem Chmielewskim, Franciszkiem Pieczką i Olgierdem Łukaszewiczem, to była moja prawdziwa szkoła filmowa, uczyłam się aktorstwa.
– Pamiętam Pani rolę wyrachowanej żony sędziego piłkarskiego w filmie “Piłkarski Poker”. Czy uprawia Pani jakąś dyscyplinę sportu?
– Tak, chociaż nie piłkę nożną! Jestem “joginką”. Codziennie; świątek, piątek i niedziela! Nie wyobrażam sobie dnia bez półtorej godziny praktyki jogi! Proszę nie myśleć, że to siedzenie w dymie kadzideł i blasku świec w “kwiecie lotosu”. To bardzo wymagające ćwiczenia fizyczne, od których pot leje się ciurkiem po plecach! W Sztokholmie chodzę na Bicram Yoge. To ćwiczenia w temperaturze 45 C i wysokiej wilgotności, co ma symulować warunki tropikalne. Tam zapewniam, że pot spływa ciurkiem nawet z końca nosa! Dzięki jodze mam super kondycję i żadna dyscyplina sportu mi nie jest straszna. 18. urodziny syna uczciliśmy np. wspólną wspinaczką na pozaszlakowe szczyty tatrzańskie. Były zjazdy na linach, a Czarny Staw był w dole mały jak kałuża, nie mówiąc o Morskim Oku, które z Żabiego Wyżniego wydawało się jak plama atramentu, a ludzie jak łebki od szpilek.
– Pod koniec lat 80. wyjechała Pani do Szwecji, zamieszkała Pani z mężem, przyszedł na świat syn Victor. Czy decyzję o opuszczeniu Polski uznaje Pani za właściwą?
– Tak naprawdę to ja nigdy nie opuściłam Polski. Nigdy nie czułam się emigrantką! Z wyboru, z powodów uczuciowych wyjechałam i zdecydowałam się mieć dwa domy. To nie było żegnanie się z krajem, z rodziną, z przyjaciółmi. To nie był paszport w jedną stronę, jak w tragicznym roku 68. Nadal mam mieszkanie w Warszawie przy Nowym Świecie, samochód na ulicy i kwiatki w oknie. To jest, co prawda, duże utrudnienie, ale mój mąż mówi, że “miłość na odległość to triumf wyobraźni nad rzeczywistością” (śmiech aktorki) i te chwilowe rozłąki dobrze nam robią. Właśnie minęły nam 24 lata jak jesteśmy razem.
– Gratuluję!
– Uważam, że jest to jedno z moich osiągnięć życiowych. Wyjeżdżając do Szwecji byłam bardzo młoda, ale bardzo dużo już zagrałam i mogłabym tak jeździć pomiędzy Polską a Szwecją gdyby nie to, że byłam w ciąży. Musieliśmy zdecydować, gdzie urodzę dziecko. Wybór padł na Szwecję. Nigdy jednak nie czułam, że coś tracę. Nie miałam kompleksów, swoje już zagrałam i uważałam, że brakuje mi dziecka i rodziny. Dosyć szybko, bo po jakiś trzech latach zaczęłam grać w Szwecji. Kiedy Victor był malutki wiedziałam, że muszę grać tu, gdzie jest dom. Pracowałam w serialach, w filmach, w radiu i w teatrze. Zagrałam nawet główną rolę dramatyczną, jedenastozgłoskowcem, z wielkimi gwiazdami szwedzkimi. Uważam, że była to moja największa teatralna przygoda! Kiedy syn skończył 15 lat zdecydowałam, że już czas odciąć pępowinę. Wyznaję taką zasadę: do 5-go roku życia chowaj syna jak księcia, od 5-tego do 15-go jak niewolnika, a od 15-go jak przyjaciela. Victor ma obecnie 19 lat i coraz więcej swobody. Coraz więcej gram w Polsce i nie kontroluję syna na co dzień, ale walczę o jego przyjaźń.
– A jak zwraca się do Pani syn? Mamo? Małgosiu?
– (śmiech…) Mami, Mamsenen, Mama, ale zawsze czule. Najważniejsze że wie, że zawsze może się do mnie zwrócić, że może na mnie liczyć! Myślę, że dosyć skutecznie zawalczyłam o jego przyjaźń.
– Rodzina, teatr, film, serial. Jakie ma Pani priorytety w życiu?
– Trudno w takiej rozmowie o tym mówić. Uważam, że człowiek nie ma za dużo do ofiarowania jeśli o siebie nie zadba… trzeba się zająć sobą. Trzeba sobą coś reprezentować, aby móc ofiarować siebie innym; widzom, rodzinie, najbliższym. Moim priorytetem jest codzienna praktyka jogi! Proszę mi uwierzyć, to nie egoizm! Moją formę psychofizyczną wykorzystam dla rodziny, a nie przeciwko niej!… Wykorzystam ją również w pracy zawodowej. Moim celem jest nieustanny osobisty rozwój. Jest to bardzo modne ostatnio określenie, ale uważam, że jest prawdziwe. Joga Yengara, którą uprawiam, kapitalnie w tym pomaga. Jestem dzięki niej kobietą silną, która jest w stanie zaoferować coś pozytywnego rodzinie i widzom. Gdybym musiała wybierać, nie wahałabym się ani sekundy – oczywiście priorytetem jest rodzina!
– Coraz częściej możemy spotkać Panią w Polsce. Bardzo się cieszę z tego powodu. Czy to znaczy, że w przyszłości zamieszka Pani w Polsce na stałe?
– Mieszkam na stałe w dwóch domach! Ze Sztokholmu leci się 1,5 godziny i czasem szybciej odbywam swoją podróż do Warszawy niż niejeden mój kolega z Wrocławia czy ze Szczecina. Ostatnio grając w Zakopanem, w nowym serialu dla Polsatu, jechaliśmy wszyscy przez Kraków. Ja docierałam na zdjęcia ze Sztokholmu i byłam na miejscu o wiele wcześniej niż moi koledzy, którzy dojeżdżali samochodem z Warszawy. W dzisiejszej Europie odległości bardzo się zredukowały, a Sztokholm jak raz się pokocha, to na zawsze. To jest naprawdę Wenecja Północy i to stwierdzenie nie jest przesadzone! Tak więc, jak ma się możliwość, żeby wykorzystywać te dwie stolice europejskie dla siebie, to trzeba to robić!
– Jak pracowało się Pani na planie serialu „Szpilki na Giewoncie”?
– To była nadzwyczajna przygoda. Reżyseruje Robert Wichrowski. Moja agentka Iwonka Ziulkowska powiedziała: “Małgosiu, ta góralka jest naprawdę dla Ciebie, przeczytaj i zastanów się, bo zobaczysz, że świetnie się do niej nadajesz i potrafisz to doskonale zrobić”. Przeczytałam scenariusz i byłam pełna obaw. Stwierdziłam, że jest to piekielnie trudne. Widziałam filmy z elementami góralszczyzny czy gwary śląskiej, językowo niekonsekwentne, niespójne stylistycznie, tak, że odbierały wiarygodność postaciom i filmowi. Żeby nie powielać tych błędów, uczyłam się pilnie gwary, miałam wspaniałą pomoc, płyty i lekcje w Zakopanem… To jest trudne, tak jak gra w obcym języku, a z tym akurat mam spore doświadczenie.
– Świadczy to o Pani profesjonalizmie.
– Ja i moje nauczycielki starałyśmy się, aby moja bohaterka była prawdziwą góralką. Mam koronę z warkoczy na głowie, jestem ubrana w prawdziwe góralskie ciuchy i mam nadzieję, że byłam wiarygodna. Reżyser nawet mi powiedział: “Tak marzyłaś o filmie kostiumowym – no to masz” (śmiech Pani Małgorzaty). To jest naprawdę jak gra w filmie kostiumowym, moim zadaniem było wykreowanie diametralnie odmiennej postaci, a nie siebie samej. “Moja Aniela” jest pozytywna, ciepła, wesoła, mam nadzieję, że wzbudziła sympatię widzów tak jak moją i zachęciła do góralszczyzny.
– Wystąpiła Pani w II-ej edycji show “Gwiazdy tańczą na lodzie”. Jak Pani wspomina swój występ?
– (śmiech Pani Małgorzaty) To był jakiś dziwny sen, który nigdy nie miał mieć miejsca.
– Skontaktował się z Panią pracownik z telewizji proponując udział w show. Jaka była Pani pierwsza reakcja?
– Wielokrotnie proponowano mi udział, ale wyśmiewałam to i odmawiałam. Powiedziałam, że się do tego nie nadaję i nie ma takich pieniędzy, które mogłyby mi zrekompensować złamaną nogę czy zwichnięte kolano, a więc te propozycje są dla mnie nieinteresujące. Moja argumentacja spotykała się ze zrozumieniem i skutecznie odmawiałam, aż pewnego dnia uparta osoba powiedziała: “Pani Małgorzato, niech Pani chociaż przyjdzie na lodowisko i spróbuje, czy to jest naprawdę coś takiego, co zupełnie nie będzie Pani odpowiadało”. Ania Popek mnie strasznie namawiała. Poszłam na lodowisko z mężem, który był przekonany, że odmówię i chciał abym wróciła z nim do Sztokholmu, tak jak to mieliśmy w planach. Ja włożyłam łyżwy na nogi i wiedziałam, że już jestem “trafiona-zatopiona” i że muszę to przeżyć. Nie żałuję tej decyzji, mimo że był to naprawdę tytaniczny wysiłek.
