Janusz Termer: Głowa Mistrza Jana z Czarnolasu

0
459

Janusz Termer


Głowa Mistrza Jana z Czarnolasu

 

Wiadomo powszechnie, nie tylko z łacińskiego przysłowia (habent sua fata libelli), że książki mają swoje, jakże często złożone i nadzwyczaj nawet skomplikowane, losy. Ale przecież i ich autorzy także. Szczególnie gdy popatrzymy na biografie i dorobek twórców wieków minionych, tych ponadprzeciętnych, największych z największych (jak Szekspir w Anglii), przerastających wysoko osiągnięcia swoich współczesnych oraz całej swojej epoki, a czytelniczo żywych jeszcze i dzisiaj…

 

To jest właśnie także przypadek dzieła i życia – zwłaszcza – pośmiertnych losów Jana Kochanowskiego, jednego z największych współtwórców poezji polskiej (i całej słowiańszczyzny), jak i w ogóle twórców polskiej mowy. Ale również i poety piszącego po łacinie, cenionego wówczas i nadal obecnie przez znawców w całej Europie. A jednak dzisiaj nadal niezbyt wiele wiadomo o wielu istotnych faktach biograficznych, jak i samych początkach twórczości autora Trenów, Pieśni i Fraszek. Najstarszy znany Jego utwór to łaciński epigramat z 9 IV 1552 dedykowany przyjacielowi, Stanisławowi Grzebskiemu, najwcześniej zaś drukowany to epitafium łacińskie pamięci Erazma Kretkowskiego z 1560. Pierwszym, który dostrzegł i docenił talent późniejszego Mistrza Jana z Czarnolasu był inny z „ojców polszczyzny”, Mikołaj Rej, zamieszczający już w 1562  (w swym Zwierzyńcu) pochwałę młodszego od siebie poety.


Wielkie uznanie dla dorobku autora Odprawy posłów greckich, trwa odtąd już parę stuleci. A jego wpływ na poezję renesansową, a potem i kolejne epoki, na twórców takich jak Klonowic, Naruszewicz, Kniaźnin, Trembecki, Mickiewicz, Słowaki, Norwid po Staffa, Leśmiana, Tuwima (Muza czarnoleska), Lieberta, Gałczyńskiego, Jastruna i wielu, wielu innych współczesnych, jest niezaprzeczalny i trudny wprost do przecenienia. Jan Kochanowski w programowej elegii Muza (Sobie śpiewam a muzom) określił też misję poezji – stawiając ją śladem Horacego – bardzo wysoko w hierarchii zajęć i wartości ludzkich. Zdobył ogromną popularność, bo był poetą wielostronnie utalentowanym, sięgającym po rozmaite środki wyrazu; wykorzystującym i wzbogacającym polską strofikę i rytmikę, łączącym tony serio (patriotyczne,  obywatelskie – Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie) czy konfesyjne (ze słynnym Czego chcesz od nas, Panie, za swe hojne dary), z elementami żartobliwymi, zaś czyste wyznania liryczne z ironią i dystansem… Nie stronił też, jak również wiadomo, od tonacji żartobliwej, z akcentami mocno niekiedy frywolnymi i rubasznymi (a nawet z lekka obscenicznymi – daj czegoć nie ubędzie), głównie we fraszkach. W licznych pieśniach nie szczędził słów krytycznych kierowanych pod adresem swoich rodaków i ich trwałym – jak się okazuje – przywarom, jak np: Nowe przysłowie Polak sobie kupi,  Że i przed szkodą i po szkodzie głupi. Wiele jego strof trafiło na zawsze do zasobów polszczyzny. Miał również świadomość i poczucie własnej mocy poetyckiej, gdy pisał, że wdarł się na skałę „pięknej Kaliopy” gdzie „dotychmiast” nie było „znaku polskiej stopy”:


O mnie i Moskwa i będą wiedzieć Tatarowie,

I różnego mieszkańcy świata Anglikowie;

Mnie Niemiec i waleczny Hiszpan, mnie poznają,

Którzy głęboki strumień Tybrowy pijają.

(Pieśń XXIV, Księgi Wtóre)

 

Wydawałoby się zatem, że nic tej sławy i znaczenia Mistrza Jana  z Czarnolasu przyćmić nie ma prawa, że jego dzieje jego żywota i późniejsze losy poety nie będą miały żadnych tajemnic, ani stron niejasnych czy ciemnych. A niestety mają, ba, nawet jak się okazuje, nie brak tutaj i takich rzeczy, które budzą dzisiaj wręcz grozę! Owszem, sławy poetyckiej i twórczego znaczenia nikt mu dotąd nie odebrał ani odmówił; jest nadal bardzo ceniony przez badaczy literatury polskiej nie tylko u nas, a i w innych krajach europejskich, którzy poświęcają mu wiele uwagi (niedawno ukazał się we Włoszech tom jego poezji w tłumaczeniach na język włoski pióra Nullo Minisi – polonisty z Neapolu). Ceni go sobie wielce liczne nadal grono poetów dzisiejszych oraz wielu całkiem „zwyczajnych” czytelników i miłośników poezji. Choć, trzeba przyznać, były epoki naszej literatury (barok), gdy znany był raczej słabo. Natomiast to, co działo się przez kilka wieków – i dzieje się nadal, aż do naszych dni – wokół Jego biografii i pośmiertnych losów, zwłaszcza wokół  jego tzw. szczątków doczesnych oraz wokół jego rodzinnych i „domowych” stron i miejsc, to jest często,  i bez przesady, najprawdziwszy horror. Może nawet wielki materiał na sensacyjne opowieści i filmy z tego gatunku.


Uświadamia to w całej pełni książka, która powinna ukazać się już parę dziesiątków lat wcześniej, a ukazuje się dopiero teraz: Kazimierza Boska (1932-2006) Na tropie tajemnic Jana z Czarnolasu*. Znany, nieżyjący już reportażysta związany swego czasu z dwutygodnikiem „Współczesność”, potem z tygodnikiem „Literatura”, poświęcił dwadzieścia parę lat życia na tropienie tych właśnie tajemniczych okoliczności z tym wszystkim związanych. Książka Kazimierza Boska nie ukazywała się wcześniej, bo nigdy nie było dla niej „dobrego czasu” (kiedyś), a potem od lat 90. ciągle i dziwnie jakoś brakowało wydawcom środków finansowych – na taką pozycję?! To też swego rodzaju zgroza prawdziwa, bo gdzie były, i gdzie są te instytucje państwowe powołane do ochrony „kultury i dziedzictwa narodowego”!

Dobrze więc, że księga ta (prawie 300 stron sporego formatu) wreszcie się ukazuje (nakładem małego wydawnictwa z Podkowy Leśnej) i przy wsparciu żony autora – Marzeny Baumann-Bosek. Choć gwoli sprawiedliwości powiedzieć trzeba i to, że jej zawartość nie była nikomu  tak zupełnie przedtem nieznana. Tak nie było, bo Kazimierz Bosek publikował kolejne swoje reporterskie odkrycia „kochanowskie”, z pasją opisywał swe poszukiwania i ustalenia faktograficzne raz wielkiej niekiedy wagi (na pewno zawsze godne uwagi) rewelacje, na łamach wspomnianych wyżej pism, do których jednak co najwyżej dotrzeć mogliby dzisiaj jeno nieliczni tylko czytelnicy.

Paradoksalnie: jednak częściowe to i nawet trochę dobrze (choć pociecha to względna), że księga ta wychodzi z opóźnieniem, bo materiały reporterskie zbierane przez Kazimierza Boska przez ćwierćwiecze, znalazły teraz, w tym wydaniu, swoje liczne i konieczne ciekawe dopełnienia, doszły bowiem nowe materiały i aktualne komentarze.

Nie będę zachęcał specjalnie do lektury Na tropie tajemnic Jana z Czarnolasu. Wystarczy bowiem wziąć do ręki tę księgę albo przytoczyć z niej krótki nawet spis wątków i problemów, jakie autor ten badał i jakie się w niej teraz pojawiają, by nie tylko  miłośnicy poetyckiej muzy czarnoleskiego mistrza, poczuli ten dreszczyk emocji historycznych i zarazem całkiem współczesnych sensacji na własnej skórze! Bo oto na przykład: co działo się z głową (czaszką) Jana Kochanowskiego, którą Tadeusz Czacki, historyk i oświatowiec, który w 1791 roku nie zawahał się zabrać – w 207 lat po śmierci czarnoleskiego poety – z krypty w Zwoleniu, a która trafiła do Izabeli Czartoryskiej w Puławach, a potem wywieziona została do Paryża aż wróciła do Muzeum Czartoryskich w Krakowie (i czy aby na pewno była to jego czaszka?).

 

Dlaczego w 39 lat później, dokładnie w trzechsetną rocznicę urodzin Mistrza Jana, jego prochy usunięto z krypty w Zwoleniu, a na początku XX w. przeniesiono dalej, i to w miejsce nieznane nawet jego naukowym biografom? Kto i z jakich powodów doprowadził do „gwałtu na ojcowiźnie”, czyli dewastacji Sycyny (miejsca urodzin Jana) w sierpniu 1981 roku oraz próby zbudowania w tutejszym parku… betonowej chlewni? Jak wyglądał ponowny i uroczysty pogrzeb poety w czterysta lat po jego śmierci, w 1984 roku (Orwell?), niedługo po stanie wojennym, i dlaczego nie odczytany został wówczas list papieski Jana Pawła II (tu publikowany po raz pierwszy)? Jak naprawdę wyglądała twarz poety, bo najstarszy i – pisze Bosek – „najbardziej prawdopodobny konterfekt z marmuru wzbudza nie mniej kontrowersji niż czaszka w kosztownej puszce sprzed dziesięcioleci”? Kiedy dokładnie (chodzi o datę dzienną) i na jaką chorobę umarł? Też nie bardzo wiadomo, acz wiele światła rzuca przedrukowany tutaj artykuł doktora medycyny, wydawcy i literata Piotra Müldnera-Nieckowskiego.

Kto ciekaw, niech czyta. A warto. Ja czytałem z wypiekami na twarzy. Bo poza tekstami samego Kazimierza Boska zapoznać się tutaj można, jak się rzekło, nadto z wieloma innymi interesującymi – i z tematem tym oczywiście związanymi – przedrukami publikacji prasowych rozproszonymi w czasie „po gazetach”, albo dotąd w ogóle nie drukowanymi, pióra innych autorów, jak Zygmunt Kubiak (wygłaszał laudację poety na pogrzebie w 1984), Zbigniew Wawszczak, Maryla Laurent, Stefan Bratkowski…

 

====================================

Kazimierz Bosek: „Na tropie tajemnic Jana z Czarnolasu”, zebrała i uzupełniła Marzena  Baumann-Bosek. Wydawnictwo Aula, Warszawa 2011, s. 292.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko