Karol Samsel i wiersze Zdzisława T. Łączkowskiego

0
225

Karol Samsel

testament i Testament

Bogumiła WrocławskaJa nie mam sumienia, mam tylko nerwy, jedna kanalia mnie zwymyśla – boli, druga mnie pochwali – znowu boli. Wszyscy tacy oczytani, wszyscy są głodni wrażeń, i wszyscy krążą dookoła, i wszyscy wymagają: dawaj, dawaj. Jaki ze mnie do diabła pisarz, jeśli nienawidzę pisać…

Tymi słowami żegnał się ze Strefą Anatolij Sołonicyn w słynnym Stalkerze Andrieja Tarkowskiego z 1979 roku. O co chodziło nieszczęśliwemu pisarzowi? O przekleństwo świata czy o przekleństwo pisarstwa? Mówiąc zaś językiem poematu Zdzisława Tadeusza Łączkowskiego: o Testament czy o testament? Nie potrafię sprostać tej antynomii, wydaje się bowiem, że jest to jedna z tych wątpliwości, które nie spotykają się z odpowiedzią. Poemat Zdzisława testament i Testament przez całą swoją długość waży tony i rozkłada proporcje między elegią a hymnem, lamentem a kantykiem. Podobnie jak film Tarkowskiego.

Inaczej jednak niż w wypadku Sołonicyna, w odniesieniu do Łączkowskiego nienawidzić pisać znaczyć może także ukochać pisanie. W Ku Wzgórzach Planet tylko miłość równa nienawiści jest miłością ważną i spełniającą swoje zadanie względem osoby kochającej. Kochanek i nienawistnik stapiają się w całość – nie może przecież dziać się inaczej w świecie, w którym filozofia jest ciemnością rodzącą światło, a natura wydaje się tylko językiem w febrze, pięknem brzydoty, naturą w ranach. To świat, w którym Plotyn, autor Ennead musiałby zostać wygnany, nie byłoby bowiem dla niego miejsca.

Przywołane cytaty są dostatecznie dobitne. Zdzisław przeklina świat, ale nie pisarstwo. To drugie może wywołać w nim jedynie święte zdziwienie: odejdę zdziwiony że byłem pokryty całunem Tajemnicy i tajemnicy – jak w zakończeniu poematu zaświadcza głos tekstu. Literatura w twórczości Łączkowskiego zawsze pozostaje mistyczną całością, niezrozumieniem, ale nie nieporozumieniem albo pomyłką. Czy jednak testament, aby był Testamentem, musi przekląć kosmos, który stał się chaosem? Musi odrzucić świat, który przestał być ogrodem, z którego po spisaniu pożegnania posłusznie należy odejść? Niestety tak. Skoro jest on świadectwem przejścia, musi zakwestionować to, z czego się wyłania. Dla pełni obrazu tego, co może być wyłonione. Testament musi zniszczyć w sobie wszelką teraźniejszość. Inaczej – jak pisze Łączkowski – znowu nastanie mrok i znowu milczenie. Arystoteles podetnie sobie żyły wiatr zaś podmyje kolumny greckie i rzymskie. A przecież nie o śmierć tu chodzi, nie ona ma być miarą rozrachunku. Rzecz w miłości. Dla niej się pisze.


TYLKO MIŁOŚĆ

Pieśń nad pieśniami. Abelard i Heloiza, samobójstwo Witkacego, proroctwo Saby, platońskie ogrody. Mówi poeta-erudyta, a ja jestem wsłuchany w jego głos i próbuję odnaleźć w jego barwie niuanse, które dowiodą uwiedzenia miłością. Uwiedzenia, które podobne jest niebezpieczeństwu utraty równowagi, ciągłemu pozostawaniu na linii ryzyka, na krawędzi przejścia tego, co kochane w przestrzeń nienawiści, śmierci i pustoty. Uwiedzenie miłością jest sztuką obcowania z utratą – Soren Kierkegaard w Dzienniku uwodziciela słowami wyrachowanego Johannesa spisuje to wrażenie w formule jednego pytania skierowanego do zakochanej w mężczyźnie Kordelii: Moja Kordelio! Czy uścisk jest walką? Twój Johannes.

