Ryszard Tomczyk
„RUMIEŃCE Z DRZEW” Wiktora Mazurkiewicza
O utworach Wiktora Mazurkiewicza pisałem już w związku z jego poprzednimi edycjami poetyckimi – Nadewszystkość i Migotanie w przedsionku. Zbiór wierszy pt. Rumieńce z drzew”, na który składają się utwory z ostatnich lat, został poddany ocenie jury Konkursowego Fundacji Elbląg, prowadzącej od lat działalność na rzecz środowiskowych ludzi pióra. Przede wszystkim potwierdziły się poprzednie spostrzeżenia jurorów na temat autentyczności i osobliwości talentu Mazurkiewicza, jak i jego niezwykłej wrażliwości.
Stwierdzono i dojrzałość nawet wcześniejszych jego wierszy i ich oczywistą rozpoznawalność. Niepodobna było nie dostrzec, że czynnikami motorycznymi tych wierszy były od początku – i wrażliwość na otaczający go świat zdarzeń, ludzi i przedmiotów, i wewnętrzny konflikt myślącego człowieka, świadomego niedoskonałości świata; i kult życia, miłości i natury ucieleśnionych w aktualnie chorej na przewlekłą i nieuleczalną chorobę żonie – Bożence. Była to i wola uczestnictwa we właściwej wszystkim słowiarzom świata zabawie ze słowem, która tyleż umacnia własną siłę w samotności, co i łączy ze światami innych, zmagających się z tym tworzywem.
Nie trudno wyśledzić w twórczości Mazurkiewicza również i inne ważne jej czynniki sprawcze. Otóż właśnie to, że poeta jest w wyższym stopniu, określony i uformowany stylistycznie niż ma to miejsce u innych przeciętnych autorów, jest uderzające. Przyświecają mu zaś poeci wywodzący się jeszcze od Norwida, w szczególności zaś od przybosiowskiej awangardy z całym jej instrumentarium teoretycznym. Przede wszystkim jednak patronuje mu Tymoteusz Karpowicz (plus inni współcześni, nachylający się ku tzw. „poezji niemożliwej”). Mazurkiewicz nieźle orientuje się w poezji wzmiankowanego nurtu, rzadko jednak wypowiada się na temat bliskiej mu sztuki pisania, dodam niezwykłej, bo uprawianej raczej bez natchnienia, ale z mozołem, z trudem, namysłem, niekiedy z iście laboratoryjnym ważeniem słów i ich sensów. Wierszem uchylającym jakby rąbka tajemnicy z tym związanej jest utwór pt. Oczekiwanie. Oto ten wiersz, a cytuję go dlatego, by sformułować kilka uogólnień dotyczących języka tej poezji:
od wielu tygodni pustka
trudno wypełnić wieczór – pomyślałem
o leśmianie karpowicz
– zerknąłem w poezję niemożliwą
prosiłem żeby przyszła że warto
nie odpowiedziała
późną nocą odwrócone światło oświetlało ramę
kopia wypatrywała oryginału z którego pozostał tytuł
tylko zerkał na kalki logiczne
rozumienie męczyło
o brzasku znów
przyjdź – prosiłem – ścieżki nie mogę odnaleźć
szum odpływał
wreszcie pierwszy wers
– cóż to za trudna pustka co wypełnia się w ciszy
Jako autor nagrodzonego zbioru wierszy poeta pozostaje wierny ścieżce poszukiwań już sobie wyznaczonej. Tyle, że w zakresie tematycznym jego poezja staje się mniej już skoncentrowana na relacjach z ukochaną żoną i własnym oczarowaniu tym uczuciem , słowem – bardziej różnorodna, bardziej otwarta i bogatsza. I tym razem jego wiersze są adresowane do dojrzalszych i wymagających odbiorców, którzy rozumieją wagę lakoniczności, stanowiącej o specyfice sztuki poetyckiej. Boć jest to poezja słownego skrótu nie tylko ujędrniającego konkret, ale i uwieloznaczniającego sensy, wielofunkcyjnego. Znajdujemy w tych wierszach i wierność zasadzie uuikania retoryki i przywiązanie do obrazu i soczystości konkretu, i praktykę niedopowiedzeń oraz figur wersyfikacyjnych i stylistycznych służącą zwielokrotnianiu sensu poetyckiego oraz wyrażaniu ironii (niekiedy egzystencjalnej) i autoironii. Rzecz znamienna: mimo niekiedy przykrych konstatacji związanych z obserwacją świata, nastrojem dominującym w jego wierszach jest pogoda, ufność w podstawowe racje stojące ponad zmiennością świata i ludzi, kult dobrze wykonanej roboty, solenności i ładu, „pogański” zmysł zabawy, zmysłowość, wreszcie wola poszukiwania wartości nadających sens istnieniu i działaniu człowieka.
Docenieniu tych wartości dało wyraz jury tegorocznej edycji Konkursu, przyznając poecie za zgłoszony zbiór wierszy pierwszą lokatę literacką.
Ciągle pamięta zapach black tourmaline zaczął grać role najbardziej dziwaczne co ubierze gładką sukienkę jesteś chorobliwie zapatrzona – mówili – wyluzuj biedna — Instalacje dziadka Józefa
„Ładny to był chłopak”
Jan Mazurkiewicz – brat Józefa
prawie pomorze
lecz jeszcze kujawy
ziemia tu i wody wypasione
szczupaki w słońcu płycizna jeziora
drzemkę im przerywał uderzeniem pałki
– oblizywali się z apetytem
*
osiemnastolatek
w nowym wieku
z mglistym widokiem wokół
wszystko drzemało
w szmacie historii
młodość czuwała
przybił do przystani z nadzieją na barkach
– reinickendorf w. antonienstrasse 421
vereinigte kammerich’sche werke-berlin n.2 – pot i chleb
andzia – pragnienie co wciąż rodziło nowe
pawełek co stał się ciałem
potem helenka
na placu zebrań
karol z różą czerwoną – otwierali oczy
cesarz niemiecki mundur
na polskim żołnierzu
lisiczańsk3 – kopalnia węgla
i puste puszki od konserw na rozpiętych drutach
vereinigte kammerich’sche werke-berlin n. – pot i chleb
*
dopiero w dwudziestym wrócił
z wiosną szczupaki
na brzegu jeziora nie było jeszcze nikogo
na jego starość patrzyły rozbrykane koźlęta
na odejście – zakurzony chrystus
z podniesioną ręką
————–
1 – adres zamieszkania w Berlinie /1905r./
2 – nazwa zakładu pracy
3 – miejscowość we wschodniej części Ukrainy | Mała suita na cztery ręce wyświechtany akademik tułacze i zaklęcia ciszy wystarczy klucz — Usiadła na balustradzie balkonu
patrzyła, jakby widziała się w lustrze. bezczelnie
ukradła spory bagaż, znikając między blokami.
też odleciałem;
– wtedy, gdy siadła na parapecie, liczyłem słupki z matmy.
przed domem las nie trudny, sowy niechronione,
przesieka pod linią wysokiego napięcia w upalny dzień
wibrowała chrząszczami, trzmielami, konikami polnymi.
wysoka sosna pęknięta od pioruna,
strzałki zakreślane na ścieżkach w gęstym zagajniku.
na prawo szlak i ogrodzone kamienie
granitowe, rzadziej z marmuru – poukładane z sensem
dla bezsensu drżą, gdy pociągi pomykają z północy do gór,
zagłębiają w zadumie, gdy suną do fal.
wrócę tam,
na pewno wrócę
w drewnianym garniturze. — Taki starzec Zosima zadumany usłyszał: na to starzec:
|