– ???
– Show na lodzie nie da się porównać z żadnym innym. Wymagał niesamowitej sprawności fizycznej. Bawiłam się świetnie i przekraczałam granice własnych możliwości. Jednocześnie zwracałam sie do kobiet w moim wieku “weźcie się w garść i zobaczcie, co możecie zrobić ze sobą, jak możecie być sprawne, jak możecie wyglądać, stać Was jeszcze na wielką przygodę i zobaczcie, że możecie zrobić coś, czego same się nie spodziewacie”. Ten apel kierowałam do takich jak ja, mam maturzystów i studentów, które często żyją tylko problemami swoich dzieci i mężów – harują i nie mają nawet marzeń… Moje wyczyny na lodzie były w dużej mierze zasługą jogi; wytrzymałość fizyczna, wytrwałość, sprężystość, balans. Mimo to, kiedy wszystko się skończyło, naszym ulubionym rodzinnym toastem było: “Za niezłamaną nogę lewą, za niezwichniętą kostkę prawą, za niezłamany krzyż”. Naprawdę treningi były mordercze i niebezpieczne. Koledzy mieli mnóstwo kontuzji… ale jakoś udało się nam przeżyć tę przygodę.
– Jest Pani związana z Teatrem Bajka w Warszawie. Tutaj właśnie rozmawiamy, dziś oglądałem Panią w sztuce pt. “Zamknij oczy i myśl o Anglii” u boku m.in. Stefana Friedmanna, Lucyny Malec, Karola Strasburgera. Jak się Pani czuje w tej roli, w tym zespole?
– Jest miła atmosfera, którą zawdzięczamy kolegom, a szczególnie Stefanowi Friedmannowi, który spektakl wyreżyserował. Z punktu widzenia tzw. aktorki dramatycznej, bo tak mam napisane w dyplomie “mgr sztuki, specjalność: aktor dramatu”, muszę przyznać, że nie mam zbyt dużo doświadczeń komediowych. Nie spodziewałam się, że to może być tak przyjemne! Owszem, w okresie prób to ciężka praca, ale potem olbrzymi komfort. Nie gra się śmierci, rozwodu, tragedii do północy, gdzie człowiek nie może zasnąć, tylko ma się przyjemny, miły wieczór, pełen śmiechu, sympatycznych kolegów i zadowolonej widowni. I to jest luksus niedoceniany przez aktorów, którzy tego nie spróbowali, choć muszę powiedzieć, że jest to bardzo trudny, wymagający repertuar.
– Czego można Pani życzyć?
– Harmonii wewnętrznej, szczęścia w życiu rodzinnym, zdrowia i pracy! Czy dużo chcę? Trzeba mieć odwagę marzyć!
————————————————————————————-
Jej świat dzieli się na dwie części. W Sztokholmie ma dom, pracuje w Warszawie.
W 1984 roku ukończyła studia na PWST w Warszawie a w 1986 roku otrzymała Nagrodę im. Zbigniewa Cybulskiego przyznawaną młodym talentom aktorskim przez tygodnik “Ekran”. Po ukończeniu studiów została zaangażowana do stołecznego Teatru Powszechnego. Pod koniec lat 80. wyjechała do Szwecji. Największą popularność przyniosła jej kostiumowa “Komediantka” (1986 r). Gdy miała 21 lat zagrała Salomeę Brynicką w ekranizacji “Wiernej rzeki” (1983 r). Była wtedy uosobieniem czystej i niewinnej dziewczyny. W “Piłkarskim pokerze” (1988 rok) i w “Barytonie” (1984r) była symbolem seksu i demonizmu. U Ryszarda Bugajskiego zagrała w “Graczach” (1995r).
Mówi, że do aktorstwa dorosła w samotności dzięki treningowi wyobraźni i marzeniom. Pierwszego męża – aktora – Andrzeja Pieczyńskiego poznała zanim złożyła papiery do szkoły teatralnej. Z drugim, Gabrielem Wróblewskim i ich synem Victorem stworzyła dom w Szwecji. W 1995 roku wystąpiła w serialu “Ekstradycja”, gdzie wcieliła się w rolę Sabiny, siostry Olgierda Halskiego. Rok później zagrała w “Pannie Nikt” Andrzeja Wajdy. W “Quo Vadis” w reżyserii Jerzego Kawalerowicza gra Akte.