Poemat tylko miłość również wydaje się poematem uwodziciela, jednak uwodzenie w tym utworze przybiera zupełnie inny kształt niż uwodzenia w młodzieńczych prozach Zdzisława Łączkowskiego, choćby w Pięknej Rahab. Kim innym jest już sam uwodzący, czym innym wydaje się uwiedzenie, inaczej też przedstawiony zostaje przedmiot uwiedzeń. Nie chodzi już o pieśń sonetów zaklętą w skale, dla kochanka bowiem wystarczy mała gałązka róży jerychońskiej. Uwodzący, aby stać się uwiedzionym, musi zostać zawiedziony w swoich oczekiwaniach. A rozczarowanie dla uwodziciela – jak twierdził Emile Cioran – musi być oczyszczeniem, odnalezieniem tego, co podmiot poematu, za Michałem Aniołem, nazwie „nagim i przejrzystym”. Lekarstwem na ironię wiedzy, na dzieła Horacego, Sofoklesa i Prousta może być tylko czysta, niesprzeciwiająca się sobie, prosta miłość. Rzecz mała, przedmiot bez uniesień, najistotniejszy drobiazg, pamiątka przywiązania, pozostająca w cieniu śmierci – oto w poemacie tylko miłość właściwy ciężar miłości. Właściwy, bo ujmujący w sobie cały dramat człowieczeństwa: wśród oceanów niepojętych i galaktyk Planet stoję „jak te dwa zdechłe psy jak dwie nicości one też kochały i chciały zrozumieć”.

Tak, miłość w Ku Wzgórzach Planet jest miłością zupełnie inną niż ta w Pięknej Rahab. W poematach Łączkowskiego nie ma już miejsca na kierkegaardowskie uwiedzenie. Jest za to wstydliwe poszukiwanie, które jest pamięcią o własnej starości i o końcu czasu: lampka sklerozy jeszcze nie płonie choć świątobliwe mniszki zapalają ją codziennie i szepcą: już pora – wyznaje z paraliżującą obawą podmiot utworu.


IKONA

Zsumujmy obrazy tego poematu. Ikona przedstawiająca trzy święte niewiasty: Katarzynę, Klarę i Cecylię, mężczyzna wędrujący przez świat po katastrofie, obraz pisany życiem krwią ciałem wątrobą w nagości bezbożnej. W finale zaś przełamany na dwie połowy dagerotyp Alfy i Omegi. Bohaterami poematu ikona są wizerunki, emanacje, alegorie, portrety, symboliki – takie jak tajemnica rozumu i duszy lub człowiek zdumiewająco kruchy i człowiek Renesansu. Wszystkie one  są, jak zaświadcza podmiot ikony, po to by nie „zginąć z rozpaczy” i w rozpaczy. I choć rozpacz w Ku Wzgórzach Planet zazwyczaj przedstawiana jest w obrazie drogi, a więc – jest drogą, należy ją pokonać, podobnie jak pokonuje się „śmiercionośne” odległości przez krajobraz martwy w rozkładzie okna w bandażach i szkło w ranach.

Mężczyzna, który w poemacie Zdzisława Łączkowskiego przemierza skraj morza z kokardą czarną na ramieniu wydaje się tym samym typem postaci, która w Laudesach szpitalnych, cyklu z tomu Wszystkie stoły sprawiedliwości z 1979 roku, rozpaczała nad znikomością i odrażającą urodą własnego ciała. Przypomnijmy: Laudesy były poematem rozgrywającym się w salach szpitalnych, częściowo stylizowanym na Boską komedię Dantego. O ile wątek drogi i pielgrzymki pozostał dla Zdzisława Łączkowskiego bliski do dzisiaj, o tyle figura pacjenta została zastąpiona figurą wędrowca, przez co motyw bólu, ciała i cierpienia zyskał tym wyrazistszy, transcendentny charakter. Poemat ikona okazuje się tym samym metafizycznym przekładem Laudes szpitalnych, o wiele silniej niż one zakorzenionym w teologii, choćby przez postaci świętych patronek błąkającego się wędrowca.

Sama idea pielgrzymki jest w ikonie ideą daleko od klasycznych rozumień motywu peregrinatio. W narracjach Zdzisława Łączkowskiego nie pielgrzymuje się po piękno, piękno niepojęte bowiem wyrasta jak korzenie krzewu gorejącego aż po ołtarz niezniszczalne płonące. W tym świecie nie sposób dopełnić mapy Boskiej komedii, ponieważ niebo zostało zamknięte. Stąd pesymistyczna wykładnia idei wędrówki, która może jedynie przynieść szaleństwo, zgodnie ze słowami podmiotu ikony Łączkowskiego: w miłości pielgrzymowałem aż do obłędu.

Jeżeli jednak rozpacz jest drogą, a obłęd pielgrzymką, cóż nam pozostaje po platońskich ogrodach poety? Oby nie – okruchy testamentu…

 

Zdzisław Tadeusz Łączkowski


Filip Wrocławski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

testament i Testament

gdy będę odchodził
Wielkim Wozem Gwiazd
w przejrzystość
i zwiastowanie Planet
wtedy stanę się znowu prochem
(płomień moim żywiołem
on we mnie nie zgaśnie)
jakże chciałbym dotknąć tajemnicy
i Tajemnicy
ale mózg mój
ciągle w uśpieniu
bo „Bóg jest w ciele
a człowiek w kamieniu” –
napisał ks. Janusz Pasierb
chciałbym dotknąć
jeszcze raz w pokorze
już nie w buncie
a może i w dumie
Piękna
(brzydota też fascynuje)
cóż to za bunt?
jam nie winien
serce pękło
z nadmiaru pustych słów
i tylko sny
nabrzmiałe milczeniem
a sięgające aż po wizje obrazów Chagalla
a dalej
bolesna niemoc
i mur Oceanów
(one umierają)
czy dlatego
że pogubiłem ciszę
że wyjęto bez mojej wiedzy moje żebro skarlałe
a jabłuszko rajskie
nadżarte przez pychę i dobroć
i znowu paradoks?
(fitoplankton w morzach zanika)
była już północ
i nie mogłem zasnąć
z nadmiaru zdziwienia
i wiary
płakałem
i tuliłem w dłoni
kamyk z drogi
którą przed wiekami
szedł Jezus
też płakał
dramat Boga
dramat człowieczy
ponad dramaty

a jednak brzozy szczęścia liść mały
drzewo cedrowe w ranach

jestem
piękno
porysowane brzydotą
„boskie natchnienie”
nie ma natchnienia
mówią krytycy
oni przeminęli
język w febrze
słowo kwaśne
czas nauki
ciągle jednak młody
i ciągle w drodze
filozofia
już nie królowa nauk
ciemność
a przecież ona rodzi światło
teologia i literatura
„… na nowo odkrywają
wspólne początki
wspólną drogę i cel…”
natura w ranach
a dalej
dalej
już tylko znaki zapytań
kryształowa czaszka
mojego mózgu nieroztrzaskana
(orzech włoski
też ma dwie półkule)
pytam więc kamienia
czy długo jeszcze będzie milczał?
pytam Fidiasza
(już kiedyś zadałem mu to pytanie)
czy jego posąg
Zeusa Olimpijskiego
jest odpowiedzią
na istotę piękna
i sens trwania człowieka
poprzez sztuki liczne
i znowu mrok
i znowu milczenie
Arystoteles podcina sobie żyły
wiatr podmywa
kolumny greckie i rzymskie
filary pękają
komputery na podobieństwo
szpilek
budują tożsamość ludzką
bogowie na Olimpie
pomarli na choroby cywilizacyjne
estetyka
retoryka
etyka
logika
poetyka
korzeniami w głąb
niepojęty sens

ten owoc rajski
co podała mi Ewa
a była pora deszczowa
krople krwi skażonej
i rodzi się
Teatr Ogromny
miejsca
czasu
akcji
jak dawnymi czasy

odejdę
zdziwiony
że byłem
pokryty całunem
Tajemnicy
i tajemnicy
proch niezniszczalny
jak niezniszczalne
jest piękno Kaplicy Sykstyńskiej
mały i wielki
na mapie milionów gwiazd
twarz moją odbiła chusta

czy pójdę za Głosem
jak Abram syn Teracha?

i podano mi kubek wody zimnej

Warszawa, 31 III 2006

Bogumiła Wrocławska

Tylko miłość

miłość to dar nad dary
(banał poetycki)
ta sama od wieków
bywa i współczesną różą
z ogrodów pustynnego Jerycha
ale i nóż na stole
(banał zamienia się w trwogę)
młodzi chłopcy dzisiaj pytają:
czy lepsze są piersi twe nad wino?
współczesny Abelard w Zakładzie dla
Psychicznie Chorych
współczesna Heloiza leczy schizofrenię
(czy ich umysł istotnie okaleczony?
serca zdrowe jak posągi Apollina)
tylko miłość
piękno Norwidowskie
Goethego tęsknot starcze spełnienie
Witkacy z kulą u skroni w lasach Polesia
Pani Czesia w półkolu bransolet odratowana
moje chmurne
i durne lata
w terrorze
i pogardzie
a jednak miłość
z martwych powstanie
pieśń sonetów zaklęta w skale
tyle jabłek w sadzie
wśród lasów jodłowych
gdzie teraz sosna płacze
jabłka w liszkach
a gałąź jabłoni
w pąkach młodości
kwitnie obficie o każdej porze roku
czy to marzenia starca naiwnego?
bo nie było olejku wylanego
na imię twoje
i panienki nie umiłowały cię
odeszły jeszcze przed pierwszym blaskiem
ogród zamkniony
nie było też
„stada kóz, które zstąpiły
z góry Galaad”
ani lektyki króla Salomona
(Królowa Saba na Sorbonie)
była siarczysta zima
w stuleciu
deszcze w ogniu i lawinie wulkanów
marzenia parzące
bólem
i zranieniem

sny chłopca
o ucztach platońskich
ta staruszka jabłoń
w sadzie mojego dziad
już osiemdziesiąt zapyleń
przez pszczoły
ta jabłoń
kwitła co roku
urodziwa
jak córy Koryntu
owoc gorzki
pachnący erotyzmem
grzechem
a ja
między szronem
gradem
lękiem
kratą
pytający i bez odpowiedzi
Stary Poeta
pan Jarosław
pisał:
„… szukamy ciągle
pogubionych książek

Chusteczek
zapałek
okularów”

moje okulary
nie szukam ich
leżą nad kanapą staroświecką
wśród dzieł Horacego
Sofoklesa
Prousta
hrabiego Zygmunta Krasińskiego
chusteczki przez babcię
haftowane włóczką srebrną
na dnie szuflady sekretarzyka
który skradłem
z pałacowych komnat
przed ciemności laty
(wybacz mi Panie)
lampka sklerozy
jeszcze nie płonie
choć świątobliwe mniszki
zapalają ją codziennie
i szepcą:
już pora
miłość z młodości bliskością
ciągle jednak w dramacie
ciało starcze
też jest piękne –
powiedział pewien młody chirurg
i dodał:
zwłaszcza niewieście
o zmierzchu spada gwiazda
to przestroga?
raczej spełnienie aż po krew
otwierają się przestworza
dla pełnego rozumu
i serca
dwa złączone dzwony
echo dobre
stoję już sam u wrót Wielkiego Koła
niewidzialne
wśród oceanów niepojętych
i galaktyk Planet
stoję
„jak te dwa zdechłe psy
jak dwie nicości
one też kochały
i chciały zrozumieć”
wieczność?
jestem
jak ten zdechły pies
zdechły kot
jestem już u wrót
a mrówka zmiażdżona przez stopę ludzką
„Przedwieczne Słowo”
i to samo zdumienie
co kiedyś:
„Gdzie jesteś, Źródło?!”
milczenie
boscy artyści
boski Michał Anioł
powiedział poprzez polichromię
„Nagie i przejrzyste”
tajemnica ludzkiego trwania
czy tylko ludzkiego?
w kaplicy Sykstyńskiej
Sąd
arcydzieło ponad arcydzieła
początek i koniec
świętość sztuki
i kres
nicość
czas
Alfa i Omega
przyjście
i odejście
być i trwać
przecież nie wszystek umrę
Jan Paweł II
mówił:
„… wzgórze w krainie Moria stanie się oczekiwaniem
na nim bowiem ma się spełnić tajemnica”
moja
twoja
świata
kosmosu?
tylko przez miłość
tylko z miłością
i w miłości
tej trudnej
mała gałązka róży jerychońskiej
z kroplą wody na liściu
nie ma starości
jest tylko milczenie
(Wolność to „wolność niezbywalna”)
wieczność
droga pokoleń
i odwieczne:
gdzie jesteś?
byłeś
dokąd?

dokąd
i dlaczego
i dlaczego ty
właśnie ty

Warszawa, 30 V 2006

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko